Rozdział 42 - Walka z Cathalem
Uderzenie w ziemię czarną stalą wzburzyło grunt pod stopami Eleonore, jednak nie straciła ona równowagi. Odskoczyła w tył, zwiększając odległość od napastnika, a w tym czasie Mella pchnęła rycerza otwartą dłonią. Potężny podmuch wiatru odrzucił przeciwnika na niewielką odległość.
"Jest za ciężki w tej zbroi" — pomyślała czarnoskóra, rozczarowana efektem swej magii.
Jeśli jej zaklęcie zdołało zrobić tylko tyle, to żelastwo, w jakie był wyposażony przeciwnik, musiało ważyć naprawdę wiele. Poza tym bardziej imponujący okazywał się sam czarnowłosy, będąc w stanie poruszać się tak sprawnie.
Pozostało użyć potężniejszej mocy, aby go powalić, ale nawet Mella nie potrafiła błyskawicznie tworzyć skomplikowanych formuł. Jej "magia bitewna" ograniczała się tylko do używania podstawowych elementów. Wszystko pozostałe było zbyt ryzykowne bez odpowiedniego skupienia. W walce nie miała czasu ani tym bardziej warunków, by równocześnie kontrolować zaawansowany przebieg mocy w kilku źródłach. W najgorszym wypadku mogła zginąć, co wcale się jej nie podobało. Od zawsze kurczowo trzymała się życia, ale gdyby tylko Eleonore była zagrożona... Nie miała wyjścia. Parsknęła pod nosem, uśmiechając się zadziornie i związała drobne, czarne loki, żeby nie jej nie przeszkadzały. Nie była sama. Wystarczyło kupić czas Albionowi, a wyjdą z tego cało. Kto jak kto, ale ten mężczyzna potrafił naprawdę wiele, gdy miał sprzyjające okoliczności.
— Jak cię zwą? — zapytała, czekając cierpliwie na odpowiedź.
Czarnowłosy niepewnie spojrzał kątem oka na swoją panią, która stała dostojnie, z założonymi rękami, bacznie przyglądając się całej sytuacji. Skinęła potwierdzająco głową, zezwalając tym samym na udzielenie odpowiedzi.
Jego usta rozwarły się, lekko drżąc, po czym ponownie zamknęły, zupełnie jakby prawie całkiem zapomniał, jak wypowiadać słowa.
— Cathal — mruknął ledwo słyszalnie, ale wiatr poniósł jego imię do uszu każdego w pobliżu, chcąc pomóc mężczyźnie pokonać nieśmiałość.
Rycerz spuścił wzrok, wysunął prawą nogę do przodu i przerzucił na nią ciężar ciała, szykując się do kolejnego ataku. Zacisnął pewniej palce na rękojeści halabardy. W oczach tam obecnych prezentował się naprawdę niesamowicie. Dobrze zbudowany i przystojny, a cały ekwipunek miał czarny, zupełnie jak kolor włosów. Do ramion, niestarannie związane w kucyk, prawdopodobnie przeszkadzały mu w walce, ale z jakiegoś powodu nie ściął ich całkiem. Wyrównał oddech i uspokoił bicie serca. Wreszcie mógł spojrzeć na swojego przeciwnika z należytym szacunkiem. Kazano mu zabić i nie zamierzał dłużej odwlekać decyzji swojej pani.
Zaatakował. Stal błysnęła w promieniach słonecznych, zanim ponownie uderzenie wzburzyło ziemię. Znów nie trafił. Atak był za wolny, ale jego siła wystarczyła, żeby Mella, choć uniknęła ciosu, straciła równowagę. Nie dała rady kolejny raz uskoczyć. Żelazny styl broni uderzył ją w brzuch, odrzucając na odległość kilku metrów. Zatrzymała się dopiero po natrafieniu na gruby pień. Krzyk bólu wydobył się z jej gardła, gdy nie była w stanie pojąć, jakim cudem jej przeciwnik może być aż tak nieludzko silny.
— To, czego użyłaś wcześniej... To była magia, prawda? — zapytała rudowłosa szlachcianka, z poważnym wyrazem twarzy, zdziwiona prędkością, z jaką Mella aktywowała zaklęcie. Nachyliła się nad obolałą kobietą, marszcząc gniewnie brwi i wlepiając czerwone oczy w przestraszoną twarz maga. — Jeśli to przeżyjesz, chce cię mieć.
W chwili, gdy wyciągnęła rękę do opartej o drzewo czarnowłosej, drogę zawadził jej kot trzymający w pyszczku zmięty, papierowy talizman. Zatrzymał się, odwracając do niej ogonem i zbliżając bardziej do Melli. Eleonore krzyknęła coś z oddali, a spod łapek zwierzęcia wystrzeliła dwumetrowa kamienna ściana, unosząc go w górę, rozdzielając przy tym te dwie osoby.
Salomon skakał z jednej ściany, by zaraz przed dotknięciem ziemi wyrastała pod nim kolejna. Symbole rozrysowane na niesionej przez niego kartce papieru lśniły, gdy Eleonore odrzucała od siebie kolejne zużyte talizmany aktywujące zaklęcia.
Kamienny mur oddzielił Mellę od wrogów, by mogła bezpiecznie dotrzeć do swoich sojuszników. Rzuciła się do biegu, wciąż trzymając za brzuch. Czuła, że poprzedni atak zmiażdżył jej co najmniej trzy żebra.
Eleonore potarła o siebie obie dłonie i przyłożyła je do serca Melli, wstrzykując do jej organizmu niewielką dawkę mocy. W normalnych okolicznościach obca magia w organizmie potrafiła nawet zabijać, jednak w takiej ilości powinna zadziałać jako dobry środek znieczulający.
Nauczycielki z Causamalii spojrzały zadowolone na niebo, które gwałtownie spochmurniało, a następnie na Albiona.
— Pokażę wam siłę wszechstronnie uzdolnionego maga — przechwalał się białowłosy, trzymając w dłoni kulę szarej energii, wokół której szalał potężny wiatr, rozwiewając jego płaszcz.
Gwałtowne grzmoty rozbrzmiewały w oddali, gdy magia zmuszała świat do posłuszeństwa. Słońce całkowicie zdążyło zniknąć za granatową zasłoną, a spiralne ruchy mężczyzny dookoła ośrodka swojej mocy zakręciły chmurami, tworząc wir tornada nad szczątkami posiadłości na ogromną skalę.
Klimat ochłodził się, a po ciele Eleonore przeszedł zimny dreszcz. Kontrolowanie pogody dla Albiona od zawsze było pestką. Potrafił tworzyć najbardziej skomplikowane formuły magiczne, do których w normalnych okolicznościach potrzeba co najmniej sześciu magów. Sam mógł zająć się wszystkimi etapami pracy, bez pomocy kogokolwiek.
Mella wystrzeliła skoncentrowaną wiązkę błyskawic w stronę kobiety w czerwieni. Tak jak się spodziewała, Cathal zasłonił ją własnym ciałem. Miał ich zabić, jednak jego pierwotnym celem nadal pozostawała ochrona tamtej szlachcianki. Błękitna energia jeszcze przez chwilę tańczyła na jego pancerzu w formie niewielkich wyładowań elektrycznych, jednak samemu rycerzowi kompletnie nic się nie stało. Oprócz nieludzkiej siły dysponował też niesamowitą wytrzymałością, ale nawet on nie będzie w stanie przeżyć kataklizmu, który miał właśnie nastąpić.
Zaklęcie Albiona weszło już w ostatnią fazę, a wrogowie znajdowali się po drugiej stronie posiadłości. Nie było możliwości, żeby dotarli tutaj na czas, a nawet jeśli, nie powstrzymają już białowłosego.
Mag złączył obie dłonie, niszcząc szarą sferę i rozłożył ramiona, unosząc się lekko w górę. Czas zdawał się zatrzymać specjalnie dla niego, gdy kolejne szczątki zniszczonej budowli podrywały się z ziemi, porywane przez potężne tornado.
— Niebezpieczeństwo — powiedział do siebie Cathal, jedną ręką obejmując swoją panią, w drugiej zaś podrzucając halabardę. Oparł broń na barku, po czym z całych sił cisnął nią w Albiona.
Ostrze przecięło powietrze, natrafiając na grubą ścianę, jaka nagle wyrosła przed magami. Eleonore trzymała w dłoni trzy talizmany, starając się wesprzec konstrukcję, jednak siła przebicia napastnika była zbyt wielka. Mimowolnie krzyknęła, gdy szczątki własnej ściany przysypały jej nogi. To wystarczyło, żeby jej były narzeczony stracił koncentrację.
— Eleonore! — wrzasnął, przerywając zaklęcie. Wybuch niekontrolowanej mocy powalił go na ziemię, raniąc dłonie.
Kobieta, leżąc na brzuchu, uderzyła zamkniętą pięścią w ziemię, przeklinając głośno. Odruchowo użyła większej ilości talizmanów, niż powinna, a i tak to nie poskutkowało. Zwykły człowiek nie powinien mieć takiej siły. Popełniła błąd, za który teraz mogą wszyscy zapłacić życiem.
— To nie przeciwnik na naszą obecną siłę — mówiła Mella, wyciągając swoją przełożoną spod sterty kamieni.
Oceniła szybko sytuację. Eleonore nie będzie w stanie chodzić, a Albion najpierw musiał opatrzyć dłonie, jeśli nadal chciał korzystać z magii. Owijał właśnie palce kawałkiem materiału urwanego z płaszcza. W tym stanie nie mieli szans na ucieczkę. Musieli walczyć do końca, najpewniej na śmierć i życie, a tylko ona mogła teraz coś zrobić. Arogancki uśmiech rudej kobiety w czerwonej sukni wcale nie dawał nadziei pokojowego rozwiązania sprawy.
— Każdy wykładowca, gdy dołącza do Causamalii, musi porzucić swoje poprzednie życie oraz te, które będzie go czekać w przyszłości. W zamian dostajemy dostęp do źródła wszelkiej magii i tajemnic tego świata. Ty możesz używać własnego życia do tworzenia talizmanów z zaklęciem wypełnionym gotową mocą, ale ja nie mam nic takiego — mówiła Mella, wyciągając spod skórzanego ubrania podłużny, zielonkawy kryształ na łańcuszku oprawiony w srebro, po czym wręczyła go Eleonore, zamykając w jej dłoni. — To na wypadek, gdybym nie dała rady wrócić o własnych siłach do domu. Causamalia potrzebuje dokładnie dziesięciu wykładowców. Ani jednego mniej i ani jednego więcej.
— A więc tak stawiasz sprawę... — zaczęła Eleonore, wyjmując z torby czarne talizmany. Takie same, które strzegły Pegeen w podziemiach szkoły. Ich przeciwnik zdecydowanie był wart zużycia kilku lat życia. — Jednak wrócimy razem. Będę cię wspierać. — Po tych słowach nakleiła jej na plecach kartkę papieru, a drugą podarowała, wskazując skinieniem głowy na halabardę wroga. — Nawet jeśli nie będę w stanie biegać, to nadal mogę używać magii. A jak z tobą, Albionie?
— Już w porządku — warknął, oddychając głęboko i próbując się uspokoić.
Otarł pot z czoła i wypuścił całe powietrze z płuc. W jego drżących dłoniach ponownie zaczęła formować się niewielka, szara kula mocy, która ostrożnie zwiększała swój rozmiar.
Mella stanęła obok halabardy wbitej w ziemię i złapała za rękojeść, jednak nie była w stanie podnieść broni ani o milimetr z powodu jej wagi. Nakleiła na nią talizman i uśmiechnęła się. Teraz przynajmniej mieli równe szanse, gdyż to ona znajdowała się obok broni rycerza. Wcześniej zasięg jego ataku znacznie utrudniała długość broni, jednak teraz pozostały mu tylko pięści. Przynajmniej taką miała nadzieję. Liczyła, że chroniona przez niego szlachcianka nie była magiem.
Cathal spróbował wyprowadzić cios, wymierzając w czaszkę Melli, ta jednak odchyliła głowę w bok, robiąc unik. Ugięła kolana, pochylając się i dłonią dotknęła piersi agresora, ponownie odpychając go od siebie przy użyciu magii. Rozłożyła ręce, wokół których zebrały się płomienie i z obu stron zaatakowała niczego nieświadomego czarnowłosego. Cathal, zawahał się, lecz po chwili, zamiast uciekać, wbiegł w ogień i uderzył masą ciała w kobietę, wywracając ją. Jedną ręką wyrwał z ziemi halabardę, unosząc ostrze do góry.
— Nie tak szybko... — mówiła, łapiąc go za kostkę u nogi.
Nie mogła użyć wystarczająco silnej magii, żeby zrobić mu krzywdę, ale mogła użyć czystej energii. Niekontrolowanego życia, które nie zdążyło jeszcze zmienić się w moc. Planowała rozbić kilka zbiorników w swoim organizmie, pozbywając się możliwości czerpania z nich magii. Dotychczas stworzyła ich cztery. Miała nadzieję, że dwa wystarczą.
Zamknęła oczy, przygryzając mocno dolną wargę, gdy każde uderzenie jej serca było niczym przebijanie go rozżarzoną igłą. Szeptała słowa potężnej inkantacji, wylewając z siebie coraz więcej sił życiowych.
Rycerz, czując zagrożenie ze strony Melli, odciął czarnym ostrzem jej rękę, uwalniając się z uścisku i kopnął kobietę w twarz, mając nadzieję na powstrzymanie zaklęcia, jednak nie wiedział, że tym razem nie od skupienia maga zależała efektywność.
Nagłe przerwanie inkantacji aktywowało wybuch. Bezbarwna energia opuściła ciało czarnowłosej, ścierając w pył cała roślinność w pobliżu. Tumany kurzu wraz z podmuchem wiatru wzniosły się, ukrywając Salomona, który zaszedł Cathala od drugiej strony. Eleonore pstryknęła palcami, a talizman niesiony przez czarnego kota, ten na plecach Melli i ten na halabardzie zaczęły wzajemnie rezonować. Z ziemi błyskawicznie wyrosły kamienne ściany, które uwięziły mężczyznę w wysokim, trójkątnym więzieniu.
— Jest za ciężki, żeby wyskoczyć, a muru powstałego przy użyciu czarnego talizmanu nic nie zniszczy. Wykończ go — rozkazała Albionowi ruda nauczycielka.
— Pomocy, Cathal! — krzyknęła szlachcianka, udając, że znalazła się w zagrożeniu, ale nic się nie wydarzyło. Kąciki jej ust rozwarły się w szerokim uśmiechu ukazującym niewielkie i nienaturalnie ostre kły. Widać było, że ledwo powstrzymuje się od głośnego wybuchu śmiechu.
Białowłosy zamknął szarą sferę w pięści, po czym uniósł ją do góry, by następnie spuścić w dół niczym ciężki młot. Z nieba uderzył piorun, trafiając prosto do kamiennego pudełka ukrytego w chmurze pyłu, jaki skutecznie rozwiało uderzenie.
— Powstrzymywałem się, ponieważ nie atakowaliście jej... Ale wystarczy! — wrzasnął wściekły Cathal, stojąc przed swoją panią, tym samym zasłaniając ją. W jego głowie wciąż rozbrzmiewał przerażony krzyk. — Nikt nie będzie podnosił ręki na cesarzową Gementes!
— Nie rozśmieszaj mnie. Cesarzowa nie żyje od siedmiu lat! — powiedziała Eleonore z jawną kpiną w głosie.
Nikt tak wysoko postawiony nie przybyłby do niezamieszkałych lasów Aurum, w dodatku nie w karocy, a na jednym koniu z jednym rycerzem, choć nie to było najdziwniejsze. Czarnowłosy stał obok niej bez żadnych obrażeń, co znaczyło, że udało mu się uciec przed atakiem Albiona, zanim został on wykonany.
Poprzez brak zbroi Eleonore wywnioskowała, iż zdjął zbędny balast, żeby wyskoczyć i pozostawił w kamiennym więzieniu, które nawet teraz świetnie się trzymało.
Uniósł lewą dłoń przed siebie, a w prawej, za plecami, trzymał pewnie halabardę. Bez zawahania ruszył przed siebie, a jego puste oczy stały się przepełnione nienawiścią. Jak czarne diamenty, błyszczały od żądzy mordu. Zakręcił zręcznie czarnym ostrzem i zrobił wysoki zamach nad Mellą, która próbowała uciekać, w międzyczasie niszcząc ostatnie dwa zbiorniki mocy.
Mężczyzna wsunął palce w jej włosy, chwytając mocno za drobne loki, pociągnął do siebie i odciął jej głowę, po czym nastąpił wybuch magii. Niewzruszony, rzucił zdobyczą w Albiona, zakrwawiając całe jego ubranie. Białowłosy zakrył usta, gdy zaczęło zbierać mu się na wymioty, a w tym czasie Cathal podbiegł do niego na niebezpiecznie bliską odległość. Eleonore aktywowała karteczkę, ochraniając swojego byłego narzeczonego. Halabarda rycerza nie mogła przeciąć skały, więc aby nie tracić czasu, rzucił się na nauczycielkę.
Kobieta sięgnęła do torby po talizman, jednak żadnego już nie znalazła. Grot broni przeszył jej brzuch.
— Eleonore! — wykrzyczał Albion, robiąc zamach ręką, a kilka kamieni uniosło się z ziemi i poleciały w stronę cesarzowej.
Cathal momentalnie rzucił się w obronę, by zniszczyć pociski. Bez zbroi dysponował nieziemską prędkością. Mag ciągle nie mógł uwierzyć, że od początku walczyli z takim potworem.
Uklęknął przy ukochanej, pocierając o siebie obie dłonie i przyłożył je do rany, która wydawała mu się wtedy wręcz płonąć. Starał się zatrzymać krwawienie, pilnując, aby umysłem nie zawładnęła panika. Inaczej nie będzie mógł rzucić nawet najsłabszego zaklęcia. Blade światło zaczęło wydobywać się spod jego palców, rozpoczynając powolną regenerację komórek.
— Eleonore! — mówił, a w jego oczach zaczęły stopniowo zbierać się łzy. Kobieta nie odpowiadała. Straciła przytomność, ale on nie przestawał. — Nie umieraj. Kurwa, nie umieraj teraz! Nie po to wziąłem tę misję, żeby znowu cię stracić!
Usłyszał za sobą powolne kroki, ale nie oderwał wzroku od narzeczonej, z jakiej błyskawicznie ulatywało życie. Doskonale wiedział, kto za nim stoi.
Cathal spojrzał na płaczącego Albiona, który desperacko starał się uratować ukochaną. Przetarł oczy z krwi wydobywającej się z rany na głowie, jaką otrzymał, broniąc swej cesarzowej i uniósł halabardę w górę, jednak zawahał się, ostatecznie rezygnując z tego zamiaru. W milczeniu odwrócił się i odszedł, wracając w ramiona swojej pani.
— Uszanuję twoją decyzję — odpowiedziała mu, wtulając się w szeroki tors. — Śmierdzisz krwią. Mogłeś chociaż oszczędzić tamtą czarnoskórą. Chciałam ją dla siebie.
— Nie miałem wyboru — burknął niezadowolony.
— Jak zwykle się o mnie troszczysz doskonale — westchnęła, łapiąc go za rękę i ciągnąc za sobą.
Albion otworzył oczy, zdziwiony, że nadal żyje. Odwrócił się, jednak po przeciwnikach nie było śladu, nie licząc konia, którego przywiązali do drzewa i pozostawili w prezencie. A więc nie wszystko było stracone.
Przeklinał w myślach magię, która nie potrafiła uzdrawiać. On, wszechstronnie uzdolniony mag, nie mógł praktycznie nic zrobić dla swojej narzeczonej, a jedynie zwiększać jej własną regenerację.
— Na co komu moc, która życie tylko odbiera? — mówił do siebie, przywodząc na myśl sposób walki Melli, która uwalniała energię utrzymującą ją wśród żywych i Eleonore, która oddawała lata życia w zamian za magię, jakiej można było używać błyskawicznie.
Zresztą on sam nie był lepszy. Tamte dwa ataki wypłukały z niego praktycznie całą moc, a nawet mimo choroby, on znów przesadził. Prawdopodobnie nie zostało mu już wiele czasu, ale serce podpowiadało, że nie może przestać. Uzdrowi ją, choćby miał za to oddać własne życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro