Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Upiłam kolejny łyk nieco zimniej już herbaty. Wygodniej ułożyłam się na kanapie analizując to wszystko co usłyszałam.

- Czyli zostaję tutaj i Yasuo będzie mnie trenował - podsumowałam podnosząc wzrok z nad kubka. Spojrzałam na dziewczynę, a potem na mężczyznę delikatnie stukając naczyniem o zęby - no nie powiem ciekawa sytuacja - mamrotałam dalej nad tym wszystkim myśląc.

- Mówiąc w dużym skrócie - usłyszałam głos przyjaciółki. Mimo iż na nią nie patrzyłam wiedziałam, że jest zakłopotana, ale pewnie nie tylko ona - musisz wrócić do formy, a Yasuo najlepiej się do tego nada - poczułam rękę na ramieniu. Obróciłam głowę spotykając ciepły wzrok Shyvany.

Wpatrywałam się w jej żółte oczy cały czas myśląc nad tym wszystkim. Czy to aby na pewno dobry pomysł? A jeśli będę tutaj przeszkadzać? Albo się nie polubimy?

Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi..

- I nie martw się na zapas - mrugnęłam parę razy wyrwana z rozmyśleń. Stukałam palcami o naczynie przerywając ciszę panującą w pomieszczeniu - wszystko będzie dobrze, zobaczysz - dziewczyna posłała mi uśmiech, który lekko odwzajemniłam.

- Nie ma co się martwić Noële - wreszcie odezwał się siedzący od dłuższego czasu Yasuo. Odwróciłam głowę w jego stronę spotykając jego ciepłe spojrzenie brązowych tęczówek - tutaj jesteś bezpieczna - posłał mi łagodny uśmiech. Zagryzłam wnętrze policzka poruszając nieznacznie ogonem.

Cholera... Ile on wie?

- No dobra - westchnęłam odpuszczając. Wiedziałam, że dalsza dyskusja jest bezcelowa. I tak nie wygram, a co dopiero w takim stanie - więc od czego zaczynamy?

Będzie dobrze... Prawda?

~~

- Że co proszę?! - krzyknęłam omal nie krztusząc się wodą. Kaszlałam biorąc głębokie wdechy powietrza do płuc, a następnie wypuszczając je ze świstem - leżałam tak prawie dwa miesiące?! - otarłam łezki, które zgromadziły się w końcikach moich oczu przy okazji uspakajając oddech.

- Twój stan był ciężki Karasu - przeniosłam spojrzenie na Mistrza wciąż ciężko oddychając. Poruszałam ogonem na boki próbując się jakoś uspokoić i przyjąć tą informację do wiadomości - rana była bardzo poważna. Na dodatek straciłaś dużo krwii oraz do twojego organizmu dostała się jakaś trucizna. Zapewne Zed musiał zatruć ostrze - mężczyzna mówił spokojnie uważnie na mnie patrząc.

- Ale gdybym nie dała się wtedy tak łatwo podejść to wszystko nie miałoby miejsca - powiedziałam przytłoczona tym wszystkim. Westchnęłam cicho kładąc uszy po sobie oraz zwieszając głowę - to była moja wina. Mogłam go zabić kiedy miałam ku temu okazję..

Ale nie poznała bym prawdy, która teraz mnie tak zżera od środka...

- To nie twoja wina dziecko - podkuliłam ogon nie podnosząc nawet wzroku na Senseia Shena. Nie potrafiłam na niego spojrzeć po tym co się wydarzyło - ryzykowałaś własne życie ratując mnie, a Zed i tak by nie odpuścił - w końcu podniosłam zaszklone oczy na mężczyznę.

- Dokładnie! - wtrąciła się Akali zwracając uwagę wszystkich. Wyrzuciła ręce w powietrze patrząc na mnie - ekhem.. Ale wiesz kto mógł równie dobrze kłamać - dodała spokojniej dopijając resztę wody znajdującą się w jej naczyniu.

- Akurat w tej sprawie nie kłamał - po raz kolejny spojrzałam Mistrza. Czułam jak od środka miotają mną różne emocje - w takich sprawach akurat nigdy nie kłamie.

- Zaraz.. Czyli Mistrz wiedział? - zapytałam nagle stawiając uszy. Czułam wypełniający mnie  żal zmieszany z gniewem. Nie mógł tego wiedzieć. Ja nawet tego nie widziałam.

A co jeśli?

- Tak Karasu wiedziałem - powiedział, a ja zamarłam. Przez tyle lat żyłam w niewiedzy, że mam brata. Gdybym wiedziała to wszytko mogłoby się potoczyć inaczej - Sądziłem, że tak będzie lepiej... Później jednak zmieniłem zdanie i chciałem ci to wyjaśnić na spokojnie, ale Zed mnie uprzedził - westchnął patrząc na mnie.

- Ale przecież było tyle czasu! - krzyknęłam gwałtownie wstając od stołu. Mój gniew co raz bardziej narastał, a żal zniknął. Zdenerwowana machałam ogonem i położyłam uszy - wszytko mogłoby być inaczej! - wybiegłam z pomieszczenia trzaskając drzwiami.

Słyszałam głosy krzyczące moje imię zagłuszane krwią szumiącą w moich uszach. Po prostu biegłam przez doskonale znane mi korytarze, które nagle zaczęły wydawać mi się tak obce. Niczym strzała wbiegłam do swojego pokoju z hukiem zamykając drewnianą płytę ogonem. Oparłam się o drzwi głośno oddychając. Wplotłam ręce we włosy mimowolnie zjeżdżając w dół. Podkurczyłam nogi szczelnie owijając je ogonem. W mojej głowie kotłowało się tyle myśli, na które nie będzie mi już nigdy dane poznać odpowiedzi. Zastrzygłam uszami słysząc kilka par stóp odbijających się echem po korytarzach aby po chwili ucichnąć tuż za drewnianą płytą.

- Karasu tutaj Akali - usłyszałam ciche pukanie. Cicho westchnęłam wyplątując ręce z włosów, które po chwili beznamiętnie leżały na podłodze wzdłuż mojego ciała - proszę otwórz i porozmawiajmy na spokojnie - ponownie delikatnie zapukała w dzielącą nas płytę.

- Skarbie, proszę - tym razem usłyszałam doskonale znany męski głos. Wlepiłam swoje spojrzenie w ścianę naprzeciw mnie pusto się w nią wpatrując. Chciałam zostać sama - wiemy, że nie jest ci teraz łatwo. Chcemy jakie pomóc - usłyszałam ciche westchnięcie i minimalne skrobanie w drzwi. Red.

Odejdzcie... Proszę...

Mozolnie przeniosłam swoje spojrzenie na okno. Ptaki śpiewały, słońce zalewało świat swoim blaskiem oraz ciepłem, a leciutki wiatr kołysał roślinnością. Zastrzygłam uszami słysząc niezrozumiałe dla mnie szepty, a po chwili powolnie oddalające się kroki aby po chwili ustąpić niezmąconej ciszy.

Poszli..

Wzięłam głęboki oddech uspakajając się. Mój gniew momentalnie wyparował zastępując go falą rozgoryczenia zdając sobie sprawę z tego co się wydarzyło.

- Uhh.. Karasu.. - przetarłam oczy prostując nogi. Poprawiłam ogon układając go wygodniej na podłodze. Po raz kolejny wzięłam głęboki oddech - czemu nie panuję nad emocjami - westchnęłam kładąc ręce na nogi.

Zamknęłam oczy opierając głowę o drzwi. Czułam gromadzącą się w moich oczach ciecz. Pokręciłam głową starając się odgonić łzy. Nie chciałam płakać, a tym bardziej użalać się nad sobą. To wszystko co się stało tylko i wyłącznie moja wina.

Ale chociaż wy byliście bezpieczni.

Przekręciłam głowę otwierając oczy. Biurko, szafa, łóżko, półka z książkami. Przekręciłam głowę widząc tytuły. Postawiłam uszy.

Mity i Legendy..

Popatrzyłam na siebie. Pokręciłam głową powoli zmieniając pozycje. Ostrożnie oraz powoli starałam podnieść całe swoje ciało. Syknęłam cicho czując ból brzucha, o którym wcześniej zapomniałam przez to wszystko. Podpierając się mebli łapa za łapą zmierzałam w stronę pułeczki zawieszonej nad biurkiem. Uniosłam dłoń delikatnie dotykając okładki, aby po chwili skończyć z nią na łóżku. Wygodnie oparłam się plecami o ramę mebla biorąc przedmiot na kolana. Ostrożnie otworzyłam księgę zatrzymując się na spisie treści. Szybko przeanalizowałam zżółkniętą kartkę, a następnie otworzyłam na odpowiedniej stronie.

Zobaczmy co my tutaj mamy.

~~

Słońce już dawno góruje nad widnokręgiem przyjemnie grzejąc moją twarz. Delikatny, ciepły wietrzyk rozwiewał moje czyste białe włosy, które skutecznie zostawały zatrzymywane przez trzy pary rogów. Od ponad godziny siedziałam na parapecie w pokoju, który od teraz należał do mnie. Kremowe ściany, meble z jasnego drewna, ciemniejsze dodatki oraz piękne duże okno na piętrze. Yasuo wraz z Shyvaną pokazali mi cały dom. Po tym wszystkim poszłam się ogarnąć i zmyć wszystkie negatywne emocje oraz resztki brudu po tak długiej podróży. Przyjrzałam się również moim ranom, które mimo wszystko przydałoby się jeszcze opatrzyć i jeszcze raz oczyścić. Westchnęłam.

Przydałoby się w końcu zejść na dół.

Odwróciłam głowę w stronę drzwi, zza których wydobywał się dźwięk pukania. Nie zdążyłam nawet nic powodzieć. Momentalnie drzwi delikatnie się uchyliły, a do pomieszczenia weszła moja przyjaciółka. Posłała mi delikatny uśmiech, a ja ponownie spojrzałam na naturę za oknem.

- I jak tam samopoczucie? - zapytała wesoło wchodząc w głąb pomieszczenia. Poprawiłam zwisający ogon przenosząc wzrok na dziewczynę - mam nadzieję, że nie jest tak źle - zaśmiała się stając obok mnie. Posłałam jej uśmiech słysząc jej śmiech.

- Póki co wszystko dobrze - również się zaśmiałam. Szturchnęłam ją łokciem uważając aby nie spaść. Odwróciłam się kładąc łapy na ziemi cały czas patrząc na smoczycę - tylko przydałoby się jeszcze raz spojrzeć na moje rany, a nie wiem gdzie jest apteczka - powiedziałam wzdychając. Uniosłam lekko ogon ukazując jedną z ran.

Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Uniosłam zdziwiona jedną brew widząc wychodzą z mojego pokoju przyjaciółkę. Siedziałam skołowana nie wiedząc co się właśnie wydarzyło.

Okey..?

Po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a do pomieszczenia ponownie wparowała Shyvana z apteczką w ręce.

- Siadaj na łóżko - rozkazała matczynym tonem sama do niego podchodząc. Nie chcąc wdawać się w zbędną dyskusję wstałam kręcąc głową. Sprawnie pokonałam potrzebny dystans siadając obok - to raczej nie potrwa długo.

Usiadłam w odpowiedniej pozycji pokazując najpierw nadgarstki, a potem ogon. Syknęłam cicho czując pieczenie spowodowane wodą utlenioną, ale po chwili ból ustał. Zanim się obejrzałam rany zostały dokładnie owinięte bandażami.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się szczerze. Ostatni raz spojrzałam na opatrunki, a następnie przeniosłam wzrok na smoczycę.

- Nie dziękuj moja droga - zaśmiała się klepiąc mnie po głowie. Podniosłam jedną brew patrząc na nią pytająco

- Mam wrażenie, że coś kombinujesz - zaczęłam podejrzliwie. Poprawiłam włosy, a następnie założyłam ręce na piersi - i nie wiem czy się bać czy nie - dokończyłam szczerze.

- Może tak, może nie kto to wie - puściła do mnie oczko śmiejąc się perliście. Pokręciłam głową z cichym śmiechem. Z nią mi się nigdy nie nudzi - ale nie przejmuj się tym teraz - wstała biorąc apteczkę do ręki. Posłała mi uśmiech odwracając się.

Spojrzała na mnie jeszcze raz przez ramię. Uśmiechnęłam się delikatnie, a dziewczyna stała już pod drzwiami. Otworzyła drewnianą płytę, a do pokoju niczym strzała wyleciał Damon. Szczeknął wesoła wyskakując na łóżko obok mnie. Zaśmiałam się cicho ponownie przenosząc wzrok na Shyvane, ale jej już nie było, a drzwi były zamknięte.

~Drobne podłości pokrywką dzień powszedni tak, jak liście okrywają drzewo~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam za tak długi brak rozdziału, ale miałam problemy rodzinne, które niestety mnie nieco przerosła. Postaram się aby moja regularność wróciła do normy. Jeszcze raz was przepraszam.

~ Kocham
~ ZimneŁapki



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro