Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Gromadka małych dzieci bawiąca się na podwórku. Było nas siódemka. Tak mało... Roza, Leo, Lys, Jamie, Jace, Ian i ja, Care. Wszyscy byliśmy tacy beztroscy. Nikt z nas nie myślał o przyszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. Nie ważne były pieniądze, układy, kłamstwa. Żyliśmy w takiej mydlanej bańce. Żadne zewnętrzne zło nie mogło się do nas dostać. A potem wszystko zaczęło się psuć...

Najpierw dotarła do nas zazdrość. Leo był zazdrosny o Rozę i Jamie'go, a Lys o mnie i Iana. Nie rozumiałam tego. To było dla mnie niepojęte. Wiedziałam, że pewnego dnia ja i Lysander zostaniemy małżeństwem. Nie przeszkadzało mi to, bo cholernie mi na nim zależało. Ale on jakby tego nie widział i ciągle zarzucał mi, że jedyną osobą, z którą spędzam czas jest Ian. W miarę upływu czasu moje uczucia do Lysandra przerodziły się w coś głębszego. Pierwszą osobą, której o tym powiedziałam był nie kto inny jak mój brat bliźniak. To on zachęcił mnie do powiedzenia Lysowi co do niego czuję. Kiedy okazało się, że on też mnie kocha... to było wow! Najwspanialsze uczucie na świecie. Myślałam wtedy, że to będzie koniec z tą zazdrością. Że wszystko będzie tak jak dawniej. Z perspektywy czasu widzę jaka to była głupota. Ian i Lysander kłócili się jeszcze częściej aż do tamtego dnia... do dnia śmierci Iana.

To były nasze urodziny. Ian spał, a Lysander i ja poszliśmy do oranżerii. Wszystko było idealne. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam kwiaty kwitnące o północy i dostałam wymarzony prezent.

Kiedy się żegnaliśmy Ian otworzył drzwi od pokoju. I rozpętało się piekło. Miła atmosfera zniknęła, a Ian i Lysander zaczęli się kłócić. Wtedy Lysander powiedział słowa, które na zawsze utknęły mi w pamięci:

Z jaką łatwością odtrącasz miłość! No dalej, idź z nim. Przecież jest najważniejszy!

I każdy z nich poszedł w swoją stronę. A ja mogłam pobiec tylko za jednym z nich. Wybrałam Iana. Tego samego wieczoru mój ukochany brat zginął. Zaledwie godzinę od zajścia przy drzwiach mojego pokoju. W nasze urodziny.

Od tamtego dnia odtrącałam Lysandra. Nie pozwalałam mu się do siebie zbliżyć i dawałam co raz to nowsze powody do zmartwień. Stara ja zniknęła. Stałam się zupełnie inną osobą. A on mimo to próbował naprawić to co było między nami. Nie wyszło.

Myślałam, że zabolała go cała ta sprawa. A to była tylko Gra. Powiedziałabym, że to bolesne, ale to nie tyle mnie boli ile irytuje. Ot co.

Jeśli chcę osiągnąć swój cel muszę dobrze rozegrać tę partię. Wszystkie figury muszą być mi posłuszne, bo jeśli one nie spełniają swojego zadania to jak ja mogę być pewna swojego zwycięstwa? Nieposłuszne pionki muszą zostać ukarane, a jeśli to nie pomoże - wyeliminowane.

Dlatego muszę dać Lysandrowi nauczkę za ten przekręt. To był naprawdę celny cios, po prostu wymierzony w złą stronę. Jeśli myśli, że może być królem w tej rozgrywce to porażka bardzo go zaboli. A zdrada najbardziej boli ze strony najbliższych. Cios zadany przez przyjaciela będzie odpowiedni na początek.

-Panienko, jesteśmy na miejscu - odezwał się szofer.

Bez słowo wysiadłam z samochodu. Drzwi do domu Kastiela otworzyła mi ta sama jędza co ostatnio.

-Dzień dobry - przywitałam się grzecznie - czy Kastiel jest?

-Nie ma go - odpowiedziała tamta szybko i chciała zamknąć drzwi, gdy....

-Kto to? - za kobietą pojawił się Kastiel w samym ręczniku prosto z pod prysznica. Muszę przyznać, że wyglądał... mniam.

-Nie ma go? - spojrzałam zezłoszczona na kobietę.

-Hej, Care - powiedział Kastiel bez jakiegokolwiek skrępowania. - Wejdź.

Przepchnęłam się koło kobiety i poszłam za Kastielem do jego pokoju, myślałam, że będzie tam bajzel jakich mało, ale nie. Wszystko ogarnięte. Żadnych ciuchów, pościelone łóżko, dziewczyna w samej bieliźnie... czekaj co?! Na łóżku Kastiela siedziała jakaś laska w czarnej, koronkowej bieliźnie jak gdyby nigdy nic.

Kiedy ja się rozglądałam Kastiel zdążył założyć czarne bojówki. Usiadł koło dziewczyny, a ona się do niego przytuliła. Żadne nie było skrępowane moją obecnością.

-A więc o co chodzi? - spytał zapalając papierosa. Patrzcie jaki szef mafii się znalazł!

-Jest pewna rzecz, którą mógłbyś dla mnie zrobić - powiedziałam i uśmiechnęłam się słodko.

-Tak? Co niby takiego?

-Wiesz ty i Lysander wydajecie się dobrymi przyjaciółmi...

-Wydajemy się. Zadziwiająco trafne określenie - zaśmiał się ponuro. Coś mi się wydaje, że Kastiel chętnie mi pomoże.... - I niby dlaczego miałbym ci pomóc? Coś za coś.

-Hmm... chcę żebyś.....

Z Kastielem poszło gładko. Jeszcze najadłam się tą jego panienką. Nie należała do zbyt smacznych. Taka nijaka. Zwyczajna, szara dusza. Amber jest przynajmniej słodka. A pro pos Amber. Do niej też trzeba zajrzeć. Ale nie teraz. Na razie muszę odwiedzić Jace'a. On też może pomóc w realizacji mojego planu, który sprytnie nazwałam "planem". Kiedy Lysander dowie się o wszystkim jego mina będzie bezcenna.


Poranek kolejnego dnia przebiegał jak zwykle. Jedyną wartą wzmianki rzeczą jest fakt, że Jamie wyjechał. Sukinsyn nawet się nie pożegnał!

Do szkoły szłam z Amber, Li i Charlotte. Lubię Am, ale za te ciągłe gadanie mam ochotę ją udusić. Nie potrafi się zamknąć nawet na moment.

-Nie lubisz gadatliwych co? A nie pamiętasz już jak to ciebie wszyscy chcieli uciszyć? Najlepiej na zawsze? - usłyszałam blisko siebie.

Tylko kto... Rozejrzałam się uważnie. Parę osób ze szkoły, jakaś kobieta z dzieckiem, staruszka z zakupami. Nikogo podejrzanego. Żadnego zagrożenia. Zazwyczaj nie mam nic przeciwko takiemu luzowi, ale teraz naprawdę chciałabym znaleźć coś lub kogoś odpowiedniego do obarczenia winą.

-Care? Care czemu się zatrzymałaś? - dopiero wołanie Amber uprzytomniło mi, że się zatrzymałam.

-Chciałam tylko zawiązać buta - powiedziałam i zrównałam się z dziewczynami.

-Szpilki nie mają sznurówek - szlag by cię Charlotte!

-Jesteś pewna? To chyba niezbyt uważnie oglądasz wystawy! - odpowiedziałam.

-Cóż twoje na pewno nie mają - nigdy, przenigdy więcej nie odpowiem na pytanie "Care, czemu się zatrzymałaś?"! Nigdy!

-Ehhh... nieważne.

Sprawa jakimś cudem przycichła, Amber wróciła do tej swojej paplaniny, a ja znowu zaczęłam rozmyślać nad właścicielem tajemniczego głosu. Cichy, trochę jakby z chrypą, taki wesoło - smutny, żalący się ton dziecka. Jestem pewna, że gdzieś słyszałam ten głos. Tylko za cholerę nie pamiętam czyj to głos!

-Czemu nie odpowiadasz? Nie lubimy kiedy nam się nie odpowiada - znowu ten sam głos!

"Pokaż się!" - wrzasnęłam mentalnie. Usłyszałam w odpowiedzi tylko prychnięcie Lysandra. Chyba nie jest zbyt szczęśliwy. Biedactwo.

"Trudno." - kontynuowałam - "Już mnie to nie interesuje"

Niestety nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Zresztą teraz miałam ważniejsze sprawy. Na przykład tę "wspaniałą" niespodziankę dla Lysandra.

Po wejściu do szkoły odeszłam od dziewczyn pod byle pretekstem i pobiegłam do pokoju gospodarzy. Zastałam tam tylko "Melę". Zero Nataniela. Normalnie cud! Ewentualnie Jace.

Dziewczyna była zajęta przeglądaniem jakichś papierów, nawet nie zauważyła, że weszłam. Przy tej okazji zlustrowałam ją od stóp do głów. Nie prezentowała się dzisiaj jakoś szczególnie. Niebieskie tenisów, rybaczki, podkoszulka na krótki rękaw. Zwykła dziewczyna jakich pełno. Naprawdę nie wiem co Nat ma w niej zauważyć.

Jak gdyby nigdy nic przeciągnęłam ją przez cały pokój, schowek i wepchnęłam na opuszczoną klatkę schodową. Dziwne, że z tylu miejsc można się na nią dostać. Jednak jeszcze dziwniejsze jest to, że Melanie nie stawiała żadnego oporu. Posadziłam ją na schodach i dokładniej się jej przyjrzałam. Spod półprzymkniętych powiek patrzyły jej niewidzące oczy. Chciałabym powiedzieć na mnie, ale ona patrzyła... przeze mnie. Nieprzyjemne uczucie. Naćpała się czy co?

W takim stanie nie ma obaw, że stąd wyjdzie. Nawet nie będzie pamiętać jak ją tu wepchnęłam. Zostawiłam dziewczynę samą i szybko się ulotniłam. Po drodze spotkałam Nataniela ("Nie, nie widziałam nigdzie Melanie"),następnym przystanek - pusta sala chemiczna! Na miejscu czekał już na mnie Kastiel.

-I jak? Przygotowałeś wszystko? - spytałem zatrzaskując drzwi. Nie wiem skąd czerwonowłosy miał klucz do klasy, nie mam nawet ochoty wiedzieć.

-Tobie też dzień dobry, skarbie.

-Nie wiedziałam, że tak brzmi odpowiedź na moje pytanie - sarknęłam.

-Strasznie się nerwowa zrobiłaś. Tak wszystko gotowe.

Pominęłam jego komentarz.

-A dziewczyna? - przypomniałam mu. Wczoraj obiecał, że sprowadzi jakąś laskę studiującą aktorstwo. Ma udawać policjantkę.

-Jesteś pewna, że to nie jest przesada? Wrabianie go w morderstwo..

-Czyżby wielki, zły buntownik się bał? - naigrywałam się z niego - Pękasz?

-Chyba śnisz! - prychnął. - Ale Panna Idealna łamiąca wszystkie szkolne zasady? Nie wierzę!

-Mało o mnie wiesz Kastielku. Jestem mniej idealna niż ci się wydaje.

Nie wydawał się być za bardzo przekonany. Spojrzał jedynie morderczo, ale to pewnie za 'Kastielka'.

-Kastiel?

-Co?

-Dziewczyna! - ja go chyba zabiję na miejscu.

-Spox. Przedstawiam ci Norę!

Do pokoju weszła zadziwiająco normalnie wyglądająca dziewczyna. Może to okrutne, ale po nim spodziewałabym się nawet striptizerki.

-Nora? Wcale nie wyglądasz jak ta żywicielka Lissy - powiedziałam przypominając sobie ekranizację "Akademii Wampirów".

-Kogo? - Kastiel nie miał pojęcia o czym mówię.

-Nieważne - machnęłam ręką. - Przebierz się w to - podałam jej ubrania, a dziewczyna znowu wyszła.

Jeszcze tylko chwila, a wybije pierwsza, kotku.



Przepraszam za tak długa przerwę.... mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba! 

Szkoła wykańcza? U nas już zaczęli podawać zagrożenia <jestem przerażona>

Przeczytałeś? Zostaw po sobie ślad w postaci gwiazdki lub komentarza :D



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro