Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 56 - Sala z tronem


Eilis otworzyła oczy i ujrzała rozległą przestrzeń wypełnioną światłem, ale to nie było Nigdzie, w którym miała się znaleźć. Jej Nigdzie było rozległym polem pełnym kłosów dojrzałej pszenicy ciągnącym się aż po horyzont, a na błękitnym, bezchmurnym niebie, w najwyższym punkcie, świeciło jasne słońce. Pegeen powiedziała, że rzuci ją w najbardziej szalony zakątek umysłu. Dziewczyna nie wiedziała, czy to można nazwać "najbardziej szalonym", ale zdecydowanie powodowało u niej niepokój. Już kiedyś się tu znalazła i wcale nie było to aż tak dawno temu. Miała też szczerą nadzieję, że nie wróci tu nigdy więcej.

Wielkie, białe płyty tworzyły drogę do masywnego tronu z marmuru, wokół którego na próżno było szukać jakiegokolwiek cienia. Nic nie było w stanie się tu ukryć, bo wszystko stawało się doskonale widoczne. Na podwyższeniu zasiadała Nathaira, rozkładając się wygodniej w swoim tronie. Jej trupio blada cera wydawała się zapewne jeszcze jaśniejsza niż w rzeczywistości, kontrastując z długimi, prostymi włosami układającymi się w kosmyki wijące po ziemi niczym czarne węże.

Ostatnim razem, gdy się spotkały, Eilis klęczała na ziemi przed rzeźbionym kuferkiem bez zamka, którego nie dało się normalnie otworzyć, a w jakim podobno znajdowała się jej śmierć — dar dla Nathairy za to, że przyjęła dziewczynę na audiencję. Tym razem również takowy kuferek znalazł się przy podwyższeniu, ale to nie Eilis przed nim klęczała.

Delikatna dłoń przejechała po ciemnobrązowym pudełku zdobionym czarnymi grawerunkami, po czym kobieta w płaszczu z białych piór odwróciła głowę, spoglądając na blondynkę.

— Poprzednio przyszliśmy wszyscy, bo umarłaś ty — zaczęła Sowa, uśmiechając się z tęsknotą. — Dziś jesteśmy tu tylko we dwie, bo umarłam ja.

Eilis zamarła, nie wiedząc, co tak właściwie właśnie miało miejsce. Znalazły się po drugiej stronie, tam, gdzie trafiają wszystkie ludzkie dusze, które opuściły materialne ciało. Czy to oznaczało, że w Causamalii coś się nie powiodło i umarły? Przełknęła głośno ślinę, zerkając ukradkiem na Nathairę, ale ta tylko uśmiechnęła się lekko, pokazując dłonią, by kontynuowały rozmowę. Nie chciała przeszkadzać w ostatnich chwilach, jakie im pozostały.

— Przepraszam — powiedziała, podnosząc się z posadzki, odchodząc od kuferka i stając przed dziewczyną twarzą w twarz. Były równego wzrostu, ale Eilis nie miała pojęcia, czy wcześniej też tak było. Oczy Sowy, niegdyś błękitne, teraz stały się oczyma drapieżnego ptaka ukrywanymi za porcelanową maską. — Chciałam zostać z tobą jak najdłużej, aż do momentu, w którym będziesz gotowa, jednak... chyba nie będę w stanie.

Po tych słowach uniosła lewą stronę płaszcza sięgającego połowy ud, odsłaniając wielką ranę zajmującą cały bok brzucha. Eilis drgnęła, widząc, jak większa część Sowy została przez coś odgryziona. Z czymś takim już dawno powinna być martwa. Czy to możliwe, że to właśnie jest powód, dla którego znalazły się u Nathairy?

— Kto to zrobił? — zapytała, a jej usta drżały, ledwo wypowiadając tę kwestię. Instynktownie odwróciła wzrok. — Kto byłby do czegoś takiego zdolny?

— Ty — odpowiedziała, uśmiechając się z rozbawieniem i przyłożyła dłoń do policzka Eilis. — A raczej to, co jest teraz tobą.

— Nigdzie... — wyszeptała, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Nigdzie nie miało własnego imienia. Przybierało imię tego, kto je widzi. Nigdzie nie miało własnego ciała. Było osobą, która na nie patrzy. Nigdzie zdecydowanie było teraz Eilis, a Eilis nic nie mogła z tym zrobić. — Kiedy?

— W Mabh. W momencie, w którym zmieniłam cię w ptaka — wyjaśniła, tonąc w błękicie oczu blondynki. Naprawdę było jej przykro, że dziewczyna musiała stracić wzrok na tak długo, ale dzisiaj w końcu to się zmieni. — Jestem mocą twojego srebrnego artefaktu. Moim zadaniem jest poszerzanie pojęcia umysłu. Sprawianie, byś ciągle się rozwijała w niemożliwym dla ludzi tempie. Do tego mnie stworzono i to czyniłam przez cały ten czas — rozszerzałam twój umysł, Eilis, ale wtedy pojawiał się On... Wtedy pojawiało się Nigdzie. Nigdzie jest chciwe. Naprawdę chciwe, moja najdroższa Eilis... Zabrało mi wszystko, co stworzyłam, przywłaszczając sobie i zmieniając na użyteczne tylko dla siebie. Jednak Nigdzie to Eilis. Zabrało przestrzeń, zmieniło w Eilis i tak powstały osobowości, które widziałaś w snach. Zostałaś powielona i przeniesiona na dziesiątki innych płaszczyzn. Gdyby to nadal trwało, Nigdzie pochłonęłoby was wszystkie, a ja nie mogłam na to pozwolić. Odizolowałam pozostałe Eilis od Nigdzie, ukrywając je w najgłębszych zakamarkach twojego umysłu. Prowadziłam je, tak jak prowadziłam ciebie. Zajęłam się wami, stając się ścianą oddzielającą Eilis od Nigdzie. Gdy się przemieniłaś w ptaka, na ten moment połączyła nas zbyt silna więź. Nigdzie jest tobą, Eilis. Połączyła mnie więź z Nigdzie, a wtedy pożarło ono fragment mnie. Sprawiło, że wszystko zeszło na nieodpowiedni tor. Nigdy więcej nie pozwoliłam ci na przemianę, bo to by oznaczało moją natychmiastową śmierć.

— Czyli cały ten czas... — wyjąkała blondynka, nadal czując ciepłą dłoń na policzku. Przygryzła dolną wargę. — Cały ten czas cierpiałaś i nic mi nie mówiłaś?

— Ty cierpiałaś o wiele dłużej, Eilis... I długo jeszcze cierpieć będziesz — wyjaśniła, odwracając się do niej plecami, by ukryć łzy wypływające spod porcelanowej maski. — Czy znasz już swoją odpowiedź? Wiesz już, czym jest "to, czego nie ma"?

— Od początku nie chodziło o "to, czego nie ma" — powiedziała, spuszczając głowę. Słyszała drżenie w głosie Sowy i utwierdziło ją to w przekonaniu, iż naprawdę nastała ich ostatnia rozmowa. Teraz rozumiała wszystko. Żałowała tylko, że zrozumiała zbyt późno, aby cokolwiek zdziałać. — Pomyliłam się. Tara nie kazała mi nic oglądać. Chodziło o nasz zakład.

— Tak... Dokładnie tak, Eilis! — powiedziała Sowa, uśmiechając się szeroko. Była naprawdę szczęśliwa, że blondynka wreszcie to pojęła. — Mów dalej. Kontynuuj.

— Gdy grałyśmy w szachy, zapytałam się jej, czym jest Nigdzie. Odparła, że jej czas się kończy, ale dopilnuje, żeby odpowiedź mnie usatysfakcjonowała. Wtedy właśnie odebrała mi wzrok i zginęła od nieudolnej Inwersji Magicznej, a ja poczułam twoją obecność mocniej niż kiedykolwiek, chociaż klątwa na oczach pozostała. Aby poznać Nigdzie, pierw muszę pozbyć się ciebie. Sama to powiedziałaś, prawda? Stałaś się ścianą, która oddzieliła Eilis od Nigdzie. Dlaczego? — zapytała, kładąc Sowie dłoń na ramieniu i odwracając ją w swoim kierunku. Cofnęła rękę, gdy ujrzała łzy spływające kobiecie po brodzie i szczery uśmiech przepełniony cierpieniem.

— Ponieważ gdyby nie to, umarłybyście. Wszystkie. Potrzebujesz prawdziwej wiedzy, Eilis. Pierwszej księgi Tary, nie jakichś zapisków Ronata Hagana. Pierwszej Inwersji Magicznej, kompletnego egzemplarza, w którym opisano świat, czarną magię, białą magię i samo Nigdzie. Bez tego nie zapanujesz nad nim, a ono cię pożre, tak jak próbowało to zrobić ze mną — mówiła, bezskutecznie ocierając łzy. Naprawdę się martwiła. Jej chłodny i spokojny głos po raz pierwszy wydawał się dziewczynie taki słaby.

— Jak wiele jeszcze ukrywała ta maska przed światem? — zapytała Eilis, palcami obu dłoni dotykając porcelany.

— Tak wiele, a mimo wszystko nadal będzie ukrywać. Takie już jej przeznaczenie — odpowiedziała Sowa, nie powstrzymując nastolatki. — Mimo wszystko "zobacz to, czego nie ma" również było poprawnym tropem. Po ujrzeniu tego nie będę już potrzebna.

— Zawsze będziesz potrzebna — powiedziała, zdejmując białą maskę. — To, czego nie ma... to ty. To ty w tym samym czasie, w którym istnieję i ja.

— Miałam nadzieję, że odkryjesz to trochę później — zaśmiała się, tuląc nastolatkę, by nie oglądała dalej zapłakanych oczu drapieżnego ptaka. — Tak. Mnie nie ma. Jestem tylko ideałem, do którego dążysz. Jestem tobą, moja droga Eilis. Jestem twoją przyszłością. Chłodna niczym lód, ukrywająca prawdziwe uczucia za kawałkiem porcelanowej maski. Jestem żałosna.

— Ale nadal jesteś mną. Obie jesteśmy żałosne i żałosne będziemy jeszcze przez długi czas. Aż do dnia, w którym osobiście stanę przed Nathairą, by oddać naszą wspólną śmierć — śmierć każdej z Eilis. Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Za wszystko, co zrobiłaś dla nas... — wyszeptała ostatnie słowa, gdy nie pozostało już nic z ciepłego ciała, jakie mogła obejmować.

Niczym najdelikatniejszy sen, Sowa zniknęła, spoglądając przed tym jeszcze na Nathairę. Skinęła głową, przypominając o obowiązującej ją umowie i zmieniła się w srebrny pył, który opadł ciężko na ziemię. Eilis kucnęła, chwytając w garści pozostałości po Sowie i przyciskając mocno do serca, gdy wśród sypkich drobinek znalazła sowią maskę. Złapała ją za jedno z porcelanowych piór i podniosła z ziemi, wstając. Wyprostowała się dumnie, dając jasno do zrozumienia, że teraz nie ma czasu na rozpacz. W końcu to nie tak, że Sowa zginęła. Pewnego dnia znów ją zobaczy, gdy w przyszłości spojrzy w lustro.

— Zmieniłaś się — przemówiła Śmierć, a w jej głosie można było wyczuć uznanie. Czarne oczy wyrażały niczym niezmącone współczucie z powodu straty doznanej przez Eilis, co mocno zdziwiło nastolatkę. Czy Nathaira naprawdę żałowała tego jednego istnienia? — Nie jesteś już taką beksą jak kiedyś. Chcesz wiedzieć, co się z nią stało, prawda?

Dziewczyna potwierdziła, ciągle utrzymując stosowną odległość. Nie dlatego, że bała się Śmierci, a dlatego, że gdyby zrobiła choć najmniejszy krok, upadłaby pod ciężarem poczucia winy. Nie wiedziała, czy rzeczywiście może rozmawiać ze Śmiercią w tak lekceważący sposób, a nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa z powodu rosnącego niepokoju.

— Umarła zupełnie jak prawdziwa dusza — kontynuowała Nathaira. — Tak jak zwyczajny człowiek przyszła do mnie, oddała śmierć i odeszła do wieczności, powracając na moje łono. Zmieniła się w czystą energię, która nie zostanie nigdy przeze mnie zapomniana. Tym właśnie jest życie wieczne. Rolą Śmierci jest pamiętanie o każdym, kto się jej oddał, nawet jeśli będzie to musiało trwać jeszcze długo po końcu świata. Wiedziałaś? Koniec świata naprawdę jest możliwy pod pewnymi warunkami. Wystarczy zabić Świat.

— Zabić... Świat? — powtórzyła niepewnie, całkowicie tego nie rozumiejąc.

Nie... Nie chciała rozumieć, ale na to było już zbyt późno. Sowa zniknęła, więc myśli Eilis stały się niezwykle przejrzyste. Na tyle przejrzyste, by z łatwością połączyć rozsypaną układankę. Tak naprawdę jedną z możliwych odpowiedzi miała już dawno przed sobą. Nathaira odbierała bóstwom nieśmiertelność i zsyłała je na Furantur z nadzieją, iż zniszczą je ludzie lub czas. Nawet jeśli unikną ostrza skierowanego w ich stronę przez człowieka, w końcu dopadnie ich starość i zakończą swój żywot. Jeśli Świat też był bóstwem, które obecnie błąka się po Niższym Królestwie, wszystko zostało już przygotowane. Pionki zostały rozstawione, a gra się rozpoczęła. Bez Caelum Mortem nie otworzy się brama i Świat umrze. Nie zdoła wrócić do Niebios i odzyskać nieśmiertelności. Śmierć Świata oznaczała koniec wszystkiego, co jest równoznaczne ze zwycięstwem Nathairy.

— Czy jedynym pragnieniem bóstwa śmierci naprawdę jest wszechobecna śmierć? — zapytała z rozczarowaniem w głosie, mając nadzieję, że uda jej się cokolwiek w ten sposób osiągnąć. — Czy naprawdę musisz posuwać się aż do zabicia Świata?

Kobieta zmierzyła podejrzliwym wzrokiem Eilis, po czym jej policzki nadęły się, na próżno próbując powstrzymać swoje rozbawienie. Opuściła głowę, a jej twarz zniknęła za czarnymi włosami, gdy po sali tronowej rozległ się przyjemny dla ucha śmiech. Zacisnęła mocniej palce na marmurowych podłokietnikach, starając się uspokoić, ale najwyraźniej nie była w stanie. Z trudem łapiąc oddech, spojrzała na blondynkę przez łzy radości. Teraz jej trupioblada cera nabrała krwistego rumieńca. Oparła się o tron, przykładając jedną dłoń do brzucha. Zanim całkiem się opanowała, Eilis ze strachu zdążyła cofnąć się kilka kroków. Nie takiej reakcji się spodziewała.

— Źle! — krzyknęła rozśmieszona. — Nie masz o niczym pojęcia, drogie dziecko. Nie mów, że jedynym pragnieniem bóstwa śmierci jest wszechobecna śmierć, ponieważ gdyby tak było, życie nigdy by nie powstało. Wiesz, dlaczego wszystkie dusze ludzkie po zakończonym żywocie wracają właśnie do mnie?

— Ponieważ... — mówiła lekko zmieszana. — Ponieważ to ty je stworzyłaś.

— Prawie. Ponieważ to ja jestem Życiem. Jestem Życiem i Śmiercią, a przynajmniej dla was, bo tak naprawdę bóstwo życia nigdy nie istniało. To, co przedstawiacie na wszelakich wizerunkach jako Życie, to też jestem ja. Wszystkie istoty, które żyją, mogą żyć, ponieważ dałam im prawo do śmierci. Tak zwana "nieśmiertelność" jest po prostu brakiem własnej śmierci, a bogowie są tego znakomitym przykładem. Każdy z nich jest nieśmiertelny, ponieważ zabrałam ich śmierć w momencie narodzin. Nie mogą mi jej oddać, bo jej nie mają. Wyjątek stanowi oczywiście pierwsza piątka, na którą moja moc nie działa.

— Czy Świat również należy do pierwszej piątki? — zapytała, a w jej głosie można było wyczuć nową nadzieję.

— Nie — odparła, zakładając nogę na nogę. — Dawno, dawno temu, zanim jeszcze powstali ludzie, a może jeszcze wcześniej, przyszliśmy na świat jako pięć pierwszych bóstw: Śmierć, Istnienie, Światło, Ciemność i Przestrzeń. Każde z nas nie może umrzeć. Nasza moc jest wieczna, choć świadomość da się uszkodzić. Odrodzimy się, bez wspomnień, ale to nadal będziemy my. Czasem możemy przyjąć inną formę, jak uczyniła to Ciemność, nigdy jednak nie znikniemy całkowicie. Dzieje się tak, ponieważ jesteśmy fundamentalnymi elementami świata. Mimo wszystko przyjęliśmy materialną formę, by wykształcać własną świadomość. Kolejni bogowie poszli w nasze ślady, jednak nie Świat. Świat był pierwszy i jest dokładnie tym, na co wskazuje jego nazwa. Tak, Świat jest światem. Proste, prawda? — zapytała, a humor nadal nie przestawał jej dopisywać.

Nie liczyła na to, że Eilis od razu wszystko zrozumie i zaakceptuje takie, jakim było. Mówiła jej to tylko dlatego, że obiecała to Sowie w zamian za jej śmierć. Wszystkie dusze ludzkie należały do Nathairy i musiały do niej wrócić, ale Sowa nie była człowiekiem. Nie zrodziła się z mocy Śmierci, dlatego wydała się kobiecie niezwykle atrakcyjna.

— Ale... Jeśli nie Świata, to czego szukasz? — spytała, doznając szoku. Cała jej teoria legła w gruzach. Przyłożyła dłoń do skroni, w pobliże oka, jednym palcem dotykając prawej powieki. — Zabrałaś moje oczy. Tak powiedział mi Rayu. Szukasz czegoś w Furantur.

— A więc zauważyłaś? Tak, szukam. Bo widzisz, Eilis... To, co ci powiedziałam, jest już nieaktualne. Świat nie ma własnego ciała. Tak było, ale wszystko się zmienia. Stworzył je. Stworzył własne ciało i ukrył je w Furantur, z dala od nas. Czy wiesz, co to oznacza?

Usta dziewczyny lekko drgnęły, jednak nie wypowiedziała nic na głos. Wiedziała, że cokolwiek by nie odpowiedziała, nie miałaby racji. Już wystarczająco zdążyła poznać Nathairę. Kobieta mówiła to, co chciała powiedzieć. Naprowadzała na dokładnie takie wnioski, jakie chciała usłyszeć, ale nigdy nie mówiła wszystkiego. Milczała w obliczu najważniejszych i najbardziej kluczowych faktów, które zmieniały dosłownie wszystko. Całe spojrzenie na jej plany. Jeśli Świat stworzył ciało, to znaczy, że można je zniszczyć. A jeśli można je zniszczyć...

— Co się stanie, jeśli świadomość Świata zginie? — zapytała.

— Jeśli świadomość Świata zginie... Wszystko zacznie się na nowo. Moc stworzy dla siebie nowy umysł, a stary przepadnie razem z tym znanym nam dziś. Nastąpi wielkie odrodzenie wszystkiego i każdego, chociaż to tylko jedna ze ścieżek, które przygotowałam do osiągnięcia celu. Najpierw chcę spróbować zejść do Niższego Królestwa i osobiście poszukać ciała Świata. Pierwsza piątka może się tam dostać jedynie przez Bramę Wróconych. W przeciwieństwie do zwykłych bogów, dla nas trzeba całkowicie otworzyć wrota. Ostatnim razem coś takiego miało miejsce, gdy Tara ruszyła unicestwić ludzkość, a Helium ją powstrzymać. Niebiosa straciły wtedy dwójkę z czterech pozostałych pierwszych bóstw.

— Dlatego strąciłaś Vina... — Otworzyła szerzej usta, gdy dotarła do niej powaga sytuacji. Vindicate ponad wszystko pragnął powrotu do domu i zemsty na Nathairze. — Jeśli chce zabić ciebie, jedną z pierwszej piątki, która ukrywa się w Niebiosach, będzie musiał rozpętać Caelum Mortem. A jeśli rozpęta Caelum Mortem, otworzy Bramę Wróconych!

— Brawo! — klasnęła w dłonie, zachwycona szybkością, z jaką teraz dziewczyna przetwarzała informacje. — Zadziwiasz mnie, Eilis, ale nadal nie wiesz najważniejszego — po co tak właściwie chcę odnaleźć ciało Świata? Jak już wspomniałam, nie chcę go zabijać w pierwszej kolejności.

— Pragniesz odzyskać coś, co dawniej istniało, ale później przepadło w jakiś sposób na zawsze. Coś, co może ci przywrócić tylko Świat, a jeśli tego nie zrobi, sama sprawisz, że wszystko cofnie się do początku. Powiedziałaś też, że podczas poprzedniego otwarcia Bramy Wróconych Niebiosa straciły dwójkę z czterech pozostałych pierwszych bóstw. Tak więc tym, co przepadło...

— Było Istnienie. Tak, doskonale, moja droga. Jedno z pierwszej piątki nie żyje. Bliźniaczy brat Śmierci — Istnienie, został zamordowany przeze mnie, a teraz egoistycznie pragnę, aby powrócił. Zniszczyłam jego ciało oraz świadomość i nie pozwoliłam, aby moc stworzyła nową.

— Ale co w takim razie w tym wszystkim robię ja? — zapytała, nie będąc w stanie pojąć tego ostatniego elementu układanki.

— Brama Wróconych to niezwykła konstrukcja. Kolosalne złote wrota, które są w stanie przepuścić w jednej chwili całą armię. Łączą one Niebiosa z Niższym Królestwem. Powiedz mi... Gdzie w Niższym Królestwie można znaleźć budowlę, o której nikt nigdy nie słyszał, a którą nie sposób przegapić? Odpowiedź jest prosta — Nigdzie.

— Chcesz, żebym otworzyła dla ciebie wrota. Mam wpuścić cię do Furantur, tym samym rozpętując Śmierć Niebios... — mówiła, padając na kolana.

Wszyscy pragnęli od niej tylko tego, by rozpętała prawdziwą Śmierć Niebios. Każdy był zamieszany w plany Nathairy, ale jak wiele osób tak naprawdę stało po jej stronie? Czy Vin wiedział, że gra dokładnie tak, jak chciała tego bogini śmierci? Czy Anna miała świadomość, że dając jej srebrną gałązkę i budząc tym samym ukrytą magię, przyczyni się do możliwości używania srebrnego artefaktu? Czy Lucus rozumiał, że musi stworzyć coś, co będzie pozwalało poszerzyć pojęcie umysłu tak bardzo, by dziewczyna mogła pojąć coś tak absurdalnego, jak Nigdzie?

— Podstępna niczym wąż... — szepnęła, wbijając beznamiętnie wzrok w białe płyty. — Jak wiele jeszcze zaplanowałaś?

— Troszeczkę — mruknęła, wstając wreszcie z miejsca. Długie włosy ciągnęły się za nią, gdy podchodziła do nastolatki, aby ostatecznie stanąć za jej plecami. Oparła dłonie na jej ramionach, sprawiając, że Eilis czuła się osaczona. — Otworzysz dla mnie Bramę Wróconych... proszę?

— Nie — powiedziała stanowczo, nie ruszając się z miejsca. Wstrzymała oddech, gotowa na gniew bogini śmierci, ale nic takiego nie nastąpiło, więc dodała nieco ciszej: — Nie pragnę wojny.

— Byłoby mu smutno, gdyby o tym usłyszał — zażartowała, odsuwając się od blondynki.

Do końca miała nadzieję, że dziewczyna się zgodzi, tym samym oszczędzając jej kłopotów, jednakże... Nic straconego. Spędziła setki lat na planowaniu i stworzyła tysiące dróg do osiągnięcia celu — to właśnie różniło bogów od ludzi. Oni mieli czas, a otwarcie Bramy Wróconych było tylko jedną z wielu możliwości. Wyglądało na to, że negocjacje się zakończyły.

Nathaira machnęła ręką, a za Eilis pojawiły się masywne, czarne wrota. Dwa węże na okręgu, które próbowały wzajemnie pożreć swoje ogony, zakręciły mechanizmem, natomiast potężne, żelazne skrzydła się rozwarły, ukazując drogę do rzeczywistości. Już miała kazać dziewczynie odejść, ale wtedy w jej głowie pojawiła się kolejna myśl.

— Jedno życie — wtrąciła, pomagając nastolatce wstać. — Jeśli się zgodzisz, przywrócę do życia kogoś, kogo ciało nadal będzie mogło przyjąć duszę, tak jak twoje w Mabh, gdy umarłaś od użycia Inwersji. Nie może mieć ono jednak ran śmiertelnych.

Mimo że była całkowicie poważna i ciekawa odpowiedzi, nie pozwoliła jej teraz udzielić. Wiedziała, że blondynka nie od razu się zgodzi, jednak jeśli ktoś z jej bliskich umrze, nie będzie miała wyboru. Pchnęła swojego gościa ku wyjściu, a mrok, niczym najdelikatniejszy jedwab, czule oplótł ciało Eilis. Nastąpiła głucha cisza i bogini ponownie została sama w swojej sali tronowej. Wrota się zatrzasnęły, a po chwili całkiem rozpłynęły w powietrzu. Westchnęła ociężale. Gdyby tylko miała boską broń Istnienia, wszystko byłoby o wiele łatwiejsze. Prezent od Świata dla bogów niwelował największe słabości przeznaczonego mu użytkownika. Mocą Istnienia jest tworzenie. Sprawianie, że coś, czego nie ma, nagle istnieje, ale istniejąc, stawało się łatwe do uszkodzenia. Przeznaczona mu boska broń przywracała wszystko do pierwotnej formy i teoretycznie mogłaby przywrócić do życia samo Istnienie, pchnięte teraz aż do granic całkowitego unicestwienia. Bez ciała i bez świadomości. Przybierające imię tego, kto potrafił je dostrzec. Przybierające wygląd tego, kto na nie spoglądał. Jednak najbardziej istotną rzeczą o Istnieniu było to, że właśnie opuściło jej salę tronową.


-----Notatka od Autora-----

Dzisiaj o wiele dłużej niż zwykle, a w sumie miało być jeszcze dłużej, ale nie będę już Was katować :')

No i żarcik:

- Gdzie jest Eilis?

- Nigdzie.

Buhahahahah xDDD


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro