Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17 - Nauka z Arabelą

 Wyrazisty zapach wydobywający się z kubka drażnił nos Eilis. Arabela postanowiła wspomóc dziewczynę w nauce swoim osobistym wywarem, który pobudzał umysł i nie pozwalał zasnąć. Coś, co smakowało bardzo podobnie do wczorajszej zupy, zastępowało jej już jakiś czas wszystkie posiłki. Dziewczyna wertowała niecierpliwie kartki, nadal nie rozumiejąc wystarczająco, aby rzucić choć jedno proste zaklęcie. Gdyby tylko znała podstawy magii, nauka "Inwersji magicznej" stałaby się znacznie prostsza. Zrezygnowana zamknęła księgę i położyła na niej głowę, spoglądając za okno. Zbliżało się południe, a ona wciąż nie miała żadnej wskazówki.

Blondynka pocieszała się jedynie myślą, że teraz znała powód spalenia pierwszego egzemplarza manuskryptu podarowanego jej przez Annę. To obszerne tomisko nie uczyło jedynie paru zaklęć, jak Eilis sądziła na początku. Mało tego, nie uczyło nawet jednego zaklęcia. Wiedza w nim zawarta była zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. To początek zupełnie nowego nurtu w zarządzaniu siłami natury. Przedstawiała ona białą, jak i czarną magię w dobrym świetle. Dawała magom wybór. Zapewne po jej przeczytaniu wiele osób decydowało się zagłębiać w mroczne odmęty czarów. Wszyscy wysoko postawieni członkowie rady chcąc zminimalizować rozpowszechnianie się czarnej magii, postanowili pozbyć się "Inwersji magicznej". Jedna księga spłonęła na oczach ludzi podczas Festiwalu Blasków — największej uroczystości w całym Furantur ku pamięci bogini światła, która dała śmiertelnym istotom jeszcze jedną szansę. Wtedy to na jeden dzień milkną konflikty, a spojrzenia ludzi kierują się w stronę najpotężniejszej świątyni Helium, znajdującej się na ziemiach cesarstwa Gementes. Właśnie tam, aby dać przykład wszystkim mieszkańcom Niższego Królestwa, zniszczono pierwszą "Inwersję magiczną". Tego samego dnia miała spłonąć również druga, ale jakimś cudem to Eilis była jej obecną posiadaczką.

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków, stawianych na kolejnych drewnianych stopniach. Jak się spodziewała, na piętro weszła Arabela trzymająca dwa kubki swojego dziwacznego wywaru. 

— Jak sobie radzisz? — zapytała, wymuszając na swojej twarzy niewielki uśmiech, który kosztował ją zapewne resztę radości, jaka jej z życia pozostała.

— Chciałabym powiedzieć, że dobrze... — odparła, wzdychając przy tym głęboko. Nigdy nie lubiła, gdy na jej barkach spoczywało zbyt wiele. Nawet w klasztorze zazwyczaj starała się trzymać na uboczu i wykonywać mniej odpowiedzialne zadania, aby przypadkiem nie zawieść Anny. Teraz jednak było znacznie gorzej. Nie mogła zawieść siebie, Arabeli i Ahena, bo od niej zależało, czy cała trójka dożyje jutrzejszego poranka. — Ale nawet nie jestem pewna, czym są te istoty. Gdybym wiedziała choć tyle, może łatwiej byłoby się ich pozbyć.

— Dzieci Mroku — zaczęła kobieta, przysiadając na łóżku, po czym odłożyła kubki z wywarem na niewielki stolik stojący obok. — Wysłannicy wiedźmy. Jej służący, którzy ślepo wykonują rozkazy. Potwory żywiące się ludzkim mięsem. Mają dość wysoki poziom inteligencji. Ich prędkość i siła jest na poziomie bestii z najgorszych koszmarów. Gdy byłam jeszcze dzieckiem, kapłan nazwał je "Sheridanami", a krótko po tym popełnił samobójstwo, krzycząc, że nic nie zdoła nas ocalić. Że wiedźma przygarnęła demony i świat czeka zagłada, a piekło zaczyna się tutaj, w tej wiosce. Jego śladem poszło mnóstwo innych mieszkańców. Oczywiście nie od razu, jednak gdy potwory zaatakowały po raz kolejny, a ludzie znów ujrzeli okrucieństwo, jakie potrafią wyrządzić, woleli odejść z własnej woli. Na początek starcy, później dorośli, aż nawet dzieci straciły wiarę w innych, poddając się strachowi. Wśród żywych pozostały największe szumowiny i wykorzystując ciała samobójców, karmili potwory. To przedłużyło ich nędzny żywot o kilka kolejnych lat.

Eilis z niezwykłą uwagą słuchała Arabeli, wyobrażając sobie ból, jaki ta kobieta czuła w sercu, odkąd sięgała pamięcią. Przygryzła dolną wargę, odwracając wzrok od zatroskanego spojrzenia gospodyni. Z pewnością mieszkanka tej przeklętej wioski winiła się, iż kolejna osoba została wplątana w ich osobiste porachunki z Tarą. Ale za co tak naprawdę musieli oni cierpieć? Jaki cel w tym wszystkim mogłaby mieć Matka Czarnej Magii? W przeciwieństwie do Vina nie chciała mścić się na Niebiosach. Różniła się od Helium, która to próbowała ocalić jak najwięcej śmiertelnych istot z objęć ciemności. Nie czekała też na znak, jak Vanora, aby wyjść z ukrycia. Po prostu bawiła się strachem ludzi. Jak ktoś taki miałby pomóc Upadłym powrócić do domu?

— "Uwolnij Tarę." — Blondynka powtórzyła słowa Baronowej, spoglądając na Arabelę. — Kapłan wiedział, że nic go nie ocali. Sheridanie byli oddzielnymi bytami, które zostały przygarnięte przez wiedźmę. Dzieci Mroku nazywane są dziećmi, ale dlaczego? Czy to przez to, że ich matką stała się sama Matka Czarnej Magii? Czy właśnie dlatego zyskała takie miano? A więc Sheridanie byliby czarną magią. Istotą magii samą w sobie. Czystą energią. Co za tym idzie, nie są potworami. Są zaklęciem. Wszystkie zaklęcia podlegają "Inwersji magicznej". To tylko teoria, ale... Kapłan bał się tego zaklęcia, bo wiedział znacznie więcej ode mnie. Gdy tu trafiłam, dostałam tylko jeden, krótki rozkaz. "Uwolnij Tarę" — powtórzyła raz jeszcze, groźnie marszcząc przy tym brwi. — Arabelo, jak można uwolnić Tarę?

— Zadziwiasz mnie, Eilis — Kobieta podała jej kubek, z drugiego natomiast wzięła jeden, głęboki łyk, zanim zaczęła mówić. — "Imię wiedźmy" — wyszeptała, zapewne po to, aby Ahen znajdujący się piętro niżej nic nie usłyszał. — Tara nie wychodzi ze swojego domu, ponieważ została tam zamknięta. Nie znam szczegółów, ale podobno ta wioska powstała na ziemiach wiedźmy. Wtargnęliśmy tu bez pozwolenia, po czym siłą zajęliśmy te tereny. Pierwotnego właściciela spalono na stosie, jednak po stu latach powróciła, roszcząc sobie prawa do utraconych ziem. Sto lat to bardzo dużo czasu, Eilis. Mała osada może zmienić się w całkiem dobrze prosperującą wioskę. Nikt nie chciał oddawać swoich domów, więc ówczesny kapłan rozpoczął polowanie na czarownicę. W głębi mrocznego lasu odnaleziono dwór. Spalono go, a wiedźmę razem z nim. Tak Tara umarła drugi raz i już nie powróciła. Nie osobiście. Po całym jej domostwie zostały zaledwie drzwi. Nie tknięte ani przez czas, ani przez ogień. A gdy drzwi się otworzyły, wypełzły z nich najgorsze koszmary. "Imię wiedźmy" to słowa, które widnieją tam do dziś. Kapłan zdarł sobie paznokcie, wydrapując je w amoku. Podobno gdy ktoś napisze je własną krwią, Tara będzie mogła wyjść.

— A więc ona się mści, bo w przeszłości spalono ją żywcem, w dodatku dwa razy? — spytała się z wyraźnym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. 

To miejsce stało się istnym piekłem zaledwie przez jej gniew. Przez gniew strąconego bóstwa, o którego odnalezienie poprosiła Vanora i o którego istnieniu poinformował ją Lucus. Opiekun Matuti był pewien, że Tara żyje, a więc pozostawało wciąż w to wierzyć, nawet mimo tego, iż nie miała okazji jej ujrzeć na własne oczy. Wiedźma była uwięziona we własnym domu, który spłonął prawie pięćdziesiąt lat temu... W takim razie kim jest dziewczyna o hebanowych włosach, jaką Eilis spotkała w lesie?

— Potrzebujesz więcej czasu, prawda? — zapytała nagle Arabela, gdy dziewczyna brała pierwszy łyk z kubka. — Ja ci ten czas dam.

— Nie rozumiem... Do zachodu słońca pozostało mniej niż sześć godzin — odparła, odkładając naczynie na bok.

— Nigdy nie lubiłam być przytomna, podczas gdy zabierali jedno z nas. Przez czterdzieści osiem lat przetrwałam, bo gdy rozbrzmiewał ten potworny wrzask, ja spałam. Wydawało mi się to lepsze niż oglądanie krwawej masakry na własne oczy. Mój organizm z czasem zaczął się uodparniać na środki nasenne, więc trzeba było zwiększyć dawkę. Dziś miałam postąpić jak zwykle, jednak rozmowa z tobą uświadomiła mi, że nie wszystko stracone. W ostatniej chwili zamieniłam kubki. Masz lekkie zawroty głowy i coraz trudniej utrzymać ci równowagę. To zrozumiałe — mówiła, zbliżając się do niej powoli, po czym lekko pchnęła dziewczynę, a ta bezwładnie upadła na podłogę, pogrążając się w głębokim śnie. — Tylko sen jest wybawieniem od tej bezsensownej rzeczywistości. Zaśnij...

***

Eilis patrzyła na plecy Lucusa, który wyprostowany stał nieruchomo. Szeptał pod nosem kolejne słowa, jednak zbyt cicho, aby dziewczyna mogła cokolwiek usłyszeć, a tym bardziej zrozumieć. Zamknęła oczy. Gdy ponownie je otworzyła, opiekuna Lasu Błogosławionych nie było już w zasięgu wzroku. Jego miejsce zajęła kobieta, która mocniej okryła się swoim płaszczem z brunatnych piór. Masywne skrzydła uniosły ją w górę, wzbudzając potężny podmuch wiatru. Sowa zniknęła.

Słodki zapach krwi w końcu zdołał dotrzeć do nozdrzy dziewczyny. Wynurzyła się z jeziora Vanory, które tonęło w szkarłacie. Gdy mrugnęła, to i ten obraz zniknął, pozostawiając w sercu blondynki niezgłębioną pustkę. Rozbił się niczym szklany dzwoneczek, którym ktoś z zazdrości cisnął o ścianę. "Już nigdy więcej nie wyda dźwięku" — pomyślała, chichocząc cicho.

Jedyne słowo, którym mogła opisać to, co widziała... nie istniało.

Znajdowała się Nigdzie, ale gdzie Nigdzie miało swoje miejsce? Czy było daleko, czy może raczej blisko jej domu? Czy ktoś jeszcze zamieszkiwał Nigdzie?

Z wyjątkiem niej nie było tu chyba więcej osób. Stała przed nią i przed nikim więcej. Były tylko one dwie. Eilis i Eilis, trwające w milczeniu i patrzące na siebie niczym lalki, które ktoś ułożył na wystawie sławnego rzemieślnika. Żadna nie odważyła się nawet oddychać, a co dopiero kiwnąć palcem.

— Uwolnić Tarę — zaczęła jedna z nich, jakby automatycznie.

— Po to tu jestem — odpowiedziała druga, z martwym wyrazem twarzy.

— Ale czy sobie poradzę?

— Muszę.

— Kim jesteś?

— Kim jestem?

— Ty?

— Czy ja?

— Która z nas jest prawdziwa?

— A która jest tylko podłym kłamstwem?

— Lucus.

— I Sowa.

— Vanora.

— I Vin.

— Każde z nich...

— Musi umrzeć.

— Dla mnie?

— Dla ciebie?

— Dla nas?

— Dla niego.

Uśmiechnęły się. Rozmowa, która zakończona została na długo przed tym, zanim się zaczęła, ciągnęła się w nieskończoność. Nigdzie nie zna czasu. Nigdzie nie zna bytu. Nigdzie nie zna nikogo z wyjątkiem samego siebie. Dlatego to Nigdzie jest prawdziwym Bogiem. Nigdzie nienawidzi fałszywych bóstw, ale nikt przecież o tym nie wie. W końcu Nigdzie nie istnieje...  

------------------Notka od Autora-------------

Wybaczcie, że tak długo nie było rozdziału, no ale... W sumie, kogo ja chcę oszukać. Nie chciało mi się pisać xD 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro