Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31 - Nathaira z Sową


Nathaira z powagą spoglądała na czarną skrzynię z ciemnobrązowymi, metalowymi zdobieniami, którą miała przed sobą klęcząca na ziemi Eilis. Dziewczyna wyglądała, jakby nadal nie była tego świadoma, więc bogini wymownym skinieniem głowy uświadomiła ją o przyniesionym w darze puzdrze.

— Tylko jedna skrzynia składana w ofierze i pięć dusz... — zamyśliła się czarnowłosa, wciąż nie rozumiejąc tego fenomenu.

Coś podobnego nigdy wcześniej nie miało miejsca. Ani w przeszłości, ani w przyszłości. Nie w tym miejscu i nie w tym czasie oraz w żadnym innym miejscu i w żadnym innym czasie. Śmierć była wszechobecna i nieunikniona. Tyczyło się to każdej istoty, jaka istniała, a te istoty w ramach podzięki za audiencję przynosiły ze sobą kuferek z najdrogocenniejszym skarbem, którym była ich śmierć. Tylko tak mogły zapewnić sobie życie wieczne, gdy ich materialne ciało uległo zniszczeniu.

Wniosek w takim razie mógł być tylko jeden — cztery pokrewne Eilis dusze nie istniały.

Logicznym wydawało się, że coś, co nie istnieje, nie może mieć swojej własnej śmierci. W takim razie musiały przybyć tutaj z cudzą śmiercią. Tylko po co?

Bogini zmierzyła wzrokiem kolejno każdą postać, jaka zawitała do jej pałacu, szukając wskazówki.

— To twoja sprawka? — zapytała kobiety w bieli, licząc na szybką i treściwą odpowiedź. Ze wszystkich zgromadzonych, ta wydawała się najbardziej wiarygodna.

Nie była ani przerażona, ani przepełniona pychą. Nie wywyższała się, ale też nie okazywała żadnej pokory. Zupełnie jakby stawiała się na równi z samą Nathairą.

Sowa uśmiechnęła się, zadziwiając tym samym wszystkich zebranych.

— Przyznaję, że to ja stworzyłam trzy byty stojące za tą dziewczyną — mówiła, robiąc krok wprzód, by stać się lepiej widoczną dla bogini śmierci. — Jednak w zupełnie innej formie. Ktoś je zmienił wbrew mojej woli. W dodatku zrobił to tak, że nie da się tego procesu cofnąć.

— Rozumiem. Zatem ingerencja osób trzecich. Wiesz może, kto mógł to zrobić? Czy masz jakieś podejrzenia? — dopytywała, nie mając wiele czasu.

Musiała szybko zadecydować, co zrobić z tą jedną śmiercią, inaczej zawiodłaby w swoich obowiązkach, a to mogłoby mieć katastrofalne skutki dla Niższego Królestwa. Mieszkańcy Furantur potrzebowali umierać, ponieważ byli słabi.

— Zapytaj ich — zaproponowała, dłonią wskazując na Eilis.

— Jesteśmy sobą — mówiła pierwsza z trójki, zakrywając usta dłonią, by powstrzymać cichy chichot.

— I nikim innym — dodała druga, czule obejmując klęczącą dziewczynę.

— Jesteśmy Nigdzie we własnej osobie — dokończyła ostatnia, pomagając wstać nastolatce. — Eilis nie umrze. Nie może, ponieważ wtedy straciłaby duszę.

— Eilis nie może stracić duszy. Jeśli tak by się stało, Nigdzie zostałoby z niczym.

— Eilis należy do Nigdzie. Jest jego częścią, odkąd je ujrzała. Dusza Eilis to dusza Nigdzie. Nie oddamy ci ani dziewczyny, ani jej śmierci.

— Jesteście świadome, co właśnie chcecie zrobić? — zapytała, wstając. — Sprzeciwiacie się moim prawom, w moim królestwie, na mojej warcie.

Obeszła tron, znajdując się tuż za nim i zmarszczyła brwi, kładąc dłoń na marmurowym oparciu oraz palcem wskazującym zaczęła niecierpliwie stukać o jego powierzchnię.

— Doskonale rozumiem powagę sytuacji, jednak... Eilis chce wrócić do życia. Ma mnóstwo niedokończonych spraw, poza tym... Zginęła przez użycie Inwersji. Obie wiemy, że nie masz prawa osądzać osób zabitych przez świat — wtrąciła się Sowa, robiąc jeszcze kilka następnych kroków wprzód.

Blondynka oglądała, jak kobieta pewna siebie staje naprzeciwko czarnowłosej, podnosząc swoje dłonie na wysokość twarzy i delikatnie zdejmując białą maskę zakrywającą oczy. Przez to, że była do nastolatki odwrócona plecami, ta nie mogła kompletnie zobaczyć, co takiego przez cały ten czas ukrywał kawałek porcelany.

Nathaira uniosła brwi i rozwarła lekko usta, jakby miała zaraz powiedzieć coś ważnego, jednak w ostatniej chwili zrezygnowała z tego pomysłu i z powrotem usiadła na swoim miejscu, zakładając nogę na nogę.

— Naprawdę chcesz wrócić? — zapytała.

— Tak... — odpowiedziała lekko zachrypniętym głosem Eilis, po czym powtórzyła trochę głośniej i bardziej pewnie. — Tak, chcę wrócić.

— Idź zatem. Idź i nie wracaj zbyt prędko, bo to by oznaczało, że podjęłam błędną decyzję — mówiąc to splotła palce i spokojnie kiwnęła potwierdzająco głową.

Za dziewczyną momentalnie pojawiła się ogromna, strzelista brama wykonana z czarnego metalu, za której kratami migotały blade światełka. Dziwaczny mechanizm w kształcie koła, na którego krawędziach poruszały się dwa ciemne węże, obrócił się, by wkrótce po tym skrzydła bramy rozwarły się, otwierając przejście.

Zimny podmuch wiatru uderzył w zebranych, gdy Nathaira gestem dłoni pośpieszała Eilis, a ta podziękowała niepozornym ukłonem, odwracając się na pięcie i pobiegła w stronę wyjścia.

Choć nie miała żadnych pomysłów, co mogłaby powiedzieć na pożegnanie, to zastanawiała się, dlaczego zarówno Vin, jak i Vanora oraz Tara tak bardzo nienawidzili tej kobiety. Ostatni raz spojrzała na nią przez ramię, zanim utonęła w odmętach ciemności. Nathaira nie wydawała się kimś złym, a nawet wręcz przeciwnie — sprawiała wrażenie miłej osoby.

— Dlaczego udawałaś, że nie masz pojęcia, czym jest Nigdzie? Przecież sama je stworzyłaś — zapytała Sowa, zakładając swoją maskę ponownie na twarz i bardziej naciągając płaszcz z białych piór.

— Znam je najlepiej, jednak ono nie zna mnie. Niech tak pozostanie — odpowiedziała, zamykając wrota za kobietą w bieli, która nawet nie czekała na tę odpowiedź, a już wcześniej udała się za pozostałymi.


***


Eilis odzyskała przytomność, leżąc na podłodze w domu Matki Czarnej Magii, a przed oczami miała tylko i wyłącznie ciemność. Postanowiła wstać, lecz z chwilą, gdy podjęła do tego pierwsze kroki, ból w jej mięśniach dał o sobie znać. Dłonią udało jej się dosięgnąć torby, więc przyciągnęła ją do siebie. Podtrzymując się kamiennego stolika, na którym wcześniej rozgrywała się gra z Tarą, wstała ociężale.

Czuła, jak ciepło kominka powoli dogasa, jednak coś było nie tak. Nadal nie była w stanie nic zobaczyć, choć ogień, czy nawet żar, powinien dawać światło. Jej dłonie zadrżały, a ona sama zawahała się na moment, zanim przejechała dłonią po policzkach.

Pod opuszkami palców wyczuła zaschniętą krew. Z przerażeniem cofnęła się kilka kroków, potykając o coś i upadła na sztywne ciało staruszki niedające żadnych oznak życia. Pisnęła, próbując uciec stamtąd jak najszybciej, zupełnie jakby znajdowała się właśnie w roju os, jednak spowodowała tym tylko większe zamieszanie. Ponownie wylądowała na podłodze, obcierając sobie kolana i głową uderzając w krzesło. Nie potrafiła odnaleźć wyjścia bez swojego zmysłu wzroku, ale nie chciała też tam zostawać. Wstała, uświadamiając sobie, jak bardzo jest teraz żałosna i nieporadna. Ponownie znalazła dla siebie oparcie. Trzymając się ściany, zdecydowała się odnaleźć drzwi prowadzące na korytarz.

Ostrożnie podniosła z ziemi swoją torbę, zakładając ją na ramię.

— Nie ruszaj się — usłyszała głos Sowy, ale nie mogła jej zobaczyć, by stwierdzić, czy naprawdę znajduje się w tym pomieszczeniu.

W końcu Sowa nie miała własnego ciała. Była jedynie manifestacją mocy broszki, jaką nastolatce podarował Lucus w zamian za pomoc. Istniała tylko po to, by ułatwić pojęcie mocy artefaktu.

— Nic nie mówi — ciągnęła dalej, a ton, w jakim wypowiadała swoje słowa, nie wróżył niczego dobrego.

"Czy może być jeszcze gorzej?" — pomyślała, czując, jak opuszczają ją wszystkie siły. 

— On tutaj jest. Strażnik domostwa Tary. Sheridan, którego słyszałaś już jakiś czas temu, gdy kręcił się piętro niżej. Wkrótce wejdzie do tego pokoju, a ty będziesz mieć jedyną szansę, żeby stąd uciec w momencie, w którym zorientuje się, że jego pani nie żyje. Do tego czasu nie możesz wydać z siebie najmniejszego dźwięku, inaczej nas znajdzie — mówiła, a Eilis poczuła dodatkowy ciężar na swoich ramionach, by krótko po tym jej ciało otuliło przyjemne ciepło. Dotknęła dłonią materiału, wyczuwając pióra. Jak to możliwe, skoro Sowa nie istniała? — Mój płaszcz pomoże ci szybko trafić do wyjścia. Pamiętaj, że będziesz mieć tylko jedną szansę.

Dziewczyna była zdziwiona, jak wielkim spokojem właśnie się wykazywała. Jeszcze chwilę temu cała się trzęsła i użalała się nad własnym losem, żałując wszystkiego tego, co ją dotychczas spotkało i rozpaczając nad śmiercią osób, jakie pomogły jej w trakcie podróży, a teraz stała nieruchomo, oddychając głęboko i równo.

Usłyszała lekkie skrobanie o framugę drzwi, a następnie dźwięk uginającej się podłogi pod czyimś ciężarem. Na twarzy poczuła przeszywające zimno. Przypomniał jej się dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyła Sheridanów z okna domu Arabeli.

Człekokształtne istoty pokryte cieniem, w których oczach tlił się zalążek ludzkiej inteligencji. Wychudzone, wiecznie głodne, o nienaturalnie długich rękach, wielkich dłoniach i pazurach ostrych jak noże oraz oddechu, który zamrażał wszystko dookoła.

Jeśli miałaby zgadywać, to właśnie coś takiego stało teraz naprzeciw niej, wpatrując się w jej oczy, które nie mogły dostrzec już zupełnie niczego.

Po chwili nieprzyjemne uczucie ustało, a dźwięk kroków powoli się oddalał. Zupełnie jakby potwór nie przejmował się jeszcze niczym, spokojnie obchodząc swoje terytorium i sprawdzając, czy wszystko pozostawało na swoim miejscu.

Eilis zrobiła ostrożnie krok wprzód, przypadkowo potrącając coś łokciem. Słyszała, jak jedna z miedzianych sfer Tary właśnie stacza się powoli po dębowym kredensie. Bojąc się, że bestia zareaguje zbyt wcześnie, gdy przedmiot upadnie na ziemię, zerwała się, by wcześniej złapać go w obie dłonie. Nie mając pojęcia, jak wielka odległość dzieli ją od mebla, uderzyła w niego, chwytając urządzenie, czym wywołała niewielki hałas, jednak wystarczający, aby zwrócić na siebie podejrzenia. 

— Leć, głupia. Leć! — krzyknęła kobieta, a blondynka wtedy po raz pierwszy usłyszała w jej głosie tak wielką troskę.

Bez namysłu zerwała się do biegu, a białe pióra zatrzepotały, okrywając całe jej ciało i zwijając w kłębek, by następnie potężne skrzydła uniosły ją do góry. Na ten jeden moment wszystkie kształty ukryte w mroku ponownie wróciły, a choć barwy nie mogły równać się z tym, co Eilis przez całe życie miała na co dzień, to w jej sowich oczach zalęgły się łzy radości.

W postaci śnieżnego, drapieżnego ptaka przeleciała przez próg pokoju i szerokim łukiem wleciała na schody.

Bestia rzuciła się zaraz za nią, pomagając sobie w biegu przednimi łapami. Niczym pies myśliwski polujący na swoją zwierzynę skakała, próbując złapać dziewczynę w jej nowej postaci. Co chwilę uderzała w ścianę, by następnie szybko podnieść się i ponownie atakować, demolując przy tym posiadłość Matki Czarnej Magii. Potwór nie zważał na nic, zupełnie jakby wpadł w szał i przestał widzieć cokolwiek innego niż cel, jaki sobie właśnie obrał.

Biała sowa zatrzepotała skrzydłami, próbując wyhamować, aby nie uderzyć w okrągły witraż, a następnie, opadając na ziemię, wznowiła lot i pofrunęła prosto do wyjścia, przez najdłuższy, prosty odcinek, zręcznie wymijając zakurzone żyrandole powieszone przy suficie w równych odstępach.

Sheridan zawarczał wściekle, rozpędzając się w kilka sekund do zawrotnej prędkości, całkowicie zrywając podłogę. Wyskoczył z domu wiedźmy na zewnątrz, ignorując deszcz padający poza posiadłością. Wyciągnął lewą rękę daleko przed siebie, pazurami sięgając zwierzęcia.

Nieoczekiwanie wodny łańcuch przykuł go do ziemi, jednak wcześniej bestia zdążyła ciąć ptaka w skrzydło.

Eilis upadła, tarzając się po mokrej glebie i brudząc tym samym białe pióra, po czym powoli wracała do pierwotnej formy, trzęsąc się i ściskając głęboką ranę na ramieniu, starając się zatamować krwawienie.

Kątem oka spojrzała na Vanorę, która stała zdziwiona. W prawej dłoni trzymała błękitny łańcuch krępujący jednego z Sheridanów, jakiego ze sobą przyprowadziła, w lewej natomiast drugi łańcuch, którego ogniwa dopiero tworzyły się z opadających kropel, wiążąc bestię odpowiedzialną za polowanie na blondynkę.

— Leżeć — powiedziała, a oba potwory od razu jej posłuchały, potulniejąc.

Brązowowłosa zrobiła niepewny krok w stronę nastolatki, zamierzając zaproponować pomoc i podziękować za otworzenie przejścia w barierze Tary, jednak przerażona Eilis wstała w popłochu, nie zważając nawet na książkę, która wypadła jej z torby. Odwróciła się, z trudem zmieniając ponownie w białego ptaka.

— Co, do cholery, działo się, gdy zniknęłaś z mojego zasięgu? — pytała się Vanora, oglądając, jak na szarym niebie zanika obraz sowy. - Jak bardzo musisz być przerażona, jeśli znalazłaś w sobie siłę, aby wzlecieć z takimi ranami? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro