Rozdział 51 - Lalka z pudła
Ena stała przed łóżkiem, na którym leżała umierająca Eleonore von Freudenberg. Wokół rannej zielonym i żółtym piaskiem usypano okrąg, a na nim dodatkowo opisano gwiazdę narysowaną białą kredą. Wszystkie okna dokładnie zasłoniono grubymi kotarami, przez co jedynym źródłem światła stały się woskowe świece. Na każdym z ośmiu ramion gwiazdy, w nieco mniejszych kręgach, siedziało ośmiu uczniów Causamalii. Kobieta nie znała żadnego z nich, ale wiedziała, że byli z czwartego roku i najpewniej uczęszczali na wykłady Eleonore. Przypuszczała, że chcieli okazać swojej nauczycielce wdzięczność, przez co zdecydowali się użyć własnej magii, aby ją ocalić. Nadal nie było pewne, czy rudowłosa to przeżyje, a mimo to wszyscy przekazywali jej cząstkę swojej energii, wzmacniając komórki i przyśpieszając naturalny proces regeneracji ciała. Ostateczny wynik zależał już tylko i wyłącznie od chęci życia Eleonore. Krwawienie ustąpiło jakiś czas temu i Ena była dobrej myśli, mimo to bała się zostawić przyjaciółkę. Od dawna nic nie jadła, nie piła i nie spała, pilnując, by wszystko się udało. Jej organizm zdążył przyzwyczaić się do takiego trybu życia przez lata pracy i ciągłej nauki. Musiała też czuwać nad przepływem magicznej energii uczniów, bojąc się o ich życia. Nie darowałaby sobie, gdyby przez jej próbę uratowania Eleonore ktoś zginął. Jeśli tylko jeden z ośmiu kandydatów na magów straci kontrolę nad źródłem, zamierzała pozbawić go przytomności. Lepsze to niż oglądanie, jak przez przeciążenie połączenia wszyscy w kręgu nagle wybuchają, zostawiając po sobie kałużę krwi i surowe mięso rozrzucone po ścianach. W Causamalii wiele słyszało się o konsekwencjach nieumiejętnego używania źródła, ale ci uczniowie wydawali się w pełni skupieni. Ena zgodziła się na dołączenie do projektu tylko tym, którzy zdążyli ukończyć dodatkowe zajęcia prowadzone przez Mellę. Nikomu innemu nie ufała dostatecznie.
"Będzie trzeba znaleźć kogoś na jej miejsce podczas dzisiejszej narady..." — przemknęło przez myśl nauczycielce.
O kogoś zaufanego z taką wiedzą było naprawdę ciężko w dzisiejszych czasach, a choć zebranie Loży miało mieć miejsce dopiero za godzinę, Ena nie przestawała się zamartwiać. Spojrzała na twarz śpiącej Eleonore, zbliżając się odrobinę, ale wciąż nie przekraczając kręgu. Na policzkach namalowano jej dwie zielone spirale, na czole pionową kreskę, a powieki pokryto świeżą krwią, co miało pomóc w przyswajaniu energii z zewnątrz. Podobno dawniej, gdy nie było jeszcze czarnej magii, tak właśnie zbierano białą wokół własnego ciała. W momencie opróżnienia źródła, organizm samoistnie pobierał energię z otoczenia, jeśli tylko się tam znajdowała. Teraz to wszystko było zbyt niebezpieczne przez obecność wiedźm na świecie. Mag przypadkowo mógł pochłonąć mroczną siłę i zawiązać kontrakt z Czarną Magią, nawet nieświadomie, a potem, gdy używał swojej własnej, ginął przez naruszenie zasad przeklętej mocy. Na szczęście krąg z gwiazdą wokół łóżka nie przepuszczał mocy wiedźm, chyba że takowej udało się wejść do środka. Przygotowanie tego wszystkiego, znalezienie odpowiednich ksiąg z instrukcjami i stworzenie potrzebnych materiałów zajęło mnóstwo czasu, a Eleonore nawet nie zdawała sobie sprawy z wszystkich kłopotów, jakie sprawiła mieszkańcom akademii.
Ena mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, spuszczając wzrok. Dla niej nikt nigdy by aż tak się nie poświęcił. Nie znalazłaby uczniów, którzy zaryzykowaliby życiem. Nie miała też ukochanego, który ostatkiem sił i wielkim poświęceniem przyprowadziłby ją do tej fortecy — jedynego miejsca, gdzie dało się jeszcze dokonać cudu. Tak właśnie wyglądała jej rzeczywistość, ale nie miała w planach zamartwiać się tym całą wieczność. Sama sobie ją wybrała, znając wszystkie konsekwencje. Gdy stworzyła szóstą lalkę, przekroczyła granicę. Zrezygnowała z możliwości odwrotu. Pozostało jej brnąć dalej w niezbadane dotąd prawa świata. Pierwsza kroczyła tą ścieżką i pierwsza musiała znaleźć limit, jaki może osiągnąć prawdziwy animator. Wierzyła, że przeznaczono jej to w dniu narodzin i że dla czegoś takiego warto się poświęcić. Tak... Ena Lasair chciała umrzeć.
— Proszę. — Usłyszała przyjaźnie nastawiony głos za swoimi plecami, a następnie ktoś podsunął jej pod twarz tacę z ciepłym obiadem prosto ze stołówki w ilości, której nie byłaby w stanie zjeść nawet w ciągu tygodnia. — Nic jeszcze nie jadłaś, prawda?
— Zeno? — Zdziwiła się, spoglądając na ich praktykanta, który nie przestawał się do niej uśmiechać.
— Nie musi pani dziękować — powiedział, po czym dostawił dwa krzesła, aby oboje mogli usiąść i odpocząć. Zlustrował wzrokiem niepewną Enę, która wodziła łyżką po pełnym talerzu najróżniejszych smakołyków. — Nie wiedziałem, co lubisz, więc wziąłem wszystko. Nie krępuj się, nie jest zatrute.
— Dziękuję — odparła, kiwając lekko głową. Kąciki jej ust nieznacznie uniosły się do góry i westchnęła rozbawiona. — Lubię... Lubię wszystko.
— A więc trafiłem idealnie w pani gust! — Zaśmiał się, nachylając lekko, aby móc spojrzeć jej w twarz. — Rumieni się pani.
— Możliwe, że zachorowałam na coś przewlekłego — mówiła, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. — Co tak właściwie cię tu sprowadza?
— Przyszedłem sprawdzić, czy czegoś nie potrzebujesz i przypomnieć, że niedługo jest zebranie rady.
— Proszę pani! — przerwała im Eilis, zdyszana zjawiając się w drzwiach. — Muszę natychmiast dostać się do Pegeen.
— Witaj, Eilis — powiedział Zeno, podnosząc rękę w geście przywitania. — Dawno się nie widzieliśmy.
— Tak właściwie, Zeno... — Czerwonowłosa zwróciła się do praktykanta. — Możesz przynieść z mojej komnaty dużą, czarną walizkę? Będę jej potrzebować za jakiś czas, a nie bardzo chcę oddalać się od Eleonore. Wyświadczysz mi tym naprawdę ogromną przysługę.
— Z wielką chęcią — odpowiedział.
Mężczyzna wziął od Eny średniej wielkości, mosiężny klucz, który otwierał jej pokój i, mimo swoich wcześniejszych słów, niechętnie wstał z miejsca, ruszając do części mieszkalnej akademii. W progu wyminął blondynkę, nie odzywając się ani słowem. Dziewczyna stała w osłupieniu, nie wiedząc, co robić. Nie spodziewała się tu tego mężczyzny. W dodatku usłyszał, że zamierza zejść do Pegeen.
— Spokojnie. Nikt z wyjątkiem dziesięciu wykładowców nie wie, kim jest Pegeen — uspokoiła ją Ena, pociągając za rękaw i ustawiając tak, aby spokojnie mogła usiąść obok niej. — Dlaczego musi to być natychmiast?
— Mam... przeczucie — powiedziała, opuszczając głowę. — Jeśli dziś się tam nie udam, już nigdy mogę nie odzyskać wzroku.
Ena westchnęła ociężale i wyjęła spod ubrania naszyjnik z zielonym, podłużnym kryształem oprawionym w złoto, który włożyła nastolatce do otwartej dłoni i zacisnęła ją mocno. Najpewniej chciała przez to dać do zrozumienia, że ten przedmiot jest o wiele więcej wart niż cały skarbiec wypełniony po brzegi złotymi monetami.
— Co...? Dlaczego? — zdziwiła się Eilis. — Czy to nie jest ważne?
— Niestety, wkrótce rozpoczyna się narada w sprawie Eleonore i Melli. Nie mogę ci towarzyszyć, ale ufam na tyle, abyś sama mogła tam zejść — powiedziała, poprawiając okulary. — Isleen raczej nie będzie mieć nic przeciwko temu, że jeden raz bramę otworzy ktoś, komu nie było to przeznaczone. Widziała nas ostatnio razem, powinna ci zaufać. Tylko czy poradzisz sobie z dotarciem na plac?
— Dam radę — mówiła zdeterminowana, kiwając głową. — Dziękuję pani bardzo.
— Zmieniłaś się. Stałaś się bardziej pewna siebie — zauważyła, odgarniając dziewczynie włosy z czoła i głaskając ją po głowie. — Tak trzymaj.
Ena sama nie mogła się zmienić, więc może dlatego widok Eilis mierzącej się z przeciwnościami losu napawał jej serce dumą. Nie minęło wiele czasu, odkąd znalazła ją poza graniami miasta u podnóża Causamalii, a tak bardzo zdążyła się do niej przywiązać... Początkowo planowała tylko pomóc jej wyleczyć rany, ale gdy okazało się, że dziewczyna ma naturalny talent magiczny, wszystko się zmieniło. Ena zaczęła uczyć ją magii, czytać jej księgi, tłumaczyć pojęcia i pomagać w nadrabianiu zaległości z pierwszego semestru. Kontrola przepływu magicznego przychodziła jej z nadzwyczajną łatwością, zupełnie jakby magia zawsze do niej należała. Widać dzieci z czystą mocą naprawdę mogły znacznie więcej od tych z rodzin mieszanych. Czerwonowłosa z całego serca pragnęła dowiedzieć się, czy Eilis będzie w stanie używać poprawnie pierwszej magii — siły, którą posiadali jedynie legendarni przedstawiciele trzynastu rodzin, jakie magię wykradły. Tej samej siły, która przed Trzydziestoletnią Ciemnością kontrolowała srebrne drzewo.
— W takim razie będę się zbierać — powiedziała blondynka, dziękując raz jeszcze za pomoc i odeszła, szybko znikając za drzwiami.
Ena w tym czasie zajęła się posiłkiem, który przyniósł jej Zeno i oglądała, jak uczniowie przy łóżku Eleonore powoli wypłukują się z energii. Gdy uznała, że dłużej już nie wytrzymają, zarządziła zmianę ósemki kandydatów na magów podtrzymujących siły życiowe rudowłosej. Mimo że studenci upierali się, że są w stanie wzmacniać regenerację jeszcze przez kilka minut, nie było takiej potrzeby. Na ich miejsce od razu znaleźli się nowi chętni, gotowi pomóc pani Freudenberg.
Kobieta co chwilę nerwowo spoglądała na zegarek, zastanawiając się, gdzie teraz znajduje się ich praktykant, który już dawno powinien wrócić z przesyłką dla niej. Minuty mijały, zebranie rady nieubłaganie się zbliżało, a po Zeno wciąż nie było najmniejszego śladu. Dopiero na pięć minut przed spotkaniem Ena wstała, uznając, że będzie musiała go poszukać na własną rękę, a wtedy zobaczyła mężczyznę na korytarzu. Szedł obok wysokiej czarnej skrzyni, trzymając dłoń opartą o jedną z jej bocznych ścian. Drewniany pojemnik bardziej przypominał trumnę dla jakiegoś olbrzyma niż walizkę, o której wspomniała nauczycielka i Zeno najwidoczniej też musiał to zauważyć, bo co chwilę pod nosem wymawiał wiązankę przekleństw skierowaną do potwornie ciężkiego ładunku, którego przenoszenie przy użyciu magii było niewygodne i męczące.
— "Walizkę"... "Walizkę", powiedziała... Ona chyba nigdy walizki na oczy nie widziała — przedrzeźniał ją, marszcząc gniewnie brwi. — Założę się, że nigdy w pojedynkę nie próbowała znieść czegoś takiego po schodach.
— Dziękuję — powiedziała, udając, że nic nie słyszała.
— Nie ma problemu — odparł, od razu zmieniając wyraz twarzy na serdeczny uśmiech. Wniósł pudło do środka, po czym oderwał od niego rękę, a to od razu opadło ciężko na ziemię. — Jestem całkiem silny. Pilnowałem też, żeby niczego nie uszkodzić.
— Niepotrzebnie — zaśmiała się niemrawo, jakby winiąc się za to, że popełniła błąd, nie mówiąc mu, że wnętrze skrzyni też jest zabezpieczone.
Podeszła do niej, zaparła się mocno i przewróciła na ziemię, aby leżała poziomo na posadzce. Chcąc otworzyć wieko, kopnęła je kilka razy, aż zsunęło się na bok. Zajrzała do środka, przedarła się przez mnóstwo siana i chwyciła kogoś za dłoń, zupełnie jakby chcąc zaprosić go do tańca, tym samym pomagając wyjść z czarnej trumny jednej ze swoich lalek — wynikowi swojej ostatniej kilkumiesięcznej pracy. W przeciwieństwie do tych w labiryncie pod Causamalią, ta nie była szczególnie wyjątkowa. Wzrostem i sylwetką przypominała Enę, co miało kobiecie ułatwić kontrolę i do minimum ograniczyć potrzebę skupiania się na częściach mechanicznych. W animatorstwie przede wszystkim liczyła się kompatybilność z własnym tworem. Najłatwiej było ją osiągnąć, gdy sztuczne ciało miało te same wymiary oraz wagę co użytkownik. Można powiedzieć, że narzekania Zeno na skrzynię tak naprawdę były narzekaniem na ciężar Eny. Nie licząc pudła, oczywiście.
— A więc jestem ciężka... — powiedziała pod nosem.
— Niesamowite — mówił, pogwizdując z zachwytem. — Te kształty... Jak prawdziwa.
Ena momentalnie pokryła się krwistym rumieńcem. Chcąc nie chcąc, spoglądał właśnie na dokładną kopię jej ciała, przez co czerwonowłosa czuła, jakby oglądał ją zupełnie nagą. Od razu kazała mu się odwrócić, póki nie ubrała lalki w ubrania ze skrzyni.
— W całym ramieniu znajduje się ponad trzydzieści żył, aby mieć jak najbardziej naturalną władzę w dłoniach — zaczęła tłumaczyć, widząc mężczyznę przyglądającego się zaciskającej w pięść dłoni lalki. — Zbudowana z wypolerowanego drewna sprowadzanego z zachodnich granic Aurum skorupa ma wytrzymałość na nacisk trzystu kilogramów. Jako mechanizmu napędowego użyłam rolki z wysuwanymi haczykami, która nawija odpowiednie żyły w zależności od potrzeby. Ponieważ poruszanie się było zbyt ciężkie, zastosowałam też kilka zaklęć wspomagających. Co prawda pożera teraz nieco więcej magii, ale jest zdecydowanie szybsza. Nadal jednak nie rozwiązałam problemu skoków. Podczas pokonywania większych odległości, przy lądowaniu kruszą się jej palce u stóp i często pękają pięty. Myślałam, że gdy zastosuję nieco inny surowiec, to zniweluję ten problem, ale...
— Przepraszam — przerwał jej, odsuwając się od lalki z podniesionymi dłońmi w geście kapitulacji. — Nie rozumiem nic z tego, co pani mówi.
— Musiało mnie ponieść — odparła, poprawiając grzywkę, aby znów zasłaniała jej oczy.
Spojrzała niepewnie na zegarek i przestraszyła się, gdy do zebrania pozostała już tylko minuta. Wszystko wskazywało na to, że znów przyjdzie jej się poważnie spóźnić. W pośpiechu usadziła kukłę na krześle w pozycji siedzącej, pożegnała praktykanta i wybiegła z pomieszczenia, krzycząc jeszcze do Zeno, że widzi wszystko to, co jej lalka, wiec lepiej dla niego, aby nie próbował niczego dziwnego.
— A więc tylko to, co widzi twoja lalka, tak? — Śmiał się pod nosem, stając za drewnianą zabawką, gdy wiązał jej oczy chustą. — Ależ ona nic nie widzi.
Niespodziewanie został uderzony w dłoń przez twór Eny, który samodzielnie zdjął z twarzy przepaskę i obrócił głowę o sto osiemdziesiąt stopni, ściągając brwi i mierząc podejrzliwym wzrokiem mężczyznę.
— Niesamowite! Pomyślała pani nawet nad mimiką twarzy! — Klasnął w dłonie w zachwycie, wiedząc doskonale, że Ena słyszy też to, co mówił.
Pewnie umieściła tu lalkę po to, żeby nadal móc osobiście pilnować Eleonore, gdy będzie na zebraniu. Tylko animatorzy potrafili być w dwóch miejscach jednocześnie. Według Zeno nie było innego pożytku z tego zawodu.
"A więc ta druga poszła do Pegeen... Cóż, sprawdźmy więc, kim jest Pegeen" — pomyślał, obracając głowę kukły do pierwotnego stanu, po czym również wyszedł z pomieszczenia, szukając Eilis.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro