Rozdział 11
Kiedy Lysander wszedł do szkoły wszystko było gotowe, a ja stałam w bezpiecznej odległości przy swojej szafce. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi. No może po za paroma dziewczynami, które zachichotały na jego widok. Szedł bez większego pośpiechu omijając wszystkich wzrokiem, jakby nikt nie był warty jego zainteresowanie. Po chwili dało się usłyszeć głośne trzaśnięcie drzwiami i stąpanie ciężkich butów po linoleum. Do szkoły weszła policjantka. Wszyscy gapili się na nią z otwartymi ustami.
Zatrzymała się koło Lysandra, jednak ten nie zwrócił na nią większej uwagi.
-Proszę pana? - spytała. - Czy wie pan do kogo należy ta szafka? - wskazała ręką na szafkę, której Lysander nie zdążył jeszcze otworzyć.
Jego uwaga natomiast natychmiast została skierowana na policjantkę.
-Moja - zmarszczył czoło. Zawsze tak robił, gdy nie wiedział o co chodzi.
-Mógłbyś ją otworzyć? Muszę ją przeszukać - powiedziała policjantka.
-A o co chodzi? - Lysander skrzyżował ręce i rozejrzał się. Wokół nich zebrał się tłum gapiów.
-Proszę otworzyć szafkę - powtórzyła kobieta z naciskiem.
-Dlaczego? Nie otworzę, dopóki nie dowiem się dlaczego. I czy ma pani nakaz rewizji? Bo jeśli nie...
-Tak, mam nakaz rewizji - powiedziałam ze zniecierpliwieniem - Muszę przeszukać tę szafkę.
Lysander nie robił więcej problemów. Szybko otworzył szafkę... i doznał szoku. Na półce, obok podręczników leżał ogromny, ostry nóż. Z zaschniętą krwią na ostrzu.
Nie wytrzymam! Zakryłam usta żeby się nie roześmiać. Nie wierzę, że dał się tak łatwo nabrać.
-Mam rozumieć, że będę miał jakieś kłopoty? - spytał Lysander.
W tym momencie przyszli nauczyciele i zaczęli wołać uczniów do klas. Musiałam się schować żeby mnie nie dorwali.
-Jesteś oskarżony o morderstwo - powiedziała funkcjonariuszka i skuła go kajdankami.
-Które? - spytał lekko.
-Melanie Order - powiedziała i wyprowadziła go z budynku, zostawiając osłupiałą dyrektorkę samą.
Szybko pobiegłam do klasy, przeprosiłam za spóźnienie i wciąż chichocząc zajęłam swoje miejsce. Naprawdę nie sądziłam, że Lysander aż tak łatwo da się wrobić.
Po przerobieniu całego tematu (czas Past Perfect jest taki fascynujący), przyszedł czasna tę ciekawszą część lekcji.
-Dobrze, a teraz pomówmy o ważnym wydarzeniu, które będzie miało miejsce niedługo w naszej szkole - powiedziała nauczycielka angielskiego, która jednocześnie jest naszą wychowawczynią. - Mam nadzieję, że wszyscy przyjdą odpowiednio ubrani. Panowie w garniturach, a panie w sukniach bądź jeśli nie możecie pozwolić sobie na jej zakup w sukienkach. Od razu uprzedzam, że minimalna długość kreacji to do kolan - po klasie rozszdł się zbiorowy jęk. -Na miłość boską! To jest bal, a nie jakaś zwykła potańcówka.
-Mamy co najmniej cztery takie bale - mruknęła Li malując paznokcie. Widać, że chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zadzwonił dzwonek i harmider ją zagłuszył.
"Biedactwo, ciebie też kiedyś zagłuszali, co? Ale teraz już nic cię nie zagłuszy...." - usłyszałam wychodząc z klasy.
"Spierdalaj! Tyle mam ci do powiedzenia" - warknęłam mentalnie do niego.
"To może chociaż zrobimy figurę woskową? Może z jakiejś narzeczonej?" - zaśmiał się cicho.
Tym razem nie odpowiedziałam. Zresztą jaki to ma sens. W domu się tym zajmę. Póki co mam ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład dokończyć mój przekręt.
Skierowałam się w stronę łazienki i zadzwoniłam do Jace'a. Według wcześniejszych ustaleń, "więzień" powinien siedzieć pod kluczem, a on powinien go pilnować.
-Bower.
-Cześć panie oficjalny!
-Cześć Care.
-Jak tam "morderca Melanie Order"? - spytałam ze śmiechem.
-Odmówił składania jakichkolwiek zeznań - odpowiedział.
-I bardzo dobrze. Nie rozpoznał cie?
-Tym jeszcze zajęła się Nora, czy mogę... - zawiesił głos dla efektu.
-Jest twoja - rozłączyłam się. Wszystko idzie dobrze z planem. Trzeba jeszcze sprawdzić co z Melą.
-Care chodź szybko! - do łazienki wpadła Amber.
-Co się stało? - spytałam. Zachowywała się jakby wypiła za dużo energetyków. Energia ją roznosiła.
-Zobaczysz, chodź! Ktoś złapał Melanie naćpaną! - pociągnęła mnie za rękę i razem wybiegłyśmy z łazienki.
Przy wejściu do pokoju zebrał się tłum gapiów. Przepchnęłyśmy się z Am na przód żeby lepiej widzieć całą sytuację. Fizyk z jakimś nauczycielem próbowali ocucić Melę, a Nat i dyrektorka gdzieś dzwonili.
Świetnie... Mela się znalazła... dyrektorka musi mieć teraz niezły mętlik w głowie...
-Skąd wiesz, że jest naćpana? - spytałam Am.
-Od jej dilera - mruknęła cicho żeby nikt nie usłyszał.
Hmmm.. o nic więcej jej nie zapytam, chociaż podejrzewam, że maczała w tym palce.
Po pewnym czasie pojawili się pielęgniarze i zabrali Melę na noszach ze szkoły. Słuch na resztę dnia o niej zaginął. Kolejny problem z głowy. No i odesłali nas do domów. Jak fajnie! Szybciej się zajmę kolejnym punktem programu!
"Cieszysz się, że go wrabiasz, co? Niewinnego, słodkiego chłopca, który w życiu nie zrobił nic złego" - powiedział ten sam głos.
No do jasnej cholery! Co to ma być?!
"Pokaż się albo spierdalaj!" - wrzasnęłam w mentalnej strefie.
"Nieładnie się tak zwracać do starszych. Moja siostra powiedziałaby, że to nieuprzejme" - odpowiedział głos. - "Nazywam się Lothwen. Do zobaczenia."
-Care idziesz z nami do kawiarni? - spytała Li.
-Jasne - uśmiechnęłam się. -Czemu nie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro