Stary znajomy
Emma westchnęła, niezadowolona. Wcale nie podobało jej się to, że bal przebiegał tak spokojnie. Poza tym, że zgasły światła, nic się nie działo. Z drugiej strony pocieszała się faktem, iż przynajmniej nikt pokroju Dawida Blachniewskiego się do niej nie dobierał – wolała już chyba się nudzić niż odpędzać tego typu ludzi, gdyż to było niezmiernie nużące. Zresztą dzięki temu nie musiała tak bardzo uważać na słowa; nauczyła się już tej jednej rzeczy, że próbując pozbyć się nachalnego konkurenta, zdumiewająco łatwo o język niegodny Rosenthala.
Tak więc przechadzała się po sali, od czasu do czasu przystając i wymieniając parę zdań z gośćmi, przywołując na twarz wymuszony uśmiech, który opanowała wręcz do perfekcji. Cieszyła się, że do tej pory nie spotkała jeszcze Różyckiego; z samego rana wyczerpała chyba limit uprzejmości wobec tego człowieka.
Kiedy już zamierzała wrócić na swoje miejsce, by ponownie oddać się owej fascynującej czynności, jaką było obserwowanie tańczących par, spostrzegła opodal Tristana Dorożkiewicza i poczuła dziwną, niemiłą sensację w żołądku. Tu, pośród takiego tłumu ludzi, była zupełnie bezbronna, chociaż mogło się to wydawać absurdalne. Nie mogła mu przecież zrobić sceny; zamiast potępić jego rozwiązłość, oskarżono by jej histerię. Jedynym wyjściem w tej sytuacji była zatem ucieczka – uniknięcie kontaktu z Dorożkiewiczem. Pech jednak chciał, że w momencie, w którym podejmowała tę decyzję, Tristan spojrzał wprost na nią. Nie dało się zatem uciec niezauważenie.
– Panno Rosenthal! – usłyszała jego zaskakująco niski, dźwięczny głos. Oczy stojących wokół odwróciły się w jego kierunku, zaś Emma doszczętnie straciła nadzieję na to, że uda jej się uniknąć tego spotkania.
Mało którym mężczyzną pogardzała tak bardzo jak Tristanem Dorożkiewiczem – w ostatnim czasie o tę samą pozycję walczył Dawid Blachniewski, jednak Tristan zwyciężał faktem, iż naprzykrzał się Emmie nieustannie i wytrwale od ponad roku. Pannę Rosenthal przerażało to, że jej matka najpewniej widziała w nim wspaniałą partię dla niej – dlatego też tym bardziej należało, i to za wszelką cenę, unikać spotkań z nim.
W momencie, w którym uznała sprawę za przegraną, poczuła czyjąś dłoń zaciskającą się na jej nadgarstku i ciągnącą ją gdzieś z dala od Tristana. O takie zachowanie należałoby podejrzewać ciotkę Eleonorę, lecz ten uchwyt z pewnością nie mógłby należeć do żadnej kobiety, nawet młodej i silnej. Przekonana zatem o tym, iż był to jej ojciec, odwróciła się ku swojemu, jak sądziła, wybawicielowi – i zaniemówiła.
To nie był Stanisław. Mężczyzna, który trzymał jej rękę, był wyższy od jej ojca, ale postury raczej przeciętnej, nawet jeśli jego uchwyt był tak mocny i pewny. Brązowe włosy zaczesane miał gładko do tyłu, a na jego twarzy nie sposób by się dopatrzeć choćby śladu zarostu. Emma przekonana była, że nigdy go nie widziała, chociaż przecież witała każdego, kto wchodził do tej sali przed rozpoczęciem balu – a jednocześnie wydawało jej się, że już kiedyś się spotkali; było to owo nieprzyjemne, korcące uczucie, które za nic nie dało się uspokoić.
Przechodzili przez tłum zadziwiająco gładko, nikogo nie potrącając, choć ludzie zgromadzeni byli tak licznie. Kroki mężczyzny wydawały się niezbyt prędkie, a jednak Emma zorientowała się, że niemalże biegnie. Dopiero kiedy dotarli do parkietu, kilka par za wciąż tańczącą Wiktorią Dorożkiewicz (teraz w towarzystwie jakiegoś starego kawalera), mężczyzna zwolnił i ujął dłoń Emmy znacznie delikatniej.
– Proszę o wybaczenie – powiedział cicho, lecz jego głos zdawał się rozbrzmiewać nie w powietrzu, a w głowie dziewczyny. – Potraktowałem panią dość obcesowo.
– Zgadza się – odparła Emma, nim zdołała ugryźć się w język. Ku swojemu zdumieniu spostrzegła jednak, iż nieznajomy się uśmiecha.
– Należało się pozbyć tego natręta. Musi mi pani wybaczyć. – To nie była prośba; to było stwierdzenie faktu, zaś Emma nie poczuła najmniejszej ochoty, by się z nim kłócić. – Nie toleruję tego typu ludzi.
– Mogłabym powiedzieć to samo.
– Och, proszę mi wierzyć, że to nie to samo.
Emma zmarszczyła lekko czoło i spojrzała na jegomościa. Prowadził ją tak pewnie, że nawet nie spostrzegła, że tańczą – teraz bardziej skupiła się na jego oczach; te, w jej opinii, były najbardziej fascynującą częścią jego twarzy. Twarzy z całą pewnością młodej, bowiem trudno by się dopatrzyć na niej choćby najmniejszej zmarszczki; tymczasem jego oczy, choć patrzały bystro, miały w sobie coś, co Emma najchętniej nazwałaby przedwiecznym.
– Nie pamiętam, bym pana widziała wchodzącego – odezwała się po chwili milczenia Emma. Początkowo planowała nawet spytać o owo enigmatyczne stwierdzenie, którego znaczenie do tej pory jeszcze nie odgadła, lecz zrezygnowała z tego planu; wpierw musiała się dowiedzieć, kim był jegomość, który zachowywał się względem niej tak, jakby znali się od lat. – Może mi pan wyjaśnić, jak umknął pan mojej uwadze?
Na twarzy jegomościa pojawił się dziwny, trochę przerażający uśmiech; niemniej Emma nie mogłaby z całą pewnością wskazać, co takiego w nim ją przerażało.
– Nie.
To była cała odpowiedź mężczyzny. Najwyraźniej nie zamierzał powiedzieć nic więcej, bo przez kolejne kilkanaście, a może i kilkadziesiąt sekund panowało między nimi zupełne milczenie, z tym, że podczas gdy Emmę niezmiernie to irytowało, nieznajomy nie zwracał na to większej uwagi, jak gdyby nie miało to żadnego znaczenia.
W głowie Emmy kłębiło się coraz więcej myśli. Myśli, z których część podpowiadała jej, by wyrwała się z tego zaskakująco pewnego uścisku i uciekła – wszak nie wróży niczego dobrego to, iż tańczy właśnie z kimś, kogo nie zna – i kto nawet nie chce dać się poznać. Jednocześnie jednak nie potrafiła się mu oprzeć. Pomimo całej złości, jaką w niej budził, pragnęła dowiedzieć się czegoś na jego temat. Ponadto – co tu kryć – tańczył z całą pewnością najlepiej spośród zgromadzonych tu młodzieńców. No i to spojrzenie...
Emma przyłapała się na tym, iż przypatruje się swojemu partnerowi stanowczo zbyt długo i natrętnie; zresztą uświadomiła to sobie dopiero wówczas, gdy mężczyzna ponownie wbił swoje zdumiewające spojrzenie w jej własną twarz, odwzajemniając się dokładnie tym samym. Dziewczynie trudno było określić dlaczego, lecz w tej samej chwili w jej głowie pojawiła się myśl, że przypatruje się jej nie jak osobie, lecz raczej jak dziełu sztuki. To nie był wzrok amanta, a krytyka. Właśnie dlatego zdawał się przewiercać ją na wskroś.
Przez większość czasu trudno było Emmę zawstydzić – a jednak temu mężczyźnie udało się to bez problemu. Dziewczyna spuściła wzrok, czując, jak policzki zaczynają ją palić. Jej partner przycisnął ją mocniej do siebie.
– Coś nie tak? – spytał cicho.
– Proszę mnie puścić – odparła zdecydowanym tonem Emma, acz mogłaby przysiąc, iż jej głos na koniec zadrżał.
Mężczyzna zaśmiał się.
– Nie rozumiem, co tak pana bawi – rzekła panna Rosenthal, marszcząc czoło. – Nie chce mi się pan przedstawić; nie mówi pan, skąd się tu wziął; niemalże siłą zmusił mnie pan do tańca, zapominając o zasadach dobrego wychowania...
– Czyżbym się zatem mylił? – zapytał jegomość z rozbawieniem. – Mógłbym przysiąc, że chciała pani uciec od tamtego człowieka – a jednocześnie że wręcz umierała pani, by ktoś panią poprosił do tańca. Oto jestem.
– A ja mogłabym przysiąc, że nigdy mnie pan nie poprosił.
Zaskakująco szybko nieznajomy zatrzymał się; Emma spostrzegła, że jedynie fakt, iż przed chwilą oddalili się nieco od pozostałych tańczących, uratował ich przed kolizją. Przeniosła wzrok z powrotem na swojego partnera po to tylko, by spostrzec, że jakiekolwiek oznaki rozbawienia zupełnie znikły z jego twarzy.
– Proszę wybaczyć – powiedział chłodno, odsuwając się na krok i krótko kłaniając.
Dopiero w kolejnej sekundzie Emma zorientowała się, że popełniła błąd – jeśli ten człowiek teraz odejdzie, z pewnością nie poprosi jej do tańca po raz kolejny. Ponadto jakiekolwiek szanse na to, że dowie się czegoś na jego temat, spadały niemalże do zera. Należało dowiedzieć się wszystkiego od niego – i to jak najprędzej. Z trudnych do wyjaśnienia przyczyn Emma miała bowiem wrażenie, że jeśli ten człowiek teraz odejdzie, już więcej się nie spotkają.
„Cóż za absurd," zbeształa się w głowie, jednak to wrażenie było stanowczo silniejsze niźli ona sama. Czy tego chciała, czy też nie, musiała się poddać przeczuciu. Nim zdecydowała, co właściwie zrobić, zorientowała się, że już jest wpół kroku.
– Proszę zaczekać – usłyszała swój własny głos, chociaż nie miała świadomości formowania tych słów.
Mężczyzna, ku jej zaskoczeniu, zatrzymał się i spojrzał na nią pytająco. Nie odezwał się jednak ani słowem, co wpędziło ją w zawstydzenie – co teraz powinna powiedzieć? O co poprosić? O co spytać? Nie mogła przecież pozwolić na to, by cisza się przedłużała – w przeciwnym razie jegomość uzna, że panna Rosenthal robi sobie z niego żarty i odejdzie jeszcze bardziej rozeźlony niż na początku.
– Źle pan zrozumiał moje słowa.
– Coś takiego – odparł nieznajomy. Nie poruszył się – co było zarówno dobrą, jak i złą wiadomością dla Emmy – podobnie zresztą jak to, że nie dodał nic poza tym jednym stwierdzeniem.
– Cóż, technicznie rzecz ujmując, nigdy mnie pan nie poprosił – wyjaśniła dziewczyna – co nie oznacza, że taniec nie sprawił mi przyjemności.
Mężczyzna tkwił tam niczym manekin z groteskowo przechyloną głową, wpatrując się w Emmę niemalże martwym wzrokiem. Dziewczynę przeszedł dreszcz.
– Jestem panu wdzięczna – kontynuowała po jakimś czasie panna Rosenthal, zrozumiawszy już, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek działanie z jego strony – za ratunek. Oraz za taniec – dodała szybko, czując, że rumieniec na jej policzkach ciemnieje. Coś takiego! Jeszcze nigdy tyle się nie rumieniła. – Bardzo przepraszam, jeśli moje zachowanie w jakiś sposób pana zraniło.
– Pani zachowanie nie może mnie zranić – odparł mężczyzna, wytrącając Emmę z równowagi.
– Jak to?
Dopiero po tym pytaniu na usta mężczyzny powrócił lekki uśmiech. Jego dłoń ponownie ujęła dłoń panny Rosenthal.
– Nie zrozumie mnie pani – rzekł wreszcie. – Nie może mnie pani zrozumieć, zapewniam panią. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że muszę być bardzo ostrożny, w przeciwnym razie stracę to wszystko, co udało mi się zdobyć.
Emma zamrugała, nie mając pojęcia, co jej partner ma na myśli.
– Nie jestem... cóż, zapewne już pani to spostrzegła... nie jestem obyty w towarzystwie. Nie znam się na zasadach dobrego wychowania. Nie mam pojęcia, co wypada, a czego nie. Kieruję się jedynie swoim instynktem – powie pani, „jak zwierzę" – i z pewnością nie będzie pani daleka od prawdy.
– Jest pan bardzo krytyczny – uznała Emma – zarówno wobec siebie, jak i wobec innych.
Mężczyzna roześmiał się; był to szczery, niewymuszony śmiech.
– Tak pani uważa? Cóż; być może – odparł nieznajomy. – Ja jednak powiedziałbym raczej, że myślę inaczej niż pozostali.
Po raz kolejny Emma zrozumiała, że brak jej odpowiedzi na to, co usłyszała. Jej rozmówca, chociaż wcześniej milczący, teraz mówił dość sporo – opowiadał też o sobie; a jednak pozostawał równie tajemniczy jak w chwili, w której go zobaczyła po raz pierwszy. A chociaż nie ulegało wątpliwości, iż wcześniej nie mogła go widzieć, nadal nie potrafiła się wyzbyć wrażenia, że już się kiedyś spotkali. Tylko gdzie?
– Milczy pani – wyrwało ją z zamyślenia ciche spostrzeżenie.
– Och. Tak. Rzeczywiście – powiedziała, mimo że był to zlepek najbardziej absurdalnych odpowiedzi na to, co usłyszała.
– Nie zamierza mi pani wyjaśnić przyczyny tego milczenia?
Wreszcie Emma pozwoliła sobie na uśmiech – i to na uśmiech godny Emmy Rosenthal. Mężczyzna odwzajemnił go, wiodąc swoją partnerkę poprzez parkiet; dziewczyna ponownie uświadomiła sobie, że w istocie znajduje się właśnie w ramionach najlepszego tancerza w całym towarzystwie. Natychmiast przestała zazdrościć Wiktorii Dorożkiewicz kwadransów spędzonych w towarzystwie Dezyderiusza Chatenville'a. Przestała zazdrościć komukolwiek czegokolwiek; w tej chwili mogłaby z czystym sercem nazwać samą siebie najszczęśliwszą kobietą spośród wszystkich tu zebranych.
– Nie powinien mi pan mieć tego za złe, czyż nie? Nie powinien pan też uznawać tego za nic dziwacznego – odparła Emma ze śmiechem. – Nie dalej jak parę minut temu w podobny sposób uniknął pan odpowiedzi na moje pytanie.
– Unikam odpowiedzi na pytania, które nic nie dają, panno Rosenthal – odrzekł mężczyzna.
– Czy zatem pytanie o imię czy nazwisko również nic nie daje? – zdziwiła się Emma.
– Zgadza się.
Emma zamierzała zaprotestować – i nawet otwarła usta, by coś powiedzieć na ten temat, kiedy po raz kolejny poczuła, jak jej partner mocniej przyciska ją do swojej piersi, jak gdyby chciał mieć pewność, że dziewczyna już się nie oddali. Z pewnością nie było to nieprzyjemne, lecz Emma, która jeszcze nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego, czuła się dość dziwnie.
W dotyku jej partnera nie było nic z ordynarnego zachowania Dawida lub Tristana, którzy starali się ją uwieść (jeden z nich mówił o tym całkiem otwarcie) – nie czuła zatem potrzeby odepchnięcia go od siebie. Wręcz przeciwnie, mogłaby nawet powiedzieć, że jego ramiona dają jej poczucie bezpieczeństwa i ciepła, gdyby nie ta niepewność, która wypełniała ją od stóp do głów. Przecież nawet nie wiedziała, kim jest ten człowiek! Nie mogłaby czuć się bezpiecznie w towarzystwie kogoś, kto tak uporczywie unikał podania jej jakichkolwiek informacji na swój własny temat.
– Proszę posłuchać – odezwał się znów jej partner. – Gdyby pani znała moje imię albo moje nazwisko – czy to cokolwiek by zmieniło?
– Cóż, przynajmniej bym wiedziała, jak się do pana zwracać – a gdybym chciała pana odszukać, wiedziałabym, o kogo pytać.
Na wąskich ustach mężczyzny pojawił się leciutki uśmiech.
– Zatem niech pani wie to – odparł – może się do mnie pani zwracać, jak tylko pani wygodnie. Jeśli czuje pani potrzebę nazwania mnie jakimś imieniem, niechże pani to czyni. Daleki jestem od prób powstrzymania pani. Z kolei jeśli chciałaby mnie pani odnaleźć, zapewniam panią, że moje imię nic pani nie da.
Emma zamrugała.
– Jak to?
Uśmiech na ustach mężczyzny, do tej pory tak lekki, że niemalże niezauważalny, teraz poszerzył się znacznie.
– Nikt tu mnie nie zna; mogłaby pani pytać do woli, a rezultat byłby ten sam: nie znalazłaby pani nikogo.
– Jak zatem mam panu ufać? – spytała Emma. Jej głos nie był głośniejszy od szeptu, a w ustach czuła nieprzyjemną suchość; w głowie kręciło jej się tak bardzo, że gdyby nie fakt, iż znajdowała się w ramionach swojego partnera, najpewniej by upadła.
– Nie może pani – odrzekł ze zdumiewającą szczerością mężczyzna. – Ale jednocześnie pewien jestem, że ufa mi pani tak czy inaczej.
Emma otwarła usta, żeby odpowiedzieć coś niezbyt grzecznego – jak on w ogóle śmiał mówić takie rzeczy? – a jednak nic, nawet jedno słowo, nie opuściło jej ust. Zmuszona do kapitulacji, z dość naburmuszoną miną odwróciła wzrok. Milczała.
Niemniej jej umysł pracował na pełnych obrotach, analizując to, czego do tej pory się dowiedziała. A chociaż tańczyli i rozmawiali już od dłuższego czasu, z wolna zaczęła dochodzić do wniosku, że doprawdy nic nie wie na temat tego człowieka. To, co w jego opinii nic nie znaczyło, w jej oczach okazywało się najistotniejsze. Nie znała jego imienia ani nazwiska – nie wiedziała, skąd pochodzi – nie miała nawet pojęcia, w jaki sposób się tu znalazł. Bo gdyby wszedł jak wszyscy inni, z pewnością musiałby ją minąć!
W pewnym momencie uznała, że jej partner musi być złodziejem bądź włamywaczem – żadne inne wyjaśnienie nie mogłoby mieć w takiej sytuacji sensu. A z drugiej strony, czy to miało? Dlaczego niby ktoś miałby się włamywać do domu, a potem tańczyć z córką jego właściciela – i to tylko dlatego, że spostrzegł, iż jakiś mężczyzna ją nagabuje?
– Nie ufam panu – odparła po chwili Emma. – Nie mogłabym ufać komuś, o kim nic nie wiem.
– Ależ wie pani o mnie całkiem sporo. – Mężczyzna wyglądał na rozbawionego reakcją swojej rozmówczyni.
– Niby co?
– A niby to – kontynuował jegomość – że jestem – jak to pani ujęła? – że jestem najlepszym tancerzem w całym towarzystwie, czyż nie? Podejrzewa mnie pani o to, żeśmy się już spotkali, chociaż, jak pani przypuszcza, nie było po temu okazji. Ponadto nie potrafi się pani nadziwić moim oczom. No i moje objęcie, które budzi w pani mieszankę zupełnie sprzecznych uczuć...
– Proszę przestać! Na Boga, niechże pan przestanie!
Na policzkach Emmy zakwitł ciemny rumieniec. Zacisnęła powieki, więc nie mogła dostrzec dziwnego grymasu, jaki pojawił się na twarzy jegomościa w reakcji na jej słowa. Po raz pierwszy naprawdę zaczęła próbować wydostać się z objęć swojego partnera, w pewnym momencie nawet rozważała nadepnięcie obcasem na jego stopę, ale odkryła, że jest stanowczo zbyt słaba. Nie byłaby w stanie się odsunąć – jedyną drogą ucieczki byłoby uzyskanie zgody.
– Nie miałem racji? – spytał mężczyzna takim tonem, jak gdyby nie rozumiał oburzenia, które wzbudził w dziewczynie.
– Jak... jak panu nie wstyd... – wydyszała Emma. – Czytał mi pan w myślach?
– Ależ nie, przecież to niemożliwe – odrzekł jegomość.
– Proszę nie robić sobie ze mnie żartów. Nic z tego, co pan właśnie powiedział, nie opuściło moich ust. Wszystko to działo się w mojej głowie.
– Och, doprawdy? – Ten uśmiech na jego ustach doprowadzał Emmę do szału. – W takim razie bardzo panią przepraszam, panno Rosenthal. Po prostu udowodniłem pani, że wbrew temu, co pani z takim uporem twierdzi, wie pani o mnie całkiem sporo. Co do tego, że jestem najlepszym tancerzem na tej sali, to ma pani z pewnością rację.
Niezależnie od tego, jak bardzo Emma kłóciła się teraz ze swoimi myślami i uczuciami, w tej chwili zrozumiała, iż jest to swego rodzaju brama do odkrycia nieco więcej na temat człowieka, z którym właśnie tańczyła.
– A co z resztą moich podejrzeń, drogi panie? – spytała trochę napastliwie. – Spotkaliśmy się już kiedyś? I cóż takiego jest w pańskich oczach?
– W moich oczach? Panno Rosenthal, gdybym pani nie znał, powiedziałbym, że próbuje mnie pani uwieść. W moich oczach nie ma nic prócz odbijającego się światła – odparł ze śmiechem mężczyzna.
– Przecież pan mnie nie zna.
– Ależ wręcz przeciwnie, droga pani. Znam panią doskonale.
Emma pozwoliła sobie spojrzeć wprost w owe odbijające światło oczy – jej partner patrzał wprost na nią. Wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł dreszcz, lecz nie było to całkowicie niemiłe wrażenie, nawet jeśli dziewczyna połączyła je natychmiast ze strachem. Bała się. Musiała się bać – bo niby cóż innego mogłaby czuć w tej chwili?
Mężczyzna, który nie był stąd, nagle twierdził, iż doskonale ją zna, podczas gdy ona mogłaby przysiąc, iż po raz pierwszy zamienili ze sobą parę zdań dopiero na tym balu – było to co najmniej niepokojące, bowiem oznaczało, iż albo ją śledził, albo udawał kogoś, kim wcale nie był. To był właśnie ten typ człowieka, przed którym ostrzegała ją matka. Ten typ człowieka, którego nawet ciotka Eleonora nie była w stanie wyśmiewać.
W tej chwili tylko jedna myśl postała w jej głowie: musiała jak najprędzej znaleźć się z dala od niego i od tej chwili pilnować się, by nigdzie nie wychodzić samej – dokładnie tak, jak jej mówiła matka. Do tej pory twierdziła, że matka niepotrzebnie tak się obawia; przecież nic jej nie groziło. A jednak to nie Emma miała rację.
Aż do samego końca balu oboje nie zamienili ani słowa, chociaż zatańczyli jeszcze parę razy, obserwowani z dalekiego kąta przez ciotkę Eleonorę, która – nucąc coś pod nosem – delikatnie gładziła sękatymi palcami główkę puchatego, białego królika.
Bal dobiegł końca już po północy. Stanisław żegnał każdego wychodzącego gościa, lecz tym razem Emma mu nie towarzyszyła – czuła rosnące przerażenie, im dłużej otaczał ją tłum gości. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że dopiero w chwili, w której znajdzie się tu sama z rodziną, nie będzie bezpieczna – obawiała się tylko pytań ze strony matki i małych uszczypliwości, na które stać było jedynie ciotkę Eleonorę.
Kiedy wszyscy wyszli, Elżbieta, nieco rozchichotana, opadła na stojące najbliżej krzesło. Można było się domyślić, że nie tylko przeżyła wspaniały wieczór, ale też wypiła nieco za dużo wina – pan Różycki stanął tuż za nią, z pewnością o wiele bardziej zmęczony, i położył jej dłoń na ramieniu; na jego twarzy widniał taki wyraz, że serce Emmy nieco złagodniało – każda kobieta zasługiwała na kogoś, kto by patrzał na nią w ten sposób.
– Cudownie było, ojcze! – zaśmiała się Elżbieta, po czym położyła swoją dłoń na dłoni męża i zamruczała. – Dawno tyleśmy się nie natańczyli, najdroższy, czyż nie?
Pan Różycki z uśmiechem na twarzy przyznał jej rację.
– No cóż, ja uważam, że bardzo miło było zobaczyć w tańcu naszą Emmę – wtrąciła Eleonora. – Już dawno nie miałam tej przyjemności.
Nagle zapadła cisza; nawet Elżbieta przestała chichotać, a jej wzrok stał się jak gdyby bardziej skupiony, gdy przeniosła go z twarzy swojego męża na Emmę, która nagle starała się gdzieś ukryć.
Do tej pory nie sądziła, że poczuje się zawstydzona, gdy ktoś zacznie ją drażnić z powodu jakiegoś mężczyzny. I to mężczyzny, który doprowadzał ją do każdej skrajności – budził w niej podziw, strach, zaufanie i obrzydzenie. Emma wmawiała sobie, że już nigdy nie chce go widzieć na oczy – że czuje się o wiele lepiej, kiedy jego nie było już w sali – a jednocześnie nie mogła okłamywać samej siebie i nawet w tej chwili doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że bardzo pragnie go znów zobaczyć.
Niemniej wiedziała, że to zapewne nigdy się nie wydarzy. Ów jegomość nie przedstawił się, nie pozostawił też żadnych informacji na swój temat, zatem pan Rosenthal nie mógłby na prośbę swojej córki zaprosić go na kolejny bal czy choćby na herbatę, chyba że zachowałby się w ten sam sposób, w jaki zachował się tego wieczoru – po prostu musiałby się wkraść do Mirtowego Dworu, kiedy nikt nie patrzył.
Ale jak to było możliwe? Wszak Mirtowy Dwór był przepełniony ludźmi – nawet poza salą balową uwijali się przecież służący, zatem ktoś musiał go widzieć. Emma postanowiła zatem przepytać każdego członka służby; tylko w ten sposób mogłaby się dowiedzieć czegokolwiek na temat tego dziwnego człowieka.
– W istocie – przyznała nagle Beatrycze, przerywając milczenie. – Niemniej nie jestem przekonana, czy widziałam twarz tego mężczyzny. No i z pewnością nie było to ani uprzejme, ani przyzwoite z twojej strony, Emmanuelo.
– Cóż takiego nie było uprzejme ani przyzwoite, matko? – spytała trochę nieprzytomnie Emma. – To, że wreszcie znalazłam nieco przyjemności w tańcu?
– To, że tańczyłaś z jednym mężczyzną przez cały wieczór – odrzekła ze złością Beatrycze. – Wielu młodzieńców czekało na tę okazję; widziałam, jak ich unikałaś. Jeśli nadal będziesz zachowywała się w ten sposób, ludzie zaczną szeptać.
– Ludzie zaczną szeptać niezależnie od wszystkiego, matko! – Emma zmarszczyła czoło. – Wystarczy spojrzeć na to, co robił Dawid Blachniewski...
– Wystarczy, Emmo! Doprawdy, zachowujesz się jak małe dziecko. Musisz przestać, nim komukolwiek z nas stanie się krzywda! Jesteś już dorosłą kobietą. Musisz zacząć ponosić konsekwencje swoich czynów. A teraz bądź tak łaskawa – głos Beatrycze nieco złagodniał – i powiedz mi, z kim tak zacięcie tańczyłaś.
Emma poczuła przepełniające jej serce przerażenie. Jak miała odpowiedzieć na pytanie, na które odpowiedź sama chciałaby poznać?
– To mój stary znajomy – odezwała się zupełnie niespodziewanie ciotka Eleonora, zdumiewając wszystkich wokół. Wszystkie oczy przeniosły się na nią; ona z kolei wydawała się zupełnie niewzruszona. – Nieco zdziwiło mnie, że tu się dzisiaj pojawił; przekonana byłam, że przebywa za granicą.
– Ależ ciociu – Stanisław zwrócił się do Eleonory łagodnym tonem – wśród osób, które witałem – a potem żegnałem – nie było nikogo, kto nie mieszkałby tu od dawien dawna. Znam ich wszystkich doskonale.
– Ponadto – wtrąciła Beatrycze – to był młody człowiek.
– Tak? – usta Eleonory rozciągnęły się w dość makabrycznym uśmiechu.
Zapadła cisza. Emma przekonana była, że bicie jej serca było w tej chwili doskonale słyszalne, lecz, ku jej zdumieniu, ale i niezmiernej uldze, nikt nie zwracał na nią uwagi – jak gdyby to, co powiedziała ciotka Eleonora, sprawiło, iż wszyscy w zupełności o niej zapomnieli. Wreszcie tę ciszę przerwało ciche chrząknięcie Stanisława.
– Późno jest. Powinniśmy odpocząć.
Elżbieta wstała i wraz z mężem pożegnała pozostałą część rodziny i wyszła. Beatrycze przez moment jeszcze zamarudziła, ale wreszcie Stanisław nakłonił ją, by do niego dołączyła. Wreszcie w sali pozostała jedynie Emma i Eleonora.
– No cóż, moja droga – zaskrzeczała ta druga – nie kłamałam, ale miło było cię zobaczyć w tańcu.
– Tyle że, ciociu, ja nawet nie wiem, z kim tańczyłam!
– Och, nie musisz się obawiać. Nie zrobi ci krzywdy.
Emma bezwiednie potarła zaczerwieniony palec i spojrzała na ciotkę dość niepewnym wzrokiem.
– To naprawdę cioci znajomy?
– Tak, kochaniutka. Bardzo stary.
I nim Emma zdążyła zadać choćby jedno dodatkowe pytanie, Eleonora opuściła salę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro