Rozdział VII - W śmierci ofiara
- Znacie już plan - powiedział spokojnie, gdy Alistair przystanął obok mnie. - Macie wejść na Wieżę Ishal i dopilnować, by zapłonął na niej ogień sygnałowy.
- Co takiego? Nie wezmę udziału w bitwie? - oburzył się, co wyglądało uroczo.
- Takie jest osobiste życzenie króla, Alistairze - skarcił go Duncan. - Jeśli ogień nie zostanie rozpalony, żołnierze teyrna Loghaina nie będą wiedzieli, kiedy ruszyć do ataku.
- I dlatego dwoje Szarych Strażników ma stanąć na szycie wieży z pochodniami w rękach? - wybałuszył oczy, nie wierząc w to, co słyszy. - Tak na wszelki wypadek?
- Jeśli życzeniem króla Cailana jest, by Szara Straż dopilnowała rozpalenia sygnału, to Szara Straż będzie na miejscu. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by zniszczyć mroczne pomioty.
- No dobra... Musisz jednak wiedzieć, że jeśli król poprosi mnie kiedyś, bym założył sukienkę i zatańczył remigolda, to nic z tego. Choćby mroczne pomioty miały padać od tego jak muchy.
- Chciałabym to zobaczyć - zachichotałam.
Nie kłamałam. Od chwili, gdy pierwszy raz usłyszałam te słowa od Alistaira, wyobrażałam go sobie w różnych kreacjach. O dziwo, bardziej w stylu Orlesian, czyli falbanki i ozdób.
- Dla ciebie mógłbym to zrobić. Ale musiałaby to być naprawdę ładna sukienka.
Oj byłaby, skarbie. Byłaby. Duncan przewrócił oczami, modląc się zapewne w duchu do Stwórcy o cierpliwość.
- Spokojnie. W mojej szafie coś by się znalazło.
Usłyszeliśmy trąbienie rogu. Bitwa się zaczęła. Alistair westchnął zrezygnowany, bo wiedział, że nie ugra już niczego. Komendant Szarej Straży przemówił i tak miało się stać. Nie było sensu się już spierać. Uśmiechnął się i odszedł w stronę wyjścia z terenu, który nazwałabym ruiną niegdyś może komnaty tronowej. Zawsze mi się tak kojarzyła.
Z politowaniem i niekrytą prośbą w oczach spojrzałam ostatni raz na Duncana. Sądziłam, że może zacznie kombinować, by przeżyć, że może będzie mnie błagał o ocalenie. Nic z tego. Ze spokojem i bez żadnych prób uratowania samego siebie, postanowił zginąć, próbując ratować Cailana. Naprawdę tej nocy nie mogłabym ocalić chociaż jednego życia?
Właśnie jego?
Nie. Nie było mowy o nawet myśleniu o tym. Duncan chciał umrzeć. Dlaczego? Nigdy nie wiedziałam, co siedzi temu człowiekowi w głowie. Tajemniczy, skryty, ale stanowczy i silny. Tak właśnie prezentował się w moich oczach. Uosobienie wszelkich cnót bohater i prawdziwy wojownik. Wojownik, który tej nocy miał umrzeć, a ja mogłam tylko pokonywać kolejne schodki Wieży Ishal. Każdy krok przybliżający mnie do ognia, sprawiał mi okropny ból. Ludzie umierali z dala od rodzin. Ciągle wierzyli, że przeżyją. że ten ich Stwórca ocali ich. Na pewno sądzili, że ich śmierć nie poszła na marne.
A poszła?
Czemu łudziłam się, że Duncan przeżyje? Nie wiem. Dwoje towarzyszy, których z Alistairem spotkałam zginęli. Podobnie jak pomioty, spotkane po drodze. Kilka zdań wymienionych z Szarym Strażnikiem, tylko tyle. Trwaliśmy w ciszy, by pomioty nas nie usłyszały, ale co to mogło dać? My wyczuwamy je, one wyczuwają nas. Transakcja w dwie strony.
Alistair wierzył, że po zapaleniu pochodni na szczycie Wieży Ishal, wojska teyrna Loghaina wkroczą na pobojowisko i zrobią porządek. Niestety... tak się nie stanie. Loghain wycofa się, a ci wszyscy biedni żołnierze skończą jako ofiary i pożywienie mrocznych pomiotów. Nie spotkamy już Duncana. Co mogłam i chciałam to powiedziałam, lecz szczerze, nie zostałam wysłuchana. Od początku w oczach komendanta uchodziłam za wariatkę.
Sprawdzał moje ,,proroctwa'', by wiedzieć czy naprawdę miał do czynienia z przybyszem z innego świata. Gdy jego przypuszczenia się potwierdziły... co się stało? Nic. Wszystko biegło swoim torem.
Stanęłam przed ostatnimi drzwiami, które prowadziły na sam szczyt. Za nimi krył się ogr, przerażający mnie już w samych myślach.
- Jeżeli zapalimy tę pochodnię... - zaczął Alistair. - Wszystko będzie dobrze? Jak myślisz, zwyciężymy?
Jak powiedzieć mu ,,nie''?
- Myślę, że będzie dobrze - odpowiedziałam krótko. To kłamstwo zapiekło mnie w gardle.
Złapałam za metalową klamkę i pchnęłam drzwi. Siedzący do nas plecami ogr musiał nas wyczuć, bo prawie od razu zerwał się na równe nogi, patrząc na nas z głodem. Jak kogoś takiego zabić?! Nie ma paska życie... Może dało się to rozegrać jakoś, no nie wiem, szybciej? Na skilla raczej nie poleciałby, zwłaszcza w moim wykonaniu.
Myśl, że Duncan dalej walczy dodawała mi odwagi. Znałam wynik tej walki, ale wiedziałam. Wiedziałam! Wiedziałam, że ten Szary Strażnik tak łatwo by się nie poddał. Przygryzłam tak mocno wargę, że stróżka krwi spłynęła mi po brodzie. A do oczu napłynęły łzy. Uniosłam wysoko miecz, jak często robili bohaterowie w legendach, bajkach czy filmach. Krzyknęłam wściekle i rzuciłam się biegiem na ogra.
Jego ciężka łapa usmarowana czyjąś krwią wystrzeliła w moim kierunku. Poradziłam sobie z unikiem, odskakując na bok. Wbiłam miecz w twardą skórę. Zbyt twardą. Ostrze lekko weszło w rękę, ale nie było mowy o odcięciu kończyny.
Nie dostrzegłam drugiej ręki, która uderzyła w mój bok. Chyba usłyszałam trzask łamanego żebra... Odleciałam parę metrów dalej, uderzając w ścianę. Krzyk Alistaira ocucił mnie szybko, ale płynność i gibkość mych ruchów teraz pozostawiała wiele do życzenia. Miałam jeszcze Alistaira! Nie walczyłam sama... Nie powinnam.
Gdybym podcięła ścięgna w nogach ogra, nie mógłby się poruszać, ale jak miałam się do niego dostać, nie obrywając po raz kolejny? Oparłam się o ścianę i myślałam nad planem, podczas gdy Ali sam próbował pokonać brzydala. Przy leżącym trupie zauważyłam niewielki miecz. Jak się okazało był dobrze wyważony.
- Zaraz tu zginiemy! - wykrzyczał Ali.
- Daj mi chwilę!
- Musimy odpalić pochodnię!
- No mówię chwila!
- Czekają na znak!
- Kurwa, Alistair!
Złapałam oba miecze w dość dziwny sposób, ale to mogło zadziałać. Wystarczyło, że mój towarzysz zmusi ogra do rozstawienia w inny sposób nogi oraz przez tę kilka chwil go czymś zajmie. Najlepiej sobą.
- Przygotuj tarczę i pozwól się przez jakiś czas nawalać! Skup na sobie jego uwagę! - wydałam rozkaz. Chyba spojrzał na mnie krzywo, gdyż mój plan serio brzmiał jak gadka szaleńca.
- Jak zostanie ze mnie naleśnik będę nawiedzał cię w koszmarach - syknął zdenerwowany.
Odruchowo skierował wzrok w stronę zburzonego murka, z którego pewnie zobaczyłabym przebieg właśnie toczonej tam bitwy. Wszystko byłoby dobrze... Naprawdę... Próbowałam poukładać sobie myśli. Dlaczego nie mogłam skupić się na ogrze, który najpierw zabije Alistaira a potem mnie? Dlaczego zastanawiałam się tylko jak ocalić Duncana? On zdecydował! Stary dureń!
Kolejne uderzenie ogra w tarczę oraz dźwięk łamanego drewna obudziło mnie. Szybko spojrzałam na Alistaira oraz jego pękniętą tarczę. Nie pozwolę na to! Zacisnęłam dłonie na rękojeściach dwóch mieczy i rzuciłam się biegiem w ich stronę. W odpowiednim momencie wpadłam w poślizg na kolanach. Prześlizgnęłam się między szeroko rozstawionymi nogami ogra, podcinając mu mięśnie nóg, sprawiając, że ten runął na ziemię, a ja wpadłam na Alistaira.
Zeszłam z niego, gdy usłyszałam huk. Wskoczyłam na naznaczoną licznymi bliznami ogra, uniosłam wysoko ostrza i z myślą na ustach: Za Duncana! - wbiłam miecz w szyję ogra, a potem ponownie w jego serce. Zamknęłam oczy, gdy upewniłam się, że stwór zginął. Płakałam... Cicho, ale płakałam. Pozwoliłam, by moje łzy spływały po mojej twarzy. Podeszłam do dziury, z której oglądałam rzeź żołnierzy Ostagaru. Alistair w tym czasie zapalił pochodnię.
- Teraz wszystko będzie dobrze! - zawołał, a ja uniosłam głowę, by spojrzeć w niebo, w którym pewnie obecnie przebywał Duncan i król Cailan.
Nagle drzwi na szczyt wieży otworzyły się z hukiem, a w nich stała liczna zgraja mrocznych pomiotów. Łucznik najpierw wycelował w Alistaira, który z krzykiem padł na ziemię. Znałam przebieg... Jeżeli Flemeth nie przybędzie, zginę, bez żadnych szans na przeżycie. Rzuciłam broń i rozłożyłam ręce, czekając na strzały.
Nim się spostrzegłam sama padłam na ziemię w okropnym bólem. A wszystko zalała czerń.
*****
- Nie potrafisz niczego innego poza graniem w te gry? Wyłącz to i weź się za naukę!
Słowa, które często słyszałam, grając, zamykając się dla świętego spokoju we własnym pokoju. Co mnie obchodziło, czego oni ode mnie chcieli.
- Skarbie, prostuj się. Damie nie wypada się garbić.
Co to miało być? Dwa odmienne głosy, ale należące do tej samej osoby?
- Ty nie masz rodziców! Niby mówią, że zginęli w wypadku, ale oni po prostu cię nie chcieli! Takiej dziwaczki nikt nie chce! Ty głupi nerdzie!
- Och, Bryce... spójrz, jaka ona śliczna! Jak ją nazwiemy? Może jak ta bohaterka z tamtej książki...
- Aethanna.
-Aethanna!
*****
- Aethanna? - Usłyszałam głos jeszcze inny niż tamte należące do dwóch różnych kobiet i jakiegoś chłopca. Otworzyłam oczy.
Natychmiast je zamknęłam przez to nagłe światło. Przetarłam dłonią oczy i powoli zaczęłam się podnosić. Obok mnie stała z założonymi rękoma Morrigan. A więc jednak Flemeth zdążyła... Odetchnęłam z ulgą. Przeżyłam i wciąż byłam w Thedas.
- Stwórco... ale mnie boli... w zasadzie wszystko - jęknęłam, rozmasowując ramię.
Morrigan przewróciła oczami.
- To i tak cud, że żyjecie. Ty i tamten mazgaj. Moja matka was ocaliła - powiedziała, rozkładając ręce nad sobą - zmieniła się w ogromnego ptaka.
Wiedziałam. Zostałam ocalona. Ale czy naprawdę, gdyby się nie zjawiła umarłabym? Czy obudziłabym się w moim mieście, w moim domu, w moim pokoju? Spojrzałam na swoją wyczyszczoną zbroję, ułożoną na starej skrzyni, w której pewnie teraz mieścił się grimuar Flemeth.
- Gdzie Alistair? - Po co pytałam skoro znam odpowiedź?
- Ta beksa? Och, pewnie dalej rozpacza na zewnątrz - odpowiedziała z przekąsem.
- Morrigan... Tam byli jego przyjaciele... - zaczęłam, ale wiedziałam, że nie powinnam. - I moi... Myślę, że ten jeden raz - podniosłam na nią wzrok z uśmiechem - możemy pozwolić mu na taką słabość. Choć wiem, że to wiele nie da, bo póki Plaga trwa jeszcze wielu zginie.
- Dobrze, że chociaż jedno z was ma mózg i potrafi go używać - rzuciła przez ramię, wychodząc z chaty. - Ubierz się i chodź.
Gdy wyszła sięgnęłam po zbroję i zaczęłam ją ubierać. Spoglądałam na swoje ciało, które było całkowicie pozbawione wszelkich ran czy zadrapań. Flemeth była dobra w tym, co robiła. Zakładając naramiennik, zatrzymałam spojrzenie na dłoni. Przez myśl przemknęła mi twarz Duncana... Zacisnęłam dłoń.
Pomszczę go!
Gotowa, wyszłam z chaty, gdzie oczekiwała mnie cała trójka.
- O to twoja Szara Strażniczka - rzekła Flemeth, widząc mnie. - Jak widzisz cała i zdrowa, nie było sensu się martwić.
Alistair zerwał się na równe nogi i podbiegł do mnie, uważnie mi się przyglądając.
- Stwórcy niech będą dzięki! Ty żyjesz! - powiedział z wyraźną ulgą w głosie. - A już się bałem...
- Że zostaniesz sam? - Położyłam dłoń na jego ramieniu. - Nie zostawię cię Alistairze. Jestem tu. Ty też. A Plaga jest tam. Musimy ją powstrzymać.
- Duncan... wszyscy ci ludzie...
- Loghain za to zapłaci. Zapłaci za swą dezercję. Zapłaci za krew wszystkich poległych swoją własną krwią - zapewniłam go. - Flemeth, dziękujemy ci za uratowanie nas - zwróciłam się do staruszki, stojącej wraz z Morri.
- Ach, nie przywykłam do takich manier. - Zaśmiała się. - Wiem też, że na pewno masz wiele pytań.
Skinęłam twierdząco głową. Wskazała dłonią i obie odeszłyśmy na bok, z dala od uszu Ali'ego i Morrigan. Kobieta uśmiechnęła się podstępnie. Miała nade mną przewagę. Zarówno w różnicy siły, zdolności jak i wiedzy.
- Moje pierwsze pytanie... - przerwała mi ruchem dłoni.
- Nie musisz ich zadawać. Po prostu ci wszystko powiem. Wiem, że jesteś ze świata, który ty nazwiesz tu Ziemią i nasze jakże wspaniałe Thedas nazwiesz światem istniejącym tylko w grze - opowiedziała. - Co jeśli ci powiem, że to wcale nie jest świat gry, a po prostu inny wymiar, do którego zostałaś wciągnięta?
- Dlaczego ja?
- Powinnaś pytać o to tego, który cię tu ściągnął - szepnęła wiedźma.
- A kto to zrobił?
- Ja nie wiem - syknęła, znów się uśmiechając.
- Doskonale wiesz! - uniosłam się.
Staruszka tylko wzruszyła ramionami.
- Może faktycznie wiem, a może nie? Ale jeśli bym ci powiedziała, zepsułabym ci zabawę. Ocaliłam was z wieży, jak zakładał pierwotny scenariusz. Tylko twoje reakcje, słowa i decyzje mogą je zmienić. Jak nikt znasz sytuację na całym tym świecie. Wiesz, co się dzieje w Kręgu Magów, w Orzammarze, znasz losy tego świata nim się jeszcze wydarzyły. Możesz wpłynąć na przyszłość lub pozwolić jej toczyć się starym tonem. Jak w ,,grze''.
- Czyli sądzisz, że jeżeli będą robiła to, co w grze arcydemon zostanie pokonany a świat ocalony? - Dążyłam do odpowiedzi.
- To ty tu znasz przyszłość.
- Nie jesteś zbyt pomocna - odparłam.
- Być może. Moja rola kończy się na zabraniu was ze szponów pomiotów, wyleczenia z wszelkich obrażeń i wysłania w dalszą drogę, posyłają także z wami Morrigan, które z czasem poprosi o zdobycie grimuaru, który albo zdobędziesz prośbą albo próbą zabicia mnie w postaci smoka. Lecz nim staniesz przed tym wyborem udam się w jeszcze jedno miejsce.
- Uratujesz Hawke'a i ich rodzinę... - przypomniałam sobie. - Zmienili drogę, więc tam ich nie znajdziesz - rzuciłam dumna z siebie.
- Są tam.
- Ale prosiłam!
- Na ich scenariusz nie możesz wpłynąć. Twoje wpływy ograniczają się do Plagi, ale nie do tego, co wydarzy się później.
- A jednak znasz przyszłość.
Wiedźma uśmiechnęła się tylko wrednie.
- Wiesz kim jestem.
- Wiem. Grałam w Inkwizycję. A jednak dalej brniesz w te gierki. Czyli zabieram Morrigan i Alistaira, kieruję się do Lothering a potem ratuję świat? Taki scenariusz ty zakładasz? - zapytałam.
- Taki scenariusz jest zaplanowany od dawien dawna. Pytanie tylko, czy przeżyjesz ty i twoi towarzysze. Tu nieśmiertelność was nie dotyczy. Poza tym to, co możesz zmienić to tylko to, kto doczeka się końca Plagi. Kto umrze, a kto przeżyje. Grasz bardzo ważną, ale i trudną rolę, dziecko. W tej chwili jesteś nawet potężniejsza od Stwórcy. Bo wiedza to potęga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro