35. Poznaj moich rodziców
Pogrążony w myślach Breakdown siedział na wysokim klifie i obserwował wschodzące słońce. Nie mógł się otrząsnąć po swoim gorącym śnie, który ujawnił podświadomie skrywane uczucie wobec dziewczyny jego najlepszego przyjaciela. I nie było to wyłącznie pożądanie. Breakdown uświadomił sobie, że Carmen budzi w nim podobne emocje, jak dawniej Lightstar. Tak bardzo pragnął znowu spotkać osobę, którą pokocha, a gdy to się stało, okazało się, że jest już zajęta. Dlaczego los musiał być dla niego tak okrutny? Pragnął jedynie odrobiny bliskości i ciepła. Czy to naprawdę tak wiele? Gdyby Carmen nie była dziewczyną jego najlepszego przyjaciela, z pewnością próbowałby ją w sobie rozkochać. Ale nie mógł zrobić takiego świństwa Knock Outowi! I to nie tylko dlatego, że był jego najlepszym przyjacielem. Widział, jak bardzo szczęśliwy był z Carmen. Kto, jak kto, ale on zasłużył sobie na to szczęście. Poza tym Breakdown sam dobrze wiedział, jak boli, gdy ukochana osoba odejdzie. Chociaż niemniej bolesne jest patrzenie, jak obiekt uczuć okazuje je komu innemu...
Mech zastanawiał się, kiedy właściwie zainteresował się dziewczyną? Spędzał bardzo dużo czasu z nią i Knock Outem, więc mógł ją bardzo dobrze poznać. Od momentu, gdy ich początkowo napięte relacje uległy poprawie, bardzo podobał mu się jej sposób bycia. Wesoła, wygadana, mająca swoje zdanie dziewczyna, szybko zyskała sobie jego sympatię. To chyba momenty, w których miał bliższą styczność z Carmen, stały się zarzewiem płomyka miłości, który tlił się niezauważony do momentu, gdy gorący sen nie wywołał prawdziwego pożaru. Breakdown przypomniał sobie, jak wspaniale tańczyło mu się z dziewczyną na imprezie, jak cudownie się poczuł, gdy udzieliła mu swojego wsparcia po tym, jak opowiedział jej historię swojego związku z Lightstar. I na koniec, to wspaniałe uczucie, gdy trzymał dziewczynę w ramionach, próbując pocieszyć ją po tym, jak zobaczyła Knock Outa razem z Arcee. Już wtedy zależało mu na szczęściu Carmen i bardzo źle się czuł, widząc cierpienie dziewczyny, choć jednocześnie cieszył się, że w tych trudnych chwilach zwróciła się właśnie do niego. To oznaczało, że mu ufała i wiedziała, że zawsze może na niego liczyć. Szkoda tylko, że był dla niej tylko przyjacielem. Wiedział, że czekają go teraz bardzo trudne chwile. Musi zrobić wszystko, by zgasić w sobie to niepożądane uczucie! By trochę uspokoić myśli, postanowił wybrać się na przejażdżkę.
***
- Knocky od dzisiaj kończy się moja bezwzględna wolność. – oznajmiła Carmen, gdy odpoczywali po szybkim, porannym numerku.
- Co masz na myśli?
- Po południu przylatują moi rodzice. Dopóki nie wrócę na studia, nie będę mogła mieszkać na Nemesis. A w każdym razie nie przez cały czas.
- Ale dlaczego? Przecież jesteś dorosła i możesz robić, co chcesz.
- Oczywiście, że tak! Ale trudno mi będzie wytłumaczyć, dlaczego sypiam poza domem.
- Możesz powiedzieć, że mieszkasz ze swoim facetem.
- Tak? Wiesz co się będzie działo, jak dowiedzą się, że mam kogoś? – prychnęła Carmen.
- No co? Chyba to normalne, że taka ślicznotka nie pobędzie długo sama! – uśmiechnął się medyk – Powinni zaakceptować fakt, że masz partnera.
- O z pewnością zaakceptują! I od razu będą chcieli cię poznać! Przez jakiś czas mogłabym im ściemniać, że jesteś zapracowany, czy coś, ale nie mogę tego robić w nieskończoność. Gdy przyprowadzę na rodzinny obiadek wielkiego robota z kosmosu, z pewnością będzie to dla nich normalka! – w głosie dziewczyny słychać było ironię.
- Czyli co? Nie będziemy się widywać, dopóki nie wrócisz na uczelnię? – Knock Out był wyraźnie zawiedziony.
- Będziemy, ale o wspólnie spędzonych nocach możemy zapomnieć.
- Ja się nie zgadzam! Musimy coś wykombinować!
- Od czasu do czasu mogę iść na całonocną imprezkę. – uśmiechnęła się dziewczyna – Jakoś to będzie! Damy radę! – pocałowała go przelotnie, po czym wstała z łóżka - Trzeba się ruszyć. Muszę jeszcze ogarnąć dom, zrobić zakupy i ugotować jakąś dobrą kolację.
- Mam świetny pomysł! Wyślijmy twoich rodziców na kolejne wczasy! Ja funduję! – zaproponował Knock Out.
- Nawet nie głupia myśl, tylko jak im wytłumaczę, skąd mam na to kasę?
- Wygrałaś na wyścigach!
- Wolę o nich nie wspominać moim rodzicom. Bardzo im się nie podoba moje zamiłowanie do szybkiej jazdy.
- A mnie wręcz przeciwnie! – uśmiechnął się łobuzersko – Gdyby nie ono, nie spotkalibyśmy się!
- No cóż, trudno nazwać to spotkanie udanym. Próbowałeś mnie zepchnąć z drogi i przestrzeliłeś opony w moim aucie!
- Było mi nie cykać foty! Wiem, że jestem boski i te sprawy, ale mogłaś wcześniej poprosić o pozwolenie!
- Jakby ci tu powiedzieć... nie myślałam wtedy logicznie.
- A w ogóle potrafisz tak myśleć?
- A chcesz zachować nienaganną gładkość lakieru? To lepiej zamilcz!
- No już, spokojnie Iskierko! Przecież wiesz, że żartuję!
- Ja też. Zamierzasz się tak wylegiwać przez cały dzień? – spytała Carmen kompletując garderobę.
- Czemu nie? Gdybyś ty wylegiwała się ze mną, byłoby naprawdę wspaniale!
- Niestety, dziś nie mogę sobie pozwolić na słodkie lenistwo. Obowiązki wzywają. – westchnęła dziewczyna – Ale kiedyś musimy zafundować sobie taki dzień!
- Mam nadzieję, że nastąpi to szybciej, niż myślę. – Knock Out również wstał z łóżka – Niestety mnie też wzywają obowiązki. Zbliżają się przeglądy okresowe Vehiconów. Muszę w końcu ułożyć grafik wizyt. Chcesz, żebym odwiózł cię do domu?
- Nie ma takiej potrzeby. Poproszę Soundwave'a o most.
- Mogę wpaść do ciebie wieczorem?
- Zgłupiałeś? Ani się waż! Jeszcze zobaczą cię moi rodzice!
- Właściwie, to można by ich wtajemniczyć. W końcu to twoja rodzina!
- Zastanowię się nad tym Grzejniczku, ale proszę cię, nie rób żadnych głupstw!
- Dla ciebie się powstrzymam. Ale tylko przez jakiś czas! Więc zastanawiaj się w miarę szybko! – uśmiechnął się Knock Out.
***
Carmen skończyła właśnie nakrywać do stołu, gdy przez okno zobaczyła, jak pod dom podjeżdża biały Lexus ES. Wysiadła z niego opalona kobieta z długimi, kręconymi, ufarbowanymi na głęboki fiolet włosami i ubrana w zwiewną, czerwoną sukienkę. Po chwili dołączył do niej postawny, również opalony mężczyzna z ciemnymi, acz lekko przyprószonymi siwizną włosami. Oboje skierowali się do drzwi wejściowych. Carmen poszła do przedpokoju, by się z nimi przywitać.
- Kochanie tak się za tobą stęskniliśmy! – pani Wide przytuliła córkę – Jak tam sobie dałaś radę sama?
- Świetnie! Jak widzicie, udało mi się nie umrzeć z głodu!
- Zastanawialiśmy się z Sandrą, czy będziemy mieli do czego wracać! – uśmiechnął się ojciec Carmen – Chata wolna, to pewnie odbywały się tu szalone imprezki, co?
- I tu was zaskoczę, ale nie! Nie było ani jednej imprezy pod tym dachem. Byłam bardzo grzeczna!
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć! Za dobrze cię znam! – pan Wide próbował zmierzwić dziewczynie włosy, lecz ta zdążyła odskoczyć.
- Rozwalisz mi fryzurę!
- Zupełnie jakbym słyszał twoją matkę! – uśmiechnął się mężczyzna obejmując swoją żonę.
- Przynajmniej mamy pewność, że nie podmienili nam jej w szpitalu!
- Widzę, że humorki dopisują. – zauważyła Carmen – Pewnie zgłodnieliście w czasie podróży?
- Zjadłbym konia z kopytami! To co? Może wyskoczymy coś zjeść? – zaproponował pan Wide.
- Żadnego jedzenia na mieście! Przygotowałam małą kolację powitalną. Mam nadzieję, że wasze żołądki zniosą moje kulinarne arcydzieło!
- Przekonajmy się!
- Usiądźcie sobie, a ja podam jedzenie.
Dziewczyna poszła do kuchni i wyciągnęła z piekarnika lazanię, po czym nałożyła ją na wcześniej przygotowane talerze. Zaniosła potrawę na stół, a następnie wyciągnęła z lodówki czerwone, półwytrawne wino.
- No córciu postarałaś się! – uśmiechnął się pan Wide – Ciekawe tylko, czy da się to jeść?
- Greg! – upomniała męża Sandra – Nie przejmuj się Carmen! – zwróciła się do dziewczyny – Twój ojciec ma dziś wyjątkowo wredny humor. Na pewno będzie pyszne!
- Jak będzie niezjadliwe, zawsze możemy zamówić pizzę! – uśmiechnęła się Carmen nalewając wino – To co? Wypijmy za ten wasz rajski urlop!
- Oby częściej się takie trafiały! – uśmiechnęła się pani Wide.
- To opowiadajcie! Jak było?
- Spodobałoby ci się Carmen! Ciepełko, piękne plaże, lazurowa woda, przystojni mężczyźni! Po prostu raj na ziemi!
- Kochanie ty już masz swojego super przystojnego męża! Inni mężczyźni nie powinni cię interesować! – odezwał się Gregory.
- Mówiłam o facecie dla Carmen! Miałabyś w czym wybierać córeczko! Mówię ci, takie ciacha kręciły się po plaży!
- Wakacyjne romanse jakoś mnie nie interesują! – uśmiechnęła się Carmen.
- Nie? Czy to znaczy, że poznałaś kogoś pod naszą nieobecność?
- Jakoś się nie złożyło. – gładko skłamała dziewczyna.
- No a ten kolega od filmiku?
- Jakiego filmiku?
- No tego z parkingu. Jak go z tatą zobaczyliśmy, najedliśmy się o ciebie strachu!
- Nie wiedziałem, że mamy w domu taką dobrą aktorkę! To wszystko wyglądało bardzo autentycznie! W Hollywood zrobiłabyś karierę!
- Na pewno! Jakbym obciągnęła paru znanym aktorom, albo producentom! – prychnęła.
- Carmen! – obruszyła się Sandra, podczas gdy Gregory o mało nie zakrztusił się popijanym drinkiem.
- No co? Przecież wyszło na jaw parę skandali z udziałem największych gwiazd! Na pewno o tym słyszeliście. Poza tym aktorstwo to nie dla mnie. Zdecydowanie wolę robić karierę w sferze naukowej. Opracowywać jakieś nowe, przełomowe terapie, czy technologie. Z tego jest dopiero satysfakcja!
- I pieniądze. O ile wpadniesz na jakiś przełomowy pomysł. – dodał pan Wide.
- No ale jak z tym kolegą? Łączy cię z nim coś?
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi, nic więcej. Na razie jestem sama i niech tak pozostanie. No a teraz opowiadajcie o tym swoim urlopie!
Przez resztę wieczoru dziewczyna słuchała opowieści rodziców, o przygodach przeżytych na Majorce. Przeglądali zdjęcia, wspominali. W końcu oboje uznali, że są zmęczeni po podróży i położą się trochę wcześniej niż zwykle. Nienawykła do wcześniejszego wstawania Carmen również postanowiła się położyć. Może w końcu uda jej się odespać szalone noce spędzone z Knock Outem. Gdy po odświeżającej kąpieli weszła do swojego pokoju i chciała zapalić światło, nagle poczuła za sobą ruch powietrza, a potem ktoś złapał ją w talii i przyciągnął do siebie. Carmen krzyknęła przerażona, myśląc, że to któryś z ludzi z MECH-u niepostrzeżenie się do niej zakradł.
- Zgadnij kto to? – usłyszała tuż przy uchu.
Od razu się uspokoiła, gdy rozpoznała ten głos.
- Knock Out przysięgam, że kiedyś cię zabiję za taki numer! – warknęła wyswobadzając się z jego objęć i zapalając światło – Mówiłam ci, żebyś tu nie przychodził!
- Miałaś wtajemniczyć swoich rodziców.
- Powiedziałam, że się nad tym zastanowię. Jeszcze nie podjęłam decyzji!
- Ale skoro już tu jestem, to chyba mnie nie wyrzucisz, co? – mruknął podchodząc do niej bliżej i zmuszając, by cofnęła się w stronę łóżka.
- Co ty wyrabiasz? W domu są moi rodzice! – Carmen próbowała mu się wyrwać, ale on zdecydowanym ruchem popchnął ją na miękką pościel, a sam uklęknął nad dziewczyną.
- Będziemy cicho! – uśmiechnął się.
- GREG! DZWOŃ NA POLICJĘ! JAKIŚ ROBOT PRÓBUJE ZGWAŁCIĆ NAM CÓRKĘ!!!
Carmen i Knock Out spojrzeli w stronę źródła głosu. W drzwiach stała matka dziewczyny z przerażeniem i szokiem wymalowanym na twarzy. W ręce trzymała kij basebollowy. Po chwili pani Wide odzyskała zdolność ruchów i rzuciła się w stronę czerwonego mecha.
- Zostaw w spokoju moją córkę zboczeńcu! – krzyknęła robiąc zamach.
Knock Out błyskawicznie zerwał się na nogi i odskoczył na bok, unikając ciosu.
- Mamo przestań! Wszystko w porządku! – próbowała uspokoić kobietę Carmen.
- Czy ja słyszałem coś o gwałtach? – do pokoju dziewczyny wparadował pan Wide ze stalowym prętem w dłoni.
- Nikt nikogo nie gwałci! – krzyknęła Carmen stając pomiędzy rodzicami a czerwonym mechem – Mamo, tato, poznajcie Knock Outa. To mój facet.
Państwa Wide na chwilę zamurowało. Spoglądali to na córkę, to na czerwonego robota, jakby zastanawiając się, czy aby na pewno się nie przesłyszeli.
- Powiedziałaś, że to twój facet? – wykrztusiła w końcu Sandra.
- Tak. Knocky, to są moi rodzice. Sandra i Gregory Wide.
- Bardzo mi miło państwa poznać. – Knock Out uśmiechnął się niepewnie.
- Córciu nie wiedziałam, że jesteś aż tak zdesperowana, żeby kupić sobie sztucznego faceta! – matka Carmen złapała się za głowę – Dziecko a powiedz, skąd miałaś na to pieniądze? Tak zaawansowany technologicznie sprzęt musiał być bardzo drogi!
- Co takiego? Nie jestem żadnym sprzętem! – oburzył się Knock Out.
- Mamo on nie jest wytworem zaawansowanej technologii. To żyjący robot z planety Cybertron. Na Ziemi jest takich więcej, tylko ukrywają się przed nami. Wie o nich garstka ludzi i wojsko. Dzisiaj wy też dołączyliście do grona uświadomionych. Musicie jednak pamiętać, że obecność Cybertrończyków jest ściśle tajna. Nie możecie nikomu o nich mówić.
- I chcesz nam powiedzieć, że jesteś w związku z kosmitą? A co będzie jak cię zapłodni? Nie chcę być babcią jakichś dziwnych hybryd!
- O to nie musi się pani martwić. Nasz materiał genetyczny nie reaguje z ludzkim, więc Carmen nie zajdzie w ciążę. – uspokoił kobietę Knock Out.
- Czyli mogę zapomnieć o wnukach... Carmen, córciu gdzie popełniliśmy błąd? Tylu przystojnych mężczyzn się koło ciebie kręciło, a ty wybrałaś robota? – jęknęła Sandra.
- To nie była kwestia wyboru mamo. Po prostu zakochaliśmy się w sobie. – Carmen wymieniła czułe spojrzenie z Knock Outem – Jak pokazuje nasz przypadek, miłość nie zna granic międzygatunkowych.
- Greg, a ty nic nie powiesz?
- Nadal próbuję ustalić, czy to mi się nie śni... – stwierdził pan Wide szczypiąc się w policzek – Ale najwyraźniej nie. Sandra spójrz na to z innej strony! Jak wezmą ze sobą ślub, będziesz miała zięcia nie z tej ziemi!
- Ty jak zwykle musisz ze wszystkiego żartować! – prychnęła pani Wide.
- A co innego mogę zrobić? Nasza córka jest dorosła i skoro tak wybrała, nie pozostaje nam nic innego, jak to zaakceptować. Choć nie powiem, że nie jestem w szoku... A ty – zwrócił się bezpośrednio do Knock Outa – Masz być dla niej dobry! Jak tylko zobaczę, że Carmen płacze z twojego powodu, to inaczej sobie porozmawiamy! – wymownie postukał prętem o swoją dłoń.
- Może być pan spokojny! Nie skrzywdzę mojej Iskierki! – Knock Out przytulił dziewczynę – Taki skarb zasługuje na wszystko, co najlepsze!
- Carmen wspomniała, że jest was więcej. Chętnie bym poznał resztę.
- Nie ma problemu! Jutro zrobimy sobie wycieczkę na Nemesis.
- Co to jest Nemesis? – zainteresowała się pani Wide.
- To statek bojowy Megatrona. Lidera Decepticonów.
- Jakby coś nam to mówiło... – westchnęła Sandra.
- Wiecie co? Proponuję, żebyście się położyli. Jutro, gdy wypoczniecie, wszystko wam wyjaśnię. A potem zrobimy sobie małą wycieczkę. Co wy na to? – zaproponowała Carmen.
- Myślę, że to dobry pomysł. – zgodził się z córką pan Wide – Poza tym, musimy z mamą nieco ochłonąć po tych wszystkich rewelacjach. – oboje z Sandrą skierowali się do drzwi – I proszę mi tu za bardzo nie hałasować! – dodał na odchodnym.
- Greg!
- No co? Dorośli są! Wątpię, żeby tylko trzymali się za rączki!
Gdy państwo Wide sobie poszli, Carmen i Knock Out wymienili spojrzenia.
- Widzisz? Jakoś poszło! – uśmiechnął się mech.
- Przyznaj się, że celowo mnie nastraszyłeś, żeby mój krzyk ściągnął rodziców!
- Właściwie nie planowałem tego, ale mamy problem z głowy! Nawet nieźle to wszystko przyjęli. Choć twoja mama chyba nie prędko mnie zaakceptuje.
- Prędzej faktu, że nie doczeka się wnuków, o których marzy. – westchnęła Carmen gasząc światło i kładąc się z powrotem do łóżka.
Knock Out szybko do niej dołączył.
- Wiesz Iskierko, nigdy wcześniej nie poruszaliśmy tego tematu, ale czy nie przeszkadza ci fakt, że ze mną nigdy nie doczekasz się potomstwa? – spytał mech obejmując dziewczynę ramieniem.
- Ani trochę! Prawdę mówiąc nie lubię dzieci i nie chcę ich mieć. A tobie to nie przeszkadza?
- Powiedzmy, że całkowicie podzielam twoje poglądy. W toku studiów najbardziej nienawidziłem praktyk na pediatrii. Nawet prawie wyleciałem przez nie z uczelni, gdy skrępowałem i zakneblowałem rozwrzeszczanego bachora, który za nic nie dał sobie pobrać próbki Energonu. Miarka się przebrała, gdy porysował mi lakier! Jego starzy wpadli w szał, gdy dowiedzieli się, jak potraktowałem ich dzieciaka. Koniec końców dziekan wydziału jakoś mnie wybronił. Ale po tym incydencie szybko przenieśli mnie z pediatrii, co oczywiście było mi bardzo na rękę.
- Wiesz co? Też bym tak zrobiła na twoim miejscu! – roześmiała się Carmen – Zupełnie nie mam cierpliwości do dzieci!
- Dobrze, że w tej kwestii jesteśmy zgodni! Żadne z nas nie będzie musiało rezygnować z marzeń. – Knock Out przytulił dziewczynę i delikatnie pocałował – Podoba mi się życie tylko z tobą. Nie miałbym ochoty tego zmieniać!
- Ja też nie.
- Carmen, ale zanim weźmiemy twoich rodziców na wycieczkę, zapytasz o pozwolenie Megatrona, prawda?
- No jasne! Nie chcę robić żadnej samowolki. Ostatnio trochę mu podpadłam, więc wolę nie przeginać. Powiem ci, że jak się złości, rzeczywiście robi się straszny!
- Co fakt, to fakt. Lepiej go nie wnerwiać, bo może się to źle skończyć! – potwierdził Knock Out.
Dziewczyna ułożyła się wygodniej i przymknęła oczy. Zmęczenie powoli dawało o sobie znać. Nagle poczuła na szyi delikatne pocałunki. Najwyraźniej medyk chciał wznowić to, co przerwali im jej rodzice. Było jej jednak już tak błogo, że nie miała ochoty na miłosne igraszki.
- Knocky, proszę, nie dzisiaj. – westchnęła – Jestem naprawdę padnięta.
- Nie chcesz? Krępujesz się obecności rodziców?
- Nic z tych rzeczy. Po prostu jestem zmęczona. Jutro to nadrobimy.
- No trudno, jakoś będę się musiał powstrzymać. – westchnął Knock Out przytulając ją mocniej – Chyba, że zabawię się w mojego zboczonego brata!
- Tylko spróbuj, a mój ojciec zrobi ci z bagażnika jesień średniowiecza! – zagroziła dziewczyna.
- Spokojnie Iskierko. Wiem, że nie, znaczy nie. Ale może kiedyś pobawimy się w gwałty, co?
- Może... – dziewczyna była już na skraju snu i jawy – Dobranoc Grzejniczku.
- Dobranoc Iskierko. – Knock Out ułożył się wygodniej, po czym podobnie jak Carmen, zapadł w stan hibernacji.
***
Następnego dnia przy śniadaniu Carmen i Knock Out pokrótce streścili państwu Wide historię Cybertrończyków i wyjaśnili, w jaki sposób wielkie roboty ze zdolnością transformacji znalazły się na Ziemi. Opowiedzieli im o przeciwstawnych frakcjach i ich członkach, a także w jaki sposób się poznali. Rodzice Carmen słuchali ich wyraźnie zafascynowani.
Pani Wide najwyraźniej pogodziła się z myślą, że jej córka związała się z robotem, bowiem była o wiele bardziej przyjaźnie nastawiona do Knock Outa niż poprzedniego wieczoru. Wypytywała go o to, czym się zajmuje, chciała dowiedzieć się też czegoś na temat rodziny mecha. Carmen trochę martwiła się, że jej mama nie zaakceptuje jej wyboru, więc odetchnęła z ulgą, że ostatecznie wszystko się jakoś ułożyło.
Podczas gdy państwo Wide robili małe przesłuchanie Knock Outowi, skontaktowała się z agentem Fowlerem i poinformowała go, że grono wtajemniczonych powiększyło się o jej rodziców. Podała mu również numery ich telefonów i poprosiła, by w razie zagrożenia ze strony MECH-u ostrzegać także ich. Następnie zadzwoniła do Megatrona, by zapytać, czy jej rodzice mogą zwiedzić Nemesis.
- A co to? Jakaś atrakcja turystyczna? – prychnął lord słysząc jej prośbę.
Ostatecznie jednak zezwolił na małą wycieczkę. A co! Niech węglowcy pozachwycają się jego wielką dumą!
- To jak? Gotowi na wycieczkę? – spytała Carmen, gdy skończyli posiłek.
- Mamy się jakoś konkretnie zachowywać? – spytała pani Wide.
- Nie wchodzić pod nogi. I nie drażnić Megatrona. Pan i władca Conów bardzo nie lubi, gdy podważa się jego autorytet.
- A jak dostaniemy się na statek?
- Mostem ziemnym.
Knock Out skontaktował się z Soundwave'em i poprosił o otwarcie portalu do jego lokalizacji. Po chwili w salonie pojawił się barwny wir. Rodzice Carmen spoglądali na niego nieufnie.
- To na pewno bezpieczny sposób?
- Jak najbardziej. O ile ktoś nie zamknie przejścia, gdy będziemy w środku.- stwierdził czerwony Con.
- Knock Out debilu! Nie strasz ich! – prychnęła Carmen – Podróżowałam tak wiele razy i nigdy nic się nie stało. – próbowała uspokoić przestraszonych rodziców. – Chodźcie.
Dziewczyna pierwsza weszła w portal, a za nią jej rodzice. Ostatni był Knock Out, który będąc w wirze, transformował się do naturalnego rozmiaru. Chodź razem z Carmen uprzedzili państwa Wide, że Cybertrończycy są sporo więksi od ludzi, to i tak rodzice dziewczyny byli w szoku widząc prawdziwy rozmiar chłopaka ich córki.
Gdy znaleźli się w centrum dowodzenia Nemesis, pierwsze na co zwrócili uwagę, to na stojącego na mostku, ogromnego, budzącego grozę tytana, przy którym Knock Out zdawał się być mikrusem.
- To jest ten cały Megatron? – spytała szeptem Sandra.
- Tak. Lord Decepticonów we własnej osobie. – potwierdziła Carmen.
- Wygląda groźnie.
- Jeśli wiesz, jak z nim rozmawiać, to nie jest taki straszny.
- A ten przy monitorze to pewnie Soundwave?
- Zgadza się.
Podążając w stronę mostka, państwo Wide uważnie rozglądali się po skąpanym w półmroku pomieszczeniu. Byli wyraźnie zafascynowani zaawansowaniem cybertrońskiej technologii.
Gdy stanęli przed obliczem Megatrona, dziewczyna dokonała prezentacji.
- Carmen wspomniała, że chcecie zwiedzić sobie mój statek. – odezwał się lider po wymianie stosownych uprzejmości.
- Jeżeli to nie byłby problem?
- Oczywiście, że nie. Nawet sam was oprowadzę. Chętnie zrobię coś dla bliskich Decepticona, który bardzo przysłużył się mojej frakcji. – stwierdził Megatron.
- Carmen o czym on mówi? Jesteś jedną z nich? – spytał pan Wide.
- Córka się nie pochwaliła?
- Nie zdążyłam opowiedzieć im całej historii. Dowiedzieli się o was dopiero wczoraj wieczorem. – wyjaśniła Carmen.
- Wasza córka miała ogromny, wkład w opracowaniu lekarstwa na nieuleczalną dla nas chorobę. Gdyby nie jej pomysł, być może nie rozmawiał bym teraz z wami. Dlatego ma moją dozgonną wdzięczność, a jej bliscy, są moimi bliskimi. – stwierdził Megatron.
Nagle z centrum dowodzenia połączył się Breakdown z prośbą o wysłanie ekip ratunkowych do świeżo odkrytej przez Starscreama kopalni Energonu.
- Breakdown! Co tam się wydarzyło? – chciał wiedzieć Megatron.
- Ten debil Starscream kazał rozpocząć wydobycie, bez upewnienia się, że strop nie poleci nam na łby! No i zawaliło się cholerstwo!
- Jesteście cali? – spytał Knock Out.
- Udało mi się przekopać na powierzchnię, ale pod gruzami utknęła ekipa wydobywcza.
- Nie przypisuj sobie całej zasługi! Pomogłem ci przy odkopywaniu! – usłyszeli zniekształcony, głos Starscreama.
- Pomogłeś? Narobiłeś jeszcze gorszego syfu tą rakietą!
- Cisza! – warknął Megatron – Wracajcie na statek! Soundwave, most!
Po chwili w centrum dowodzenia pojawił się portal, z którego wyszli Starscream i Breakdown, obaj porządnie zakurzeni i poobijani, ale bez większego uszczerbku na zdrowiu.
- Soundwave wyślij do kopalni ekipę ratunkową, a ty Knock Out przygotuj się do zabiegów. – zarządził Megatron – Breakdown, jesteś na siłach, by mu asystować?
- No jasne! Co tam dla mnie parę kamyków? – roześmiał się potężny mech.
- W takim razie możecie odejść. Co do ciebie Starscream... – spojrzał groźnie na smagłego mecha – Od kiedy to ty wydajesz rozkazy? Przypominam ci, że nie jesteś już moim zastępcą!
- Ale panie! W tej kopalni było ogromne złoże Energonu! Nie mogłem dopuścić, by się zmarnował, lub co gorsza wpadł w ręce Autobotów! – bronił się Starscream – Chciałem dobrze!
- Ty zawsze chcesz dobrze, a wychodzi zupełnie na odwrót! – warknął lider Decepticonów – Przez twoją głupotę mogę znowu stracić kilka klonów! Od tej chwili zakazuję ci samodzielnie podejmować decyzje odnośnie jakichkolwiek akcji! I nie waż się wydawać rozkazów, bo wtedy inaczej sobie porozmawiamy! – na podkreślenie swoich słów Megatron przystawił Seekerowi do twarzy zaciśniętą pięść.
- O-oczywiście... Lordzie.
- A teraz zejdź mi z oczu!
Starscreamowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Błyskawicznie ulotnił się z centrum dowodzenia.
- Megatronie mogę cię o coś spytać? – odezwała się Carmen.
- Słucham.
- Skoro macie złoty Energon, to czemu nadal wydobywacie ten normalny?
- Nie lubię marnotrawstwa. Skoro na ziemi są dostępne złoża, to trzeba je wykorzystać. Poza tym jestem przekonany, że Autoboty jeszcze nie opracowały sposobu na przetworzenie Złotego Energonu i potrzebują jego zwyczajnego odpowiednika. Nie będę ułatwiał im egzystencji, pozostawiając nietknięte złoża do ich dyspozycji. – odparł Megatron.
- Rzeczywiście Ratchet wspomniał, że technologia, którą dysponują, jest o wiele bardziej prymitywna niż wasza.
- Co nam, Decepticonom daje znaczącą przewagę w toczącym się konflikcie. – uśmiechnął się Megatron, po czym zwrócił się do rodziców Carmen – A teraz zapraszam na obiecaną wycieczkę.
Megatron oprowadził państwa Wide najpierw po samym centrum dowodzenia, następnie pokazał część mieszkalną, w której znajdowały się prywatne kwatery, zahaczyli także o skrzydło medyczne, laboratorium, olbrzymi magazyn, wypełniony po brzegi różnymi rodzajami Energonu oraz maszynownię, w której znajdował się potężny rdzeń napędzający Nemesis. Na sam koniec Megatron zabrał Sandrę i Gregory'ego na lądowisko, skąd roztaczał się widok na bezkresny ocean, nad którym aktualnie przelatywali.
Rodzice Carmen byli pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczyli. Jeszcze bardziej zdziwili się widząc, w jaki sposób przystosowano kwaterę dziewczyny do rozmiarów i potrzeb człowieka.
- Widzę córciu, że nieźle się ustawiłaś! – stwierdziła Sandra.
- Knock Out i Breakdown pomogli mi się urządzić. Kiedy was nie było, większość czasu spędzałam tutaj. – wyjaśniła Carmen.
- Widzę, że on naprawdę o ciebie dba. Na jego szczęście! – odezwał się pan Wide.
- Cieszę się, że zaakceptowaliście nasz związek.
- Najważniejsze, że jesteś szczęśliwa. Nic innego się nie liczy skarbie. – uśmiechnęła się Sandra.
- To wy sobie porozmawiajcie, a ja pójdę sprawdzić czy są jakieś straty w klonach. – odezwał się Megatron – Jak będziecie chcieli wrócić do domu, Carmen wie, co robić.
- Dzięki za oprowadzenie Megs! – uśmiechnęła się do niego dziewczyna.
- Megatronie. – poprawił ją z poważną miną, lecz po chwili uśmiechnął się i mrugnął do niej – Przy podwładnych. Postaraj się nie zapominać.
- Tak jest! – roześmiała się Carmen salutując.
- Więc jednak ten film z sieci, to nie był wytwór twojego kolegi. – zauważyła Sandra, gdy lord opuścił pokój dziewczyny.
- Rzeczywiście. Nie jestem tak dobrą aktorką, jak sądziliście. Po prostu wszystko wydarzyło się naprawdę.
- Czy to znaczy, że nie jesteś tak do końca bezpieczna wśród tych wielkich robotów? Na tym filmie widzieliśmy, że jeden z nich próbował cię zgwałcić. Przynajmniej tak to wyglądało. – zauważył Gregory.
- Już wszystko w porządku. Mam swojego osobistego ochroniarza, Breakdowna. To ten potężny mech, którego widzieliście w centrum dowodzenia. Poza tym jest też Knock Out. Już nie jeden raz wyratował mnie z opresji. A naukowiec Decepticonów, Shockwave pracuje nad stworzeniem dla mnie broni. Tak na wszelki wypadek.
- Opowiesz nam, co się wydarzyło od momentu, gdy poznałaś Knock Outa? – spytała Sandra.
- To będzie dość długa opowieść, bo trochę tego było!
- Mamy czas.
- No dobrze. Skoro tak bardzo chcecie to opowiem wam co ważniejsze wydarzenia.
***
- Ci ludzie, których przyprowadziłeś na Nemesis to rodzice Carmen? – spytał Breakdown asystując Knock Outowi przy operacji ciężko rannego Vehicona.
- Tak.
- Powiedziała im o naszym istnieniu?
- Nie. Jej matka nakryła nas w łóżku.
- Czy wy nie macie nic innego do roboty, niż ciągłe spółkowanie? Jesteście jak te przysłowiowe króliki!
- Stary, no co ci będę mówił? Sam wiesz, jak przyjemny jest seks! A Carmen w łóżku jest po prostu niesamowita! Nie ma żadnych zahamowań, lubi próbować nowych rzeczy, nie tylko bierze przyjemność, ale także ją daje! A w robieniu lo...
- Dobra, skończ! Nie chcę znać żadnych szczegółów! – przerwał mu Breakdown.
- Serio nie chcesz? Bo wiesz, mogę ci co nieco opowiedzieć! Tylko ani słowa Carmen!
- Knock Out, a nie pomyślałeś, że ja też bym chciał mieć tak, jak ty? – warknął niebieski mech.
Medyk natychmiast przerwał odpreparowywanie kompletnie zmiażdżonej nogi Vehicona i spojrzał na przyjaciela marszcząc brwi.
- Ale w sensie, że z Carmen?
- Ogólnie chciałbym mieć kogoś bliskiego. Nie masz pojęcia, jak się czuję widząc was razem takich szczęśliwych. Albo gdy zaczynacie ze sobą flirtować, zapominając o całym świecie. Wówczas pragnę być na twoim miejscu.
- Nie mów mi, że zakochałeś się w Carmen!
- Nie... źle mnie zrozumiałeś! – skłamał Breakdown – Chodzi mi o to, że chciałbym robić to co wy z moją własną Iskierką!
- To może podpytam Carmen, czy ma jakieś ładne koleżanki, którym podobają się wielcy faceci? – uśmiechnął się Knock Out.
- Dzięki za chęć pomocy, ale lepiej nie. Nie chcę zawracać jej głowy.
- O ile ją znam, bardzo chętnie pomogłaby ci znaleźć odpowiednią dziewczynę. Bardzo cię lubi i na pewno chciałaby, abyś był szczęśliwy.
- Wiem, ale jednak wolałbym, żebyś nic jej nie wspominał o naszej rozmowie.
- Jak chcesz. I wybacz nasze zachowanie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak okropnie możesz się czuć.
- Wiem, stary. Przypuszczam, że gdyby sytuacja wyglądała odwrotnie, pewnie zachowywałbym się tak samo. Miłość ma swoje prawa.
- Cieszę się, że to rozumiesz. I że powiedziałeś, co ci leży na iskrze.
- Knock Out jak tam sytuacja? – skomunikował się z nim Megatron.
- Na chwilę obecną nie ma żadnych strat. Ale ekipa ratunkowa ciągle przeczesuje zawaloną kopalnię.
- Dobrze. Informuj mnie na bieżąco.
- Nie wydaje ci się to trochę dziwne, że Megatron zaczął martwić się o prostych żołnierzy? – zagadnął Breakdown.
- Nie specjalnie. Wiesz, że chce podbić Ziemię, a żeby tego dokonać, potrzebna mu armia. Gdybyśmy dysponowali odpowiednim sprzętem do klonowania, pewnie miałby w dyszy utratę Vehiconów.
- Wiesz Knock Out, żal mi tych biedaków... Całymi dniami tylko harują, a w zamian dostają tylko opieprz od Megatrona. Podczas walk służą za mięso armatnie... sytuacja nie do pozazdroszczenia...
- Co cię nagle wzięło na takie rozkminy?
- Bo jak patrzę na tego biedaka, to mi się tak przykro zrobiło...
- Łatwego życia Vehicony nie mają, to fakt. Ty się ciesz lepiej, że należysz do oficerów! Pod twoim dowództwem klony mają z pewnością lepiej, niż za Starscreama. Ten to ciągle się na nich wyżywał. Na nas z resztą też. A tu nagle role się odwróciły! Upadł tak nisko, że nie może nawet podejmować samodzielnych decyzji!
- I bardzo dobrze! To przez niego ten biedak wylądował na twoim stole. – Breakdown przyglądał się, jak Knock Out odcina piłą zmiażdżoną kończynę.
Gdy medyk skończył, masywny mech zaczął zaciskać klamry na najgrubszych przewodach doprowadzających Energon, płyn hydrauliczny i olej do nogi Vehicona. Knock Out natomiast przystąpił do mocowania nowej kończyny.
- Breakdown jak możesz, to zerknij, jak duża jest już kolejka oczekujących. I dokonaj wstępnej selekcji. – poprosił medyk.
- Się robi.
Mech wyszedł z zabiegówki i zaczął sprawdzać stan zgromadzonych pod nią Vehiconów. Byli porządnie poobijani, ale wszyscy przytomni. Wśród nich zobaczył Steve'a.
- Steve, a co ty robiłeś w kopalni? – spytał.
- Poszedłem odwiedzić kumpla. Że też ja muszę mieć takie kurewskie szczęście! Gdzie się nie pojawię, tam zaraz coś się dzieje!
- Masz po prostu pecha, chłopie. Ale widzę, że nic takiego ci się nie stało. Będziesz musiał zaczekać, aż Knock Out upora się z ciężej rannymi.
- Starscream mnie zabije! Umówiłem się z nim na lądowisku. Chciał o czymś porozmawiać.
- To przez tego krzykliwego debila tu jesteście! Nie przejmuj się nim. Nie sprawuje już żadnej władzy na Nemesis i nie ma prawa na ciebie naskakiwać. Gdyby się czepiał, natychmiast mnie wezwij. Już ja sobie z nim porozmawiam!
- Dzięki Breakdown. Na ciebie zawsze można liczyć!
- A ty mógłbyś zacząć na siebie uważać. Z kim bym się bawił, jakby ciebie zabrakło? W Cykorze nie masz sobie równych! – roześmiał się mech.
- Wiesz jak to mówią. Raz się żyje!
- No właśnie. Raz, ryzykancie!
Breakdown wrócił do zabiegówki i poinformował Knock Outa, że sytuacja nie wygląda tak źle i do wieczora powinni uporać się z rannymi.
Medyk zdał raport Megatronowi, który był bardzo rad, że tym razem jego armia nie została uszczuplona. Ich rozmowie przysłuchiwał się Dreadwing. Gdy lider Conów zakończył rozmowę, porucznik postanowił przypomnieć mu o pewnym fakcie.
- Wybacz śmiałość mój panie, ale słyszałem twoją rozmowę z Knock Outem i chyba wiem, w jaki sposób zasilić szeregi Decepticonów.
- Zamieniam się w słuch, Dreadwing.
- O ile dobrze pamiętam, eony temu pozostawiłeś tu swojego wojownika, który w uśpieniu miał czekać na twój powrót.
- Mówisz o swoim bracie bliźniaku?
- Tak. Czy nie nadeszła już pora, by wrócił do czynnej służby?
- Masz rację! Zupełnie umknął mi ten mały szczegół! Soundwave! Namierz sygnał Skyquake'a i z Dreadwingiem wybudźcie go ze stanu uśpienia! Nadeszła pora, by mój wierny żołnierz zasilił szeregi mojej armii!
***
Drodzy Czytelnicy!
Tak, jak życzyła sobie większość z Was, postanowiłam wrzucać nieco krótsze rozdziały, lecz częściej.
Pomyślałam także sobie, że może chcielibyście zadać jakieś pytania bohaterom tego opowiadania? Sporo autorów decyduje się na tego typu akcje, więc zdecydowałam, że również mogę coś takiego zrobić ;)
Ewentualne pytania piszcie w komentarzach pod tym akapitem , ewentualnie do mnie na priv. Możecie je zadawać do końca sierpnia.
No, to by było na tyle ;)
Po raz kolejny bardzo dziękuję za wszelkie przejawy Waszej aktywności :* Jesteście kochani <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro