Rozdział 2
Siedziałam na krawężniku, szczelnie opatulona szorstkim, grubym kocem, który dała mi jedna z policjantek. Moja głowa pulsowała tępym bólem, zupełnie jakby ktoś uderzył mnie metalową rurą w potylicę. Patrzyłam przed siebie, nie zwracając uwagę na ratowników medycznych, przenoszących nieprzytomnych ludzi do karetek. Drżałam, choć nie było mi ani trochę zimno. Bez przerwy ktoś podchodził do mnie i pytał, jak się czuję. Kiwałam tylko głową, nawet na nich nie patrząc. Czułam się pusta i zagubiona, jakbym błądziła we mgle. Przed oczami przebiegały mi sny sprzed wielu lat, a raczej ich urywki.
- Rachel! - usłyszałam i momentalnie uniosłam głowę. Zobaczyłam mamę biegnącą w moją stronę. Była zasapana i zdenerwowana. - Boże, dziecko, co się stało? - Panika w jej tonie była tak wyraźna, że aż zaraźliwa.
- Nie pamiętam - odparłam beznamiętnym, wyprutym z wszelkich emocji głosem. Byłam dziwnie spokojna, zupełnie jakby to, co się stało, nie wywołało na mnie żadnego wrażenia. Wstałam powoli i podeszłam do kobiety, rzucając koc na chodnik.
- Chodź, zabiorę cię do domu - mruknęła, starając się udawać, że wszystko jest w jak najlepszym początku. Widziałam jednak jej rozbiegane, przerażone spojrzenie. Weszłam do samochodu mamy i wtuliłam się w siedzenie. Usiadłam z tyłu, chcąc uniknąć jej przenikliwego spojrzenia. Patrzyła na mnie inaczej niż zwykle. Dostrzegłam drganie jej dłoni, choć była kobietą, która nawet w trudnych sytuacjach panowała nad sobą. Najgorsze jednak było to, że jej zachowanie nie świadczyło o ty, że boi się o mnie. To ja ją przerażałam.
***
- Wstawaj Rachel - usłyszałam, po czym poczułam, że ktoś gwałtownym ruchem ściąga ze mnie ciepłe okrycie. Mruknęłam niezadowolona i otworzyłam niechętnie oczy. Zobaczyłam, że mama stoi nade mną, w jednej ręce trzymając kołdrę, a w drugiej swój telefon. Jej oczy były wyraźnie przekrwione. Zauważyłam również obecność sińców, których nigdy nie miała. Zmarszczyłam brwi. Wyglądała, jakby nie spała całą noc, a mimo to stała przede mną ubrana i gotowa do wyjścia. Zdziwiona spojrzałam na zegar, który wskazywał kilka minut przed dziewiątą.
- Jedziesz gdzieś? - zapytałam zaskoczona i przejechałam dłonią po włosach, które tworzyły teraz miękkie fale zamiast sprężystych loków, jak na ogół. No tak - pomyślałam. Jedna z pamiątek po imprezie.
- Obie jedziemy - rzuciła kołdrę z powrotem na łóżko i odwróciła się w kierunku wyjścia. - Ubieraj się, chcę cię widzieć za dziesięć minut na dole - Zdziwiła mnie szorstkość i oziębłość, jaką usłyszałam w jej głosie. Po wczorajszym nieposłuszeństwie wolałam jednak nie stawiać oporów, więc zwlokłam się posłusznie z łóżka i skierowałam do łazienki, biorąc po drodze ubrania z szafy. Postawiłam na długi, luźny T-shirt oraz jeansowe krótkie spodenki, podobne do tych, które miałam na sobie poprzedniego dnia. Przebrałam się, umyłam zęby i popędziłam na dół, modląc się jednocześnie o to, by kara jaką wymyśliła mi moja mama nie była zbyt surowa. Zaczynałam żałować tego, że zgodziłam się pójść na domówkę.
Po ponad godzinie jazdy samochodem zatrzymałyśmy się pod ogromną, otwartą żelazną bramą. Moja mama wysiadła z pojazdu, więc po chwili zastanowienia zrobiłam to samo. Kobieta weszła do gigantycznego ogrodu. Szła pewnym i szybkim krokiem, przez co miałam spory problem, by ją dogonić. Mój niski wzrost ani trochę mi w tym nie pomagał, wręcz przeciwnie - żałowałam, że nie mam tak długich nóg jak ona.
- Victor! - krzyknęła głośno, rozglądając się wokół. Zwolniłam i starałam się złapać oddech. - Victor! - Tym razem jej głos był bardziej donośny. Przez moje ciało przeszły ciarki i poczułam dziwny wiatr na twarzy. Nie był jednak zimny, tylko pełen energii, która wniknęła we mnie, rozchodząc się przyjemną falą ciepła po całym ciele.
- Co tu robisz, Ann? - usłyszałam przed sobą i uniosłam wzrok. Zobaczyłam wysokiego mężczyznę z włosami w kolorze ciemnego blondu, niedbale zaczesanymi na bok. Kilka kosmyków opadało na niebiesko - szare oczy, z zieloną obwódką wokół źrenicy. Moje serce przyspieszyło. Maleńkie piegi na policzkach były ledwo widoczne, jednak wciąż zauważalne. Na sobie miał czarny, idealnie dopasowany garnitur, podkreślający wspaniałą budowę ciała. Zaliczał się do tej grupy mężczyzn, którzy nie są przystojni, tylko w niewyjaśniony sposób po prostu zabójczo piękni. Emanował aurą, która przyciągała do niego wszystkich. Pozazdrościłam mu tego, albowiem na mnie nikt nie zwracał uwagi. - Miałaś przybyć dopiero za tydzień.
- Mam dość! - krzyknęła tak głośno, że skrzywiłam się, choć stałam kawałek dalej, ukrywając w cieniu. - Masz ją natychmiast zabrać. Kończę naszą durną umowę. Nie będę wychowywała demona. Zeszłej nocy skrzywdziła ludzi! Jest obrzydliwym potworem, gorszym od ciebie! - odwróciła się i wskazała na mnie ręką. Poczułam, że łzy zbierają mi się pod powiekami. Mężczyzna spojrzał na mnie, a jego źrenice rozszerzyły się z zaskoczenia. Rozchylił z niedowierzania usta.
- Mamo? - zapytałam cicho, z trudem dławiąc łzy. Byłam na skraju rozpaczy. - Co się dzieje?
- Nie jestem twoją matką, nigdy nią nie byłam! Brzydzę się tobą, nie chcę cię więcej widzieć na oczy, Dziecię Piekieł, rozumiesz?! - Niemalże słyszałam, jak moje serce pęka na milion kawałków. Poczułam ciepłe krople na policzkach. Nie wierzyłam w to, co słyszałam.
- Vivi? - wyszeptał mężczyzna i zaczął iść powoli w moim kierunku. Z każdym krokiem czułam, że bije od niego niezwykle silna energia. Gdy był dostatecznie blisko, wyciągnął przed siebie dłoń i przejechał opuszkami palców po mojej twarzy. Nie cofnęłam się. Odczułam coś, czego nie potrafiłam opisać. Jakby mój umysł połączył się z jego, zmuszając serca do bicia w jednakowym tempie. Zamknęłam oczy. Niemal widziałam, jak przyjemne ciepło z postaci złotej cieczy płynie w moich żyłach. Uchyliłam powili powieki i spojrzałam na niego spod rzęs. W jego oczach dostrzegłam fascynację. Wyglądał niezwykle młodo. - Viviann... - Głos miał lekki i melodyjny, zupełnie jak mój - zdałam sobie zdumiona sprawę. Straciłam poczucie rzeczywistości, wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Przestałam płakać, dotyk mężczyzny uspokoił mnie i zapewnił poczucie bezpieczeństwa, ale w sposób, którego mi właśnie brakowało. Z trudem wyrwałam się jednak z transu oraz zrobiłam krok w tył, oddalając się tym samym od niego, i spojrzałam w miejsce, gdzie poprzednio stała mama. Usłyszałam dźwięk ruszającego samochodu i pisk opon. Czarny samochód, którym tu przyjechałam, właśnie odjechał.
- Powinniśmy porozmawiać - usłyszałam za sobą. Mężczyzna położył mi rękę na ramieniu. Nie miałam ochoty uciekać. Czułam się tak bezpiecznie, że nie potrafiłam się nawet na to zdobyć. Pokiwałam lekko głową i ruszyłam za nim. Szliśmy przez ogród aż dotarliśmy do dziedzińca. Był ogromny, lecz stało na nim zaledwie kilka aut. Wspięłam się po marmurowych schodkach i weszłam przez ciężkie, drewniane drzwi, prowadzące do budynku. Zamarłam na chwilę, gdy zobaczyłam jego wnętrze. Wyglądało tak, jakby budowlę zbudowano dwieście lat temu i od tego czasu nikt nawet nie myślał, by cokolwiek w niej zmieniać. Sufit był niezwykle wysoki i strzelisty, w oknach błyszczały kolorowe witraże. Poczułam się trochę jak w kościele. Na ścianach pokrytych zamszowym, szkarłatnym materiałem wisiało mnóstwo obrazów, przedstawiających zarówno liczne rodziny, jak i portrety pojedynczych osób. Zaciekawiła mnie dziwna aura, która unosiła się w powietrzu niczym mgła, która nigdy nie znika, oraz osobliwy zapach. W zasięgu mojego wzroku nie było nikogo. Nagle odczułam pulsujący ból w głowie tak silny, że oparłam się o ścianę i z sykiem wciągnęłam powietrze.
- Racja, zaklęcie miało utrzymać cię od tego miejsca z daleka, zapomniałem - mruknął mężczyzna, bardziej do siebie niż do mnie i przyłożył dłoń do moich skroni. Po chwili ból zniknął tak szybko, jak się pojawił. Chciałam zapytać jak to zrobił, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Z jednej strony nie czułam zupełnie nic, z drugiej zaś - w środku aż trzęsłam się od nadmiaru skumulowanych emocji.
Poszliśmy korytarzem dalej i przystanęliśmy przy ostatnich drzwiach. Idealnie wpasowywały się w ogólny klimat dekoracji wnętrza. „Gabinet dyrektora" - głosiła zawieszona na nich tabliczka. Weszłam niepewnie do środka i stanęłam przy ciemnym biurku, zawalonym teczkami i książkami. Pomieszczenie przypominało bardziej niewielką bibliotekę, niż jakikolwiek gabinet. Mężczyzna wskazał ręką na duży, czarny fotel. Usiadłam w nim ostrożnie i patrzyłam jak on opada na podobny, naprzeciwko mnie. Wzięłam głęboki oddech i starałam się choć trochę rozluźnić spięte mięśnie. Skutek, tak jak przewidywałam, był jednak marny.
- Zapewne nasuwa ci się pytanie, kim właściwie jestem i czemu Anne przywiozła cię tutaj - mówił bardzo powoli, jakby chciał dobrać właściwe słowa i bał się, że powie coś nie tak.
- Dokładnie - odparłam, starając się ukryć drżenie głosu. Z nerwów bawiłam się palcami, co miałam w zwyczaju.
- Wszystko, co dziś usłyszałaś, było prawdą - wypalił, gapiąc się w ścianę nieobecnym wzrokiem. - Ona nie jest twoja matką - Przełknęłam głośno ślinę i przymknęłam powieki. Znowu poczułam, że łzy zbierają mi się pod powiekami. Nie możesz się teraz rozpłakać - powtarzałam sobie.
- Dlaczego powiedziała do mnie „Dziecię Piekieł"? I dlaczego przywiozła mnie do ciebie? Jesteś jej przyjacielem? - mój głos brzmiał raczej jak szept, ale przynajmniej był bardziej stanowczy, niż wcześniej. Znów odzyskiwałam kontrolę nad sobą. Tym razem to on zamknął oczy i przełknął ślinę. Zabawne, mieliśmy takie same zwyczaje.
- Zrobiła to, bo się bała. Bo jesteśmy tacy sami, ja i ty. Oboje pochodzimy z linii McReyeen'ów. Ostatniego rodu Demonów Księżyca, jaki pozostał na tym świecie - otworzył gwałtownie oczy. Były całkowicie czarne. - Jestem twoim ojcem.
Krzyczałam, a przynajmniej tak mi się zdawało. Poczułam przerażająco zimny wiatr na skórze. Mężczyzna wyglądał potwornie, jego skóra była blada i poszarzała, włosy straciły blask, a oczy, całe czarne, przypominały te z filmów o kosmitach. Uznałam, że musi być chory psychicznie, a od takich trzeba trzymać się z daleka. Wstałam i rzuciłam się biegiem do drzwi, które otworzyły się same, bez żadnej pomocy. Wybiegłam z budynku praktycznie na oślep. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, jakby siła wyższa kontrolowała moje ciało. Znalazłam się przy żelaznej bramie, która okazała się być zamknięta. Zamknęłam oczy i rozłożyłam ręce na boki. Podmuch pełnego energii wiatru przyprawił mnie o lekkie mdłości, jednak zacisnęłam jedynie z. Gdy znowu je otworzyłam, znajdowałam się po drugiej stronie przeszkody. Odwróciłam się. Moje przypuszczenia co do tego, że przerażający mężczyzna będzie mnie gonił okazały się słuszne, jednak okazałam się być szybsza. Zobaczyłam niewielką grupę osób wybiegających z budynku dokładnie w momencie, gdy ja zniknęłam pomiędzy drzewami.
Biegłam bez odpoczynku, wykorzystując adrenalinę, nieustannie płynącą w moich żyłach. A może to było coś innego, nieznanego? Niespodziewanie usłyszałam przerażający ryk i poczułam, że zderzam się z czymś twardym. Zakręciło mi się w głowie. Ryk powtórzył się, tym razem jednak o wiele bliżej. Podniosłam się na łokciach, uświadamiając sobie, że w ogóle leżę. Widziałam jedynie pnie drzew i pojedyncze krzewy. Szelest, tuż przy prawym uchu, przyprawił mnie o szybsze bicie serca. Miałam wrażenie, że żołądek wywraca się do góry nogami, tworząc przy okazji pętlę. Ciemny kształt pochylił się nade mną. Zobaczyłam rząd białych, ostrych zębów oraz ogromne, czerwone oczy, zdające się aż błyszczeć z furii i rządzy krwi. Znieruchomiałam i zaczęłam słuchać miarowego warczenia i ciężkiego oddechu zwierzęcia. Dopiero gdy cofnęło się kawałek, dostrzegłam jego pełny kształt. Budową przypominało wilka, jednak zauważyłam wiele różnic. To, co stało przede mną było o wiele większe, jego sierść śmierdziała siarką, a łapy były nienaturalnie powyginane. Ogon ciągnął się po ziemi. Gdy stworzenie stwierdziło, że jestem sparaliżowana strachem, wykorzystałam ten fakt i najszybciej jak tylko potrafiłam przeturlałam się na bok, wstając. Sięgnęłam po leżący obok kij i stanęłam na lekko ugiętych nogach, obserwując zdezorientowane zwierzę. Wilk rzucił się jednak na mnie szybciej, niż się tego spodziewałam. Na początku unikałam ciosów odskakując po prostu na boki, jednak po krótkim czasie musiałam zmienić taktykę. Potwór wprowadził mnie w gęstwinę, pozbawiając tym samym jakiejkolwiek drogi ucieczki. Oparłam się o gruby pień drzewa i zaczęłam rozglądać, panicznie poszukując choćby najmniejszej dziury, którą mogłabym umknąć napastnikowi. Zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, by się obronić, stworzenie skoczyło w moim kierunku, warcząc przeciągle i wbiło ogromne pazury w moje lewe żebro. Krzyknęłam głośno, czując rozrywający ból. Skuliłam się, starając pohamować strumienie łez. Wtedy coś się zmieniło. Podniosłam głowę i spojrzałam na zwierzę, zlizujące moją krew ze swojej łapy. Jedynie jego obraz został jasny i wyraźny, reszta natomiast mocno pociemniała i rozmazana. Zauważyłam, że przed oczami formuje mi się jakiś rysunek, który po krótkiej chwili przerodził się w zdanie. „Odejdź, Twórco Zniszczenia".
- Odejdź, Twórco Zniszczenia - powiedziałam, patrząc monstrum prosto w czerwone ślepia. Mój głos przypominał głośny charkot, jednak wyraźnie dotarły do niego wypowiedziane przeze mnie słowa. Skinął łbem, odwrócił się i zniknął w cieniu, jak gdyby nigdy go tu nie było. Odetchnęłam głośno, opierając głowę na kamieniu. Adrenalina przestawała działać i znów poczułam piekący ból. Spojrzałam na rozszarpaną skórę i skrzywiłam się. Cała oblepiona była śmierdzącą, czarną mazią. Podciągnęłam się z trudem na rękach, kładąc w pozycji półleżącej, i przymknęłam oczy. Znów nie zwróciłam uwagi, gdy ból zaczął ustępować. Rozluźniłam mięśnie, mając wrażenie, że zasypiam.
- Cholera - Czyjeś mruknięcie zmusiło mnie do ponownego otworzenia oczu, co zrobiłam z niemałym trudem. Miałam wrażenie, że moje ciało jest zupełnie wiotkie i nieposłuszne, jakby poza moją kontrolą. Zobaczyłam klęczącego, młodego chłopaka, z oczami w kolorze stali i ciemnymi włosami, sięgającymi w niektórych miejscach szczęki. Mocno zarysowane kości policzków i żuchwy oraz niezwykle blada skóra zdawały się nie pasować do pełnych, malinowych ust, choć to połączenie czyniło go niezwykle przystojnym. Pochylał się nade mną i przyglądał ranie na lewym boku. Włosy, opadając mu na twarz, tworzyły czarną aureolę. Anioł Śmierci - pomyślałam. - Dasz radę wstać? - nawet jego głos zdawał się być piękny, głęboki i mocny. Pokręciłam przecząco głową, bojąc się, że mowa, tak jak ciało, odmówi mi posłuszeństwa. Chłopak ze zrozumieniem wypisanym na twarzy uklęknął przy mnie i wsunął delikatnie dłonie pod moje plecy. Wciągnęłam ze świstem powietrze, czując, że przypadkowo dotknął obolałego miejsca. - Na początku może zrobić ci się trochę niedobrze, ale potem minie - Spojrzałam na niego z pytającą miną, ale w tym samym momencie poczułam się jak na kolejce górskiej. Podmuch wiatru wcisnął mnie w jego ramiona a żołądek zrobił fikołka. Miałam okropne uczucie, że spadam, jednak nie potrafiłam nic z tym zrobić. Świat wokół mnie rozmazał się, więc zamknęłam oczy. Okropne uczucie nie trwało jednak długo. Poczułam znajommy zapach, świadczący o tym, że jestem znowu w ogromnym, starym budynku. Uchyliłam ostrożnie powieki. Nieznajomy niósł mnie na rękach przez ten sam korytarz, którym szłam jakiś czas wcześniej.
- Lucas! - krzyknął ktoś za mną w momencie, gdy chłopak wnosił mnie do gabinetu, z którego sama uciekłam. Tylko nie to - pomyślałam i zaczęłam się wyrywać.
- Spokojnie, nic ci nie grozi - powiedział łagodnym, przekonującym głosem i położył mnie na kanapie, której wcześniej nie zauważyłam. Poczułam, że znowu ogarnia mnie senność, jednak tym razem starałam się nie zamykać oczu. - Dyrektorze! - krzyknął w momencie, gdy w pokoju znalazł się ten sam mężczyzna, który wcześniej wyglądał jak potwór. Teraz jednak w niczym go nie przypominał, jego twarz była piękna, choć widoczne na niej były zdenerwowanie i zmęczenie. Podbiegł do kanapy i zaczął panicznie lustrować mnie wzrokiem. Pobladł, gdy zobaczył rozcięcie na żebrach.
- Co się stało, Vivi? - zapytał, dotykając opuszkami palców rany. O dziwo, nie poczułam bólu, jedynie ulgę.
- Nazywam się Rachel - wydusiłam z trudem. Przymknęłam powieki, poddając się powoli pokusie snu. - Wilk, z czerwonymi oczami - szepnęłam. Na jego twarzy zobaczyłam ogromne zdziwienie, pomieszane ze strachem
- Myślałem, że Przenosiciele już dawno wyginęli... - mruknął. - Lucas, przynieś mi proszę lekarstwo. Jest tam gdzie zawsze - Młody chłopak skinął posłusznie głową i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie powiew wiatru. - Dobrze, teraz twoja kolej - powiedział do mnie. - Ostrzegam, że będzie bolało, ale jeżeli chcemy pozbyć się jadu z twojego organizmu, musimy to robić szybko, puki nie jest jeszcze za późno - Ton głosu i wyraz twarzy wydawały się wskazywać, że nie żartuje, więc pokiwałam głową, chcąc pozbyć się narastającego bólu. - Wiem, że się mnie boisz ale jeśli nic nie zrobię, umrzesz. Zaufaj mi, chociaż do momentu gdy będę pewien, że nic ci nie jest. Potem pozwolę ci samej zdecydować o tym, czy chcesz poznać prawdę o sobie, czy żyć w nieświadomości.
- Dobrze - odparłam ledwo. Mężczyzna wstał i zaczął mówić do siebie w nieznanym mi języku. Wokół jego palców zaczęło tworzyć się coś w rodzaju niebieskiego ognia. Położył mi ręce na klatce piersiowej, a ja zakrztusiłam się powietrzem. Miałam wrażenie, jakby ktoś upuścił mi całą krew i zastąpił ją kwasem, który atakował każdą komórkę nerwową w moim ciele. Krzyczałam i miotałam się na boki. Poczułam, że moja koszulka podwija się i ktoś dotyka rany. Chłopak z czarnymi włosami uważnie smarował rozszarpane miejsce białym, zimnym kremem. Nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, wszystko ustało. Dwie, pojedyncze łzy spłynęły mi po skroniach i spadły na materiał kanapy, tworząc małe, ciemne plamki. Poczułam mdłości i zgięłam się w pół, wymiotując czarną mazią na podłogę.
- Dobra dziewczynka - usłyszałam i poczułam, że jedną dłoń mężczyzna kładzie mi na ramieniu, a drugą przytrzymuje włosy. - Musisz się pozbyć tego cholerstwa z organizmu - Ponownie opadłam na kanapę, tym razem pozostając w pozycji siedzącej. Spojrzałam na porwaną, zakrwawioną bluzkę i podwinęłam ją ostrożnie. Jedynym śladem, jakim pozostał po ranie, były cztery cienkie blizny, w kształcie pazurów.
- Chcę wiedzieć, kim jestem - mruknęłam, patrząc z niedowierzaniem na lewy bok. Działo się tu coś niezwykłego, a moja niezdrowa ciekawość nakazywała mi dowiedzieć się, co takiego. Uniosłam głowę i dostrzegłam na jego twarzy lekki uśmiech. Oczy wydawały się emanować ciepłem i troską. Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Jemu naprawdę na mnie zależy - pomyślałam. - Ale jest jeden warunek - spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Nie mów do mnie Viviann. Nazywam się Rachel - uśmiechnęłam się słabo i wstałam. O dziwo, nie miałam nawet zawrotów głowy - czułam się zupełnie normalnie.
- Chodź za mną, pokażę ci, gdzie będziesz spać - kiwnął zachęcająco w moją stronę i oboje wyszliśmy z gabinetu. Dopiero wtedy zauważyłam, że tuż obok pokoju znajduje się spora klatka schodowa. Bez żadnego trudu wdrapałam się na trzecie piętro i podążyłam za mężczyzną identycznym korytarzem. Zatrzymał się przy jednych z drzwi i zapukał w nie mocno. Zaledwie po chwili te otworzyły się z impetem. Stanęła w nich wysoka, jasnowłosa dziewczyna, ze ślicznymi, fiołkowymi oczami, ubrana w jasnofioletową, zwiewną sukienkę. Uśmiechnęła się na nasz widok szeroko. Jej zęby wydawały się być ostrzejsze niż u normalnego człowieka. Jeśli w ogóle była człowiekiem - przeszło mi przez myśl.
- Oto twoja nowa współlokatorka, Rachel - powiedział, na co ta wyszczerzyła zęby jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe, a w jej oczach dostrzegłam płomyk radości przemieszanej z podnieceniem.
- Jestem Cassie! - wyciągnęła długą, opaloną rękę. Uścisnęłam ją i poczułam przyjemnie rozlewające się po moim ciele ciepło, gdy jej zgrabne palce dotknęły mojej skóry. Uczucie nasiliło się, gdy jej wzrok spotkał na swojej drodze mój. Odchrząknęłam i zabrałam dłoń, odwzajemniając uśmiech. Dziewczyna zrobiła krok w tył, dając nam tym samym możliwość wejścia do środka.
Wnętrze zdawało się odwzorowywać charakter Cassandry. Dominowały tu fiolet, róż, masa odcieni niebieskiego oraz zielonego. Choć na oko zupełnie nic do siebie nie pasowało, po głębszej analizie wszystko łączyło się w ładną i schludną całość. Moją uwagę przyciągnęły dwa, spore łóżka, z baldachimami w kolorze jasnego beżu oraz fakt, że pomieszczenie było większe, niż się tego spodziewałam. Gdyby nie to, że wszystkie meble wykonane były z ciemnego drewna, pomyślałabym, że pokój nie jest częścią tego budynku, tylko sypialną dwunastolatki. Ściany, na szczęście, były po prostu białe, co od razu przypadło mi do gustu. Kochałam minimalizm i już wiedziałam, że będę toczyć z dziewczyną wojnę o zdjęcie neonowych plakatów znad jej łóżka.
- Przepraszam, że pytam, panie McReyeen, ale czy to ktoś z pana rodziny? - Momentalnie podniosłam zdziwiona wzrok i spojrzałam na wpatrującą się w nas blondynkę.
- Skąd ten pomysł? - zapytałam, mocno zbita z tropu.
- Jesteście do siebie niesamowicie podobni - Znów dostrzegłam ten promyk ekscytacji w jej oczach, jakby właśnie się dowiedziała, że jedzie na wakacje swoich marzeń. - Kręcone włosy w tym samym kolorze, drobne piegi na policzkach oraz identyczne tęczówki. Tylko wzrost trochę nie gra...
- Jej mama była dość niska.
Poczułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Bezpośredniość dziewczyny doprowadzi mnie kiedyś do zawału - pomyślałam. Nie zdążyłam spytać mężczyzny o matkę i chyba na razie nie miałam takiego zamiaru. Musiałam najpierw dowiedzieć się czegoś o sobie samej.
- Czy mogłabym pożyczyć od ciebie jakąś bluzkę? - zapytałam nieśmiało, opuszczając wzrok na zakrwawione i podarte ubranie.
- Jasne, zaraz sobie coś wybierzesz. I tak wzięłam ubrania, których nie zamierzam nosić - Ucieszyła się i również spojrzała na materiał. - Oh, co się stało?
- To długa historia, ale jestem pewien, że Rachel z przyjemnością ci ją opowie - wtrącił mój ojciec. - Tymczasem, mam jeszcze jedną prośbę - powiedział, podając mi niewielki, plastikowy pojemniczek, z białą substancją w środku. - To lek, którym powinnaś smarować bliznę. Jad Przenosiciela jest niesamowicie trudny w leczeniu i nie zawsze można się go pozbyć w całości.
- Co się stanie, gdy zostanie odrobina? - Miałam wrażenie, że słowa więzną mi w gardle, jednak odchrząknęłam i spojrzałam na niego wyczekująco. Mężczyzna zbladł.
- Porozmawiamy o tym jutro, dobrze? To... trochę bardziej skomplikowane - wyszedł, zamykając za sobą drzwi, nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Odwróciłam się i dostrzegłam, że Cassie grzebie w wielkiej szafie, wyrzucając przy tym masę ubrań na swoje łóżko. Stałam na środku pokoju i czekałam, aż znajdzie coś, co jej zdaniem będzie dla mnie odpowiednie. W końcu z krzykiem radości chwyciła błękitną koszulkę i drobnym napisem „Odwrócę twoje życie do góry nogami" i sięgnęła po nożyczki, leżące na niewielkiej szafce nocnej. Z niepokojem obserwowałam, jak szczątki materiału lecą na jasną, drewnianą podłogę. Po chwili podała mi skończone „dzieło".
- Łazienkę masz na lewo - wskazała na drzwi obok swojego łóżka. I tym razem doznałam szoku, wchodząc do środka. Spodziewałam się małego pomieszczenia, wyłożonymi okropnymi płytkami, z toaletą, umywalką i tanim prysznicem. Znajdowała się tu jednak spora wanna, zamiast kabiny prysznicowej, oraz dwie umywalki, zamiast jednej. Ciemne, gliniane płytki pokrywały tylko podłogę. Ściany zaś wyłożone były jasnymi panelami, podobnymi do tych w sypialni. Zamknęłam za sobą dokładnie drzwi i podeszłam do lustra, zajmującego większą część ściany przy umywalkach. Moje włosy były potargane, w niektórych miejscach lepiły się od krwi. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia. Na całe szczęście moje spodnie nie ucierpiały zbyt mocno.
- Pod umywalką masz nową, zapasową szczoteczkę, a czysty ręcznik wisi na wieszaku! - usłyszałam jej krzyk z pokoju. - Jeśli chodzi o kosmetyki to możesz używać czego tylko chcesz - uśmiechnęłam się w duchu i zrzuciłam z siebie ubranie. Z przyjemnością odkręciłam ciepłą wodę i usiadłam w wannie. Cały czas przed oczami miałam obraz ogromnego wilka. Oczywiście, był przerażający, ale miał w sobie coś znajomego. Zupełnie jakby wiązała mnie z nim jakaś dziwna więź, czy coś w tym rodzaju.
Otrząsnęłam się z przemyśleń i zerknęłam na masę różnorodnych buteleczek. Sięgnęłam po największą z nich, która okazała się być szamponem o zapachu wrzosów. Umyłam nim włosy i po chwili zastanowienia użyłam tego samego produktu do namydlenia całego ciała. Gdy wreszcie wyszłam z wanny, ucieszyłam się, bo zobaczyłam, że dziewczyna, tak jak ja, używa wielu odżywek. Wzięłam niewielką saszetkę i nałożyłam białą substancję na całą długość włosów. Rozczesałam je dokładnie i sięgnęłam po czysty ręcznik, który okazał się być niezwykle miękki. Ubrałam się i z przykrością stwierdziłam, że bluzka, którą dała mi Cassie, nie sięga nawet pępka, a rękawy kończą się na wysokości łokci.
- Na pewno nie masz czegoś innego? - spytałam, wychodząc z łazienki. - Czegoś dłuższego, zakrywającego ręce i brzuch? - Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem, po czym zaśmiała się cicho.
- Nie przejmuj się, to wygląda uroczo - Tym razem to ja byłam zdezorientowana. - Chodzi ci o bielactwo, tak? Te plamy dodają ci uroku - spuściłam zawstydzona wzrok. Wiedziałam, że nie są bardzo widoczne, lecz sama świadomość posiadania ich, gasiła we mnie pewność siebie. - Poza tym, masz świetne ciało i raczej na tym wszyscy się skupią - mrugnęła do mnie. Byłam praktycznie pewna, że moja twarz przypominała teraz buraka. Rozwinęłam włosy z ręcznika i dałam im swobodnie opaść na plecy.
- Użyłam wrzosowego szamponu - ostrzegłam, przeczesując kosmyki palcami. Nie miało to żadnego sensu, ponieważ włosy i tak ułożą się w sprężyste loki, ale był to jeden z moich nawyków.
- Poważnie? - zrobiła zaskoczoną minę. - Jest okropny - mruknęła, kładąc się na łóżku i uważnie obserwując moje ruchy.
- Mnie się podoba - wzruszyłam ramionami i przejrzałam się w lustrze, wiszącym na drzwiach szafy. Może jednak nie było tak źle, jak sądziłam?
- Weź go sobie, nie cierpię tego zapachu - uśmiechnęła się, marszcząc delikatnie nos. - Powinnaś podciąć trochę włosy. Widać, że ci przeszkadzają, a poza tym - są lekko zniszczone - westchnęłam cicho i w duchu przyznałam dziewczynie rację. Przeważnie zbierałam długie kosmyki w luźne supły na głowie po to, by nie utrudniały mi najprostszych czynności.
- Pójdę do fryzjera jak tylko wrócę do Londynu - powiedziałam, odkładając swoją zniszczona bluzkę na wolne łóżko, które teraz należało do mnie. Na całe szczęście nie byłam specjalnie przywiązana do ubrania, więc niezbyt przejęłam się jego stratą. Odwróciłam się i spojrzałam na Cassie, która cały czas wlepiała we mnie niepewny wzrok, jakby chciała o coś zapytać, ale nie była w stanie się na to zdobyć. Posłałam jej zachęcający uśmiech, który najwyraźniej uznała za pozwolenie na zadanie pytania.
- Jakiej jesteś rasy? - Musiałam przyznać, że nie tego się spodziewałam. Rozszerzyłam ze zdziwienia usta i stałam bez ruchu, spoglądając na nową współlokatorkę nic nierozumiejącym wzrokiem. - Świat składa się z ludzi, wampirów, demonów, wilkołaków, elfów, czarowników i ich hybryd. Podobno istnieją też anioły, ale prawie nikt ich nie widział.
- Um... zdaje się, że jestem Demonem Księżyca, czy jakoś tak - mruknęłam, patrząc w przestrzeń. - A ty? - spojrzałam na nią z zainteresowaniem. - Kim jesteś?
- Jestem hybrydą elfa i wilkołaka - uśmiechnęła się szeroko, pokazując równy rządek ostrych zębów. Westchnęłam zafascynowana, przejeżdżając po nich wzrokiem. - Bardzo chętnie dowiem się czegoś więcej o tobie, Rachel, ale wydajesz się być zmęczona. Jutro jednak z przyjemnością wysłucham, czemu córka dyrektora, o której nigdy nie słyszałam, pojawiła się w moich skromnych progach w zakrwawionej i rozszarpanej bluzce - Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że oczy powoli zaczynają mi się zamykać, a ciało wiotczeje z każdą minutą. - Przynieść ci coś do jedzenia?
- Nie, dziękuję - Na samą myśl o jedzeniu dostałam mdłości. Wsunęłam się pod cienką kołdrę i zamknęłam oczy dokładnie w momencie, gdy Cassandra wyszła z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi.
***
- Rachel, obudź się.
Poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię i z trudem otworzyłam oczy. Zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, jednak było tu na tyle ciemno, że nie widziałam nic prócz zarysów poszczególnych przedmiotów. Usiadłam, opierając się na lekko obolałych łokciach, a mój wzrok zaczął przyzwyczajać się do panującego w pokoju półmroku. Jedynym źródłem światła był księżyc, który błyszczał jasno zza okna.
- Ubieraj się i idziemy - rozpoznałam głos Cassie i ze zdziwieniem stwierdziłam, że na moich kolanach leży jasny, koronkowy materiał.
- Co się dzieje...? - zapytałam zdezorientowana i poczułam, że dziewczyna wyciąga mnie z łóżka, pchając w stronę łazienki.
- Nie mam teraz czasu wyjaśniać, ale załóż sukienkę, najszybciej jak potrafisz, i chodź za mną - zamknęła mi drzwi przed nosem, rzucając wcześniej na podłogę biały materiał. Podniosłam go i rozwinęłam delikatnie. Faktycznie, była to sukienka, sięgająca do kolana, na grubych ramiączkach. Ubrałam się w nią pospiesznie, zaintrygowana tym , co przygotowała dla mnie nowa współlokatorka. W momencie, gdy wyszłam z łazienki, zostałam złapana przez Cassandrę za rękę i pociągnięta w stronę wyjścia. Biegłyśmy cicho schodami w dół, aż znalazłyśmy się przy głównym wejściu, które bez problemu poznałam. Budynek oblany mrokiem wyglądał zarówno niepokojąco, jak i urzekająco. Zatrzymałyśmy się gwałtownie, przez co wpadłam na Cassie z lekkim impetem, jednak ta zdawała się tego nie zauważyć.
- Wyjdź na dziedziniec, powinien tam ktoś na ciebie czekać, prawdopodobnie będzie to mój brat. On ci wszystko wyjaśni - Zniknęła w ciemności zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, czy chociażby się zgodzić. Wypuściłam jednak ze świstem powietrze, które, jak się okazało, przez chwile wstrzymywałam, i pchnęłam ciężkie, drewniane drzwi, wydostając się na dwór. Chłodny podmuch zachęcił mnie do powrotu do środka, jednak zobaczyłam ukrytą w cieniu, zakapturzoną postać. Zeszłam po marmurowych schodkach i stanęłam na zimnej, wilgotnej trawie, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że nie mam na sobie żadnego obuwia. Nieznajomy podszedł do mnie, wychodząc jednocześnie z mroku i zdjął kaptur. Musiałam przyznać przed samą sobą, że spodziewałam się zobaczyć wszystko, ale nie to.
- Jestem Calin - Przede mną stał wysoki, trochę starszy chłopak z intensywnie zielonymi oczami, blond włosami, pełnymi pasemek we wszystkich kolorach tęczy oraz okrągłym, srebrnym kolczykiem, znajdującym się w jego dolnej wardze, po lewej stronie. Nietypowe elementy dodawały mu uroku. Gdy tylko się uśmiechnął, zauważyłam białe, ostre zęby, bardzo podobne do tych Cassandry.
- Rachel - przedstawiłam się, nie widząc, czy dobrze robię.
- Wiem - zaśmiał się. - Spokojnie, nie chcę cię zamordować w piwnicy, nie musisz się mnie bać. Jestem przewodniczącym Akademii i zaprowadzę cię na Ceremonię Oczyszczenia. Jak nazwa wskazuje, służy ona oczyszczeniu twojego ciała z wszelkich zaklęć i odblokowaniu umysłu. Dzięki temu łatwiej opanujesz swoje umiejętności. Dodatkowo sprawdzimy czy nie jesteś Wybraną...
- Zaraz wybuchnie mi mózg - powiedziałam szybko, czując jak nadmiar informacji kumuluje się we mnie. Wzięłam głęboki oddech i przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę. Zadrżałam z zimna.
- Racja - mruknął sam do siebie, przejeżdżając dłonią po włosach, na którym znajdowało się stanowczo zbyt dużo żelu. - Po prostu chodź za mną.
Ten spacer stanowczo nie należał do najprzyjemniejszych. Coraz mocniej drżałam z zimna, a na dodatek nawet nie wiedziałam dokąd idę. Oczami wyobraźni wróciłam do Cassie i całej sytuacji, w której się znalazłam. Owszem, powiedziałam mężczyźnie, który podawał się za mojego ojca, że chcę wiedzieć kim jestem, jednak teraz nie byłam tego pewna. Co jeśli ta cała szkoła to tylko przykrywka dla nielegalnych eksperymentów na ludziach, dlatego jego oczy były całkowicie czarne? Z drugiej jednak strony, odkąd tylko przekroczyłam bramę Akademii, wszystko wydawało się być bardziej kolorowe i zrozumiałe, zupełnie jakbym znalazła brakujący element ogromnej układanki, którą jest moja dusza. Miałam odczucie, jakby to, co się tu dzieje, czekało na mnie. Otrząsnęłam się jednak i skarciłam za takie myślenie. Powinnam się stąd wydostać i tym właśnie jutro będę zaprzątać sobie głowę - postanowiłam.
- Jesteśmy.
Ku mojemu zdziwieniu, staliśmy przed niewielką, kamienną budowlą, wyglądającą na starą, choć zadbaną kryptę. Wejście było otwarte, więc przekroczyłam jej próg, muskając opuszkami palców chłodną ścianę. W tym samym momencie pochodnie, zawieszone przy suficie, zapaliły się na raz, przez co odskoczyłam w tył, wpadając na Calina.
- Przepraszam - szepnęłam spłoszona.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się uroczo i podtrzymał mnie za łokieć, bym znów mogła stanąć do pionu. Odchrząknęłam zawstydzona i ruszyłam w dół schodami, których wcześniej nie zauważyłam. Korytarz był dość wąski i czułam się dość niekomfortowo, jednak z jakiegoś powodu nie mogłam uciec. Miałam wrażenie, że coś, co znajdowało się na końcu, przyciągało mnie do siebie niczym magnes. Odczucie nasilało się z każdym krokiem i nawet nie zwróciłam uwagi, gdy straciłam kontrolę nad swoim własnym ciałem. Szłam w dół i w dół, aż dotarłam do sporej sali, na środku której znajdowało się coś w rodzaju sztucznego jeziorka. Podeszłam do jego wyłożonej ciemnymi kamieniami krawędzi i stanęłam bez ruchu, patrząc zahipnotyzowana w błyszczącą wodę, która zdawała się wytwarzać niewielkie ilości złotego światła.
- Wejdź i połóż się na powierzchni. Gdy poczujesz, że jesteś gotowa, wypowiedz „katharsis" - powiedział ktoś donośnym głosem, którego nie rozpoznałam. Przełknęłam ślinę i z bijącym sercem zanurzyłam lewą stopę w wodzie. Ku mojemu zdziwieniu ta okazała się być przyjemnie ciepła, jakby dostosowana do mnie. Wchodziłam głębiej, przymykając w rozkoszy oczy z każdym krokiem. Czułam przenikającą mnie wskroś energię. Dotarłam do środka zbiornika i zgodnie z poleceniem nieznajomego ułożyłam ciało na tafli wody. Wraz z zanurzeniem głowy, usłyszałam przyjemne szumienie w uszach, a moje tętno przyspieszyło. O dziwo, serce wcale nie uspakajało się, wręcz przeciwnie - czułam coraz to szybsze i mocniejsze uderzenia. Przepełniona nasilającymi się obawami, wyszeptałam:
- Katharsis.
Chyba krzyczałam, choć nie byłam tego pewna. Złota ciecz o konsystencji miodu zalała każdy możliwy kawałek mojego ciała i umysłu. Jedyne, co widziałam, to oślepiające światło, jednocześnie rozsadzające mnie od środka i scalające każdą, nawet najmniejszą komórkę mojego ciała. Przed oczami przelatywały obrazy, wydające się być zapomnianą i porzuconą częścią życia. Momenty, których nigdy nie doświadczyłam, choć dokładnie widziałam w nich siebie. Większość z nich dotyczyła mojego dzieciństwa, jednak nie mogłam uchwycić na dłużej żadnego z nich, zupełnie jakby przelatywały mi przez palce. W pewnym momencie poczułam ukłucie w sercu i oczami wyobraźni widziałam, jak z klatki piersiowej zaczyna wypływać niewielki strumyczek złotej cieczy. Wtedy wszystko się skończyło. Opadłam na twarde, chłodne podłoże, oddychając ciężko. Otworzyłam oczy i podniosłam się na rękach. Siedziałam na czymś, co do złudzenia przypominało taflę lodu, jednak było o wiele cieplejsze i zupełnie przezroczyste, jak szkło.
- Vivi? - podniosłam gwałtownie wzrok, jednak tym razem zobaczyłam mężczyznę podającego się za mojego ojca. Ale czy to była prawda? Patrzył na mnie przerażonym i zatroskanym wzrokiem. Wstałam powoli, oczekując nagłych zawrotów głowy, jednak nic takiego nie nastąpiło. Czułam się całkowicie wolna, jakbym pozbyła się okropnej blokady. Byłam nowo narodzonym ptakiem, gotowym wznieść się po raz pierwszy w powietrze. Ptakiem, gotowym zniszczyć wszystko, co stanie mu na drodze do wolności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro