Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

W szkole oprócz zwykłej nudy dostałam jeszcze ogromną dawkę współczucia. Każdy po kolei czuł się w obowiązku złożyć najszczersze kondolencje. Szczerze? Bardziej upierdliwi być nie mogli.

Ciekawie zaczęło być dopiero po ostatniej lekcji. Wreszcie Kastiel raczył się pokazać i szczerze mówiąc nie był w zbyt dobrej formie. Patrzył na świat takim przygaszonym wzrokiem i ukrywał się przed wzrokiem innych. Jakby się czegoś bał. Spotkałam go, gdy z Violettą przechodziłyśmy przez dziedziniec. Siedział pod drzewem i wpatrywał się w bramę niewidzącym wzrokiem. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały wyraźnie się ożywił. Dosłownie. Zaczął pulsować energią i podrygiwać.

Szybko pożegnałam się z Violettą i do niego podeszłam. Chciałam wiedzieć co się z nim dzieje. Jego zachowanie było charakterystyczne dla pewnych sytuacji. Ale nikt nie tknął Kastiela. Jamie wyjechał, dla Lysandra był najlepszym przyjacielem, a ja... nie pamiętam żebym się z nim ostatnio widziała. Chyba, że Rebekah... ale Lysander z pewnością wyłożył jej łopatologicznie, że czerwonowłosy jest nietykalny. Więc kto...?

-Kastiel... - zaczęłam niepewnie. Nie wiedziałam jak zadać mu tak dziwne pytanie. Nie mogłam spytać otwarcie: Kastiel, kto próbował zabrać ci duszę?

Niee. Taki numer by nie przeszedł. Zwłaszcza, że nie miałam pewności czy moja hipoteza jest słuszna.

-Nie mów tego! - warknął zniekształconym głosem i złapał mnie mocno za nadgarstki. - Nie tutaj!

Z przerażeniem wpatrywałam się w jego blade, drżące dłonie ozdobione ciemnoczerwonymi pręgami. Dostałam swoją odpowiedź.

-Ja wiem, Care - ton jego głosu się zmienił. Był zbyt wysoki i płaczliwy jak u dziecka. - T-to było straszne.

Nagle wstał i z ogromną siłą zaczął ciągnąć mnie w kierunku szkoły. Ostatni maruderzy patrzyli na nas zdziwieni, ale Kastiel nie zwracał na to uwagi. Pruł do przodu przez kilka pięter. Zatrzymaliśmy się w miejscu, w którym jeszcze nie byłam. Na dachu szkoły! Niezły widok.

Przestałam podziwiać widoczki kiedy usłyszałam klucz przekręcany w zamku. Idiota nas zamknął.

-Powiesz mi wreszcie co się stało? - spytałam sadowiąc się przy ścianie.

-Lysander.. on... - Kastiel nerwowo przełknął ślinę - zwariował. Był taki... taki.... taki.. - chyba się zaciął.

-Nic nie rozumiem. Opowiedz od początku - poleciłam.

-Po tej całej aferze z Amber poszedłem do niego. A on... zachowywał się jakby zwariował! Miotał się po całym pokoju krzycząc, że zrobiłaś coś czego nie mogłaś. Ogólnie gadał niestworzone rzeczy i rzucał czym popadnie. Próbowałem dowiedzieć się co się stało, ale on wpadł w furię i stwierdził, że też jestem winny, a potem złapał mnie za ramię i.... straciłem przytomność. Obudziłem się dużo później. Lysander mamrotał coś pod nosem. Zwiałem - powiedział i się skulił. Niecodzienny widok.

-Ale dlaczego przychodzisz z tym do mnie?

-Bo gadał tylko i wyłącznie o tobie. Że coś zaczęłaś i skończyłaś. Że nie miałaś prawa... reszta była niezrozumiałym bełkotem.

Co ten Lysander do jasnej cholery wyprawia?! Najpierw udaje jakiegoś wielce wspaniałego przyjaciela, zbawiciela świata z tym swoim "nie dam ci skrzywdzić mojego przyjaciela", a teraz co? Doprowadza go do szaleństwa?! Jemu się chyba w dupie poprzewracało! I jeszcze, że ma czelność zwalać wszystko na mnie! Że niby do czego nie miałam prawa?! I że niby co było moją winą?!

-Posłuchaj - zaczęłam delikatnie. - Jestem w stanie naprawić to co.... co zrobił ci Lysander. Jednak nie wszystkie zmiany, które zaszły w twoim organizmie można cofnąć. Wszystko ulegnie zmianie. No i co najważniejsze - urwałam obserwując jego reakcję - nie będziesz mógł mieszkać z rodziną. Niosłoby to za duże ryzyko.

-Czyli, że samo nie przejdzie? - westchnął zawiedziony. - Szkoda. A co się stanie jeśli... no wiesz... nic nie zrobisz?

-Umrzesz w ciągu kilku dni - uśmiechnęłam się szeroko. Źrenice Kastiela rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Wiem, jestem psychopatką.

-Nie martw się - pocieszyłam go. - Muszę w końcu wyjaśnić parę spraw z Lysandrem. Przy okazji opieprzę go za to co ci zrobił.

-Ale jakim cudem?! I co tak właściwie zrobił?! - w jego głos wkradło się zdenerwowanie.

Nagle olśniło mnie. Skoro Lysander w szale próbował zabić Kastiela to prawdopodobnie tego żałuje. Jak bardzo go zaboli zamiana czerwonowłosego w żądną krwi bestię? Jestem genialna!

-Tak to świetny pomysł - mruknęłam do siebie. - Świetna zemsta.

Po tych słowach złapałam Kastiela za ramiona i przyciągnęłam do siebie, jakbym miała zamiar go przytulić. Był zbyt zaskoczony by zareagować, kiedy moje dłonie zaczęły przepalać jego skórę. Nagle cały świat się rozmył i wokół nas nie było niczego. Jakbyśmy tkwili w mydlanej bańce.

Przemiana zawsze jest długim i cholernie bolesnym procesem. Zarówno dla czystokrwistego (czyli mnie), jak i dla zmienianego (czyli Kastiela). Z tym, że jego stan potem szybko się poprawi, w przeciwieństwie do mojego. No i będzie ze mną połączony. Żeby to przerwać musi się jak najszybciej pożywić. Kimkolwiek. Połączenie wtedy znacznie osłabnie. On nie będzie miał absolutnie żadnego wglądu we mnie. Natomiast ja... cóż, będę miała nową zabawkę, najlepszego przyjaciela, nowy, lepszy pionek w grze. Czyż życie nie jest piękne? Za pomocą tej figury, jak to powiedział Chuck "wgniotę kochasia w ziemię".

Kastiel wciąż dochodził do siebie, a ja nie miałam żadnego pomysłu jak przetransportować go do domu Chucka. Prawdopodobnie nieźle się wkurwi, że sprowadzam mu lokatorów, ale sam chciał żebym dała Lysandrowi w kość. Czerwonowłosy bardzo mi się przyda. Niekoniecznie jęczący z bólu na dachu szkoły. Nie, tutaj nie przyda mi się wcale. Tylko jak... olśniło mnie. Jak mogłam nie wpaść na to wcześniej?!

Szybko wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Chucka. Odebrał po siedmiu sygnałach.

-Czego? - powitał mnie warknięciem.

-Też się cieszę, że mogę usłyszeć twój słodki głos.

-To ty - powiedział z rezygnacją. Przynajmniej nie warczał.

-No wiesz?! - oburzyłam się. - To zabolało! Czemu jesteś dla mnie taki niemiły? Ja tu tęsknie i myślę o tobie przez cały dzień, a ty... - kontynuowałam swoją jakże inteligentną paplaninę z ironią.

-Dobrze, dobrze - przerwał mi rozbawiony. - Proszę o wybaczenie, księżniczko. Co się stało?

A jemu co? Jaka księżniczka? Jak tylko wrócę do domu muszę go koniecznie doprowadzić do pionu. Jeszcze trochę i zacznie chodzić na kółko różańcowe. O kurwa! A jeśli tak zrobi?! Wiem, że jestem najbardziej zajebistą osobą we wszechświecie, ale z niego też zarąbisty gość.

Koniec mentalnej paplaniny! Są ważniejsze sprawy.

-Przyjedź po mnie pod szkołę. Przyjedź sam - na ostatnie słowo położyłam nacisk. - Najlepiej nie limuzyną. Masz się nie rzucać w oczy.

-Ja? Nierzucający się w oczy? - jęknął. - Care to niewykonalne! Moja zajebistość bije ode mnie na kilometr!

-Jasne - prychnęłam. - Widzimy się za pięć minut.

Nie czekając na jego odpowiedź rozłączyłam się. Super, transport do domu załatwiony. Teraz tylko muszę jakoś znieść Kastiela przed szkołę. W szczytowej formie bym go poradziła bez problemu, ale teraz... nie ma szans. A Chuck nie należy do jakichś siłaczy. Też niezbyt dobrze sobie z tym poradzi. Niby jest rozwiązanie tej sytuacji, w której nikt nie musiałby nigdzie Kastiela nieść. A on jest nieprzytomny, więc nie poczuje. Wszelkie możliwe obrażenia zagoją się zanim on się zorientuje. Ale nie jestem na tyle chamska, by zepchnąć go z dachu, prawda? Nie, nie jestem aż taką suką. Chyba... prawdopodobnie... w sumie.... a co mi tam! I tak nie poczuje!

Z nadludzkim wysiłkiem przepchnęłam czerwonowłosego o metr. Cholera jaki on ciężki! Po chwili chłopak leżał przy krawędzi, a jego prawa ręka wesoło zwisała nad przepaścią.

-Przepraszam stary za to ciąganie po betonie - powiedziałam klepiąc go po policzku. - Z góry też przepraszam za ciąg dalszy - po tych słowach zepchnęłam Kastiela z dachu.

Nie patrząc na jego spadające ciało rozłożyłam się sapiąc na dachu. To był wysiłek ponad moje siły. Nie dane mi było odpocząć, bo moja kieszeń zaczęła wibrować. Lepiej żeby to był Chuck, bo każdego innego będę faszerować majonezem aż zdechnie!

-Halo? - powiedziałam wyczerpanym głosem do słuchawki.

-Care? Co ci? - spytał. Oh! Czyżbym w jego głosie wyczuła niepokój?

-Opowiem ci w samochodzie o moim geniuszu. Jesteś już?

-Tak, pod szkołą. A ty gdzie?

-Nie martw sie zaraz tu po mnie przyjdziesz - obiecałam ironicznie. - Ale najpierw podejdź do północnej strony budynku - podciagnęłam się by widzieć jego wędrówkę. - Nie! Bardziej w lewo! To drugie lewo! No.. prawo! Tak, teraz idź prosto. Widzisz tego trupa w czerwonych włosach?

-Nie.

-Jak to nie?! No... leży tam. Parę kroków przed tobą! - patrzyłam uważnie jak robi kilka kroków i się rozgląda. W końcu zauważył Kastiela i do niego podbiegł.

-Jestem koło niego.

-Dobrze, to teraz zawlecz go do samochodu - powiedziałam najsłodszym głosem na jaki mnie stać.

-CO?! Care czy ty robisz sobie ze mnie jaja?! Jak niby... - zaczął się na mnie wydzierać.

-Ścisz się o parę decybeli - mruknęłam. - Bo zaczęłam cię słyszeć nie tylko przez telefon. I normalnie masz go zawlec.

-Normalnie?!

-Ehh... później ci to wytłumaczę. Padam z nóg, więc się pośpiesz - i nie zwracając uwagi na jego reakcję po raz drugi się rozłączyłam. Coś czuję, że jak dojdę do się na mnie za to odegra. Ale dopiero, gdy postawię go do pionu.

Po chwili mój telefon znowu się rozdzwonił. Wcisnęłam zieloną słuchawkę oczekując zziajanego głosu Chucka, który wykonaół powierzone mu zadanie, ale się przeliczyłam.

-Jak mogłaś Care?! - zamiast przyjemnego dla ucha męskiego barytonu dobiegł mnie pisk zdruzgotanej dziewczyny.

-Co mogłam, Ami?

-Jeszcze się pytasz! - krzyknęła blondynka. -Nie wiem jak to zrobiłaś, ale masz to naprawić! Obie wiemy, że jestem niewinna!

-Nie mam pojęcia o czym mówisz - skłamałam gładko. - Razem z tamtym chłopakiem chciałaś zakatować swoją najlepszą przyjaciółkę i Kastiela. Jak mogłaś być taka okrutna? - rozłączyłam się.

To naprawdę dziwne, że Amber do mnie dzwoni. Gdyby mi ktoś wyciął taki numer planowałabym zemstę i zastanawiała jak się wymigać od kary zamiast robić prawdziwemu winnemu wyrzuty. Widać, że Amber nie należy do najsprytniejszych osób. Ale jak chce to potrafi być całkiem niezłą kumpelą. Chyba powinnam wyciągnąć ją z tego bagna. Wpakowałam ją w to pod wpływem emocji, tak jak Lysander pod wpływem emocji próbował zabić Kastiela.

Moje rozmyślania wagi państwowej przerwał kolejny telefon. Tym razem od Chucka. Jego głos był odrobinę zmęczony, ale znacznie przyjemniejszy niż piski Amber.

-Gdzie jesteś? - spytał.

-Na dachu szkoły. Mógłbys tu po mnie przyjść? - spytałam słodko.

-A nie możesz zejść sama? - spytał zrezygnowany. Oho, już się poddał. Naprawdę muszę doprowadzić go do pionu.

-Nie.

-Ehhh... niech ci będzie. Już idę. Ale pijesz za to karniaka - tym razem to on się rozłączył. Może jeszcze będą z niego ludzie...

Nie minęło dużo czasu, gdy mój rzyjaciel zaczął się dobijać do drzwi. No tal, Kastiel je zamknął! Z niemal nadludzkim wysiłkiem dotransportowałam swoją szanowną osobę do drzwi i otworzyłam je. Zszokowanie na twarzy Chucka, gdy rzuciłam mu się na ręcę (ledwo zdążył mnie złapać) w pełni wynagrodziło mi cały trud.

-A więc powiesz mi wreszcie o co chodzi z tym chłopakiem? - spytał brunet sadzając mnie na siedzeniu pasażera.

-No wiesz.... chciałeś żebym wgniotła Lysandra obcasami w ziemię - odwróciłam się i spojrzałam na czerwonowłosego. - Właśnie znalazłam szpilki.

-Skoro tak twierdzisz.... - Chuck spojrzał na chłopaka z powątpiewaniem. - Niech tak będzie. Zresztą zmieniłaś go. Klamka zapadła.

Szybko zajął miejsce za kierownicą i ruszyliśmy. Nie wiem kiedy powieki zaczęły mi ciążyć. Ostatnią rzeczą jaką zarejestrowałam był fakt, że ktoś mnie podnosił....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro