Rozdział 48 - Causamalia z uczniami
Eilis ostrożnie usiadła na kamiennej ławeczce przy fontannie, robiąc obok miejsce dla Zeno, by mogli w spokoju porozmawiać. Świeże powietrze otuliło łagodnie jej twarz, a ciepłe promienie słońca wywołały uśmiech na ustach. Od niedawna takie z pozoru nieznaczące zdarzenia sprawiały jej ogromną radość. Czekała chwilę w milczeniu, jednak mężczyzna nie spoczął przy niej. Duża, ciepła dłoń złapała ją za prawą rękę i pociągnęła w górę.
— Możemy porozmawiać w nieco innym miejscu? Nie martw się, to niedaleko. Zaprowadzę — zaproponował.
Nie czekając nawet na odpowiedź i ruszył w drogę. Zdezorientowana Eilis zdecydowała się mu zaufać i przyśpieszyła kroku, podążając za głosem praktykanta Causamalii. Mimo że rzeczywiście cel był niedaleko, blondynka tego nie mogła wiedzieć. Gdyby widziała, zauważyłaby, że tak naprawdę przez cały ten czas kręcą się w kółko i pewnie zareagowałaby jakoś. Kilka razy obchodzili dookoła fontannę z rzeźbą nimfy w centralnym punkcie, pod której bosymi stopami wił się w bólu smok. Gniewne spojrzenie gad wbił w twarz kobiety wlewającej w jego otwartą paszczę wodę z dzbana, jaka przelewała się mu między ostrymi kłami. Zanim usiedli ponownie na dokładnie tej samej kamiennej ławeczce co poprzednio, Zeno ponownie zdążył się utwierdzić w przekonaniu, iż Eilis naprawdę jest ślepa. Najpierw podłożenie nogi, teraz kręcenie się w kółko... Nikt normalny nie zniósłby takiego upokorzenia bez słowa, jeśli wiedziałby, że został właśnie upokorzony.
— O czym chciał pan mówić? — zapytała wreszcie po dłuższej chwili milczenia.
— Jesteś daleką krewną pani Eny Lasair, prawda? Czy wspominała coś o mnie?
— Niestety, pani Ena nigdy o panu nie mówiła. Przykro mi. Ostatnio bardzo rzadko mamy czas, żeby ze sobą rozmawiać prywatnie. Jak już pan zauważył, jestem niewidoma. Gdy się spotykamy, pomaga mi w nauce.
— Nie spodziewałem się niczego innego! — zaśmiał się dźwięcznie, klaszcząc w dłonie. — Cała Ena! Ukrywa przed światem wszystko to, co nas łączy. Ale nie ma co się dziwić, w końcu nie będzie rozpowiadała o tym wszystkim miernotom dookoła.
— Tak, myślę, że ma pan rację — odpowiedziała niewzruszona, siedząc w bezruchu.
W oczach Zeno zachowywała się dokładnie jak lalka. Posadzona na ławce, bezbronna, niemogąca się swobodnie poruszać na własną rękę. Mężczyzna zastanawiał się, ile rozrywki byłaby mu w stanie dostarczyć, gdyby się nią trochę zabawił. Postanowił od teraz mieć ją ciągle na oku, na wypadek, gdyby nadarzyła się okazja.
— Mógłby mi pan coś obiecać? — zapytała, przekręcając głowę w jego stronę. — Jeśli będę kiedyś potrzebowała pomocy, pomoże mi pan, gdy o to poproszę?
Mężczyzna spojrzał na nią z niedowierzaniem. Rzadko się zdarza, że ktoś przy pierwszym spotkaniu zadaje tak irracjonalne pytania. Prawdę powiedziawszy, zdarzyło mu się to dopiero pierwszy raz. Pomóc? On jej? Choć z całego serca chciał postąpić zgodnie ze swoją naturą — odmówić i wyśmiać — to uśmiechnął się przyjaźnie i kiwnął głową na znak zgody. Nie powiedział ani słowa, czekając na reakcję. Chciał jeszcze przez chwilę podroczyć się z niewidomą nastolatką, nieświadomą jego fałszywej obietnicy. I właśnie w tym momencie Zeno de Hugh poczuł ciężar na sercu nieporównywalny do wszystkich innych. Zdawało mu się, że ktoś przy jego gardle trzyma świeżo naostrzoną stal, a łańcuchy krępują mu całe ciało, jednak nie potrafił zobaczyć żadnej z tych rzeczy. Doświadczając czyjegoś zimnego oddechu na karku, odwrócił się, ale nikogo tam nie było. Nie widział nic podejrzanego, więc kto w takim razie tak naprawdę był ślepcem?
— Ena jest wspaniałym magiem — mówiła blondynka, powoli wstając. — Zawsze dotrzymuje danego słowa i jest szczera. Jednak pan jest zupełnym jej przeciwieństwem. Jest pan niezwykle zakłamanym człowiekiem, który bez chwili zawahania potrafi złożyć fałszywą obietnicę.
— Zaraz... Skąd ty...? — Zdziwił się, nie mając pojęcia, dlaczego ona wie, że skinął głową.
— Wiem wszystko — powiedziała, podnosząc się z ławeczki i stanęła naprzeciwko niego, uśmiechając się smutno. — Nie jestem na tyle głupia, aby nie zorientować się, kto podłożył mi nogę. Potrafię stwierdzić, że kręcimy się wokół fontanny, jeśli ciągle słychać jej wodę. Odkąd utraciłam wzrok, bardziej skupiam się na rozumieniu ludzkich głosów. Pańska barwa jest naprawdę przepiękna. Zapewne jest też pan niezwykle przystojny i dlatego z taką łatwością może obrażać ludzi, którzy nie są w stanie uwierzyć, że właśnie zostali obrażeni. Sączy pan jad w ich umysły i sprawia, że zaczynają wątpić w swoje możliwości. Ufają panu, a pan ich ogranicza. Skąd to wiem? Ponieważ nie widzę tej twarzy i tego fałszywego uśmiechu. Dla mnie liczą się tylko słowa, a pańskie słowa są ostre jak noże i ranią głęboko.
— Jesteś niesamowita — odpowiedział, śmiejąc się głośno. — Znakomicie! Teraz już wiem, że nie odpuszczę sobie ciebie tak łatwo. Eilis, od jak dawna okłamujesz wszystkich? Od jak dawna udajesz, że jesteś ślepa?
— Nie udaję — westchnęła, rozwijając szary bandaż i otwierając oczy. — Naprawdę nic nie widzę.
— Wspaniałe... — wyszeptał z zachwytem.
Przekrwione białka, zamglone źrenice i nieustannie gnieżdżące się w kącikach czarne łzy świadczyły o klątwie ciążącej na tej dziewczynie. Mimo wszystko oczy same w sobie nie były bardzo uszkodzone. Wzmocnienie naturalnej regeneracji z użyciem magii powinno wystarczyć, by doszła do pełnej sprawności fizycznej. Problemem jednak pozostawała sama klątwa, która nie wyglądała na prostą zabawę prowincjonalnej czarownicy. Czarna magia została przelana prosto do narządów wzrokowych oraz krwi i krążyła w ciele nastolatki, wyrządzając coraz większe szkody. Im dłużej zwlekała, tym bardziej cierpiała. Każdy kolejny dzień najpewniej przynosił jej nową dozę bólu. Mógł sobie tylko wyobrażać co czuje, gdy używa białej magii. Czarna Magia zabijała ludzi, którzy mieli z nią kontrakt, gdy ją zdradzali. Eilis jednak kontraktu z Magią nie zawarła, ale natura tej siły mimowolnie próbowała zakończyć procesy życiowe blondynki, gdy wyczuła używanie wewnętrznej siły. Takie były podstawowe wyrzeczenia wiedźm — nie mogły używać własnej mocy, a jedynie uwolnionej siły, która krąży po świecie i należy do wszystkich zawierzających jej ciało.
— A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę wracać do pokoju, aby przygotować się przed następnymi zajęciami — mówiła, odwracając się i ruszając w stronę części mieszkalnej pewnym krokiem. Jak na kogoś niewidomego aż nazbyt pewnym.
Zeno uśmiechał się zadziornie, przeciągając na kamiennej ławeczce. Spojrzał w niebo, na którym szalała potężna bariera śnieżycy i trwał tak przez moment, zastanawiając się nad nową uczennicą Causamalii, krewną Eny Lasair, uzdolnionym ślepcem, przeklętym dzieckiem... aż chwycił pozostawiony obok podręcznik i pobiegł za dziewczyną, doganiając ją i wkładając książkę w dłoń.
— Spotkamy się jeszcze — powiedział. — A wtedy cię zabiję.
Eilis nie zareagowała, tylko wciąż szła zdeterminowana, to znikając, to znów się pojawiając za kolumnami krużganka otaczającego patio z fontanną. Mijała ludzi, którzy schodzili jej z drogi, doskonale znając już jedyną w historii niewidomą, uczącą się magii w akademii. Dopiero gdy weszła do budynku, mogła odetchnąć z ulgą. Oparła się o chłodną, kamienną ścianę i wypuściła całe powietrze z płuc. Zeno de Hugh był przerażającym człowiekiem. Zgrywał miłego i pomocnego, jednak gdzieś w środku czerpał radość z rozczarowania, które ostatecznie spowodowane jego zachowaniem czuli wszyscy ci, co mu zaufali. W dodatku o co mogło chodzić z tym, że ją zabije? Spodziewała się, iż nie jest całkiem normalny, skoro cieszy go coś takiego, ale nie miała pojęcia, że ma aż tak wypaczoną duszę. Posunąłby się do morderstwa dla przyjemności? A może to był żart? Tak, w przypadku Zeno mógł to być żart, mimo to, coś w jego głosie podpowiadało dziewczynie, że bliżej tym słowom do prawdy niżeli niewinnego droczenia się.
— To było ryzykowne — powiedziała Sowa, obejmując mocno Eilis, która wciąż drżała. — Ale udało ci się. Dokonałaś pierwszych przygotowań przed właściwym użyciem prawdziwej Inwersji Magicznej. Nie żadna wadliwa wersja Ronata Hagana, a twoja własna, pochodząca prosto z serca.
— Wciąż jednak nie rozumiem, po co to było — wyszeptała najciszej jak potrafiła.
Nie chciała dawać pozostałym uczniom w tej szkole więcej powodu do drwin. Już w zupełności wystarczyło, że okaleczono ją przy pomocy czarnej magii. Od ponad tygodnia wysłuchiwała plotek na swój temat i nikt nie chciał z nią rozmawiać. Gdyby jeszcze zaczęli gadać o tym, że mówi sama do siebie, to wyszłaby na kompletną wariatkę, a to nie było jej celem. Miała nadzieję, że nikt jeszcze jej nie nakrył na tej czynności.
— Nie rozumiesz, po co to było? — zapytała, a jej głos momentalnie stał się oziębły i poważny. — Inwersja Magiczna, ta oryginalna, spisana przez oryginalną Tarę, istniała od zawsze. Jest ona nieodłączną częścią Caelum Mortem. To moc, by zmieniać rzeczywistość. Każdy inteligentny gatunek takową posiada. Bogowie mają swoje rozkazy, świat ma bogów, a ludzie... Ludzie mają magię. Ta siła od początku miała do was należeć, ale odebrano ją i zapieczętowano w srebrnym drzewie. Dlatego właśnie wystarczy sam jego dotyk, aby na nowo ją rozbudzić, choć teraz nie potraficie jej nawet używać właściwie. W księdze Tary jest wszystko, co musisz wiedzieć. Odnajdź ją, a zrozumiesz, po co to wszystko.
— Tylko że nie mam pojęcia, gdzie jest Inwersja Magiczna. Swój egzemplarz upuściłam w Mabh... — mówiła, przeklinając w myślach swoją nieudolność.
— Nie mów mi nawet o tym bezużytecznym tomisku, który nadawał się tylko na karmę dla moli! — podniosła głos. — Chodzi mi o pierwszą spisaną Inwersję Magiczną. O słowa, które były warte więcej niż złoto całego kontynentu.
— Tara mówiła, że wywieziono ją do Ornory... Ale to było półtora wieku temu. Nie wiem, czy nadal tam jest.
— W takim razie musisz się tego dowiedzieć jak najszybciej! — krzyknęła jakby zła na bezmyślność Eilis. — Przepraszam... — dodała szybko. — Wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej. Przez ostatnie dni ciągle cię wspierałam, choć nie zostało mi już wiele czasu. Wkrótce zniknę, a ty jesteś praktycznie gotowa.
Gdyby Eilis tylko mogła, z pewnością zobaczyła ten smutny uśmiech zdobiący zaniepokojoną twarz Sowy. Białe pióra zatrzepotały, a ciepło ciała otulającego blondynkę zniknęło razem z tajemniczą istotą. To nie było pożegnanie na zawsze. Sowa po prostu była zmęczona. Musiała odpocząć. Eilis nadal czuła jej obecność, gdy dotykała srebrnej broszki przypiętej do ubrań, ale teraz została całkiem sama. Dotarło do niej, ile właściwie zawdzięczała przewodniczce, która aż dotąd nie odstąpiła jej na krok. Nie mając pojęcia, gdzie się znajduje i nie posiadając nawet najmniejszych szans, aby znaleźć drogę powrotną samodzielnie, postanowiła zapytać kogoś o pomoc. Udała się w stronę najbliższych ludzkich głosów. Niedaleko panowało wielkie poruszenie. Z tego co wywnioskowała, ktoś skutecznie zabawiał towarzystwo, bo wszyscy głośno się śmiali.
— A wtedy ogień z nieba spadnie i wszystko w popiół się obróci! Z twojej winy, młodzieńcze! Z twojej winy w popiół się obróci. A wtedy krzyk się rozlegnie i płacz. Uderzenie i ruina. — krzyczał donośnie mężczyzna po pięćdziesiątce.
Swoim ubiorem nie pasował do pozostałych uczniów. Nie miał na sobie mundurka, tylko fioletową, luźną togę do kolan. Zrobił krok wprzód, przykładając drewniany kostur zwieńczony kamienną czaszką do krtani młodego chłopaka o płomiennych włosach, który nie potrafił sprecyzować swoich obecnych odczuć. Widocznie przepowiednia brodatego i otyłego proroka z zakolami, niestarannie wymalowanym na czole trzecim okiem, chodzącym w naszyjniku z suszonych ziół i w pantoflach nie przekonała go.
— Przepraszam, co tu się dzieje? — zapytała Eilis, podchodząc nieśmiało na tyłach do grupy ludzi. Nie zamierzała przepychać się dalej. Potrzebowała tylko kogoś, kto odprowadzi ją od pokoju.
— Rayu Amargein znowu robi z siebie głupka, ale przynajmniej można się z niego pośmiać — odpowiedział jej jeden z gapiów.
— Mimo to, jego przepowiednie czasem się sprawdzają — zauważył drugi, wtrącając się do rozmowy.
— Masz na myśli tę, w której przewidział, że druga klasa nie będzie mieć zajęć ze źródła z panią Mellą, tylko z kimś obcym? Tę samą przepowiednię, którą wypowiedział osiem lat temu, gdy do klasy drugiej chodzili ludzie, którzy już dawno skończyli tę akademię? Naprawdę wierzysz, że facet, który przez trzydzieści lat próbuje ukończyć swoją edukację w Causamalii posiada jakieś specjalne zdolności? Spójrz na niego, to nieudacznik! Nie potrafi nawet zamienić świetlika w element. Nawet ja to umiem, a uczą tego w klasach trzecich.
Chłopak złożył obie dłonie, a gdy je otworzył, tańczyło w nich parę białych światełek. Po chwili zmieniły się one w ogniki odbijające się od siebie niczym piłeczki, a gdy skupił się jeszcze bardziej, połączyły ze sobą w średnich rozmiarów kulę ognia.
Wtedy właśnie płomiennowłosy młodzieniec, który nie wytrzymał natłoku słów, jakie opowiadał o nim brodaty mężczyzna, próbował opuścić ciasne koło gapiów. Zdenerwowany nie patrzył, przez kogo się przeciska i uderzył łokciem przypadkowo w plecy odwróconego do Eilis chłopaka. Niestabilne zaklęcie wystrzeliło z jego dłoni z niewiarygodną prędkością i przelatując nad głowami uczniów, odbiło się od wzmacnianej magicznie ściany, zawracając.
— Na ziemię! — Ktoś krzyknął, a wszyscy momentalnie go posłuchali.
Nawet Eiilis kucnęła i schowała głowę w kolanach, mimo że nie miała o niczym pojęcia. Tylko pięćdziesięcioletni uczeń Causamalii nie pojął na czas, co ma tu miejsce. Ognista kula zniszczyła drewniany kostur, którym mężczyzna w ostatniej chwili instynktownie się ochronił i odepchnęła go do tyłu, prosto na kamienną ścianę, jakiej nikt nie przygotował na atak fizyczny. Konstrukcja runęła i nastała chwila ciszy, po której słychać było czyjś szloch.
— Mój kostur... Został z niego tylko popiół — jęczał Rayu Amargein.
Otarł rękawem łzy z oczu, chcąc się trochę uspokoić. Rozmazany obraz w końcu nabrał kształtów. Widząc Eilis, pociągnął jeszcze kilka razy nosem i wstał, otrzepał się z kurzu. Z dumą wypiął pierś, jak przystawałoby na "prawdziwego" proroka i powiedział:
— A ty, młoda damo... Doprowadzisz do śmierci wielu istnień.
----Notatka od Autora----
No, trochę mnie nie było... Ale pewnie i tak nikt nie tęsknił xD
To tyle.
Ale spoko, następny rozdział powinien już utrzymać się w przedziale mniej więcej za tydzień, a nie dwa :P
I tak, wiem, najbardziej ambitny tytuł rozdziału jak dotąd, pomijając chyba ten "Rozmowa z zaskoczeniem", czy zaskoczenia. Kto by tam pamiętał takie rzeczy ;D
A Wy, macie swoje ulubione tytuły? :')
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro