Opowieść Eleonory
– Pamiętaj, moja droga, że miłości nie ma bez cierpienia. Z miłości zawsze wynikają straszne rzeczy – ostrzegła Emmę Eleonora takim tonem, jak gdyby była to najważniejsza rzecz na świecie. – Być może lepiej nie zaplątywać się w takie tajemnice. Bo miłość jest tajemnicą, kochanie. Największą ze wszystkich. Większą nawet niż te, o których zaraz ci opowiem. Najprawdopodobniej twoja matka ma rację, próbując cię przed nią ochronić, chociaż życie bezpieczne nie daje tyle satysfakcji, co życie z miłością.
Na moment przerwała swoją przemowę i nieco bardziej skupiła się na robótce. Pomimo okularów na nosie, oddalała ją, by lepiej widzieć, i spoglądała ponad szkłami. Wreszcie zakończyła jakiś bardziej skomplikowany splot i poprawiła się w fotelu bujanym.
– Historia, którą ci opowiem, moje dziecko, miała miejsce wiele lat temu w tym domu. I tak, jest prawdziwa, mimo tego, co może wmawiać ci twój ojciec czy twoja matka. Ich jeszcze wówczas na świecie nie było, co też oni mogą wiedzieć! Pamiętasz chyba, jak opowiedziałam ci historię o nawiedzonym domu, prawda? Mówiłam ci wtedy, że w domu mieszkają demony, upadłe anioły... cóż, nieco podkoloryzowałam, ale rozprzestrzenienie tej plotki wokół całkiem nieźle ci poszło, moja droga, trzeba przyznać.
Na twarzy Emmy pojawił się ciemny rumieniec.
– Ale... ciociu... jak ciocia...
– Ćśś, kochaniutka, to pozostanie naszą tajemnicą – obiecała, przykładając powykręcany artretyzmem palec do ust. – Nie pisnę ni słowa.
Emma kiwnęła głową, chichocząc cicho. Był pewien powód, dla którego ciocia Eleonora była jej ulubionym członkiem rodziny. Beatrycze mogła wierzyć, iż jej córka wdała się w swego ojca, lecz prawdą było, iż najwięcej odziedziczyła nie po Rosenthalach, lecz po Suchorzewskich, rodzinie matki Stanisława Rosenthala.
Zresztą sama Eleonora przepadała za Emmą, widząc w niej coś niecoś z siebie w młodości. Oczywiście, Emma była nieco inna, ale czasy też się zmieniły. Poza tym Beatrycze w wielu aspektach różniła się od jej matki, starała się swoją córkę wychować w zupełnie inny sposób. Może gdyby nie to, Emma byłaby bardziej podobna do swojej ciotecznej babki.
– Tak więc... opowiem ci historię, którą znam doskonale. Historię o tajemnicy, miłości i magii. Bo wbrew wszystkiemu, co się wam, młodym, tłucze do głów, magia istnieje. Gdyby tak nie było, czy istniałyby upadłe anioły? Opowieść zaczyna się od pewnej kobiety. A może nawet nie kobiety... Cóż, była to dziewczyna, mniej więcej w twoim wieku. Jej matka uznała, iż jest to najlepszy moment na wydanie jej za mąż, z kolei ona bardzo się opierała. Dla wygody pozwól, że nazwę ją Anną.
– Tak więc młoda Anna, wbrew swym własnym pragnieniom, poznaje wielu mężczyzn: jednych młodszych, drugich starszych, jednak w żadnym z nich nie dopatruje się cech, które tak bardzo ceni: inteligencji, wolności, wyobraźni. Wszyscy oni są jednakowi: nudni i aroganccy, przekonani o własnym geniuszu, mimo iż jeden w drugiego równie durni. Anna kłóci się więc z matką, ponieważ nie jest w stanie wyobrazić sobie życia w klatce, w małżeństwie, które doprowadzi ją do obłędu. Bo do czego innego może doprowadzić życie z kimś, kogo nie tylko się nie kocha, ale i nie szanuje? Nie, kochaniutka, jeżeli masz za kogoś wychodzić, upewnij się przynajmniej, że go szanujesz, bo w innym razie zaczniesz pogardzać nie tylko nim, ale i sobą.
Znowu przerwała, a Emma wbiła wzrok we własne dłonie. Odnosiła wrażenie, że Eleonora opowiada o niej – jednak nie było to możliwe, skoro historia ta już się wydarzyła. Chyba że ciotka w jakiś sposób przewidywała przyszłość...
– Anna nie ma więc wyjścia; musi się pogodzić z losem. Matka wydaje ją za mąż za jednego z tych idiotycznych, podążających za modą dandysów, obiecując, że w pewnym momencie miłość przyjdzie. A jeżeli nie miłość, to przynajmniej przyzwyczajenie. Cóż, mimo iż minęło parę lat, żadne z tych się nie pojawiło; pojawiła się jedynie wzajemna niechęć, pogłębiana zresztą przez męża Anny, który w akcie... nazwijmy to, desperacji... zaczyna szukać pocieszenia u innych kobiet. Nie jest to rzecz niespotykana, moja droga, takie rzeczy się przecież zdarzają. Zabawne jest jednak to, że Anna nie widzi w tym żadnego problemu, co zdaje się sprawiać, że jej mąż odchodzi od zmysłów z gniewu.
– Dlaczego, ciociu? – zdziwiła się Emma.
– Ano, widzisz, wszystko bowiem wskazuje na to, że mąż kochał Annę, a swoim zachowaniem próbował nie tyle uciszyć własne cielesne żądze, ale skłonić swoją żonę przynajmniej do zazdrości. Skoro jednak nawet zazdrość się nie pojawiła, biedny, zakochany mężczyzna staje na samym skraju rozpaczy. A co może zrobić zrozpaczony mężczyzna?
Z początku Emma myślała, że było to pytanie retoryczne, jednak Eleonora wbiła swoje zaskakująco przenikliwe spojrzenie w jej twarz, oczekując odpowiedzi. Dziewczyna poczuła się dziwnie nieswojo; oblizała wargi i zaczęła myśleć.
Oczywistą odpowiedzią zdawało się być jedno słowo: wszystko. Nie tylko mężczyzna, lecz każdy człowiek, doprowadzony do ostateczności, jest zdolny do wszystkiego. Jednak była to odpowiedź nazbyt oczywista, tymczasem wszystko wskazywało na to, że Eleonora oczekiwała czegoś bardziej konkretnego.
– No... ruszże tą swoją makóweczką – ponaglała ją dość niecierpliwie Eleonora. – Co robi twój ojciec, kiedy zanadto się zirytuje?
– Przeklina – odparła bez zastanowienia Emma.
To wydawało się być tą właściwą odpowiedzią, bo wąskie wargi Eleonory rozciągnęły się w dość strasznym uśmiechu. Raz jeszcze machnęła palcem przed twarzą Emmy i roześmiała się w nieco dziwny sposób.
– Ano właśnie. Przeklina. Chodziła taka opowieść wówczas... młodzi ludzie od niej odeszli... ale wtedy mówiono, że jeżeli chce się na kogoś rzucić klątwę, należy w czas nowiu o północy stanąć z pojedynczą świeczką w dłoniach w pustym pokoju, trzykrotnie wymówić imię osoby, którą chce się przekląć... a następnie trzy krople wosku z owej świeczki spuścić sobie na język. Wielu mówiło, że to tylko takie zabobony. Ale niektórzy w te zabobony wierzyli.
– Nie chce mi chyba ciocia powiedzieć, że... że mąż Anny właśnie to zrobił? – przeraziła się Emma, zapominając zupełnie o spoczywającej na jej kolanach przędzy.
– A właśnie, że zrobił. Poczekał do nowiu. Wszedł o północy do pustego pokoju i trzykrotnie wymówił imię Anny. Następnie pragnął strząsnąć trzy krople wosku na swój język, ale już przy pierwszej wrzasnął tak straszliwie, że zaalarmowało to Annę. Zerwała się na nogi i ruszyła do komnaty, w której jej mąż się schował. Dureń zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Co prawda, strząsnął już drugą kroplę na swój język, ale wtedy Anna wytrąciła mu świecę z rąk. Wtedy stało się coś strasznego.
Emma poczuła, że jej serce zaczyna bić szybciej. Rumieniec na jej policzkach nie miał nic wspólnego z zawstydzeniem – teraz był jedynie oznaką jej zafascynowania opowieścią. Pochylając się ku ciotce, wbiła w nią wzrok.
– Co takiego, ciociu? – wyszeptała.
– Podaj mi ten kłębek, kochaniutka – odpowiedziała zupełnie innym tonem głosu Eleonora, wskazując na jeden z motków w koszyku. Emma niecierpliwie po niego sięgnęła. – Nie, nie ten... ten błękitny... och, tak, właśnie ten.
Raz jeszcze zapadła zupełna cisza, kiedy kobieta drżącymi ze starości dłońmi starała się wykonać kolejne skomplikowane oczka. Emma poczuła, że nie zniesie dłużej tego napięcia, ale nie ośmieliła się ponaglać ciotki.
Wydawać się mogło, że Eleonorze jakąś dziwną przyjemność sprawia przetrzymywanie młodej dziewczyny w niepewności. Emma była pierwszą osobą, której Eleonora opowiadała tę właśnie historię, mimo iż stara kobieta słynęła z tego, iż jeżeli kogoś tylko przydybała, natychmiast wymyślała jakąś opowiastkę.
Stąd też wszyscy wiedzieli, że ciotka Eleonora ma skłonności do straszenia innych ludzi; nic więc dziwnego, że Beatrycze cały czas przekonana była, iż to właśnie Eleonora winna była krążących o posiadłości plotek. I miała częściowo rację, gdyż gdyby nie fakt, iż ciotka opowiedziała Emmie mnóstwo historii na ten temat, dziewczyna być może nigdy nie wpadłaby na pomysł przekazania ich dalej, byleby tylko na temat Mirtowego Dworu narosła legenda.
Zresztą tendencję do wymyślania bajek i opowieści Emma odziedziczyła po rodzinie swej babki od strony ojca. Chociaż nie było jej dane poznać Miry, wszyscy mówili, iż bardzo była podobna do swojej siostry, zresztą niemalże pod każdym względem – z tą jedną różnicą, że podobno była spokojniejsza i łagodniejsza.
– Ciociu – upomniała się wreszcie Emma, nie mogąc dłużej wytrzymać niepewności. Bardzo chciała poznać dalszą część opowieści.
– Co takiego, kochanie? – spytała Eleonora niewinnym tonem, chociaż doskonale wiedziała, o co chodzi młodej Rosenthalównie.
– Co stało się dalej? – zapytała Emma, a jej głos drżał z podniecenia. – Mówiłaś, że kiedy Anna wytrąciła swojemu mężowi świecę z ręki, stało się coś strasznego... co takiego? Mąż umarł? Dom się spalił?
Eleonora zaśmiała się ochryple. Jeszcze przez chwilę milczała, lecz wyglądało na to, że próbuje ułożyć dalszą część historii w głowie. Jednak Emma nie dała się na to nabrać; znała ciotkę wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że kobieta nie potrzebuje ani sekundy zastanowienia podczas opowiadania historii – takie przerwy robiła jedynie po to, by podbudować napięcie i nieco się z nią podroczyć.
– Gdyby to tylko było takie proste, kochaniutka – powiedziała wreszcie kobieta, na powrót używając swego tajemniczego tonu, co sprawiło, że po plecach Emmy przeszły ciarki. – Oba te rozwiązania wydają się zbyt proste, prawda? Zbyt oczywiste. Są to tragedie, które zazwyczaj zdarzają się w takich momentach.
– No tak, ale cóż innego...
– Cóż innego mogłoby się zdarzyć? – Eleonora uśmiechnęła się dość demonicznie. – Rusz makówką. Anna przyklękła przy swoim mężu, który wyglądał tak, jak gdyby nie był w stanie się poruszyć z bólu. Nadal jęczał i skomlał, ale to nie przeraziło biednej Anny tak bardzo jak to, co wydarzyło się później.
– Ponad ciałem jej męża z wolna zaczęła wyłaniać się jakaś ciemna, niemalże niematerialna postać. Była zbyt prawdziwa, by uznać ją za marę... lecz jednocześnie zbyt fantastyczna, by mogła być prawdą. Był to ogromny, czarny cień, który z wolna zaczął przyjmować formę podobną do ludzkiej, z tym że jednocześnie zupełnie człowieka nieprzypominającą.
– Co to było, ciociu? – wyszeptała Emma.
Mętne oczy kobiety rozbłysły chorobliwie, co zmartwiło dziewczynę, jednak na jej wąskich wargach rozkwitł uśmiech.
– Ano demon, kochanie – odrzekła Eleonora równie cicho. – Najprawdziwszy demon.
– Ale przecież...
– Co takiego? – Eleonora zaśmiała się krótko. – Demony nie istnieją? A jednak idziesz do kościoła i przestrzegają cię przed diabłem, prawda? A czym innym jest diabeł, jak nie demonem? Tak, tak, kochanie. Demony istnieją. W innym przypadku ludzie nie obawialiby się tak bardzo wszelkiego rodzaju klątw i zaklęć. Gdyby te nie były prawdziwe, jaki byłby sens bania się takich zabobonów? Wszyscy uznaliby to jedynie za nieszkodliwą zabawę, czyż nie?
Emma nie odpowiedziała, czując, że drży, chociaż do tej pory nie było jej zimno. Z jakiegoś powodu ciotka miała rację. Ksiądz co niedzielę głosił z ambony, by obawiać się szatana. Mówił, by nie przeklinać nikogo, bo to może przynieść tragiczne skutki. Mówił o strąceniu Lucyfera z nieba. Czyż więc nie opowiadał o klątwach, o demonach, o upadłych aniołach? O wszystkim tym, co większość ludzi uznawała za bajkę?
Nic więc dziwnego, że ludzie tak bardzo bali się Mirtowego Dworu – przynajmniej ci, którzy usłyszeli rozpuszczone przez Emmę plotki. A jeżeli i im Eleonora opowiedziała tę historię? Jeżeli i oni byli przekonani, że jest ona prawdziwa?
Problem z Eleonorą polegał bowiem na tym, że kobieta miała cudowny dar przekonywania; nigdy nie można było być pewnym, czy to, co mówiła, było prawdą, czy też jej zmyśleniem. Jednak w tym momencie nie miała powodu, by kłamać. Z Emmą zazwyczaj była szczera; kiedy opowiadała wymyśloną historię, ostrzegała ją z samego początku – tak samo było z tym, co wydarzyło się naprawdę. Teraz zaś zastrzegła, iż wszystko to było najprawdziwszą prawdą.
– A więc... pojawił się demon... dlaczego? – odezwała się słabym głosem Emma.
– Ponieważ go wezwano – odparła Eleonora takim tonem, jak gdyby była to rzecz oczywista. – Kiedy kogoś przeklinasz, chcesz, żeby wzięli go diabli, czy nie tak? Podobno po tym, jak trzykrotnie wymówiło się imię przeklinanej osoby i spuszczeniu trzech kropel wosku na własny język, miał pojawić się demon. Wtedy podpisywało się z nim pakt. Jednak w tym przypadku nie było to takie proste.
Emma zagryzła wargi i spojrzała niepewnie na ciotkę, która znowu zajęła się robieniem na drutach z większą sumiennością.
– Dlaczego? – zapytała, lecz wówczas odpowiedź sama przyszła jej do głowy. – Dlatego, że nie dopełniono całej... procedury?
– A jednak nie jesteś taka głupiutka, jak udawałaś – odparła wesoło Eleonora. – Tak, właśnie tak było. Trzecia kropla wosku nigdy nie dotknęła języka męża Anny. Co więcej, świeca zgasła, kiedy upadała na podłogę, i wosk, który wciąż był płynny, rozprysnął się na wszystkie strony – nie można było dopełnić ceremonii. Dlatego też kiedy pojawił się demon, nie był on w stanie przyjąć ostatecznej formy; po prostu zawisł niczym groteskowa, czarna chmura, od której biła ciemność i chłód.
Eleonora oblizała wargi. Jej twarz spochmurniała nieco, ale Emma nie odważyła się zapytać, jaki był tego powód.
– Jego głos brzmiał jak twarda, zimna skała. Odbijał się echem od ścian pomieszczenia i paraliżował strachem. Nic dziwnego, że i Anna, i jej mąż pozostali w tych miejscach, w których byli, nie mogąc uciec. Zresztą jak uciec od demona? – Znowu zarechotała. – Demon był wściekły. Powiedział, że skoro nie może liczyć na niczyją duszę, rzuca klątwę na cały ród Anny oraz jej męża. Problem tkwił jednak w tym, że Anna nie mogła mieć dzieci.
– O tym chyba demon powinien pomyśleć, prawda? – zdziwiła się Emma. – Znaczy... skoro to upadły anioł...
– Ano, nikt nie powiedział, że "ród" ogranicza się jedynie do linii prostej, moja droga. Chodziło o całą rodzinę. To Anna nie wzięła tego pod uwagę – jednak w przyszłości miała się przekonać, o czym mówił demon.
Na powrót zapadła cisza; tym razem żadna z pań nie ośmieliła się jej przerwać – przynajmniej przez jakiś czas. Mózg Emmy działał na najwyższych obrotach, podczas gdy Eleonora zdawała się być zupełnie spokojna. Mimo wszystko już dawno nie wyglądała na tak ponurą, jak gdyby ta historia budziła w niej złe wspomnienia.
Dłonie Emmy drżały nieco, kiedy ponownie zabrała się za zwijanie przędzy dla ciotki. Jednak umysłem była daleko stąd – mimo że dochodziły jej uszu wszystkie dźwięki dookoła niej, zdawała się ich zupełnie nie słyszeć.
– Dziwi mnie – odezwała się w pewnym momencie Eleonora – że jeszcze nie zapytałaś, co działo się osobie, którą dotknęła taka klątwa. Nie jesteś ciekawa?
– Jestem – odparła Emma, zupełnie zdumiona. – Ale skąd niby...
– Zapominasz, że to ja opowiadam ci tę historię – zaśmiała się kobieta. – A kiedy ja opowiadam historię, znam jej początek, środek i koniec. Tymczasem ta historia wcale nie jest skończona. Bo, widzisz, każdą osobę spotykał inny koniec. Siostra Anny szybko zmarła, osieracając syna. Mąż Anny jeszcze tej samej nocy zmarł na atak serca – chociaż to wcale nie musiała być klątwa, po prostu się przeraził... lecz ja w to nie wierzę. Jestem przekonana, iż była to zapowiedź tego, co miało spotkać rodzinę Anny.
– Ale, ciociu, przecież to nie ma sensu – zauważyła Emma. – Przecież demon nie mógłby zaspokoić swojego... nazwijmy to, głodu dusz w ten sposób. Jeżeli ktoś umrze, czeka go Sąd Ostateczny, prawda? Nawet jeżeli śmierć tej osoby jest spowodowana przez demona, demon ten nie mógłby zabrać duszy tej osoby.
– Prawda – zgodziła się Eleonora. – Ale zapominasz, że demon to demon. Nie zabija od razu. Przekonana jestem, że nim zabije taką osobę, wpierw bardzo stara się ją przekabacić na swoją stronę. W ten sposób jest szansa na to, że przynajmniej jedna dusza wróci wraz z nim do piekła. Tak przynajmniej sądzę.
Jeden z kłębków wełny zsunął się jej z kolan, więc Emma poderwała się, by go podnieść. Eleonora uśmiechnęła się i podziękowała jej – w takich momentach przypominała zwykłą, starą ciotkę, a nie osobę w przedziwny sposób zakochaną w przerażających opowieściach. Zresztą przez większość czasu Eleonora była po prostu zabawną, nieco zdziecinniałą ciotką, której ulubionym towarzyszem był królik Abelard.
Gdyby ktoś, kto nie zdołał jeszcze poznać starej cioteczki, usłyszał, iż jest ona w stanie opowiedzieć najbardziej przerażającą z legend, i to w taki sposób, że najodważniejsze osoby czuły dreszcze, na pewno popukałby się po czole, twierdząc, iż jest to niemożliwe. W końcu Eleonora nie wyglądała na czarownicę zdolną do podobnych rzeczy: była niziutką, okrągłą kobiecinką, której trochę obwisłą twarz okalały srebrne loki, ukryte pod koronkowym czepeczkiem. Za młodu musiała być naprawdę ładna, lecz teraz przypominała jedynie starą babulinkę z baśni.
– A więc sądzisz, ciociu, że ten demon zabija, ponieważ nie jest w stanie zdobyć duszy, na którą tak liczy? – zapytała niepewnie Emma.
– Jestem tego niemal pewna – odparła Eleonora.
– Co w takim razie z Anną? Też zginęła?
– Anna? Och, nie, nie umarła. Byłoby to zbyt proste.
Przez twarz Emmy przemknął dziwny cień, jak gdyby niezrozumienia przemieszanego z niepokojem, a może i strachem.
– Jak to?
– W końcu to ona przerwała całą tę ceremonię, prawda? To właśnie przez nią demon nie mógł się nasycić. A jednak, jak sama zauważyłaś, nie mógłby zabrać jej duszy, ponieważ klątwy jeszcze nie rzucono. Pakt nie został jeszcze zawarty.
– No tak – odparła niecierpliwie Emma. – Ale czy śmierć nie byłaby w tym przypadku... najsłuszniejszą karą?
– Łatwo ferujesz takie wyroki, kochaniutka – zaśmiała się Eleonora. – Szybko chciałabyś ją wysłać na tamten świat.
Na policzkach Emmy pojawił się rumieniec.
– Dobrze wiesz, ciociu, że nie o to mi chodzi. Po prostu... staram się myśleć jak demon.
Eleonora zarechotała raz jeszcze i wyciągnęła sękatą rękę, by poklepać dziewczynę po twarzy w dość czułym geście.
– Nie mogłabyś myśleć jak demon, chociażbyś się bardzo starała – odrzekła. – Ja myślę, że karą dla Anny miało być obserwowanie, jak wszyscy jej bliscy cierpią. Jak są nękani przez demona, aż wreszcie spotykają się ze śmiercią.
Tym razem Emma nie odpowiedziała. Eleonora stęknęła, odłożyła robótkę do koszyka, po czym poprosiła dziewczynę o pomoc przy wstawaniu. Kiedy już stała, a Emma włożyła jej koszyk w dłoń, ruszyła do wnętrza domu.
– Ciociu – zwróciła się do niej nagle Emma, nadal stojąca na ganku. Eleonora zatrzymała się i spojrzała na nią przez ramię. – Skąd ty o tym wszystkim wiesz?
Eleonora uśmiechnęła się trochę upiornie.
– Bo to ja byłam Anną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro