Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 - Kupcy z daleka

  — A więc gdzie się kierujecie, młoda damo? — spytał sędziwy mężczyzna przewodzący karawaną. Na ramiona miał zarzucony płaszcz wykonany z taniego materiału, który za zadanie miał jedynie chronić przed wiatrem. Jego stare, zmęczone oczy miejscami były już przeżółkłe, lecz tęczówki zachowały kolor intensywnego brązu. Siedział na podwyższeniu, trzymając lejce, a za nim na wozie znajdowała się Eilis. Trochę dalej, oparty o jedną ze skrzyń, jakie przewozili kupcy, odpoczywał Vin.

— Na zachód. Do Matuti — odparła, uśmiechając się lekko. — Dziękujemy, że pozwolił pan się nam ze sobą zabrać.

— Nie ma problemu, moja droga. Jednak to całe Matuti... Nie pamiętam, aby coś podobnego było na mapie. Na zachodzie są tylko rozległe lasy — powiedział, dziwiąc się kierunkowi, jaki obrała blondynka wraz ze swoim towarzyszem.

— Nie jesteście stąd, prawda? — Zauważyła. Każdy podróżnik w tym królestwie wiedział gdzie leży Matuti. Opowieści o tym miejscu od setek lat straszyły wędrowców, więc stało się jasne, iż jej tymczasowi kompani nie mogli tu być wcześniej. Dziewczyna przyglądała się ilości wiezionego przez nich ładunku. Zastanawiała się, po co im to wszystko.

— Skąd wiedziałaś? Podróżuję między różnymi państwami, ale dopiero pierwszy raz jestem w Aurum. Właśnie wracam z Gementes, na południu — mówił, gestykulując jedną dłonią. — Odkąd siedem lat temu zmarła cesarzowa, to nie powodzi im się najlepiej. Zapewne wkrótce padną ofiarą sąsiednich krajów, ewentualnie zniszczy ich wojna domowa. Nie miałem czego tam szukać, więc czym prędzej zebrałem kompanów i zwinęliśmy interes. Teraz planujemy zatrzymać się na parę miesięcy tutaj, a potem to się zobaczy.

—Sprytnie z pańskiej strony, panie... jaka pańska godność? — zapytała, podając mu dłoń. —Mnie nazywają Eilis.

— Mnie zaś Przewodnikiem. Już dawno zapomniałem swojego prawdziwego imienia. — Zaśmiał się, witając z blondynką jak z dobrym znajomym. Widać nie miał uprzedzenia do kobiet i tolerował ich samodzielność.

— Tak więc, panie Przewodniku, dlaczego nie kierujecie się w stronę stolicy? Zapewne tam łatwiej byłoby wam rozkręcić interes.—Próbowała się dowiedzieć, aby lepiej poznać starca i jego zamiary.

— Mamy swoje powody, panienko Eilis. I póki ja nie pytam o to, dlaczego wy kierujecie się do tak ogromnego lasu, tak proszę, wy uszanujcie moje tajemnice. — Westchnął, zmęczony już kilkugodzinną jazdą.

— Przepraszam, nie chciałam być wścibska. — Spuściła głowę na znak skruchy, zaciskając palce na rękawie.

— Nic nie szkodzi. Nie musisz się tym tak przejmować. Przeprosiłaś, więc wystarczy. — Posłał jej przebaczające spojrzenie, pełne zrozumienia, po czym próbował zmienić temat. — Podobno przez Aurum przechodzi ostatnio Kolekcjoner Blasków. Chodzą słuchy, że widziano go na granicy. Podąża czyimś śladem, to jest pewne.

— Kto taki? — dopytywała, próbując dowiedzieć się czegoś więcej.

— Duch. A przynajmniej tak twierdzą wszyscy, którzy go widzieli. Pojawia się nagle, niezauważony przez nikogo. Pomaga ludziom, by zaraz zniknąć. Nie oczekuje nic w zamian. Zawsze jest przy wielkich nieszczęściach, jak głód, choroba czy wojna. Jego legenda sięga czasów jeszcze sprzed powstania Cesarstwa, gdy wszystkie kraje były młode. Krążą pogłoski, że zaprzedał duszę. W zamian za nieśmiertelność musi zabijać magów.

— Bzdura — warknął Vin, przewracając oczami. — Nie można osiągnąć nieśmiertelności w tak błahy sposób, jak zaprzedanie duszy. To coś bardziej skomplikowanego. Jeśli on rzeczywiście istnieje, to musi być powód, dla którego zabija magów.

— Czy czasem na północy nie zbierają się wysoko uczeni w czarach? — Zauważyła Eilis, kompletnie ignorując słowa chłopaka, na co ten tylko parsknął pod nosem. — Co, jeśli tam zmierza? Jeśli wyruszył z Cesarstwa Gementes, to najkrótsza droga prowadzi przez Aurum. Wtedy jego pojawienie się na granicy ma sens.

— Magowie nie dadzą się tak łatwo. Spokojnie, moja miła. — Uśmiechnął się chytrze, pośpieszając konie. Dziewczyna zastanawiała się jeszcze długo, dlaczego ktoś, kto pomaga innym, ma zabijać magów. 

Przez następne kilka godzin rozmawiała z Przewodnikiem o tym, co dzieje się za granicami królestwa. Sama nigdy ich nie przekroczyła, więc była ciekawa, jak wygląda świat jeszcze dalej niż sięgał jej wzrok. Vindicate w trakcie całej podróży nie odezwał się więcej ani jednym słowem. Najwidoczniej nie chciał zniżać się do poziomu rozmowy z ludźmi. W zupełności mu wystarczał fakt, iż blondynka robiła to za niego. Od czasu gdy Vin i Eilis dołączyli do karawany, to krajobraz zdążył się zmienić kilkakrotnie. Teraz wokoło były same polany, a gdzieś daleko już zaczynały się ogromne lasy. Powoli zapadał zmrok, a słońce chyliło się ku zachodowi.

— Panie Przewodniku... — Zaczęła dziewczyna, prosząc o zatrzymanie wozu. — Byłabym wdzięczna, jeśli rozbilibyście tutaj obóz i przenocowali. Wędrujecie cały dzień, czyż nie? W dodatku cały dzień kierowaliście się na zachód.

— Niedawno mieliśmy odpoczynek. Konie są napojone i gotowe do jeszcze co najmniej godzinnej podróży. Póki nie będzie całkiem ciemno to nie zamierzamy się zatrzymywać — odpowiedział, nie patrząc nawet na dziewczynę.

—Co jest na tyle ważnego, aby przeć przed siebie nawet po zmroku? Nie obchodzą pana niebezpieczeństwa, jakie przynosi ze sobą noc? — Urwała, widząc, jak starzec zaciska pięść na lejcach.— Wy... uciekacie przed czymś. — Po tych słowach powóz się zatrzymał, a razem z nim cała karawana. Szatyn siedzący dotychczas w bezruchu podniósł głowę, aby dowiedzieć się, co właśnie się stało.

— Jaka szkoda, panienko Eilis... Naprawdę cię polubiłem. I moglibyśmy jeszcze kilka dni podróżować razem, gdyby nie twoja spostrzegawczość — mówił, wyciągając spod podwyższenia, na jakim siedział, niewielki nóż. Dziewczyna spojrzała na niego z przerażeniem, po czym przełknęła ślinę i patrzyła, jak słońce chowa się za koronami drzew w oddali.

— Musimy jechać dalej... — wyszeptała, prawie bezdźwięcznie. — Na zachód, do Matuti — Lasu Błogosławionych.

— Nie wygłupiaj się! — krzyknął starzec, mając już pchnąć ostrzem. — Coś takiego jak Matuti nie istnieje!

— Musimy jechać dalej! — odparła pewniejszym głosem, łapiąc za lejce i popędzając konie, których rżenie zwróciło na siebie uwagę pozostałych członków karawany. 

Powóz ruszył, wywracając na plecy podróżnika, którego postanowił obezwładnić Vindicate. Ten jeden raz zdecydował się zaufać swojej towarzyszce, która najwidoczniej miała plan. Gdy oni walczyli, to Eilis z całych sił próbowała zbliżyć się jeszcze choć odrobinkę do zachodu. Tarcza słoneczna prawie zniknęła, stawała się coraz ciemniejsza, przepełniona kolorem krwi. Chowała się, ustępując miejsca ciemnościom, by niewiele później zgasnąć niczym płomień dopalającej się świecy. Ostatni jej promień zatańczył w oddali, aby dla niektórych przepaść na zawsze. Wszystko zwolniło, ucichło, uspokoiło się, zniknęło. Wóz się zatrzymał, a Vin wytrącił oprawcy nóż z ręki, zrzucając go na ziemię.

— Gdzie my jesteśmy? — pytał ze zdziwieniem brązowowłosy, otwierając w zachwycie usta.

— Matuti jest naprawdę bardzo dziwnym miejscem... Nazywany Lasem Błogosławionych sprowadza potępienie na grzeszne dusze, wywyższając pozostałych — mówiła dziewczyna, schodząc z powozu. Dłonią powstrzymywała targane przez wiatr niesforne kosmyki włosów, jakie za wszelką cenę chciały przysłonić jej twarz. Lustrowała spojrzeniem mroczny las, w którym się obecne znajdowali, rozświetlany przez zielone ogniki tańczące w powietrzu. Jej malinowe usta lekko drgały z niepewności. Pierwszy raz była w tym miejscu. Zrobiła głęboki wdech, powstrzymując rosnący w sercu niepokój i ciągnęła dalej. — Nie ma go na mapach. To oczywiste. Nie da się do niego dostać w żaden inny sposób, niżeli poprzez podróż na zachód. Nie ważne gdzie się znajdujesz, jeśli poświęcisz cały dzień, by kierować się na zachód, to gdy zajdzie słońce znajdziesz się tutaj. Czy tego chcesz, czy też nie. Tak działa Matuti. Dlatego właśnie prosiłam cię, panie Przewodniku, abyś zaprzestał na dziś swej podróży. Abyś rozbił obóz, zanim zapadnie zmrok. Teraz jest już zbyt późno. Staniesz przed sądem, jak zresztą my wszyscy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro