Rozdział 21
Hej wszystkim! Rzadko piszę coś od siebie, ale tym razem wynikła pewna niezbyt przyjemna sytuacja, którą chciałabym wyjaśnić. W komentarzach pod ostatnim rozdziałem zostałam posądzona o splagiatowanie tego opowiadania z pewnego bloga. Napisałam to w opisie, napisałam to w komentarzu, a teraz napiszę to tutaj: opowiadanie jest dostępne także na moim blogu. Nie podawałam do niego adresu, bo jaki miałoby wtedy sens pisanie tego tutaj, skoro tam historia jest już ukończona? Mam nadzieję, że możemy to już zostawić w spokoju, bo plagiat nie jest najaprzyjemniejszym tematem. Zwłaszcza, że w tym przypadku, by użyć słowa "plagiat" trzeba powiedzieć, że spagatowałam samą siebie ;) To tyle ode mnie, zapraszam na kolejny rozdział :D
Obudziłam się w sypialni Chucka próbując sobie przypomnieć poprzedni dzień. Z moich ust wydobył się jęk. To już drugi raz. Nowa tradycja, czy co?
-Widzę, że moje słoneczko już wstało - usłyszałam seksowny szept tuż przy moim uchu. I nie był to Chuck.
-Jace? - strzelałam w ciemno. Odpowiedział mi cichy śmiech.
-Brawo! Przyszedłem cię obudzić, ale spałaś tak słodko, że myślałem o wsadzeniu cię do wanny z lodowatą wodą - powiedział przymilnie.
-Też cie kocham.
-Oh, nie! Ja już ciebie nie! - powiedział poważnym tonem i złapał się za serce. - Odnalazłem już swoją miłość!
-No dobra to gdzie on jest? - spytałam siadając.
-On? - spytał wyraźnie zbity z tropu.
-Twój chłopak.
-To dziewczyna! - oznajmił oburzony. - Violetta!
-Uważaj, bo uwierzę! - parsknęłam.
-Za takie coś... to... nie artykułuj w moją stronę! - krzyknął i wyszedł z pokoju trzaskając wymownie drzwiami.
No nic, trzeba wstawać. Z westchnieniem wybrałam jakieś przyzwoite spodnie Chucka (ja takowych nie posiadam) i swoją bluzkę na krótki rękaw, po czym powlokłam się do łazienki.
Przebrana i odświeżona zeszłam do salonu. Zastałam tam niecodzienną sytuację. Jace siedział na kanapie obejmując Violettę (skąd ona się tu wzięła?!), a Chuck wymachiwał krzesłem w kierunku kąta, w którym warczał... skulony Kastiel. Oks... jest dziwnie...
-Care! Weź te zwierzę! Ty się wylegujesz, a on od dwóch godzin rzuca się na każdego! - warknął Chuck.
-Czyżby? Nie mam pojęcia czemu jest agresywny... - powiedziałam ironicznie. - Przecież ty nie byłeś. Nikt nie jest!
-Dobra, pojąłem ironię. Nie musisz być taka wredna!
-Ja cię chyba muszę naprostować troszeczkę, Chuck. Miękniesz - mruknęłam przyglądając mu się.
-Ja? Mięknę?! Poczekaj to ci pokażę!- warknął. - Po za tym to ty z każdym dniem jesteś coraz bardziej wredna!
-A znasz Care, która nie jest wredna? - spytał Jace przyglądając nam się z rozbawieniem.
-Chyba mówiłam ci żebyś się do mnie nie odzywał?! - powiedziałam wnerwiona. Niech sobie nie pozwala!
-Cześć Care - do moich uszu dobiegł damski, melodyjny głos. A niech mnie! Violetta mówi!
-Cześć, Viol - uśmiechnęłam się i usiadłam obok niej. - Mogę tak do ciebie mówić, prawda? - kiwnęła głową. -Świetnie! Koniecznie musimy kiedyś wybrać się razem na zakupy! Opowiem ci z jakim szatanem, debilem, ero...
-Może lepiej nie, co? - wtrącił Jace i stanowczym ruchem odsunął fioletowłosą ode mnie. - Z nią nic dobrego człowieka nie spotka.
-Jeszcze cie zepchnie z dachu, bo stwierdzi, że jesteś jej torebką! - krzyknął Chuck.
-Przesadzacie! - powiedziałam oburzona.
-Nie martw się. Wydajesz się być całkiem miłą osobą, Care - Violetta uśmiechnęła się do mnie.
-Nie jestem miłą osobą - zaprotestowałam. - Ale nie jestem aż tak wredna.
-Szatan jej może buty czyścić - zironizował Jace czochrajac mi włosy.
-Odstosunkuj się ode mnie! A po za tym wujek Lucyfer jest zniedołężniały. Kiepsko by mu poszło.
Naszą jakże inteligentną dyskusję przerwało głośniejsze niż dotychczas warknięcie Kastiela i panika Chucka. Zanim się zorientowałam czerwonowłosy minął bruneta i popędził w moją stronę. Czułam jego paznokcie wbijające mi się w skórę.
Z ruchu jego ust wywnioskowałam, że chce mi coś powiedzieć, ale z jego ust wydobywały się tylko głuche warknięcia.
-Dlaczego?! - usłyszałam w głowie jego krzyk i mimowolnie się skrzywiłam. -Dlaczego mi to zrobiliście?!
Nikt nie próbował mi pomóc. Jace odsunął się z Violettą na bezpieczną odległość, a Chuck przyglądał mi się z satysfakcją.
-Zejdź ze mnie! - poleciłam Kastielowi. Chłopak nie mógł mnie nie posłuchać. Stworzyłam go. Musi być mi posłuszny, przynajmniej na początku.
-Stań normalnie! Nie zrobiłam ci nic złego. Inaczej byś zginął. Może trochę się zmieniłeś, ale to nic. Spójrz na chłopaków. Nie wyglądają na bestie, co? - zaczęłam tyradę.
-Nie... co nie zmienia faktu, że nie mogę mówić i wszystko mnie boli. Przez ciebie! - warknął.
-W porządku sytuacja opanowana - powiedziałam do reszty. - A więc Kastiel to jest Chuck, u którego będziesz mieszkać przez bliżej nieokreślony czas, Jace, do którego masz się nie zbliżać, bo cie wykastruje, a Violettę z pewnością znasz.
-Super, że opanowałaś swoje obcasy kochana, ale on tu nie zostanie! - warknął niezadowolony Chuck.
-Chciałeś żebym wgniotła Lysandra w ziemię moimi obcasami. Obcasami, którymi jest Kastiel. Po prostu trzeba go wytresować - powiedziałam lekko.
-Wytresować?! Nie jestem psem!
-Nie bądź taki pewien - ucięłam. Ok, przegięłam. Wiedziałabym o tym nawet, gdyby czerwonowłosy nie patrzył na mnie morderczo.
-Jaki mamy dziś dzień tygodnia? - spytałam. Powoli zaczynam się gubić. Nie wiem kiedy się kładę, budzę się po bliżej nieokreślonym czasie... do czego to podobne?
-Nie spałaś aż tak długo. Jeśli się pospieszysz to jeszcze zdążysz do szkoły - powiedział z wrednym uśmieszkiem Jace.
-Świetnie! Chuck szykuj samochód! Violetta masz swoją torbę? - spytałam z uśmiechem.
-O nie! Viol zostaje ze mną! - wtrącił szybko Jace, ale dziewczyna zaczęła tłumaczyć mu coś na ucho. Potem zaczęli się całować... blee! Nienawidzę szczęśliwych par!
-Kastiel, ty też jedziesz! Najlepszym treningiem będzie praktyka - kontynuowałam, nie patrząc na słodką parkę.
-Ale....
-Żadnych, ale! Gdy się pożywisz to wszystko wróci do normy... mniej więcej - wytłumaczyłam.
-Jak to pożywię się?! - w głos chłopaka wkradła się panika.
-Naprawdę nie masz czego się obawiać - skłamałam. -Chuck, pożycz Kastielowi ubrania.
-Chyba śnisz! - parsknął chłopak. - To jakiś żart, prawda? - kiedy zobaczył mój wyraz twarzy uśmiech spełzł jej z twarzy. - Nie? To nie jest żart? Ehh... Care nie ma mowy. Ja nie pożyczam nikomu swoich ubrań... no może z wyjątkiem ciebie... ale... ty i tak ich nie oddajesz, więc... Care...
-Rozumiem - powiedziałam spokojnie. - Chodź, Kastiel zabierzemy jakieś ciuchy temu pacanowi.
-Tylko nie pacanowi! - krzyknął obruszony brunet.
-Ty sobie chyba kpisz! Mam chodzić jak ten elegancki goguś? W życiu! -świetnie! Zamiast jednego idioty mam dwóch! A nawet trzech jeśli liczyć Jace'a... ale on jest chyba teraz problemem Violetty nie moim....
-Dopóki nie zaczniesz mówić do innych nie masz prawa głosu, kotku. Lepiej bądź pilnym uczniem, bo ja nie jestem cierpliwym nauczycielem - syknęłam do Kastiela.
Z zadowoleniem obserwowałam jak jego źrenice rozszerzają się ze strachu. Chyba moje ostatnie zachowanie sprawiło, że zaczął traktować mnie z respektem. Nie powiem żeby mi to przeszkadzało.
Bez większych protestów ze strony kogokolwiek zawlokłam Kastiela na górę i wepchnęłam z czystymi ubraniami do łazienki. Uff, jeden problem mniej. Kolejne zagadnienie na dziś to: szybki kurs życia, czyli jak Kastiel ma funkcjonować wśród ludzi? I jak mi dziś pomoże? No dobra... nie próbowałam nikogo wychować (tak to się poprawnie politycznie nazywa. Czystokrwiści wychowują, a nie tresują) odkąd Chuck zaczął zachowywać się zadowalająco. Co prawda wybił trochę osób zanim z zadowalająco podskoczył do dobrze. Praktyka czyni mistrzem, prawda?
-Wrr... no ... i.. jak... - wycharczał z trudem chłopak.
-Świetnie - to nie było kłamstwo. Przynajmniej nie do końca. Wyglądał dziwnie. Dobrze, ale dziwnie.
Sądząc po jego minie moje słowa nie poprawiły mu szczególnie humoru...
Sielankę przerwał nam bliżej niezidentyfikowany hałas z dołu, przypominający skrzyżowanie rozbicia samolotu i zawalenia się drapacza chmur. Szybko zbiegłam na dół nie zwracając uwagi czy czerwonowłosy biegnie za mną.
Na dole zobaczyłam wybite szyby i porozwalane meble. Nie było mnie raptem dziesięć minut, a oni już wyskakują z takim numerem?!
-Co wyście zrobili?! - warknęłam i płynnym ruchem podciągnęłam obu chłopaków, do tej pory kulących się razem z Violettą za przewróconą kanapą, do pozycji stojącej.
-Lepiej ty nam to wyjaśnił! - odwarknął Chuck i mi się wyrwał. - Zobacz jak wygląda mój salon! I to tylko dlatego, że jakieś psychopatki cię szukają!
-Słucham? - spytałam całkowicie zbita z tropu. Jace korzystając z mojej chwili nieuwagi wykręcił mi nadgarstek i uwolnił swoją szyję z mojego uścisku. Au!
-Przed chwilą wpadła tu jakaś wściekła blondynka i zaczęła coś gadać, że cię znajdzie i zabije - blondyn wzruszył ramionami. - Chuck wezwał ochronę, ale ktoś zaczął strzelać. Kiedy zrozumiała, że cię tu nie ma, zwiała.
-Ochrona ją dorwie - powiedział cierpko Chuck.
Kto chciał mnie zabić? Ok, wiem, że jest sporo takich osób, ale większość ma na tyle oleju w głowie, że tylko psioczy pod nosem. Bezpośredni atak nie wchodzi w grę. Więc kto...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro