Rozdział 15
Mieliście czasem wrażenie, że sytuacja, w której się znaleźliście jest absolutnie surrealistyczna? Ja znalazłam się właśnie w takiej sytuacji.
Czułam, że nie kontroluję swojego snu. Jakbym była uwięziona w cudzej, chorej wyobraźni. Z tą różnicą, że tylko mnie może stać się krzywda. Gdy zamknęłam oczy stanęła oko w oko z osobą, której bym się nie spodziewała (świadczy to tylko o mojej głupocie). Z Chuckiem. Wykreował sytuację będącą dla niego rajem. Elegancki bar, mnóstwo alkoholu i porozbieranych kobiet. Cała ta sceneria pokazuje, że to on wszystko kontroluje.
-Miło się spotkać po tak długim czasie - powiedział patrząc na mnie z rozbawieniem.
-Co ty tu robisz? - spytałam przez zaciśnięte zęby.
-Stęskniłem się za tobą. Nie odwiedzasz mnie, więc się wprosiłem. Nie masz mi tego za złe, prawda?
-Do jasnej cholery, Chuck! Oczywiście, że nie! - warknęłam sarkastycznie. - Czy nie mogłeś jak normalny człowiek zadzwonić i się umówić?!
-W sumie... - zamyślił się. - Mogłem, ale uznałem, że nie powinnaś kiedykolwiek zwątpić w moją oryginalność.
-Ehh... to do ciebie podobne. Zawsze stawiasz swoje egoistyczne ego nad potrzebami innych, co? - spojrzałam na niego ze zrezygnowaniem.
-Mówisz jakbyś robiła coś innego - zaśmiał się.
- Ja.. - zawahałam się. Miał rację. Nieodwołalną. Niezaprzeczalną. - Ja się zmieniłam.
Moje słowa wywołały u niego jeszcze większy wybuch śmiechu.
-Masz rację. Twoje poczucie humoru zdecydowanie wzrosło - odpowiedział.
Rozmawianie z Chuckiem zawsze było jak rozmawianie z samą sobą. Cholernie denerwujące.
-Chuck... - jęknęłam zirytowana.
-Wiesz jak to brzmiało? -zaśmiał się. - Jakbyś miała orgazm!
-Jesteś jak dziecko!
-Wcale nie!
-Wcale tak!
-Wcale nie!
-Wcale... eh..! Chuck! Przestań! - krzyknęłam zezłoszczona - I wynocha z mojej głowy!
-Chciałabyś - uśmiechnął się wrednie.
W jednej chwili wszystko uległo zmianie. Już nie znajdowaliśmy się w zatłoczonym barze. Wszystko zniknęło. Została tylko nasza dwójka w nieskończonej przestrzeni. Niefajnie.
-Nie jestem głupi, Care. Przyglądam ci się uważnie i nie podoba mi się to co widzę. Jak możesz być tak głupia?!
-Tak, czyli jak? Jak ty?!
- Nie wierzę, że macie się ku sobie z Lysandrem Meriwetherem! Zostawił cię, skłamał nie raz i zdradził!
Gdy usłyszałam ostatnie słowo zamarłam. Nawet w najgorszych snach nie wyobrażałam sobie, że Lys mógłby mnie zdradzić.
-Oboje wiemy, że jeśli zrobił coś takiego raz będzie to robił dalej! Jeśli nie w życiu to w twoich obawach!
Każde słowo odbijało się od krawędzi świadomości i wracało ze zdwojoną siłą. Zostawił... Skłamał... Zdradził... zdradził! Od tych złych wyborów jestem ja! Nie on! Poczułam jak pod powiekami zbierają mi się łzy.
-Dlaczego miałabym ci wierzyć na słowo?! - spytałam, kurczowo trzymając się resztek rozsądku.
-Spytaj kochasia - parsknął i zniknął.
Wszystko się rozmyło. Otworzyłam oczy i uniosłam głowę. Lysander leżał obok obejmując mnie ramieniem. W sumie sytuacja była by całkiem słodka, gdyby nie Chuck.
"Z niecierpliwością czekałam aż się o tym dowiesz" - usłyszałam Lothwen.
"Zamknij się!" - zwróciłam się do niej opadając z powrotem na poduszki. -"Czekaj! Wróć... wiedziałaś?"
"Nie" - zaskoczyła mnie jej odpowiedź. - "Ale się cieszę, że akcja dalej trwa."
Mogłoby się to wydawać dziwne, ale przyzwyczaiłam się do tego durnego głosiku, który nigdy nie powinien istnieć. Świadczy jedynie o tym, że coś jest
-Długo już nie śpisz? - jak widać Lysander się obudził.
-Dopiero co wstałam.
Nie wiem dlaczego, ale poczułam, że zaraz wybuchnę. Nie mogłam tak po prostu siedzieć z nim w tym pokoju jak gdyby nigdy nic! Jest to irracjonalne i zupełnie bezpodstawne przeczucie. Nic więcej. Jedynym dowodem, że był z kimś jest gadanina Chucka, zawodowego kłamcy. Po za tym... można by przyjąć, że było to w chwili, kiedy nie byliśmy razem, prawda?
-Idę do Amber - wydusiłam z siebie i wybiegłam.
Jednak już przy bramie posiadłości Meriwetherów zauważyłam czarną limuzynę, jedyny lądowy środek transportu jakim poruszał się Chuck. (Ciekawe dlaczego reszty rodziny nie stać na takie luksusy?) Nie potrzebowałam zaproszenia. Bez słowa wpadłam do środka i zatrzasnęłam drzwi. Chuck bez słowa podał mi kieliszek wódki. Wypiłam bez popijania. I kolejny. Chłopak się uśmiechnął i podał mi całą butelkę. Zauważyłam koło niego parę pustych butelek. Głowę ma jak mało kto.
-Cieszę się, że spotykamy się w rzeczywistości - firmowy uśmieszek zagościł na jego twarzy.
-Jasne - sarknęłam.
-Nie wiem czemu wyładowujesz swoją złość na mnie. Przecież nic ci nie zrobiłem.
-Oczywiście!
-Pamiętasz jak to było kiedyś? - spytał nieoczekiwanie. Na jego twarzy pojawiła się błogość. - Zanim zaczęłaś umawiać się z Lysandrem. Gdy wymykałaś się spod tego klosza, pod którym cię trzymano? Świetnie się razem bawiliśmy. Wszyscy. Cała ekipa.
Rzeczywiście, pamiętałam. Jednak nie były to żadne chwalebne wspomnienia. Chciałam o tym zapomnieć. Wymazać te noce z mojego życia.
-Wtedy naprawdę byłaś sobą. Ian to akceptował, prawda? Nie był z tego zadowolony, ale to zaakceptował tę część ciebie. A Lysander Meriwther nie potrafiłby. Ten chłopak jest zbyt ograniczony - kontynuował.
-Czemu mówisz o nim jak o obcym?! Przecież przyjaźniliście się! - wtrąciłam.
Chuck spojrzał na mnie zdziwiony.
-Twój chłoptaś nie powiedział ci dlaczego się na mnie wypiął?! Zaprosiłem go na nocną eskapadę. Delikatną. Ale on stwierdził, że to gorszące. Że w takie miejsca, a miał tu na myśli bar na Avenue, chodzą jedynie... tu powiedział parę obraźliwych epitetów. Tak oto zakończył się złoty wiek naszej srebrnej przyjaźni. I kij z tym, że to zdanie nie ma najmniejszego sensu - czknął. - Ale mam dowód, że się z kimś spotykał. Chociaż... - znowu czknął. - nie... nie nazwałbym tego spotkaniem. Ta dziw... dziewczyna wyglądała bardziej jak luksusowa prostytutka. Numerek i wychodziła. Nie zawsze trzeźwa. W sumie spotkali się... pięć razy - policzył na palcach. - A tutaj rzucił mi kopertę - są zdjęcia - wcisnął mi w rękę butelkę szkockiej.
Upiłam porządny łyk i wyjęłam pierwsze zdjęcie. Dziękuję, więcej widzieć nie muszę. Szybko schowałam je do koperty i oddałam Chuckowi.
-Ty masz chyba prywatnego detektywa na szybkim wybieraniu, co? - spojrzałam na niego z ukosa.
-Hai - powiedział. Hai, z japońskiego oznacza tak. Chuck zmienia język tylko, gdy jest ubzdryngolony, (czy jak on to nazywa). - Wiesz, pewnie jesteś głodna...
Limuzyna się zatrzymała na skrzyżowaniu. Raptem parę kroków od domu Amber. Ruszyłam biegiem. Zatrzymałam się dopiero pod bramą. Zdałam sobie sprawę jak okropnie muszę wyglądać. Przez tyle czasu nie zmieniałam ciuchów.... BTA! Nie oglądając się na nikogo, nie zwracając uwagi na ból popchnęłam bramę i ruszyłam w kierunku domu Am. Potrąciłam parę osób, ale nie zawracałam sobie głowy przepraszaniem.
Do domu mojej ukochanej przyjaciółki (wracamy do starego schematu, czyt. żywicielki) dotarłam po kwadransie. Kiedy otworzyłam drzwi zadałam jej tylko jedno, krótkie pytanie:
-Jest ktoś?
-Nie... - widać było, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale nie dałam jej dojść do słowa.
Szybko pożywiłam się na dziewczynie, wpatrywała się we mnie nieprzytomnym wzrokiem. Po chwili oczy same jej się zamknęły, ja w tym czasie poszłam do jej pokoju się przebrać. Nie miała w garderobie zbyt wielu ubrań w moim stylu. W końcu zdecydowałam się na białe rurki i czarną bluzkę na długi rękaw. Nigdy nie myślałam, że możemy nosić z Amber ten sam rozmiar. W trakcie ubierania zauważyłam znaczną poprawę stanu mojego ciała. Pożywienie się przyspieszyło gojenie.
Szybko zeszłam na dół. Amber wciąż leżał na podłodze. Trzeba ją gdzieś przenieść zanim wrócą pozostali domownicy. Po za tym nadal jestem głodna. Chyba trzeba odwiedzić pozostałe przyjaciółki. Obudziłam Amber i wykasowałam jej pamięć. Razem poszłyśmy do Charlotte mieszkającej jedynie dwie przecznice dalej.
Dziewczyna nie była zbyt zadowolona z naszych odwiedzin. Miałyśmy już iść, gdy w głębi do mu odezwał się znajomy męski głos:
-Kto to? - BTA!
Usłyszałyśmy kroki bosych stóp, a po chwili przy boku Lottie zjawił się Kastiel. Jedynie w ręczniku.
Amber spojrzała na Charlotte załzawionymi oczami.
-Jak mogłaś?! Dobrze wiedziałaś, że... - blondynce brakło głosu. Odwróciła się i wybiegła na ulicę.
Nie zamierzałam szukać Amber. Nie w tej chwili. Szybko unieszkodliwiłam czerwonowłosego. Wolę nie myśleć co by się stało, gdybym mu zrobiła poważniejszą krzywdę. Jednak jeśli Charlotte mi nie wystarczy... kiepsko to widzę.
Moje rokowania sprawdziły się. Dziewczyna pomogła, ale nie zaspokoiła mnie do końca. Zerknęłam na Kastiela.
-Szkoda cię - mruknęłam. - Taki przystojny chłopak.
-Nie dotykaj go! - piskliwy wrzask od strony drzwi sprawił, że się zadrżałam.
Wstałam i odwróciłam się. W drzwiach stała Amber, na pierwszy rzut oka widać było, że jest przerażona.
-Bo co mi zrobisz? - spojrzałam na nią drwiąco.
-Pójdę na policję i powiem co zrobiłaś Charlotte!
-I myślisz, że ci uwierzą - zmaterializowałam się przed nią i szybko wciągnęłam, zamykając drzwi. - To patrz.
Zaczęłam pożywiać się nieprzytomnym chłopakiem, czułam, że Amber na mnie patrzy, ale jest sparaliżowana strachem. Po chwili odsunęłam się od chłopaka i spojrzałam na nią wyzywająco.
-I co teraz? Nic mi nie zrobisz - zaśmiałam się gorzko. - Za to ja zrobię coś tobie, najlepsza przyjaciółko - ostatnie słowa wypowiedziałam z ironią.
Ocuciłam Lottie i Kasa, a następnie zaczęłam szeptać im do uszu instrukcje. Oby dwoje wstali i zaczęli obijać się o ściany, tak by narobić sobie siniaków (jakim cudem ten cholerny ręcznik nie spadł?). Potem spojrzeli zszokowani na Amber.
-Czemu to zrobiłaś?! - spytała Lottie i wybuchnęła płaczem.
-I gdzie jest ten facet?! - warknął Kastiel.
Podczas tego zamieszania wezwałam policję. Będzie gorąco.
-Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami, a ty... - brunetka nie mogła się opanować. Podeszłam do niej i ja przytuliłam.
-Nie martw się. Już zadzwoniłam po policję. Zaraz tu będą.
-Co?! Co ja takiego zrobiłam?! - wrzasnęła Amber, ale nikt jej nie słuchał. Policja weszła do domu i ją zabrała.
Oj, Amber jesteś naprawdę koszmarna zazdrośnica! Albo ja mam kiepski humor...
Cokolwiek.
Jeej! Wróciłam! Przepraszam, że zajęło mi to tyle czasu, ale semestr nie sługa :/ Ale mam też dobrą wiadomość - w te ferię postaram się zakończyć to opowiadanie. Rozdziały będę wstawiaż znacznie częściej - niemal codziennie :D W sumie "Śmierć za życia" ma dwadzieścia siedem rozdziałów +epilog.
Tak więc... tego... to tyle.
Kocham,
Nataria
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro