Rozdział 45 - Broń z człowiekiem
Ludzie w wiosce ugościli przybyszy aż nazbyt dobrze, czego nikt nie spodziewał się po niewielkiej osadzie na pograniczu. Jeszcze tego samego wieczoru, zanim Vanora odeszła w stronę pobliskiej rzeki oddzielającej zachodnie lasy od domostw, wyprawiono wielką ucztę, na której wszyscy się zjawili. Nawet Vindicate, mimo początkowej niechęci, postanowił spędzić z ludźmi trochę czasu. Najwidoczniej spodobało mu się, jak go tutaj traktowali. Wszyscy odnosili się z odpowiednim szacunkiem, utrzymując "nawet znośną atmosferę", jak twierdził. Gdy ostatnie, coraz słabsze promienie słoneczne zaczęły zanikać, barwiąc tym samym niebo na kolor szkarłatu, Baronowa pożegnała się z wszystkimi, przerywając zabawę.
Sołtys zaprowadził gości do swojego domu, gdzie przygotował dla nich odpowiednie pokoje. Arthur z Vinem przenocowali w izbie gospodarza, ale Rowena poprosiła o osobne pomieszczenie, by nikomu nie przeszkadzać.
Tej nocy był nów. Raz w miesiącu, gdy światło księżyca nie potrafiło dosięgnąć ziem Furantur, oddając całkowicie panowanie Ciemności, Sheridanie potrzebowali nieprzerwanej opieki. Matka nie mogła po prostu kazać im zostać w ukryciu i czekać na dalsze rozkazy, ponieważ moc w zmrożonych żyłach sięgała szczytu. Nadmiar energii doprowadzał Dzieci Mroku do szału. Początkowo robiły się niespokojne, a gdy tylko pojedyncza kropla ludzkiej krwi dosięgła ziemi, ruszały na łowy. Zwiększała się szansa, że uczucia któregoś z nich będą na tyle silne, aby przebudzić wspomnienia. Strach przed ciałem całkowicie innym niż te, jakie użytkownicy czarnej magii mieli za życia, mącił im umysły. Świadomość doświadczenia śmierci i dokonanych po niej czynów zmieniała ich w bestie znacznie gorsze niżeli sami Sheridanie. Jedno rozszalałe Dziecko Mroku bez problemu byłoby w stanie wymordować wszystkich tutejszych mieszkańców.
Rowena otworzyła walizkę i wyjęła z mrocznych odmętów śnieżnobiały materiał oraz czarną nić, kontynuując haftowanie historii każdego potwora z osobna. Umiejętność posługiwania się igłą oraz tworzenie pięknych wzorów nie była prezentem od Tary, a od dziewczyny, której świadomość posiadła Czarna Magia. Prawdziwa Rowena, jeszcze gdy była dzieckiem, z własnej woli chciała robić piękne wzory na ubraniach, dlatego matka pozwoliła podjąć jej naukę u starej hafciarki. Obecna Rowena jedynie kontynuowała pasję tamtej młodej dziewczyny z dziwnym uczuciem nostalgii. To nie było jej marzenie, ale wciąż pozostawało bliskie przez dziwną więź, jaką czuła do istoty, która oddała jej cały swój umysł, nadając kształt Czarnej Magii.
Zręczne palce przeplatały z pomocą igły ciemną nić przez białe sukno, a smukłe, czarne postacie zdawały się ożywać, poruszając się niezauważenie. Jednak nie to miało sprawić, że Dzieci Mroku będą spokojniejsze. Ta czynność miała za zadanie jedynie umilić wiedźmie czas, gdy będzie śpiewać.
Rowena śpiewała od zmierzchu aż do świtu, klęcząc pośrodku izby samotnie, lecz otoczona przez Ciemność. Hebanowe włosy spływały po prawym ramieniu, a prosta grzywka zakryła czarne oczy szukające szczęścia między nićmi losów ludzi, którzy na zawsze stali się jej dziećmi.
Łagodny i cichy głosik utulał do snu każdego, kto tylko go usłyszał, opowiadając smutne historie Sheridanów. Po jakimś czasie wiernie słuchał jej już tylko mrok. Cała reszta dawno zdążyła paść w objęcia Ruyi — bogini sennego świata marzeń. Słowa nieustannie sunęły leniwie w powietrzu. Jedno za drugim, pozostawiały za sobą echo żalu i cierpienia, odbijając się między pustymi ścianami. W tej pieśni można było wyczuć wiele emocji, zupełnie jakby dojrzewały dziesiątki lat zanim opuściły serce autora, jednak nieważne jak bardzo Arthur się starał, nie potrafił odnaleźć tam samotności. Początkowo wydawało mu się, że już prawie na nią trafił, ale wtedy wszystko się zmieniało. Bohater opowieści, będąc na granicy śmierci, odnajdywał wreszcie miejsce, do którego przynależał, a historia nieprzerwanie toczyła się dalej, przepełniona matczyną miłością. Na swój sposób było to piękne.
Chłopak aż do ranka nie zmrużył oka, siedząc na parapecie i wyglądając za okno, zatapiając spojrzenie w nieprzeniknionej ciemności. Z jakiegoś powodu nie był w stanie zebrać się na odwagę, aby przerwać Rowenie. Bał się, że gdy tylko pójdzie się z nią zobaczyć, że gdy pokona ścianę, jaka ich dzieli, ona więcej już nie zaśpiewa, a tego nie mógłby sobie wybaczyć. Z zachwytem odnajdywał w delikatnych dźwiękach wszystko to, z czym przyszło mu się mierzyć, odkąd przyjął tytuł Kolekcjonera Blasków. Widział losy wielu ludzi, poznał cały wielki świat i cały wielki smutek spowodowany cierpieniem, ale nigdy nie potrafił ujrzeć go z tej perspektywy. Nasłuchiwał, aż pierwsze promienie słońca ogrzały jego twarz.
Zeskoczył miękko na ziemię, rozprostowując kości. Wyminął łóżko ze śpiącym Vinem i stanął przed stołem, na którym leżała blaszana miednica. Nalał do niej wody z dzbana, po czym zdjął koszulę i obmył najpierw twarz, mając nadzieję, że zimna woda pozwoli mu uwolnić się od dziwnego uroku, który zawładnął jego duszą. Nie rozumiał, jak zwykła melodia może aż tak oddziaływać na psychikę.
— Co to? — zapytał Vindicate, tym samym wytrącając Arthura z zamyślenia. — Te znaki.
Bóstwo wojny leżało na posłaniu, podpierając się na łokciach i wędrował spojrzeniem po nagich plecach blondyna, gdzie między łopatkami znajdowała się złota tarcza słoneczna. Wokół niej, w równych odstępach rozstawiona była cała masa trójkątnych promieni, jakie z czasem zaczęły przybierać falisty kształt. Niczym złote wstążki pętały całe ciało chłopaka. Owinęły się wokół szyi, oplatały tors, mięśnie brzucha, ramiona i nogi zupełnie jak stado oswojonych węży. Wcześniej nikt tego nie dostrzegł, gdyż Arthur skrzętnie ukrywał symbole pod ubraniami, ale teraz Vin miał pewność, że blondyn nie jest zwyczajnym człowiekiem. O ile sam Kolekcjoner Blasków kiedykolwiek mógł być zwyczajnym człowiekiem.
— Myślałem, że bogowie nie muszą spać — zaśmiał się niemrawo, zakrywając szybko plecy ręcznikiem.
— Bo nie musimy. Nie musimy nawet jeść, ale skoro już zostałem strącony do tego żałosnego królestwa, to przynajmniej mogę doświadczyć trochę waszych zwyczajów — wyjaśnił, podnosząc się z łóżka i zdzierając z Arthura ręcznik. — Więc...? Co to jest?
Chłopak odwrócił wzrok, dotykając zawstydzony znaków na plecach. Był z nich dumny, ale nie lubił ich pokazywać, ponieważ od razu było wiadomo, że nie jest do końca częścią ludzkiego społeczeństwa. Chociaż teraz nie stał przed człowiekiem, więc może nie powinien się tak zachowywać.
— To "Wieczne Światło" należące do Helium — mówił, wzdychając przy tym ciężko. Nigdy jeszcze nie próbował komuś wyjaśnić, czym tak właściwie jest, więc nie miał pojęcia, od czego zacząć. — Powód mojego istnienia. Całe moje życie. Jestem Arthur, zwany także Trzynastym, ponieważ jestem trzynastym z kolei posiadaczem tej mocy.
— Jesteś kimś w rodzaju powiernika boskiego elementu? — zdziwił się szatyn, nie mając nawet pojęcia, czy coś takiego jest możliwe.
Arthur pokręcił przecząco głową.
— Nie mów, proszę, Rowenie o tym, co teraz usłyszysz.
VIndicate niechętnie kiwnął głową, a blondyn kontynuował.
— Jestem człowiekiem, który stał się bronią Światła.
Zdezorientowany Vin nawet nie zdążył zareagować. Przerwała im Rowena, wchodząc do pomieszczenia. Od razu odwróciła się zażenowana, gdy zobaczyła Arthura bez nakrycia. W dłoniach trzymała drewnianą tacę z posiłkiem, jaki zdeklarowała się dostarczyć tej dwójce. Czekała, aż będzie mogła porozmawiać z nimi normalnie do momentu, w którym chłopak wreszcie się ubrał. Na pytanie Kolekcjonera Blasków, czy zje z nimi śniadanie, skłamała, zaciskając dłoń w pięść. Nawet gdyby chciała, nie odczuwała przyjemności z jedzenia i nie potrzebowała go. Jej sztuczny organizm nie był też w stanie trawić posiłków w przeciwieństwie do ciała Vina czy innych bóstw.
Szatyn wyszedł, zostawiając tę dwójkę samą, prychając przy tym pod nosem z niezadowoleniem. Udał się na zewnątrz, by porozmawiać z Vanorą. Obiecała, że pojawi się wraz z pierwszymi promieniami słonecznymi, więc powinna już znajdować się w pobliżu. Teraz musiał ją jedynie odnaleźć, co nie powinno stanowić problemu.
Gdy dotarł do rzeki oddzielającej domostwa od zachodnich lasów, zatrzymał się nad przejrzystą taflą wody, gdzie zamiast swojego odbicia zobaczył chytry uśmiech Baronowej Pelagialu. Ostatnim razem miała miejsce podobna sytuacja, lecz wtedy ta kobieta wciągnęła go pod powierzchnię, pozbawiając przytomności. Z pewnością w swoim żywiole była niezwykle niebezpieczna. Tym razem sytuacja potoczyła się nieco inaczej. Vindicate przejechał palcami po łagodnym nurcie, z którego wyłoniła się dłoń Vanory. Chłopak pomógł jej wyjść na powierzchnię, a następnie dał wyraźny znak, że muszą poważnie porozmawiać.
Baronowa wygładziła materiał błękitnej sukni i usiadła na kamieniu, po czym chwilę milczeli, oglądając przez okno budynku, jak Rowena ostatecznie dała się namówić Arthurowi na wspólny posiłek.
— Nie chce jej powiedzieć — wydusił z siebie w końcu. — Ale ty wiedziałaś.
— O tym, że Arthur jest boską bronią Helium? Wiedziałam — potwierdziła, unosząc dumnie brodę w górę. — Jednak nie zamierzałam wam mówić. Sam powinien się do tego przyznać. Nie zdarzyło się nigdy, aby Helium źle wybrała powiernika "Wiecznego Światła". Nie może być złym dzieckiem.
— Mimo wszystko nie chce, aby Rowena patrzyła na niego inaczej niż teraz. Dlatego to przed nią ukrywa — kontynuował szatyn, obracając w palcach zielone źdźbło trawy.
— Ale ona też nie chce, aby on poznał jej tożsamość. Nie przyzna się do tego, że jest Matką Czarnej Magii i nie powinna tego robić. Helium nie wybiera złych dzieci na powierników "Wiecznego Światła", ale też nie wybiera osób, które zaniedbują obowiązki. Arthur jest Kolekcjonerem Blasków. Słyszałam, że kolekcjonuje życia osób używających magii.
— Ludzie w Furantur twierdzą, że jest nieśmiertelnym duchem. Że zabija magów, aby żyć wiecznie. A przynajmniej tak twierdził Przewodnik, który raz zabrał nas na zachód.
— Ludzie mówią różne rzeczy, jednak nie mogę powiedzieć, iż kłamią. Gdy ujrzałam go po raz pierwszy, miał w sobie tak wiele mocy, że pomyliłam go z pierwszą boską bronią Helium, która walczyła ramię w ramię ze swoim bóstwem, aby pokonać osłabioną Tarę. Aż do naszego spotkania sprzed kilku dni nie miałam pojęcia, że człowiek będący świętą bronią może umrzeć, a jego moc zostać przekazana innemu.
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale czym tak właściwie są nasze boskie bronie, Vanoro? — zapytał.
Chciał wiedzieć, czy nadejdzie jeszcze dzień, w którym ponownie będzie w stanie przyzwać Krwawe Ostrze Cogadh. Na tym etapie go jeszcze nie potrzebował, ale czułby się o wiele pewniej, gdyby miał świadomość, że w razie potrzeby może go od razu użyć. Ten miecz był jego częścią, a bez niego... Nie było prawdziwej Wojny.
— Boskie bronie są prezentem od świata. Mają własną świadomość, ale nie mają kształtu. Celem ich istnienia jest ochrona swojego bóstwa. Robią wszystko, aby spełnić zakodowane w nich zadanie jak najlepiej. Sprawiają, że nasze słowo staje się absolutne. Są symbolem władzy. Niwelują słabości, z jakimi się mierzymy, czyniąc nas istotami doskonałymi — mówiła, bawiąc się niewielką kulą wody, która przyjmowała coraz to różnorodniejsze kształty, ale straciła swoją formę, gdy chmury na moment przysłoniły słońce. — Moją słabością jest brak światła, dlatego Clamor stała się latarnią. Gdy byłam w pełni sił, nazywano mnie nie Baronową Pelagialu, a Cesarzową Wód. Wtedy Clamor przybierała formę oceanu. Zalewała wszystko w zasięgu wzroku, niszcząc bezpowrotnie i zmieniając w białą magię, którą się żywię.
— Dlaczego w takim razie zmieniła swoją formę?
— Bo osłabłam. Oddałam większą część mocy, aby móc opuścić Niebiosa i zejść do Niższego Królestwa, gdzie chciałam pomóc Tarze, jednak na to było zbyt późno. Mój żywioł został wypaczony. Zaczął mnie słuchać tylko w świetle. Świat postanowił, że nie mogę wesprzeć Ciemności. Sprawił, iż w obliczu tego elementu stałam się bezsilna. Moc mogłam odzyskać tylko po zwycięstwie Helium. Następnie utknęłam tu na setki lat, aż spotkałam ciebie — tego, który ponownie zaprowadzi mnie do domu — powiedziała, zdejmując rękawiczkę i przejeżdżając Vinowi dłonią po policzku.
— Jednego tylko nie rozumiem — odpowiedział, odtrącając jej dłoń, co ją wyraźnie rozbawiło. — Jeżeli boskie bronie przybierają taką formę, aby chronić i niwelować słabości swojego bóstwa, dlaczego "Wieczne Światło" czyni ludźmi boską bronią? Przed czym próbuje w ten sposób chronić Helium?
— Kto wie? Może przed samotnością... — Westchnęła, przypominając sobie charakter Światła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro