Prezenty i gwiazdy
Katrin wyskoczyła spod prysznica i ubrana w jeansy i czerwony sweter wróciła do gościa. W kącie zobaczyła jego plecak. Czyli już wrócił. Rozejrzała się po salonie. Arthur stał plecami do niej i patrzył przez okno na gwiazdy. Podeszła wolno do niego. Mimo, że była niemal bezgłośna mężczyzna wiedział precyzyjnie gdzie była. Był w końcu dobrze wyszkolony. W jego zawodzie był to wymóg, a on był najlepszy. Był niebezpieczny, a dziewczyna wtuliła się ufnie w jego bok. To dało mu do myślenia. Był mistrzem w ocenie ludzi. Mimo, że znał ją od ledwie 2 godziny, dużo już o niej wiedział i podobało mu się to co o niej wiedział. Była balsamem po tylu latach walki. Miód na jego czarne serce.
- O czym myślisz? - szepnęła.
- O tobie. - powiedział i pogłaskał jej ramię. Dziewczyna zarumieniona zamilkła.
- A ty? -spytał Arthur zaciekawiony odpowiedzią.
- Już jutro Wigilia.
- Masz racje.... Co chcesz pod choinkę? - dziewczyna zaśmiała się na to pytanie. Byli daleko od wszystkiego. Mogli sobie dać tylko coś co mieli już przy sobie lub co jest w lesie. Choć to drugie już mniej. Bo co? Dadzą sobie po szyszce lub natrą się śniegu?
- Nic
- Ależ Śnieżynko, jak to? Święta bez prezentów.
- Nie są mi potrzebne.
- Nalegam, Katrin, powiedz co byś chciała?
- Jakiś drobiazg, który będzie miał dla nas znaczenie sentymentalne. - szepnęła patrząc na niego niepewnie. Pocałował ją w czoło i powiedział.
- Dobrze.
- A ty co chcesz? - spojrzała bystro w jego błękitne oczy.
- Ciebie - szepnął patrząc na nią pożądliwie. Katrin zaschło w ustach. Objął ją w tali i przyciągnął do siebie. Zniżył twarz do niej, tak że ich wargi dzieliły ledwie centymetry.
- Tak bardzo pragnę cię pocałować, Śnieżynko, powiedz tak.
- Tak - szepnęła drżącym głosem i zarzuciła mu ręce na szyje. Całował ją dziko i zachłannie. Fala gorąca powróciła, przechodząc przez jej drżące ciało. Z cichym jękiem pozwoliła, aby wsunął język w jej usta. Gdy pocałunek stawał się coraz gorętszy jej usta stały się miękkie i uległe. Jego silne ręce gładziły ją po plecach. W końcu oderwał się od niej i oparł czołem o jej czoło.
- Spokojnie, maleńka, nie wezmę od ciebie niczego, czego nie jesteś skłonna mi dać - szepnął.
- Wierzę ci - powiedziała patrząc mu głęboko w oczy, a następnie złożyła na jego ustach słodkiego całusa. Serce Arthura drgnęło. Śnieżynka była taka ufna i dobra... po prostu obłędna.
- Jak ty to robisz, maleńka?
- Co robię?
- Jesteś taka dobra i ciepła pomimo wszystkiego co cię spotkało?
- Nie wiesz co mnie spotkało - zaśmiałam się.
- Ale się domyślam... a więc?
- Nie wiem czemu miałabym być inna. To że nie miałam zawsze ciepła nie znaczy że powinnam się od niego odgrodzić, bo boję się zranienia. Przez to, że go nie miałam potrafię je bardziej docenić.
- Naprawdę jesteś niezwykła - powiedział patrząc na nią z zachwytem.
- Dziękuje - szepnęła speszona.
Ciągle jej się przyglądał więc by zmienić temat powiedziała.
- Już późno... pójdę się położyć.
- Masz rację
- Możesz zająć łóżko, ja się zdrzemnę na sofie.
- Nie ma opcji, idź do łóżka, już wystarczy, że ostatniej nocy spałaś w fotelu.
- Dobrze - uśmiechnęła się nieśmiało i znikła za drzwiami. Patrzył jeszcze chwile na drewnianą powłokę. Tak bardzo jej pragnął, jak jeszcze żadnej kobiety i to nie tylko w łóżku wykrzykującą jego imię, ale też uśmiechającą się do niego, patrzącą na niego skrzącymi się radością oczami...Całą taką jaka jest w swoim życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro