Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Jace spojrzał na Lysandra ze złością.

-Jesteś idiotą, wiesz?! Ja się dwoję i troję żeby Care ci wybaczyła, a ty co robisz?! Wyjeżdżasz jej z chorobą psychiczną! Wyjaśnię ci coś! Ona nie jest psychopatką, jasne?!

-Ale zachowywała się jakby... - Lysander spojrzał udręczonym wzrokiem na blondyna.

-Jakby co?! To oczywiste, że się zmieniła! – nagle niebieskooki zaczął mówić ciszej – W zasadzie to po co ja się za ciebie staram? Po co ci pomagam? Czy ty ją w ogóle kochasz? A może robisz to jedynie dlatego, że jesteście zaręczeni?

-Oczywiście, że ją kocham! – białowłosy zerwał się z łóżka.

-Cóż...– Jace znowu zaczął na niego krzyczeć – Póki co ja tego nie widzę! Jeśli naprawdę ja kochasz to za żadna cenę nie spuściłbyś z niej wzroku! Nie latał za inną! Nie odwróciłbyś się od niej! Nieważne co by zrobiła czy czego byś się od niej dowiedział! Care była twoja. Miałeś okazję zobaczyć jak to jest trzymać ją w ramionach, ale nie! Musiałeś zrobić coś żeby to zepsuć! Na przykład traktując ją jak psychopatkę!

-Wcale nie traktowałem jej jak psychopatki – mruknął Lysander.

-Oczywiście! – sarknął Jace – Kiedy raz już zdecydowałeś się kogoś kochać to jest to twój obowiązek.

-Wiem! – jęknął żałośnie Meriwether.

-Mam nadzieję! – Jace podszedł do drzwi – Ostatni raz ci pomogę! – po tych słowach wyszedł.

Lysander westchnął żałośnie. Wszystko robił najlepiej jak potrafił. Kiedy Care zapadła w otępienie po śmierci Iana, rozumiał ją. Potem, gdy krzyczała i płakała w szale, akceptował. W fazie zaprzeczenia wspierał ją. Ale, gdy dowiedział się, że jego ukochana na całe noce i dnie znika z Chuckiem i szemranym towarzystwem i do tego wraca pijana nie mógł tego zaakceptować. Do tego ona sama nie chciała go widzieć. To trwało trzy miesiące. Nie potrafił więcej wytrzymać.

"A potem próbowała mnie zabić!" - stwierdził z goryczą.

"Wiesz co powiedział Jace" - do głosu doszedł rozsądek. - "Była niestabilna emocjonalnie. Jej rodzice... to wszystko ich wina. Po za tym wyzdrowiałeś."

I nagle to wszystko się skończyło. Wszystko wróciło do normy. Udawali, że nic się nie stało. Tylko, że Care już nigdy nie była jego kochaną i roześmianą, słodką narzeczoną. Stała się zimna, nieczuła. Perfekcyjna. To nie była jego Care.

Wiele razy Lysander chciał z nią porozmawiać. Zrozumieć. Ale ona za każdym razem jedynie mocniej się w niego tuliła i mówiła udręczonym losem: „Proszę, nie zostawiaj mnie. Mam tylko ciebie." Po czymś takim nie potrafił nawet zacząć tematu. Ale w końcu miarka się przebrała. Powiedział jej, że między nimi już nic nie ma i wyszedł. Do dzisiaj pamiętał duże łzy spływające po jej policzkach, gdy się odwracał, szloch wydobywający się z jej gardła, gdy szedł schodami i ten udręczony krzyk pełen rozpaczy, gdy wybiegał po za mury posiadłości. To wspomnienie bolało go jak cholera. Odzyskał ją na tak krótko.

„Dlaczego?" – pytam sam siebie. – „Dlaczego musiałem zachowywać jakby ona..." – w tym miejscu zawsze wtrącała się podświadomość:

„Bo jesteś tchórzem i chciałeś uciszyć swoje sumienie"

Brunetka stała przed zgliszczami tego co do niedawna szczyciło się dumną nazwą rezydencji Phantomhive'ów. Cały budynek, niegdyś piękny, popadł w ruinę. Nieoczekiwanie pod jej powiekami zaczęły zbierać się łzy.

-Nie będę płakać! - upomniała samą siebie i gniewnie otarła łzy. - Nigdy więcej!

Gdy tylko wypowiedziała te słowa odwróciła się na pięcie i nie oglądając się za siebie odeszła. W trakcie szybkiego marszu nie zwracała uwagi na mijających ja ludzi, samochody, ulice. Jakby nic oprócz tej wędrówki się nie liczyło.

Po dwudziestu minutach dziewczyna zatrzymała się przed rezydencją Meriwetherów, przeszła przez podjazd i zapukała do ogromnych drzwi wejściowych. Po chwili otworzył jej lokaj w liberii.

-Dzień dobry - odezwał się uprzejmie. - W czym mogę pomóc?

-Moje nazwisko Clairie. Jestem umówiona z Rebekah - odpowiedziała dziewczyna.

Lokaj poprowadził dziewczynę do salonu i zapowiedział, że niedługo zjawi się "panienka Rebekah". W międzyczasie zaproponowano jej trzykrotnie wino, szampana i herbatę.

-Davina Clairie! - powiedziała radośnie blondynka wchodząc.

-Rebekah Meriwether. Minęło trochę czasu.

-Trochę?! Ja mam wrażenie, że całe wieki! Chodźmy do mojego pokoju! Robiłam w nim parę przemeblowań od twojej ostatniej wizyty! Po za tym nie wiem co u ciebie! A ty nie wiesz co u mnie! - młodsza siostra Lysandra wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, ciągnąc brunetkę na górę.

Kiedy już obie wygodnie usiadły na łóżku atmosfera gwałtownie się zmieniła. Z przyjacielskiej na poważną i ciężką.

-A więc co jest tak pilne, że wymaga mojej bezpośredniej interwencji? - Davina spojrzała krzywo na towarzyszkę.

-Mój brat - Rebekah westchnęła i zaczęła zdawać relację ze wszystkiego co się wydarzyło odkąd rodzina Phantomhive'ów zamieszkała w pobliżu.

-Jak dla mnie sprawa jest banalna - powiedziała Davina po wykładzie - Care musi zniknąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro