Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niespodziewany gość

Nie był to pierwszy bal Emmy; a jednak dziewczyna czuła się tak, jakby wybierała się na zabawę po raz pierwszy; jej rodzice byli niemal równie zachwyceni jak ona sama. Największy zaś sukces odnosiła siostra Emmy, Elżbieta, która z właściwą sobie powściągliwością obserwowała przemianę panny Rosenthal. Wreszcie pąk rozkwitał i ukazywał się kwiat.

Najwyższy czas. Emma przecież nie mogła wiecznie pozostawać ową trochę nieokrzesaną dziewuszką, którą bardziej interesowały straszne historie niźli zamążpójście i zajęcie się tym, czym szanująca się dama zajmować się powinna: od powicia potomstwa poprzez opiekę nad posiadłością po zajęcia tak trywialne jak robótki. Wszak Emmę robótki interesowały jedynie wówczas, gdy przesiadywała z ciotką Eleonorą, która wpajała jej niestworzone rzeczy.

Wedle Elżbiety to właśnie ciotka Eleonora winna była takiemu rozwojowi spraw. Gdyby nie jej niezwykły wpływ na najmłodszą Rosenthalównę, najpewniej udałoby się Emmę odpowiednio naprostować. Wybić z jej ładnej główki wszystkie te absurdalne myśli. Tymczasem Eleonora podsycała bzdury w jej umyśle, który powinien był już się ukształtować. Biedna Emma nie miała szans na to, by wyrosnąć na taką damę jak pozostałe panienki w jej wieku.

Jednocześnie Elżbieta odnosiła wrażenie, że to właśnie dzięki temu, jak Emma różniła się od pozostałych panienek, tak bardzo cieszyła się powodzeniem wśród młodzieńców. Cóż z tego, kiedy w okolicy nie było godnej jej partii – ona zaś w żaden sposób nie wydawała się zainteresowana nie tylko nimi, ale wręcz jakimkolwiek dżentelmenem na całym świecie?

A mimo to pani Różycka odnosiła wrażenie, że coś się w siostrze zmieniło, odkąd widziała ją po raz ostatni; gdyby była naiwna albo też znała Emmę trochę gorzej, powiedziałaby, że się zakochała. Na to jednak szanse były tak nikłe, iż nawet Elżbieta, która pokładała w swej siostrze wielkie nadzieje, nie mogła w to wierzyć.

Emma wydawała się wstać w zdumiewająco dobrym humorze w wielkanocny poranek – nie chodziło jedynie uśmiech, z jakim powitała rodziców, siostrę i szwagra, a także ciotkę Eleonorę, ale wręcz zdobyła się na jakiś niezobowiązujący komplement względem pana Różyckiego, wobec którego zazwyczaj albo milczała, albo też inteligentnie maskowała swoją pogardę. Przekroczyło to nawet oczekiwania Elżbiety, która już od pewnego czasu miała jak najlepsze przeczucia względem swojej siostry. Kiedy zaś jedno z bliźniąt zapłakało, jak pierwsza dźwignęła się z krzesła i niczym prawdziwa dama zaczęła je uspokajać.

Beatrycze była tak zdumiona, że nie potrafiła z siebie wydusić słowa. Spoglądała tylko na swojego męża, niekiedy przenosząc wzrok na Elżbietę, która z trudem ukrywała uśmiech. Zadowalała się jedynie delikatnym ściskaniem dłoni swego męża.

Z kolei Emma daleka była od zastanawiania się nad własnymi poczynaniami. Prawdę powiedziawszy, zachowywała się trochę automatycznie, jak gdyby jej umysł znajdował się poza jej ciałem – ciotka Eleonora być może powiedziałaby nawet, że Emma co prawda fizycznie się obudziła, lecz jej głowa pozostawała w sferze snów. I być może nawet tak było – wszak Emma bezustannie powracała myślami do owego czasu, gdy nie była świadoma niczego, co się działo wokół niej. Nieustannie zastanawiała się, co tak właściwie się wydarzyło – próbowała sobie również przypomnieć, o czym śniła, jednak bezowocnie.

Niemniej Emma zachowywała się w sposób budzący nie lada podziw u każdego z członków rodziny przez cały dzień. Elżbieta za nieco niepokojące uznała dziwne milczenie ciotki Eleonory, która chyba ani na chwilę nie spuściła wzroku z panny Rosenthal. Jej bladoniebieskie oczy wodziły za nią wszędzie, a gdy nie mogła jej nigdzie spostrzec, ruszała za nią. Jednak Elżbieta nie spostrzegła, by wymieniła z Emmą chociaż jedno zdanie.

– Cóż – wzdychała wówczas – chyba muszę uznać to za szczęście. Dziwactw ciotki nie zmienię, ale przynajmniej ta nie stara się kłaść żadnych głupot w główce Emmy. Jest szansa na to, że Emma po raz pierwszy pokaże się na tym balu od strony, od której powinna się pokazać – że zostanie uznana za prawdziwą damę, nie za dziwoląga.

Nie ulegało bowiem wątpliwości, iż w gronie najbliższych znajomych Emma była uznawana za dziwoląga – wszak która dziewczyna wspinała się na drzewa i czytała, podczas gdy cywilizacja oferowała tyleż bardziej kobiecych rozrywek? Mogłaby przecież zajmować się rysowaniem czy haftowaniem; tymczasem jedyne obrazki, które wychodziły spod ręki panny Rosenthal, przypominały raczej portrety diabła z książeczek do nabożeństwa.

Około godziny szóstej do Mirtowego Dworu zaczęły napływać rzesze ludzi. Stanisław Rosenthal sławny był z tego, iż nie organizował wielu balów, niemniej te, których był gospodarzem, były najbardziej wystawnymi w całej okolicy. Każdy, kto był kimś, musiał się na nich pojawić – w przeciwnym razie tracił w oczach społeczeństwa. Społeczeństwo z kolei było bytem niezwykle okrutnym; należało dbać o swoją reputację.

Emma, jako córka gospodarza, posłusznie stała opodal ojca, witając przybyłych gości. Ci jednak byli wystarczająco ostrożni, by nie wypowiadać się na jej temat w jej pobliżu; wpierw odchodzili wystarczająco daleko, by ich słowa nie dotarły do jej uszu. To nie znaczyło jednak, że nie słyszała ich Elżbieta.

– Emma Rosenthal wygląda dzisiaj zaskakująco ładnie – powiedziała jedna z dam, oglądając się przez ramię, by spostrzec Emmę, która teraz witała kolejną szlachciankę. – Dziw bierze, że jeszcze niedawno tak chorowała.

– Jest bledsza niż zazwyczaj – odpowiedziała podówczas inna kobieta, marszcząc krytycznie czoło. – Z pewnością chorowała. Przez pewien czas nawet zastanawiałam się, czy Rosenthalowie nie udają jej choroby, by zupełnie usunąć ją z towarzystwa.

– No cóż – uznała ta pierwsza. – Panna Rosenthal z pewnością nie jest tą, którą rodzice mogliby się szczycić. Czasami wygląda jak zupełne czupiradło! A jak się zachowuje!

Jednak wtedy Elżbieta odwracała się i odchodziła gdzie indziej. Z całą pewnością wystarczyło jej wysłuchanie komplementu wycelowanego w Emmę; nie musiała słuchać przepełnionych zawiścią plotek, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co było ich przyczyną. Bo z pewnością nie chodziło tu o komentowanie rzeczywistości, nawet jeśli w słowach owych kobiet sporo było prawdy. Elżbieta niemniej cieszyła się, że Emma nie usłyszała nic z tego.

Cóż, nieprzyzwyczajona do przyjmowania komplementów, Emma nie potrafiła okazać odpowiedniej wdzięczności – z kolei wystawiona na atak uszczypliwości odgryzała się tak umiejętnie, jak tylko Rosenthalowie potrafili. Elżbieta nie była przekonana, czy chce być świadkiem jednej czy drugiej sceny.

Z kolei oczy Emmy nie uciekały ku żadnej z dam, wobec czego chyba nie było się czego obawiać. Czego jednak Elżbieta nie zauważyła, to fakt, iż Emma spoglądała raczej ku drzwiom wejściowym, a na jej twarzy malował się smutek przemieszany z rozczarowaniem, ilekroć pojawiała się kolejna znajoma osoba. A jednak gdyby ktoś ją spytał, kogo spodziewa się zobaczyć, musiałaby ze wstydem przyznać, że nie wie.

– Coś ty jej zrobiła, dziewczyno? – Elżbieta usłyszała tuż obok siebie głośny jęk ciotki Eleonory. Obróciwszy się, spostrzegła ją, ubraną w staroświecką czarną suknię i takiż szal; w rękach trzymała poruszającego szybko noskiem Abelarda.

– Nie wiem, o czym ciocia mówi – odparła Elżbieta, marszcząc brwi.

– Och, dobrze wiesz! Spójrz na nią – różowe koronki, loczki, uśmieszki... i co jeszcze? Tak się upodobniła do tych wszystkich pannic – tu wolną dłonią gestem otoczyła zebrane dziewczęta. – Zupełnie nie jak moja Emma.

– Robi jej ciocia krzywdę – rzekła z powagą Elżbieta. – Jeśli nadal będzie jej ciocia kładła do głowy wszystkie te głupstwa...

– Głupstwa! Ha! Dobre sobie – mruknęła Eleonora, po czym pokręciła głową. – Był czas, że podobnaś była do Emmy. I co? Matka tobie też poprzewracała w główce i takeś wylądowała... wstyd! Panna Rosenthal u boku kogoś takiego jak Oktawian Różycki.

Elżbieta przemilczała tę niezbyt miłą uwagę.

– Jest ciocia niesprawiedliwa. Wszyscy prawią jej komplementy.

– Komplementy-szmirmenty – bąknęła niezbyt zadowolona Eleonora, machając ręką. – Wszyscy wszystkim prawią komplementy, bo wszyscy są tacy sami. Zresztą w komplementach tyleż samo prawdy, co w...

– ...cioci opowieściach? – podpowiedziała Elżbieta, lecz szybko stało się jasne, że popełniła błąd.

Oczy Eleonory natychmiast się zmieniły. Już nie były tak zmętniałe; wręcz przeciwnie, zdawały się przewiercać Elżbietę na wskroś, jak gdyby pociemniały, a jednocześnie dziwnie rozbłysły. Pani Różycka zadrżała.

– O, nie, kochaniutka – odparła zaskakująco chłodnym tonem Eleonora. – W moich opowieściach jest o wiele więcej prawdy, niźli ci się wydaje. Emma to wie. I właśnie dlatego jest taka, jaka jest.

– Ciocia wybaczy, ale...

– Powinnaś mi uwierzyć, złociutka, albo wkrótce sama się przekonasz na własnej skórze, że nie kłamię – ciągnęła Eleonora. – Nie należę do osób, które by kłamały – o, nie. Ale że świat nie jest gotów na to, by przyjąć prawdę, to już nie moja wina. Zadziwia mnie, jak łatwo miasto takie jak Warszawa potrafiło zamglić twój umysł. Nie jesteś przecież głupia, Elżbieto. Kiedyś twoje myśli nie były zamknięte w tak ciasnym pudełku.

Tym razem Elżbieta nie odpowiedziała. Czuła na sobie wzrok ciotki Eleonory, a ten był równie nieprzyjemny teraz, kiedy nie była już dzieckiem, a żoną baroneta, jak wówczas, gdy nadal jeszcze tu mieszkała. Pamiętała, że zdarzało jej się z płaczem uciekać, ilekroć ciotka przydybała ją tak jak w tej chwili. I nawet fakt, iż trzymała w dłoniach Abelarda, sprawiał, że pani Różycka czuła się jeszcze bardziej nieswojo. Coś było w tym króliku, co przeobrażało go w oczach Elżbiety z małego, niewinnego stworzonka w przerażającą kreaturę – albo nawet w coś gorszego, skoro była to bestia ukryta w tak niepozornie wyglądającym ciałku.

A jednak nie pozwoliła sobie na podzielenie się tymi myślami; może częściowo dlatego, że odnosiła wrażenie, iż mówiąc o swoim strachu, o dyskomforcie, jaki czuła, dałaby ciotce Eleonorze powód do triumfu – tego z kolei nie chciała. Nie była już przecież dzieckiem, by się bać. Od jej reputacji zależała reputacja jej męża; musiała się zachowywać, jak na panią Różycką przystało.

– No, już, już, kochaniutka – zarechotała Eleonora, wyciągając dłoń, by poklepać Elżbietę po ramieniu. – Nie bocz się tak na starą cioteczkę.

Elżbieta chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz Eleonora w zaskakująco szybki i sprawny sposób znalazła się już dobre parę metrów od niej. Westchnęła więc tylko i odeszła w stronę swojego męża, który najwyraźniej nie spostrzegł złego nastroju swojej żony, bo natychmiast zaczął opowiadać o ponczu malinowym.

Tymczasem Eleonora, niezmiennie z Abelardem w lewej dłoni, ruszyła ku Emmie, a stanąwszy opodal, zaśmiała się cicho.

– I co? Jak ci się podoba to zajęcie? – spytała z przekąsem.

– Och, ciociu, jest okropnie nudne! – wyszeptała Emma. – Nie mogę jednak dać tego po sobie poznać, bo inaczej ojciec się obrazi. Nogi mnie już bolą od stania w miejscu.

– Och! Ho, ho, skoro już teraz bolą cię nogi, to ciekawe, co z tańcami?

– Oj, ciociu, bardzo bym chciała potańczyć. Byłaby to jakaś odmiana. Nie po to przecież zakładałam taką ładną sukienkę, żeby nie przetańczyć ani jednego utworu. Tymczasem jeśli ci goście się nie pośpieszą, stopy mi spuchną, nim ktokolwiek mnie zaprosi.

Na twarzy Eleonory pojawił się dość upiorny uśmiech, kiedy ujęła nadgarstek Emmy w swoją sękatą dłoń.

– Nie martw się. Na pewno ktoś cię poprosi. Zobaczysz. Będziesz musiała zapomnieć o bolących stopach i pójść na parkiet, a wtedy będziesz narzekać, że w ogóle o tym wspomniałaś – dodała, obserwując z rozbawieniem, jak wyraz twarzy Emmy się zmienia.

Niemniej z punktu widzenia Emmy wyglądało to tak, jak gdyby ciocia Eleonora wiedziała o czymś więcej, o czym nikt inny nie mógł wiedzieć. Po raz kolejny poczuła, jak ciarki podniecenia przechodzą jej po plecach i zapomniawszy o swoim pierwotnym zadaniu, odwróciła się w pełni ku ciotce i utkwiła w niej pełne zaintrygowania spojrzenie.

– Myślisz, że naprawdę tak będzie? Skąd wiesz, że ktoś mnie poprosi? Dawid Blachniewski czuł się nie lada oburzony moim zachowaniem, kiedy ostatnio u niego byłam. Pamiętasz? To wtedy, kiedy... kiedy to się stało.

Nie bardzo wiedziała, jak ubrać w słowa swoje myśli o początku przedziwnej choroby. Bezwiednie potarła palec, który wówczas tak bardzo ją bolał – i skrzywiła się. Wiedziała, że obserwująca ją ciotka Eleonora musiała to zauważyć, ale w tej chwili nie miało to większego znaczenia. Bardziej niepokoiło ją to, iż palec nadal był dziwnie obolały – ba, znacznie bardziej, niźli Emma pamiętała. Uniosła go tak, by dobrze go widzieć, lecz po ugryzieniu Abelarda nie było ani śladu.

Tymczasem Eleonora milczała. Jej twarz nie wyrażała niczego, ani rozbawienia, ani zaniepokojenia; jedynie jej oczy błyszczały nienaturalnie, wbite nie w dłoń Emmy, lecz raczej w jej pełną niepokoju buzię.

– Tak czy inaczej – kontynuowała Emma, opuszczając dłoń – podobno Dawid Blachniewski bardzo się na mnie pogniewał, twierdząc, iż wszystko to symulowałam; nawet usłyszałam, jak jedna z dam mówi, że w ogóle nie byłam chora, że rodzice ukrywali mnie ze wstydu przed światem. Co za brednie! Żaden rodzic, a na pewno Rosenthal, by tego nie zrobił.

– Masz rację, kochaniutka – odparła spokojnie Eleonora.

– Ale podobno Dawid Blachniewski rozpowiedział o tym wszędzie i usłyszałam nawet, jak matka żaliła się ojcu, że wkrótce nawet Chatenville'owie nie będą mnie chcieli. Że skończę jako stara panna albo w przytułku.

– Och, wydawało mi się, że jeszcze nie tak dawno wcale by ci to nie przeszkadzało – droczyła się z nią Eleonora.

– Nie, nie, ciociu! – zaprotestowała Emma. – Źle mnie ciocia zrozumiała. Mówiłam jedynie, że nie jestem gotowa na zamążpójście, a to wcale nie oznacza, że chcę po wieki wieków amen zostać sama. Rozmawiałam już o tym z Elżbietą. Obiecała mi, że w razie potrzeby przygarnie mnie pod swoje skrzydła, ale ma rację. Nie chciałabym, nie mogłabym żyć na jej utrzymaniu. Zresztą... och, ciociu, czy to naprawdę takie dziwne, że chciałabym się zakochać?

Eleonora mogłaby przysiąc, że zobaczyła, jak dziewczyna unosi dłoń do swoich warg, jakby te pamiętały delikatny pocałunek, którego przecież nie mogłaby jeszcze doświadczyć. Zmarszczyła lekko brwi.

– Nie, kochaniutka, nie ma w tym niczego dziwnego. Przynajmniej dla nas dwóch – bo cały świat zdaje się myśleć inaczej. Ale już, już – odwracaj się i witaj tych gości, bo mnie twój ojciec zje, jak się dowie, że cię odrywam od zajęć.

Emma zachichotała i pokiwała głową. Kiedy wracała do pełnienia swojego dumnego obowiązku, wyglądała, jakby była w znacznie lepszym humorze niż przed chwilą. A jednak Eleonora dostrzegła, że jeden z jej palców był ciemnoczerwony od nieustannego pocierania. Zatem nadal bolał.

Dochodziło wpół do ósmej, kiedy wreszcie wszyscy zaproszeni zebrali się w sali balowej. Co prawda zespół grał już od dłuższego czasu, lecz mało kto tańczył. Emma słyszała, jak matka nieustannie robi jej wyrzuty, bo widziała, jak Dawid Blachniewski poprosił już dwie inne panny do tańca, a te bez przerwy się do niego wdzięczyły.

– A ciebie poprosił? – spytała Beatrycze. W odpowiedzi otrzymała pełne wyrzutu spojrzenie córki.

– Nie poprosił – odparła Emma – a nawet gdyby to zrobił, nie zgodziłabym się na ani jeden taniec z tym człowiekiem.

– Przestań zachowywać się tak absurdalnie, Emmanuelo! – Głos pani Rosenthal przepełniony był zarówno gniewem, jak i frustracją. – Jeśli nadal będziesz tak grymasiła, żaden cię nie zechce. To już nie kwestia tego, czy ty zechcesz jego.

– To tym lepiej, czyż nie? – zdziwiła się Emma. – Będzie łatwiej, obejdzie się bez złamanych serc i zranionych dum.

Wiedząc, iż w sali pełnej ludzi nie może podnieść głosu na córkę, Beatrycze wreszcie zdecydowała się skapitulować i odeszła. Emma doskonale wiedziała, iż matka pożali się ojcu, a to z kolei oznaczało nieliche nieprzyjemności. Cóż jednak miała odpowiedzieć? Skoro żadna z dwóch stron nie miała zamiaru kontynuować tej znajomości, jak można było mówić o tragedii? Lepiej, by każdy otrzymał to, czego oczekuje.

Wreszcie pół godziny później Emma zrozumiała, że najpewniej żaden z młodzieńców, którzy pojawili się na balu, nie zamierza jej poprosić do tańca, a to z jakiegoś względu nieco ją zabolało. Miała bowiem nadzieję na trochę ruchu, tańczyć zaś nie mogła bez partnera; z kolei podczas tańca bardzo łatwo było uniknąć rozmowy.

Jednocześnie jednak daleka była od stwierdzenia, że żałuje swojej decyzji. Nic nie mogłoby sprawić, by zapomniała o swoich dotychczasowych zasadach i dla spędzenia kwadransa na parkiecie oddała całe swoje jestestwo przypadkowemu mężczyźnie, któremu pogardzała. Z niewiadomych bowiem przyczyn większość mężczyzn, w każdym razie młodych mężczyzn, uznawało, iż zgoda na dwa tańce jest jednocześnie zgodą na niezbyt subtelne czy wyrafinowane zaloty, a tym samym już niemalże całkowitą zgodą na małżeństwo.

– Nie chcę za nikogo z nich wychodzić – burknęła do siebie Emma, patrząc, jak parkiet z wolna wypełnia się tańczącymi parami.

Widziała Wiktorię Dorożkiewicz tańczącą z Dezyderiuszem Chatenville'em – cóż, może to za dużo powiedziane, bowiem Wiktoria tańczyła, zaś Dezyderiusz kuśtykał za nią, co wyglądało tak komicznie, że Emma roześmiała się w głos, jednak w tej samej chwili poczuła do siebie obrzydzenie. Opodal tej pary brat Wiktorii zalecał się właśnie do jakiejś damy, z miejsca, w którym siedziała, Emma nie widziała dobrze, lecz podejrzewała, iż była to córka Skarbków, Serafina, piękna i czarująca do momentu, w którym nie otwarła ust; niemniej Tristanowi nigdy to nie przeszkadzało.

Nie ulegało jednak wątpliwości, że Emma była dziwnie zazdrosna o każdą tańczącą kobietę, nawet jeśli jej partner pozostawiał wiele do życzenia. Obawiała się, że wreszcie podejdzie do niej matka z wyrazem wyższości na twarzy, bez słów pytając, „a nie mówiłam?" – należało więc odgrywać swoją rolę z taką godnością, na jaką ją było stać. Zaś Emmę było stać na wiele, bowiem nawet jeśli jej matka nierzadko nazywała ją dzikuską, dziewczyna nauczyła się udawać łudząco podobną do pozostałych młodych dam. Robiła to jednak w taki sposób, by nie zobaczyła jej ciotka Eleonora; wolała się nie narażać na jej uszczypliwe komentarze, bowiem te bolały znacznie dotkliwiej niźli te matczyne.

Wkrótce puste krzesło tuż obok Emmy, sączącej trzecią szklaneczkę malinowego ponczu, zajęła Elżbieta. Przetańczyła ostatnie dwa kwadranse ze swoim mężem i chyba była w doskonałym nastroju, sądząc po wyrazie jej twarzy.

– Nie widziałam cię wśród par – powiedziała, dysząc lekko.

– Nie tańczyłam – odparła płasko Emma.

– Na litość boską, Emmo, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że...

– Och, nie! Nikogo nie odrzuciłam, jeżeli tego się obawiasz. Nie, po prostu nikt mnie nie poprosił, a ja się nie narzucam.

Elżbieta nie odpowiedziała od razu. Przyjrzała się siostrze z niepokojem, lekko marszcząc czoło. Gdyby znała Emmę chociaż trochę gorzej, mogłaby powiedzieć, że dopatrywała się w niej naburmuszenia – ale to chyba nie było to. Nie, Emma z pewnością była znudzona, ale jak gdyby oczekiwała, że wśród gości pojawi się ktoś jeszcze.

– Z pewnością tego nie robisz – odezwała się wreszcie Elżbieta, a Emma popatrzała na nią tak, jakby siostra zrobiła jej wyrzut.

– Proszę, nie praw mi kazań – mruknęła. – Już matka zdążyła to zrobić – i to zanim jeszcze usiadłam.

– Nie zamierzam prawić ci kazań, kochanie. Ale nie mogę ignorować tego, że zachowujesz się co najmniej dziwnie.

– Dziwnie? – powtórzyła Emma. – Och, nie. Dlaczego miałabym się zachowywać dziwnie? Cieszę się, że nikt mnie nie dręczy. Słyszałaś, że Dawid Blachniewski zniechęcił do mnie całą okolicę? To dlatego nikt mnie nie poprosił, tak przypuszczam. Ale nie ukrywam, że nie po to tak się dzisiaj wystroiłam, żeby mnie ignorowano.

Elżbieta roześmiała się.

– Nie zostało to niezauważone – odparła. – Słyszałam pewne damy, które rozmawiały na twój temat. Twierdzą, że wypiękniałaś.

– Cóż, nie wyjdę za żadną z tych dam. – Emma wzruszyła ramionami.

– Nie, ale ich synowie przynajmniej częściowo są pod ich wpływem. Jeśli usłyszą, że ich matki wypowiadają się na twój temat w tak pozytywny sposób, podejrzewam, że sami zwrócą na ciebie uwagę i spostrzegą, że wyglądasz dzisiaj nad wyraz ładnie. Owszem, trochę brakuje ci rumieńca, ale to zupełnie naturalne, biorąc pod uwagę, że dopiero co wychodzisz z choroby.

– Nie wierzą w żadną chorobę. Mówią, że rodzice tak się mnie wstydzili, że zamknęli mnie w pokoju, żebym nie wychodziła do ludzi.

– W życiu bym nie powiedziała, że przeszkadzają ci tak idiotyczne komentarze, moja droga.

Emma popatrzała na siostrę, nieco wydymając usta.

– Gdyby obrażali mnie, Elżbieto, miałabym głęboko w nosie ich komentarze. Ale nie obrażają mnie, tylko moich rodziców! Doprawdy, czy tak źle w towarzystwie mówi się na temat Rosenthalów? Przeszkadza mi jedynie to, że mówią o nich źle tylko z mojego powodu. Nie powinnam była przynosić rodzicom wstydu.

Elżbieta westchnęła i delikatnym ruchem założyła luźny kosmyk włosów, opadający na czoło Emmy, za jej ucho. Nie ulegało wątpliwości, że zachowanie panny Rosenthal pozostawiało wiele do życzenia – i z pewnością było powodem wielu niezbyt życzliwych uwag osób z towarzystwa na temat całej rodziny – niemniej Elżbieta dostrzegała to, czego nie umiała dostrzec Beatrycze: że Emma, na swój dziwny, niekiedy pokrętny sposób, się stara.

– Nie przynosisz im wstydu. To, że osoby z towarzystwa nie potrafią ugryźć się w język, kiedy trzeba, nie jest twoją winą. To oni powinni się wstydzić za to, co wychodzi z ich ust. Poraża mnie też to, jak okrutnym człowiekiem okazał się Dawid Blachniewski.

– Dobierał się do mnie, Elżbieto – powiedziała z obrzydzeniem Emma – a matka miała do mnie wyrzuty, że zachowałam się względem niego nieodpowiednio.

– Dlatego powinnaś wyjechać razem ze mną. Zabiorę cię do Warszawy. Porozmawiam o tym z ojcem.

I nim Emma zdążyła zaprotestować, Elżbieta podniosła się z krzesła i wkrótce zniknęła gdzieś w tłumie. Z cichym jęknięciem Emma ponownie przeniosła wzrok na tańczących. Twarz Wiktorii była zupełnie czerwona od tańca, zaś Dezyderiusz z ledwością łapał dech i nawet nie próbował już udawać, że kuśtyka do rytmu, po prostu powłóczył jedną nogą w taki sposób, że panna Rosenthal poczuła głębokie współczucie dla jego partnerki.

Wreszcie Emma wstała. Nie zamierzała przesiedzieć w tym samym miejscu całego wieczoru, nawet jeśli żaden z młodzieńców nie poprosił jej do tańca (swoją drogą w myślach przeklinała Dawida, który zachował się, według niej, po prostu podle). Z początku rozważała napełnienie szklaneczki po raz kolejny ponczem, jednak zrezygnowała. Do północy było jeszcze daleko, a bal zapewne trwać będzie jeszcze dłużej. Musiała zatem uważać, co – i ile – pije.

Podeszła zatem do wysokiego okna, wyglądając na zewnątrz. Wieczór był ładny, niemalże całkiem okrągły księżyc oświetlał widoczny z tego miejsca zagajnik. A jednak ten widok, chociaż z pewnością przepiękny, z jakiegoś względu nie mógł zachwycić Emmy. „Tak jakbym kiedyś widziała coś o wiele piękniejszego," pomyślała, chociaż nawet w jej głowie zabrzmiało to absurdalnie – przecież Mirtowy Dwór był najpiękniejszym miejscem w okolicy, ona zaś nie podróżowała. Niemożliwe, żeby widziała cokolwiek piękniejszego.

Z tego zamyślenia wyrwał ją krótki krzyk. Dopiero wówczas uświadomiła sobie, że przynajmniej połowa świateł w pomieszczeniu pogasła (musiało się to stać dość nagle), a orkiestra przestała grać.

– Co to było? – spytał ktoś z tłumu.

– Duchy, zapewne duchy – zarechotała ciotka Eleonora. – Czasami lubią nam stroić żarty. Przychodzą na bal, żeby się pobawić.

Jakaś panienka wybuchła głośnym płaczem, a jej matka dość oschle zaczęła ją uciszać.

Całe poruszenie trwało może dwie minuty. Służba dość sprawnie uwinęła się z ponownym rozpalaniem lamp i świec, orkiestra podjęła przerwany utwór i na powrót w pomieszczeniu rozbrzmiał gwar rozmów. Nikt nie mógł spostrzec, że pośród znajomych twarzy pojawiła się jedna, której nie znał nikt. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro