Rozdział 25
Powiedziałam Jace'owi wszystko, a w mojej głowie wreszcie zapanował spokój. Po tak długim czasie wreszcie mogę normalnie oddychać. Na swój sposób jestem szczęśliwa.
Pogodziłam się z losem. Za parę chwil wejdę na salę pełną ludzi z przystojnym chłopakiem u boku. Wszyscy będą patrzeć tylko na mnie z zazdrością. A Lysander będzie żałował jak nigdy. No i oczywiście Rebekah też mnie popamięta.
-I jak? Gotowa na rozpoczęcie swojego wielkiego planu? - spytał Chuck.
-Oczywiście - limuzyna ruszyła.
Rozejrzałam się po zebranych. Kastiel z jakąś ładną dziewczyną, która wydawała się być zachwycona jego towarzystwem, zachowywał się wzorowo. Elegancki, uprzejmy. Obok nich siedział Alexy z Natanielem. To ma być ich wielki wieczór. Po raz pierwszy ujawnią swój związek publicznie. Skandal murowany. Dalej Jace z Violettą. Nie widziałam jej odkąd wyszła z pokoju, bym mogła porozmawiać z Jace'm na osobności. Blondyn naprawdę starał się nie wyprowadzać mnie z równowagi. Czyli to prawda co mówił.
"-Gdybym miał wybierać pomiędzy nią a tobą to zawsze wybrał bym ciebie. Rozumiesz? Zawsze.
-Przeszła ci wielka miłość?
-Nie, kocham Violettę. Ale ty jesteś dla mnie jak rodzina Care. Jedyna jaką mam.
-Pocieszę cię. Też jesteś moją, jedyną rodziną.
-A więc jesteśmy ze sobą związani, siostro?
-Jak widać. Zawsze i na zawsze"
Jego słowa podniosły mnie na duchu. Bardzo. Ale skoro tu jestem to chyba niewystarczająco.
No i ja z Chuck'iem. Można by pomyśleć, że to zwykła paczka znajomych wybierająca się na zwykłą, szkolną imprezę. Szkoda, że tak nie jest. Chociaż wydaje mi się, że nie potrafiłabym żyć tak normalnie. To by było... nudne. A jak widać nie znoszę nudy.
Po chwili limuzyna się zatrzymała i wszyscy wyszliśmy przed szkołę. Wokół mnóstwo uczniów rozmawiało wesoło, przygotowując się do wielkiego wejścia. Ale nie będą go mieli. Dzisiaj cała uwaga zostanie skupiona na mnie.
Nie zwracając większej uwagi na resztę, ujęłam ramię Chucka i weszliśmy do środka. Szkoła wyglądała zupełnie inaczej. Szczerze mówiąc... czułam się jak w zupełnie obcym budynku.
Na korytarzach panowała mroczna cisza. Wszędzie było ciemno i groźnie. Prawdziwe Halloween. Spojrzałam w stronę szafek. Jakimś cudem wyglądały jak równo poustawiane drewniane trumny.
"Sala balowa" wyglądała jeszcze lepiej. Do tego wokół niej było pełno różnych "strasznych" pokoi. Szybko zaliczyliśmy te wszystkie atrakcje.
-Mogę panią prosić do pierwszego tańca, panno Phantomhive? - spytał Chuck z uśmiechem.
-Z panem zawsze, panie Campbell - odpowiedziałam.
Brunet jest tancerzem pierwszej klasy. Jest tylko jedna osoba z którą lepiej mi się tańczyło. Ale z tą osobą nie zatańczę już nigdy.
-Wygląda dziś pani zjawiskowo - szepnął mi do ucha.
-Pan także prezentuje się dziś wyjątkowo dobrze. Trzeźwy i ubrany - zaśmiał się.
-Pani także wie coś o byciu w stanie nietrzeźwości i bez ubrań.
-Nie więcej niż pan.
-Próbuje pani udawać cnotkę, panno Phantomhive?
-Nie wiem, panie Campbell. Próbuję? - zatrzepotałam rzęsami.
Muzyka dobiegła końca i obok nas zmaterializował się Jace.
-Mogę prosić? - spytał wyciągając dłoń.
-Z przyjemnością - odpowiedziałam i chwyciłam jego rękę. - Do zobaczenia później, panie Campbell.
-Będę wyczekiwać tej chwili z utęsknieniem, panno Phantomhive - Chuck odszedł, a ja zaczęłam kolejny taniec.
-Czułem się przy was jak w jakimś tanim romansidle - mruknął Jace ukrywając twarz w moich włosach.
-Nie przesadzaj - wykonaliśmy obrót.
-Odgrywaliście własną wersję "Przeminęło z wiatrem"? -spytał.
-A ty do tego nawiązujesz, bo oglądałeś? - odgryzłam się.
-W życiu! Od melodramatów uciekam jak najdalej!
Zaległa cisza. Po prostu cieszyliśmy się chwilą. Naszym ostatnim, wspólnym tańcem.
-Pamiętasz kiedy ostatnio tak tańczyliśmy? - spytał po chwili.
-Dawno temu. Byliśmy jeszcze dziećmi - powiedziałam uśmiechając się lekko.
-I nie umiałaś tańczyć. Nigdy cię o to nie spytałem, ale jak to możliwe, że będąc z arystokracji nie umiałaś tańczyć?
-Unikałam takich spędów. A kiedy już nie było wyjścia tańczyłam jedynie z Ianem. Byliśmy dziećmi, więc nikt się nie czepiał, że nie tańczymy z nikim innym. Stawałam mu na palcach. A że byłam w długiej sukience nikt tego nie widział.
-Nieźle pomyślane! Pomysł w sam raz na ciebie - zachichotałam.
-W zasadzie... - zaczęłam. "W zasadzie to był pomysł Iana" chciałam powiedzieć, ale Jace jakby wyczuwając, że zaczniemy rozmawiać na niewygodny temat mi przerwał:
-W zasadzie to kwas.
-Co? Ale przecież... - dopiero po chwili zrozumiałam i wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
W dobrym humorze zeszliśmy z parkietu. Wtedy go zobaczyłam. Stał w cieniu, niezauważony przez nikogo. I wpatrywał się prosto we mnie.
-Care - odezwał się cicho Jace. - Zatańcz z Kastielem.
-Co? Muszę... - zaczęłam, ale mi przerwał:
-Proszę cię. Jeszcze przez chwilę się pobaw. Tylko ten jeden taniec - spojrzał na mnie błagalnie.
-No dobrze - mruknęłam z westchnieniem.
Posłałam Lysandrowi wyzywający uśmiech i rozejrzałam się za czerwonowłosym. Akurat tańczył z tą swoją partnerką. Dziewczyna pewnie mnie znienawidzi za przerwanie jej wspaniałego momentu (chociaż nie doszło by do niego, gdyby nie ja).
-Kastiel - zaszłam go od tyłu i zarzuciłam ręce na szyję.
Natychmiast przerwał tańczyć.
-Co się stało? - miałam rację. Gdyby spojrzenie bezimiennej partnerki czerwonowłosego mogło zabijać... byłoby ze mną źle.
-Zatańcz ze mną. Teraz!
-To chyba ja powinienem poprosić ciebie do tańca - powiedział z rozbawieniem, ale szepnął coś dziewczynie do ucha, a ta poszła jak niepyszna.
Następne pięć minut przetańczyłam w objęciach Kastiela w rytm słodkiej, miłosnej piosenki Evy Cassidy. Na koniec pocałowałam go w policzek i zniknęłam w tłumie. Nie planowałam spotkać chłopaka już nigdy więcej.
Unikając jakichkolwiek znajomych ruszyłam w kierunku kąta, w którym wcześniej stał białowłosy. Jednak zanim zdążyłam tam dojść chłopak zjawił się przede mną.
-Cześć Care - powiedział po chwili niezręcznej ciszy.
-Lysandrze - odpowiedziałam przywdziewając na twarz maskę obojętności.
-Jest kilka spraw, które powinniśmy wyjaśnić, nie sądzisz? - spytał.
-Jak dla mnie to nie ma tu czego wyjaśniać - sarknęłam.
-Care, proszę... kilka minut rozmowy - powiedział błagalnie. - Odkąd zerwałaś zaręczyny nie mogę jeść, nie mogę spać, nie chodzę do szkoły i z nikim nie rozmawiam. Z domu wyszedłem po raz pierwszy. Dla ciebie.
-Niech będzie - zgodziłam się łaskawie. - Spotkamy się o dziesiątej trzydzieści na dachu - po tych słowach odwróciłam się w poszukiwaniu Jace'a. Gdy tylko nawiązałam z nim kontakt wzrokowy skinęłam głową.
Czas na kolejny punkt planu. Szykuj się Rebekah, zemsta jest słodka. Chciałaś ze mną grać. Grajmy.
Nagle zaległa cisza. Wszystko, muzyka, śmiech, szum rozmów. Stałam sama w pustej sali, choć przed chwilą były tu tłumy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro