Rozdział 12
Razem z Amber, Li i Charlotte poszłyśmy do kawiarni. Wypiłyśmy capuccino i zjadłyśmy lody. Wszystko było naprawdę super, tylko, że sprawa Lysandra nie dawała mi spokoju. Byłam ciekawa jego reakcji na to wszystko. Przecież "jest oskarżony o morderstwo"! Myślę, że to mi się akurat udało. No bo kto by się spodziewał czegoś takiego?
-Melanie nieźle się oberwie, co? - powiedziała Li w zamyśleniu.
-Na pewno. Zresztą jeśli naprawdę jest naćpana to zrobią niezły dym w szkole - stwierdziłam.
-Kto tak w ogóle jej to dał? - spytała Lottie nabierając śmietankowych lodów na łyżeczkę.
-Jakiś diler -mruknęła Am rozglądając się. Wyglądała jakby na kogoś czekała.
- Tak - Lott machnęła ręką ze niecierpliwością - tylko kto jest tym dilerem?
-Ok, powiem, ale musicie przyrzec, że będziecie siedzieć cicho - powiedziała Am.
-Dobra - powiedziałyśmy chórem i nachyliłyśmy się w jej stronę.
-Kojarzycie tych chłopaków co zawsze siedzą w parku? - spytała.
Kiwnęłyśmy głowami. W parku niedaleko szkoły zawsze przesiadują jakieś typy spod ciemnej gwiazdy.
-Jeden z nich ma na imię Dean. "Przez przypadek" dowiedziałam się, że diluje i jest dostawcą Melanie. Bierze od niego głównie jakieś prochy żeby się szybciej uczyć, ale przekonałam go, żeby tym razem dał jej coś innego. Nic jej nie będzie, ale dostanie nauczkę za kręcenie się przy Natanielu.
-Jesteś...- zaczęłam.
-Totalnie... - powiedziała Li.
-Walnięta! - zakończyła Charlotte.
Zaśmiałam się. W sumie nic strasznego się nie stało. Melanie nie sprawiała mi problemów dzięki Amber. Nigdy nie myślałam, że "przypadkowo" Amber będzie potrafiła mi pomóc w czymkolwiek.
Jeszcze trochę pogadałyśmy i dziewczyny poszły siebie, a ja skierowałam się na "komisariat", gdzie Jace przetrzymywał Lysandra.
-Cześć towarzyszu - powiedziałam do Jace'a wchodząc do budynku i stanęłam jak wryta.
Na ładnym stoliku do kawy przed Jace'm siedzącym na fotelu leżała Nora. Nie mogę jednoznacznie stwierdzić czy żyła, ale na pewno było z nią kiepsko. Przez jej szyję przechodziła długa rana zadana najprawdopodobniej nożem, z której płynął strumyk krwi wprost na bardzo stary dywan.
-He.. - zaczął mówić, ale się wtrąciłam:
-Możesz mi powiedzieć co ty robisz?!
-Czytanie oświeca umysł, moja droga - potrząsnął książka, którą trzymał na kolanach - Nora na pewno by się ze mną zgodziła... gdyby mogła oczywiście.
-Jej krew plami właśnie trzystuletni dywan!
-Skąd wiesz? - spytał nagle zaciekawiony.
-Dostałeś go ode mnie w prezencie, bo stolik rysował podłogę - powiedziałam ze znudzeniem.
-To wszystko wyjaśnia - uśmiechnął się i wstał - na pewno chcesz zobaczyć się z "więźniem"!
-Po to tu jestem - sarknęłam.
Zrobił smutną minkę.
-A ja już myślałem, że się stęskniłaś!
-Nie wiem skąd ci to przyszło do głowy - zaśmiałam się.
Poprowadził mnie schodami w dół, a następnie korytarzem.
-Masz gościa! - warknął pogrubionym głosem. Gdy weszłam usłyszałam trzask drzwi.
-Nie myślałam, że kiedykolwiek odwiedzę cię w więzieniu - stwierdziłam lekko.
-Widzę, że bardzo cieszy cię ta sytuacja - powiedział ponuro.
-Nie masz pojęcia jak bardzo - uśmiechnęłam się, ale zaraz spoważniałam. - Naprawdę zabiłeś Melanie?
-Do czegoś takiego zdolna jesteś ty, a nie ja! - wstał i zaczął chodzić w kółko. - Chyba... chyba, że to dowcip - żaśmiał się. - Bardzo śmieszne Caroline.
-To nie jest żaden dowcip! - zaperzyłam się.
-Przysięgnij! - nakazał.
-Uroczyście przysięgam, że nie kłamię! - powiedziałam salutując. - Nie martw się. Starzy cię wyciągną - pocieszyłam go.
-Albo palną gadkę o zbieraniu doświadczeń życiowych - mruknął.
Nie mogąc się powstrzymać wybuchnęłam śmiechem.
-Och, Lysandrze - powiedziałam - słodki, naiwny Lysandrze! - wyszłam z jego celi wciąż śmiejąc się jak szaleniec.
Może trochę przesadziłam, ale co tam! Raz się żyje!
"Szkoda, że wiecznie" - znowu ten głos. Zajmę się nim potem.
-Coś w takim dobrym humorze? - spytała Jace, kiedy wracaliśmy na górę.
-Lysander jest taki naiwny! Siedzi tam i się martwi... słodko wygląda z tą miną! - znowu się zaśmiałam.
-Za to go kochałaś - przypomniał mi.
-Tak - powiedziałam niechętnie i zaraz dodałam - Kiedyś.
-Taa... - spojrzał na mnie z niedowierzaniem - Kiedyś.
-Czyżbyś mi nie wierzył? - spytałam.
-Och! Spójrz na tę całą porąbaną sytuację! Kiedy zginął Ian wszystko przestało się dla ciebie liczyć! Nie możesz po prostu iść dalej?! - wyglądał jakby ta sprawa ciążyła mu na sercu.
-Iść dalej - wyszeptałam. - Ale jak? Jak mam żyć co dnia widując jego mordercę?!
-To akurat nie powinno być dla ciebie problemem. Pozbądź się go. Problem z głowy. Idź dalej - powiedział lekko.
-Nie! Jego nie mogę się pozbyć... Wobec niego jestem bezsilna...- pokręciłam głową i usiadłam na kanapie.
-Nie będę cię pytał kto to. Mam to gdzieś! To twój problem. Ale jeśli ktoś ci sprawia takie problemy.... znasz moją historię. To może być nawet rodzina! Po prostu ich trzeba się pozbyć - zakończył swój wywód.
Rzeczywiście znałam historię Jace'a. Wszyscy myślą, że matka Jace'a zginęła w pożarze, ale prawda jest zupełnie inna. Jace ją zamordował, a potem spalił ciało i dom. Ale miał ku temu powód. Amy była potworem. Jace nie mógł się bawić z rówieśnikami, wychodzić na dwór, nawet śmiać się i rozmawiać. On tylko się uczył. Czasem głodziła go kilka dni, gdy nie był w stanie czegoś pojąć! W końcu nie mógł tego wytrzymać i doszło do tragedii. Tylko, że on tego nie żałuje. Do dzisiaj sądzi, że postąpił słusznie.
Czy ja potrafiłabym się tak zachować? Jeśli pozbyłabym się morderców Iana, a jednocześnie ludzi przez, których Lysander mnie nienawidzi prawdopodobnie musiałabym się stąd wyprowadzić, albo Jamie musiałby tutaj wrócić na stałe bym miała "opiekuna". I czy potrafiłabym zabić rodziców?
Tamtej nocy kiedy Ian zginął to ja miałam umrzeć. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Ian nigdy nie wchodzi pierwszy do łazienki. Zawsze oddaje mi pierwszeństwo, ale tamtego dnia wszystko poszło inaczej. Ian wściekły zamknął się w łazience. Nie przyszło mi do głowy, że mógłby pójść właśnie tam! Było tyle innych miejsc, w których przesiadywał: oranżeria, labirynt z fontanną, moja garderoba. Ale tamtego dnia zamknął się w ostatnim miejscu gdzie bym go szukała. A kiedy go znalazłam on... on już nie żył.
Ktoś (czytaj rodzice) dolali trucizny do jednego z płynów do kąpieli. Mojego płynu, ale Ian musiał się pomylić i wziąć niewłaściwy. Ja byłam tym najmniej potrzebnym dzieckiem i to ja powinnam umrzeć tamtego dnia w wannie. A zamiast tego przez jedna, głupią kłótnię posłałam własnego brata do grobu!
Skąd wiem, że to rodzice? Nawet się z tym nie kryli. Sądzili, że będę zbyt słaba na odwet. Że są bezpieczni.
-Masz rację - odpowiedziałam Jace'owi.
-Ja to wiem i ty to wiesz. Dlatego przestańcie z Lysandrem znęcać się nad sobą. Powinnaś pamiętać kto jest prawdziwym wrogiem! - warknął.
-Ale Lysander i tak zawsze będzie miał do mnie żal. On mnie nienawidzi, kretynie. Chociaż wcale mu się nie dziwie. Usiłowałam go zabić, a teraz wrabiam go w niepopełnione morderstwo - powiedziałam załamana.
Wcale nie powinnam tu przychodzić. Urządzam sobie gadki egzystencjalne z Jace'm i co jeszcze?! Może naprawie każdy błąd jaki popełniłam w swoim życiu?!
"Sporo tego hihi"
"Och! Zamknij się!"
-Proponowałbym zacząć to wszystko prostować zamiast tu siedzieć - poradził Jace, a następnie zaciągnął się papierosem. Kiedy go zapalił?
Zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi do "celi" Lysandra. Kiedy tylko weszłam podniósł głowę z nadzieją. Jednak kiedy zobaczył, że to ja w jego oczach błysnęło rozczarowanie. Auć.
-Miałeś rację. To tylko głupi dowcip - złapałam go za ramię i zaczęłam prowadzić do drzwi frontowych - Przepraszam.
-Care co ty.... - zaczął mówić, ale nie usłyszałam reszty. Otumaniona, jak w amoku pobiegłam w kierunku swojego domu. Po raz pierwszy czułam, że mam jasny cel: zabić....
TADAM! Jest nowy rozdział :D Jak wam się podoba? Piszcie w komentarzach :*
Nataria
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro