Rozdział 8
Do szkoły weszłyśmy pięć minut po dzwonku. Am i Lottie miały lekcje na głównym korytarzu, a ja z Li musiałyśmy biec cztery piętra wyżej na fizykę. Kiedy dotarłyśmy do klasy, lekcja trwała już w najlepsze. Wszyscy siedzieli na swoich miejscach, a nauczycielka coś tłumaczyła. Super, lepiej być nie mogło. Wstawi mi spóźnienie i żegnaj idealna frekwencjo! Rodzice mnie zabiją!
-Dzień dobry! - powiedziałam kiedy weszłyśmy do klasy. - Przepraszamy za spóźnienie...
-Siadajcie - nauczycielka nie była zbyt łaskawa - już wam wstawiłam nieobecności.
-Ale jak to?! Przecież... - Li próbowała jeszcze dyskutować, ale nauczycielka zgromiła ja wzrokiem. Już nie żyję.
Każda z nas zajęła swoje miejsce. Jest dobry sposób na jakże kochaną nauczycielkę. Przymus. Jest to niehumanitarne i nie powinnam tego używać, no ale cóż. Tylko, że najpierw muszę się "podpiąć" pod Amber. A pro pos jestem naprawdę głodna!
Jako jedna z pierwszych wyszłam z klasy i nie czekając na Li poszłam szukać Amber. Dziewczyna znalazła się szybko, właśnie zmierzała w moją stronę. Na szczęście sama. Lottie gdzieś się zmyła.
-Amber chodź ze mną - powiedziałam i pociągnęłam ją w stronę opuszczonej klatki schodowej.
-Ok, ale co się stało? - spytała zdziwiona.
-Wszystko ci wytłumaczę... potem - rozejrzałam się i otworzyłam drzwi.
-Ale... - nie czekając na dalsze tłumaczenia dziewczyny wepchnęłam ją do środka.
-Ja naprawdę nie chciałam tego robić - powiedziałam do Am i rzuciłam się na nią.
-Care, co ty... - zdążyła tylko jeszcze powiedzieć.
* * *
Doprowadzałam siebie i Amber do stanu używalności przez kwadrans. Kolejne spóźnienie. Trzeba będzie to naprawić. Szybko. Jak najszybciej.
-A więc Amber jaka jest wersja wydarzeń? - spytałam ją po raz kolejny.
-Potknęłam się w drodze do klasy - powiedziała dziewczyna.
-Właśnie. Dobra teraz obie idziemy na lekcje, a ja postaram się to naprawić.
Wyszłyśmy na korytarz i każda poszła w swoją stronę. Angielski miałam dwie sale dalej, więc szybko tam dotarłam. Kiedy weszłam wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.
-Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie - powiedziałam najmilej jak potrafiłam i zajęłam swoje miejsce.
Nauczyciel popatrzył na mnie z naganą, ale nic nie powiedział i dalej prowadził lekcje. Może mi przepuści?
-Hej, Care - usłyszałam znajomy głos obok mojego ucha.
-Cześć, Kastiel - odpowiedziałam i zaczęłam przepisywać z tablicy.
-Jestem pod wrażeniem. Zaprzyjaźniłaś się ze Złą Czarownicą ze Wschodu? - zakpił ze mnie.
-Nie wiedziałam, że się przyjaźnimy. I że jesteś transseksualistą - odpowiedziałam mu z uśmiechem numer sześć.
-Dobrze wiesz o kogo mi chodzi.
-Masz brata? Jeśli tak to go nie znam.
-Mówię o Amber! - syknął zezłoszczony.
-A co? Zazdrosny? - spytałam.
-O kogo?
-No wiesz... twoja nowa dziewczyna...
-Ona nie jest moją dziewczyną! - warknął odrobinę za głośno, czym skierował na siebie spojrzenie małych, świńskich oczek nauczyciela.
-Kastiel Wood! - powiedział zezłoszczony nauczyciel - Wstań!
Chłopak spojrzał buntowniczo na profesora, ale wstał.
-Wyjmij ręce z kieszeni! - Kas wykonał polecenie. - Czy chciałbyś się czymś podzielić z klasą?! - brak reakcji. - Zadałem ci pytanie! Czy chcesz co mi powiedzieć?!
-Tylko to... -zaczął Kastiel - że jesteś różowy jak świnia.
Klasa ryknęłam śmiechem. Buntownik miał racje. Pan Pikaddy był niski, gruby i różowy. Jak świnia. Do tego poczerwieniał jeszcze bardziej przez ten komentarz.
-Do dyrektorki! - warknął - Piętro wyżej, musisz... - nauczyciel zaczął tłumaczyć Kastielowi drogę, ale ten mu przerwał:
-Wiem, gdzie to jest! - złapał swój plecak i wyszedł trzaskając drzwiami.
-Tak więc, kontynuując... - Pikaddy dalej objaśniał temat, ale chichoty nie ustały aż do końca lekcji. Wtedy wszyscy wybuchnęli śmiechem i wyszli szybko z klasy.
Nie ma co, profesorek dobrze zaczął dzień.
***
Na przerwie spotkałam się z Amber. Znów byłam głodna, a Amber... cóż, ona była moją własnością. Jasne, polubiłam ją. Co nie zmienia faktu, że jest moją karmicielkę.
Po raz drugi tego dnia zaprowadziłam ją na opuszczoną klatkę schodową. Dziewczyna była trochę zdezorientowana, wcale jej się nie dziwię. W pełni to rozumiem. Prawdopodobnie. Raczej. Chyba...
Rzuciłam się na dziewczynę. Nawet nie zdążyła zareagować. Kiedy zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak, że coś nie gra, próbowała się odsunąć. Na jej nieszczęście na to było już za późno. Stopniowo opadała z sił, aż w końcu utrzymywała się na nogach, tylko dzięki temu, że ją podtrzymywałam.
-Care... - jęknęła cicho. - Co ty...
-Cii. Śpij. Po prostu śpij - oczy dziewczyny posłusznie się zamknęły.
Szybko ogarnęłam ją, by nie było zbyt widać skutków pożywiania się. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała posłużyć się prymitywniejszym sposobem pozyskiwania siły witalnej. Blee, no ale cóż... dawno się porządnie nie pożywiałam. A Amber była całkiem... smaczna.
Dziesięciominutowa przerwa minęła stanowczo zbyt szybko. Obudziłam Amber, wymazałam jej wspomnienia i odesłałam ja, szczęśliwą i zadowoloną na lekcje.
Bo z pobieraniem energii od śmiertelników jest tak: my dostajemy energię, a oni endorfiny. Czują się jak po zjedzeniu ogromnej ilości czekolady. Tylko, że nie tyją. Podsumowując: obie strony czerpią korzyści. Ludzie przez jakiś czas trochę nie kontaktują, ale mniejsza z tym.
Na lekcje (jakimś cudem) dotarłam przed nauczycielem. Lysander też tam był. Cudownie! Ciekawe jak wiele lekcji mamy razem?!
Nie to, że jestem niezadowolona. Cieszę się, gdy go widzę. Czuję wtedy te motylki w brzuchu i w ogóle. Niby kocham wszystkie Boże stworzenia, ale najlepiej by było, gdyby te motylki zniknęły. One po prostu muszą zniknąć. Nie ważne w jaki sposób.
Z drugiej strony, Lys patrzy na mnie takim wzrokiem, że mam ochotę odwrócić się i więcej na niego nie patrzeć. Wiem czemu tak na mnie patrzy. Uważa, że wszystko (to, że nie jesteśmy razem) jest moją winą. I nie przeczę. Wiem, że to głównie moja wina, ale hej! Nie tylko moja. On tez jest temu winny. Powinien być, kiedy... kiedy go nie było...
Ciąg ponurych myśli przerwało przyjście nauczyciela. Lys odwrócił się ode mnie i wmaszerował do klasy. Potem przez całą lekcję nie spojrzał na mnie ani razu. Auć, bolesne.
Kiedy wychodziłam z klasy dostałam sms-a z domu. Mama przypominała, że spotkanie z rodziną Meriwether jest DZISIAJ! Szlag by to! Muszę kupić jakąś odpowiednią kieckę! I... cholera jasna! Odwołać spotkanie z dziewczynami (a tak chciałam iść do spa!) Wielkie przygotowania czas zacząć, ale najpierw... trzeba się zwolnić.
Szybko przekonałam dyrektorkę, żeby mi usprawiedliwiła nieobecności i spóźnienia z dwóch pierwszych lekcji (nie ma to jak Przymus), a potem szybko wyszłam ze szkoły. Przygotowania czas zacząć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro