§20§ Prawo do przygotowań
________________________________
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
_______________________________
- Jeżeli spróbujecie nas zaatakować, jesteście martwi - obwieścił Rookwood popielatym głosem, celując różdżką w stronę stojących pod ścianą ludzi. Ci tylko popatrzyli na niego wrogo, dzikimi oczyma. Mężczyzna zerknął na kartkę.
- Który z was to Charlie? - spytał, mrużąc oczy. Nienawidził tej roboty. - Odpowiadać!
- Ja. - Rozległ się głęboki, zachrypnięty głos, a spomiędzy rodzeństwa wyszedł wysoki, rudy mężczyzna o potarganych włosach i skrzywił pogardliwie wargi. Augustus nie zwrócił na ten gest większej uwagi.
- Avery, zaprowadź go do reszty - mruknął zmęczonym głosem. Już od ponad czterdziestu minut zajmował się rozdzielaniem więźniów pod kątem przydzielenia ich do odpowiednich grup: aurorów lub tych do Zakładów i musiał przyznać, że było to dość męczące. Matki płakały, gdy oddzielał ich od dzieci, mężczyźni krzyczeli i rzucali na niego klątwy, a młodzież krzywiła wargi i syczała groźby pod jego adresem - i wszystko to było cholernie frustrujące.
Czemu nie przydzielono do tego Malfoya?, pomyślał ponuro Rookwood. To on ustalił, kto gdzie ma trafić, nie ja. Powinien się zająć też odprowadzaniem ich.
- Co z Ginny? - usłyszał nagle wrogi głos. - Nie skrzywdziliście jej?
- Na razie nie, ale jak dalej się będziesz odzywać tym tonem, śmieciu, to może się to zmienić - warknął machinalnie mężczyzna. Pogarda i nienawiść miały swój udział w niemalże każdym wypowiedzianym przez niego słowie i Rookwood nie pamiętał, kiedy ostatnio powiedział cokolwiek miłym, lub chociażby beznamiętnym tonem.
Wojna zmienia ludzi. Wojna zabija w nich człowieczeństwo.
Ale co jego - śmierciożercę - może to obchodzić?
Pani Weasley usiadła ciężko pod ścianą.
- Jesteście potworami - powiedziała, ścierając łzy. - Potworami...
- Nie przeczę - odparł zimno Augustus. - I z radością zamordujemy twoją śliczną córeczkę, jeżeli którekolwiek z was się nam przciwstawi. A teraz dalej, wychodzić! Nie mam całego dnia!
Rzeczywiście, nie miał. Jego czas kończył się o piętnastej, na godzinę przed zaplanowaną egzekucją, a do tego momentu musiał oddzielić zakładników, więźniów-aurorów oraz więźniów do Zakładów i przetransportować poszczególne grupy do większych, zbiorowych cel, skąd mieli w różnych odstępach czasu być wzięci do pracy.
Nienawidził tej roboty. Nienawidził tych ludzi.
Jeden z bliźniaków - ten, który przeżył - splunął mu pod nogi, ale mężczyzna zignorował zupełnie ten gest, jak gdyby nic się nie stało.
- Jeszcze wygramy - usłyszał szept, ale nie miał pojęcia, kto w Weasleyów wypowiedział te słowa. Zresztą, czy to miałoby jakiekolwiek znaczenie?
- Tak, tak - mruknął, wychodząc z celi. - Byle prędzej, idioci.
Drzwi zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem
Jeszcze dwanaście grup, pomyślał ponuro, idąc przez korytarz. Aż dwanaście.
Za nim, w odstępie kilku kroków, dreptał Alva. Sam Rookwood zajmował się jedynie rozdzielaniem tych ludzi według listy: Avery, Alva i Rosier transportowali ich w odpowiednie miejsca. Augustus co prawda był przeciwny, aby takie dziecko, jak ten czternastolatek zajmowało się chociażby potencjalnie nieszkodliwymi zakładnikami, ale rozkaz pochodził od Bellatrix - a ulubienicy Czarnego Pana należało słuchać.
Bella była zachwycona Alvą. Feralnego dnia, kiedy to Malfoy zmusił go do torturowania jednego z członków Zakonu, coś się w tym dziecku złamało. Po paru lekcjach z Lestrange, które obejmowały całą pulę zaklęć uśmiercających i raniących, szatyn stał się niestabilną emocjonalnie, sadystyczną maszyną do zabijania. Nie miał już żadnych moralnych hamulców, a z więźniów kpił z taką brutalnością, że nawet Rookwood czuł się tym zniesmaczony.
Alva był zepsuty do szpiku. Być może, gdyby nie było wojny, stałby się po prostu nieco płaczliwym, z lekka tchórzliwym ale bardzo łagodnym i miłym nastolatkiem, ale wobec realiów świata, jego psychika okazała się za słaba. Wojna stworzyła żądne krwi monstrum.
Wojna? Łatwo mówić. Wojna jest bezosobowa. Można na nią wszystko zrzucić, a ona się nie obroni. Jest bardzo szerokim pojęciem, więc przypisywanie jej ludzkiej demoralizacji to wyjątkowo proste zadanie.
Lecz jeżeli nie wojna, to kto?
Ludzie. Konkretniej śmierciożercy. Wskazując palcem, Malfoy i Lestrange.
Dwie słabe istoty, tworzące kolejną słabą istotę. Żałosne, czyż nie? Ten chłopiec miał wyjątkowego pecha, że natrafił akurat na tą dwójkę. Został pokonany, zniszczony i zdematerializowany przez pierwiastek zła, który w nim tkwił, podobnie jak tkwi w każdym człowieku. Biedne dziecko, którego dusza zamieniła się w potwora.
Ponieważ każdy ma na dnie swojego serca monstrum. Wystarczy tylko je obudzić, by nas pożarło i zepchnęło w otchłań, zupełnie jak Alvę.
Piekło jest puste. Wszystkie diabły są tutaj.*
Tutaj, w naszych głowach.
§
Zegar w kuchni zakukał dwa razy, sygnalizując godzinę. Malfoy leniwie uniósł wzrok znad kubka z herbatą, napotykając spojrzenie Harry'ego.
- Idziesz. - Bardziej stwierdził, niż zapytał Wybraniec. Draco skinął głową, otwierając jedną z szafek.
- Idę - potwierdził zupełnie niepotrzebnie. - Udało mi się uprosić Bellatrix, żebym mógł przygotowywać Hogwart dla Sam-Wiesz-Kogo podczas egzekucji. Jeżeli dam radę, to ukradnę diadem. Później raczej nie będzie okazji.
- Myślisz, że się szybko zorientują? - Harry poprawił okulary i skrzyżował ręce ma piersiach. - Dlaczego u ciebie jest zawsze zimno? Zamknijżesz to okno w końcu. Chcesz nas zahibernować? - Wymownie spojrzał na uchyloną okiennicę, przez którą rozciągał się widok na brzydki, zarośnięty trawnik i jeszcze brzydszy płot.
Malfoy uśmiechnął się złośliwie.
- Zimni ludzie, zimne domy, Potter - sarknął, ale chwilę później spoważniał. - Nie mam pojęcia, kiedy się zorientują. Lepiej bądź gotowy, żeby w każdej chwili uciec. Na drzwi nałożone jest specjalne zaklęcie, żeby nie dało się ich otworzyć Alohomorą, ale jak przyjdę, zapukam dwa razy. Inaczej nie otwieraj i się gdzieś schowaj.
- Nie musisz mi mówić takich rzeczy, Draco. Nie jestem dzieckiem.
- Wybacz. - Malfoy uraczył go przepraszającym spojrzeniem. - Jestem nieco zestresowany tym całym przedsięwzięciem. - Schował malutkie pudełeczko do kieszeni.
- Tam jest ten specyfik przeciwko veritaserum? - spytał Harry, przekładając różdżkę między palcami. - Nadal nie mogę uwierzyć, Zakon coś takiego wynalazł.
Draco wzruszył ramionami.
- Obiecaj mi coś - powiedział, odetchnąwszy ciężko. - Nie ruszysz się stąd, jak mnie nie będzie, jasne? Longbottom nie jest wart twojego poświęcenia. Nikt nie jest.
Harry przewrócił oczyma.
- Obiecaj mi to - uparcie powtórzył Draco. - Dobrze wiesz, że jeżeli tam pójdziesz, to stanie się coś złego. Longbottom to roślina, nie da się go uratować.
- Histeryk z ciebie, Draco - westchnął Harry. - Ale niech ci będzie, obiecuję. Tylko wróć w jednym kawałku, okay?
Ślizgon uśmiechnął się nerwowo.
- Jasne - wymamrotał. - Dlaczego miałbym nie wrócić? Pfff... Działam z rozkazu Czarnego Pana, zapomniałeś?
Harry pokręcił głową z widocznym rozbawieniem.
- Idź już - powiedział, zerkając na zegar. - Jest dziesięć po.
Malfoy przygryzł wargę.
"Smoki biorą to, czego chcą"
Och tak, przez ostatnie kilka dni zdecydowanie brał to, czego chciał. W granicach rozsądku, oczywiście. Bo Potter już się postarał, aby ich relacja była cholernie niezręczna, a sam Malfoy czuł się tak, jakby Gryfon się nad nim litował.
- Czasami naprawdę cię nienawidzę - wymamrotał Draco, idąc w stronę drzwi wyjściowych. - Ale tak naprawdę-naprawdę.
Potter uśmiechnął się półgębkiem, a ślizgon błyskawicznie nachylił się nad nim i złożył na jego czole motyli pocałunek.
- Tylko nie daj się zabić - usłyszał jeszcze, zanim wyszedł.
Tak, ich relacja rzeczywiście była wyjątkowo niezręczna.
§
Krew była wszędzie. Pokrywała nieruchomiejące ciała, zlepiała rzęsy nad przerażonymi oczyma, jak upiorna rzeka rozlewała się po podłodze i lśniła w słabym blasku zamocowanych przy suficie latarni.
- Crucio - rozległ się cichy, złamany histerycznym śmiechem głos, a z końca mahoniowej różdżki wystrzeliła kolejna wiązka czerwonego światła i ostrym klinem wbiła się w ludzką ciżbę, kulącą się pod ścianą jak zbity pies.
Lochy wypełnił jęk bólu.
- Crucio! - Tym razem głos był przesycony irytacją i gniewem.
- Przestań! - Damski krzyk wzniósł się nad płacz dziecka, którego dosięgnęło zaklęcie.
- Crucio! - W tonie czarodzieja lekkim drżeniem pojawiło się wahanie.
Może nie powinienem tego robić?
Nie, muszę, pomyślał. Dla wyższych celów.
I na powrót rzucił zaklęcie, już bez drżenia w głosie.
To dopiero początek, powiedział do siebie w duchu, patrząc jak jeden z mężczyzn pada na śliską od krwi podłogę, dławiąc się.
Początek końca.
________________
*William Shakespeare
W mediach: "Goodnight Demonslayer" autorstwa Aurelio Voltaire'a
Fragment (a właściwie całość): "Pantofelek", Andrzej Bursa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro