Rozdział 25 - Wspomnienia z przeszłości
Eilis wpatrywała się w Brama ze zdziwieniem. Nie mogła uwierzyć w słowa, jakie przed chwilą wypowiedział. Jak ta młoda dziewczyna, którą spotkała pierwszego dnia zaraz po przybyciu w to miejsce i która ukrywa się teraz wśród rozdrapanych szponami drzew, rozkazując bestiom, jest siostrą tego starca, a w dodatku starszą?
— Co takiego wydarzyło się czterdzieści osiem lat temu? — zapytała w końcu, odgarniając włosy za ucho.
Jej zmarznięte palce powoli odmawiały posłuszeństwa, a żołądek skręcał się z głodu. Jeśli wkrótce nie opuszczą podziemnego tunelu, najpewniej padnie z wycieńczenia. Mężczyzna niechętnie zauważył ten fakt. Wstał, zarzucając na plecy ciało martwego dowódcy wojsk cesarskich i z latarnią w jednej dłoni ruszył poprzez tunel, obierając najkrótszą drogę.
— Zaczęło się od przyjazdu nowego kapłana. Jego poprzednik wysłał pismo do Ornory — miasta, w którym rządzi religia, że rezygnuje ze swojej posady. Gdy na jego miejsce pojawił się Ferris, niemalże od razu zamknął się w klasztorze i zaczął studiować księgi poprzedników. Jego uwagę w szczególności przykuła wzmianka o Tarze. Podobno za młodu interesował się starożytną boginią ciemności, stąd wiedźma nosząca jej imię zaczęła doprowadzać go do szaleństwa. Pochłonęła go obsesja na jej punkcie i za wszelką cenę chciał ją unicestwić. Mimo świadków, nie mógł uwierzyć w to, że Ronat Hagan osobiście postawił ją na stryczku. Dla niego była wcieleniem najgorszych koszmarów, a koszmary nie umierają tak łatwo...
— "Pierwszy dzień polowania na czarownicę" — powtórzyła pod nosem blondynka, przypominając sobie końcową stronę z dziennika. Jeśli rzeczywiście była ona ostatnim wpisem, istniała szansa, że Ronat zawiódł. Czyżby Arabela kłamała, mówiąc, że Tara zginęła dwa razy? — Co się potem stało z Haganem?
— Podobno nigdy nie wrócił. Ale to nie tak, że tam zmarł. Najzwyczajniej w świecie zamieszkał w lesie i słuch o nim zaginął — odparł, wystawiając dłoń z latarnią, którą wzięła od niego Eilis. Chociaż w ten sposób zdecydowała się odciążyć starca.
— Nie sądzisz, że to trochę podejrzane? Dlaczego miałby porzucić wiernych, którymi się opiekował od dłuższego czasu? — zdziwiła się, dochodząc do rozwidlenia. Spojrzała na Brama, a ten kiwnięciem głowy nakazał iść w lewo.
— To bardzo podejrzane, ale miało miejsce prawie sto pięćdziesiąt lat temu. Ronat Hagan był kapłanem, którego przysłali z Ornory na prośbę ówczesnego sołtysa, krótko po założeniu wioski. Więcej mi o nim nie wiadomo — warknął, poprawiając niesionego przez siebie Ahena, jaki wyraźnie zaczął mu ciążyć.
— Za to wiesz całkiem sporo o trzecim kapłanie — Ferrisie — zauważyła.
— Jednak on jest zaledwie postacią drugoplanową w tej historii. Najważniejszą rolę pół wieku temu odegrała Rowena.
— Pańska siostra... — powiedziała przyciszonym głosem, jakby nie do końca chciała, aby Bram to usłyszał.
— Od dziecka mówiła, że widzi w snach posiadłość w głębi lasu. Bardzo dokładnie opisywała kobietę, której nigdy nie widziała na oczy. Mabh nawet wtedy było zamkniętą społecznością, nieodwiedzaną nigdy przez nikogo z zewnątrz. Wszyscy się tu znali, więc nie mogła kogoś takiego spotkać. Budziła się w nocy z krzykiem, zalana łzami. A choć z trudem łapała powietrze, ciągle powtarzała, że jest niewinna. Matka kazała jej nikomu o tym nie mówić, ale nie mogła ukrywać tego przez wieczność. Poszła z tą sprawą do kapłana, który zbadał Rowenę. Stwierdził, że jest całkowicie zdrowa i kazał wracać do domu. Dwa dni później uciekł z Mabh, a na jego miejsce przybył Ferris.
— Zgaduję, że pańskiej siostrze wcale się nie polepszyło? — zapytała, próbując połączyć wszystko w całość.
— Nie było możliwości, aby się jej polepszyło. Tamtej nocy, kiedy życie w wiosce stało się koszmarem, nasza matka musiała pomóc sąsiadce przy porodzie. Zostaliśmy w domu tylko we dwójkę. Rowena powiedziała, że nadchodzą cienie. Że umowa, jaką Czarna Magia zawarła ze światem, właśnie się dopełnia. Nie miałem pojęcia, o co takiego jej chodziło. Byłem zbyt młody, aby zrozumieć... Choć teraz nadal nie rozumiem. Wybiegła, kierując się w stronę lasu, ale ktoś z mieszkańców ją powstrzymał. Z szaleństwem w oczach próbowała się wyrwać, jednak na próżno. Zaprowadzili ją do Ferrisa — przerwał na chwilę, jakby chciał zebrać myśli. Najwidoczniej nie wszystko, o czym wiedział, mogło zostać wypowiedziane na głos.
— A Ferris uwierzył jej słowom — dokończyła.
— Nie miał wyjścia. Na własne oczy ujrzał Dzieci Mroku pędzące bezszelestnie przez las, chcące zgromadzić się w jednym miejscu. Wtedy nas jeszcze ignorowały. Zebrał ludzi, a każdy wziął do obrony to, co aktualnie posiadał. Gdybyś widziała tamtą noc... Strach, przerażenie, nienawiść, chęć mordu i obłęd... To wszystko w jednej chwili wybuchło w ich oczach zupełnie jak ogień, który ze sobą nieśli. Kazali prowadzić Rowenie, a ona bez słowa się podporządkowała. Miałem nawet wrażenie, że dostrzegłem na jej twarzy uśmiech. Że sprawia jej to radość. W sekrecie ruszyłem za nimi, sprzeciwiając się woli matki. Gdy dotarłem na miejsce, było po wszystkim... Wszyscy z wyjątkiem Ferrisa nie żyli. Kapłan ostatkiem sił drapał w amoku na płonących drzwiach posiadłości modlitwę do swojej bogini. Krzyczał, że żałuje i błagał o wybaczenie, aż w końcu opadł z sił.
— Czy... — Eilis przełknęła głośno ślinę, dochodząc do kamiennej płyty, przez którą tu przybyła wraz z Ahenem. — Rowena była wewnątrz płonącego budynku?
— Tak — mówił, odkładając ciało na bok, by wypchnąć kamień i utorować tym samym dalszą drogę. — Rowena otworzyła drzwi, wychodząc z wysoko uniesioną głową. Zaraz po niej pojawili się Sheridanie, płaszcząc się niczym posłuszne psy. Pozwoliła zjeść wszystkich zabitych. Nie zauważyła, że kapłan ciągle pisze po drzwiach, tym razem własną krwią. Drzwi się zatrzasnęły, a ona próbowała siłą je otworzyć. Wrzeszczała wściekle, na próżno uderzając w nie pięściami. Widząc to, uciekłem. Nie chciałem wierzyć, że ten potwór jest moją starszą siostrą. Resztę historii już znasz. Nasze życie zmieniło się w piekło, a wioska w klatkę.
Światło poranka zalało ich, całkowicie oślepiając na moment. Dziewczyna w końcu mogła dokładniej przyjrzeć się swojemu rozmówcy.
Miał na sobie stare i grube, brązowe szaty, teraz zupełnie skąpane w krwi byłego dowódcy wojsk cesarskich. Jego siwa broda sięgała mostka, a podkrążone oczy najwidoczniej nadal przyzwyczajały się do świata zewnętrznego. Białe włosy niestarannie przycięte, najpewniej nożem, by nie przeszkadzały w pracy. Pomimo swojego wieku, był całkiem masywny.
Blondynka zastanawiała się, jak silny musiał być psychicznie, aby zachować zdrowe zmysły przez tyle lat. Zaimponował jej w ten sposób. Dokonał czegoś, czego sama nie byłaby w stanie.
— Żałujesz tego? — spytała, odwracając wzrok, gdy ponownie podnosił Ahena.
— Każdego dnia. Powinienem był wtedy zginąć, a nie żyć ciągle w strachu jak szczur. Jednak wierzę, że po coś dane mi było doczekać dzisiejszego dnia. — Po tych słowach pożegnał się z Eilis i ruszył w swoją stronę, wcześniej jeszcze każąc jej odpowiednio się przygotować. — Spotkamy się przy dzwonkach za godzinę. Im wcześniej wyjdziemy, tym lepiej. Trzeba zdążyć przed zmrokiem.
***
Blondynka siedziała na ulubionym bujanym fotelu Arabeli, wpatrując się za okno. Zastanawiała się, dlaczego gospodyni zwykła przesiadywać w takim miejscu i godzinami wbijać wzrok w granicę lasu. Możliwe, że bała się Sheridanów tak bardzo, iż nawet w ciągu dnia czuwała. Możliwe też, że całe życie wyczekiwała na ratunek, jaki mógłby nadejść z dawnej drogi prowadzącej do wioski.
Eilis wzięła spory łyk naparu z białych korzonków, uspokajając się. Odłożyła kubek na niewielki stolik i wzięła z niego wszystkie trzy księgi, jakie przygotowała do dalszej drogi. Z piwnicy klasztoru zabrała dziennik Ronata i spis ludności, do tego z piętra wzięła swoją "Inwersję magiczną". Otworzyła grube tomisko i raz jeszcze przeczytała dokładną instrukcję, jak poprawnie rzucić zaklęcie. Złożyła rękę w pięść, powoli ją otwierając, by następnie szybko odwrócić ją otwartą dłonią do ziemi i unieść do góry.
— Inwersja magiczna kosztuje życie... Dokładnie jedno życie za jedną inwersję — mówiła do siebie, uśmiechając się smutno. Anna najpewniej o tym wiedziała, a nawet mimo to, podarowała jej to tomisko. Nie było czasu na wahanie. Już zdecydowała, że za wszelką cenę musi wydostać się z Mabh.
Gdzieś daleko stąd, na wsi, czekała na nią rodzina. Matka z ojcem i trzech starszych braci, którzy z radością wysłali swoją młodszą siostrzyczkę na nauki do klasztoru, aby zapewnić jej lepszą przyszłość. Nie chciała ich zawieść.
Wzięła kolejny łyk, po czym poprawiła broszkę. Spojrzała między drzewa, odgarniając jasne włosy za ramiona. Ten obraz niemalże hipnotyzował. Miał swój własny, niepowtarzalny urok. Przerażające drzewa zdawały się poruszać w rytm wiatru, całkiem obdarte z kory. Ślady ogromnych szponów jaśniały w blasku słońca, a pośród nich siedziała ona...
Uśmiechała się radośnie, machając do Eilis i tym samym zwracając na siebie uwagę. Blondynce serce momentalnie szybciej zabiło. Jak długo już tam siedziała? Od jakiego czasu się w nią wpatrywała? Wcześniej kompletnie nic nie zauważyła... Zupełnie jakby dziewczyna o hebanowych włosach potrafiła zlewać się z otoczeniem.
Ale czy ktoś o tak promiennym uśmiechu rzeczywiście może być zły? Tamtego dnia, gdy ujrzała ją po raz pierwszy, również ciepło się uśmiechała. Wydawała się taka szczęśliwa i taka... Odległa.
Zapewne nawet nieświadoma, że swoim zachowaniem przynosi ukojenie niespokojnemu umysłowi. Patrząc na nią, miało się wrażenie, że wszystko jakoś się ułoży.
— Rozumiem... — szepnęła do siebie, zamykając oczy i odprężając. — To jej wypatrywałaś całe dnie...
***
— Gotowa? — zapytał Bram, widząc idącą w jego stronę blondynkę ze skórzaną torbą przerzuconą przez ramię.
— Tak — odparła pewnie, kątem oka spoglądając na miecz Ahena, jaki znalazł się teraz w posiadaniu starca. — Ruszajmy.
Wtedy nie liczyło się już nic innego niż dotrzeć do celu najszybciej jak to możliwe. Oboje przeszli nad czerwoną wstążką z dzwoneczkami, wkraczając na terytorium wiedźmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro