Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XII

— Pani profesor, jeszcze my! Proszę zaczekać! — wysapała Blair dobiegając do przeliczającej uczniów profesor McGonagall. Ta spojrzała na spóźnialskich z gniewnym błyskiem w oku, dopóki nie zorientowała się, że stroniąca od ślizgońskiego towarzystwa Blair Zeldor przybyła razem z Brycem Stonem, którego nawiasem mówiąc McGonagall uważała za mało bystrego, acz znośnego w transmutacji. Nie wyglądał jej na materiał na wybitnego czarodzieja, ale jeszcze mniej spodziewała się go ujrzeć u boku uczennicy, która, co prawda była dosyć leniwa, jednak elokwentna na tyle, aby wodzić innych nauczycieli za nos. Starsza czarownica była kiedyś świadkiem jak młoda Zeldor wymigała się od szlabanu za spóźnienie u profesora Flitwicka samym twierdzeniem, że ona biedna, zalatana musi się przecież uczyć do egzaminu z zaklęć, jeśli ma ją czekać świetlana przyszłość, w której będzie wspomagać potrzebujących i uciśnionych. Flitwick pokręcił na tę szlachetną wymówkę głową i z uśmiechem kazał jej zmykać. Obserwująca to McGonagall pomyślała wtedy, że jak nic dziewczyna wdała się w matkę. Była ona za czasów studenckich tak samo narwana i roztrzepana, choć przebojowa.

Minervę McGonagall trudno jest zaskoczyć. Widziała już w życiu niejedno, sama doświadczyła na własnej skórze tego i owego. Myślała, że Hogwart odkrył już przed nią swoje największe sekrety. Zrewidowała jednak swoje poglądy widząc, że razem ze Stonem, młoda Zeldor przygruchała sobie do towarzystwa również Dracona Malfoya, Gregory'ego Goyle'a, a także Vincenta Crabbe'a. Czarownica miała ochotę przetrzeć sobie oczy ze zdumienia, ale naraz się opanowała; jeszcze by autorytet przez dziecinne zaskoczenie straciła. Nie myśląc dłużej o konsekwencjach takiej rotacji znajomości, zabrała wszystkich z powrotem do szkoły, gdzie w zaciszu własnego gabinetu golnęła sobie solidnego kielicha nalewki z owoców leśnych na uspokojenie.

Z tego jeszcze będą nie lada kłopoty, orzekła proroczo.

                                *** 
Blair była tak zadowolona z minionego dnia, że w sekundzie gdy znalazła się w swoim pokoju, padła jak kłoda na łóżko. Nie zdążyła wrócić myślami do historii psychopatycznego, acz fascynującego Xana Kubryka, ani do spotkania z ukochaną babcią, które od samego początku dążyło do katastrofy, ani nawet do potencjalnie groźnej potyczki z dresiarzami z gangu. Wszystko to odpłynęło w siną dal, a jedyne co się dla niej liczyło to miękka poduszka pod głową.

Następny dzień powitał początkującą czarownicę paskudnym bólem głowy i zakwasami w kończynach dolnych. Zwlokła się ze swojej oazy snu z przekleństwem na ustach i gniazdem na głowie. Szurając leniwie nogami i przecierając oczy wciąż łaknące odpoczynku przygotowała się na porażki tego dnia. Czuła, że dziś nie jest jej dzień (tak jakby kiedykolwiek indziej był on jej).

Pierwsze zajęcia niemalże całe przespała, dopiero drugie nieco ją ożywiły. Były to eliksiry u Snape'a. Nie żeby były jakieś specjalnie porywające, w końcu pisali egzamin, na który jeszcze dwa dni wcześniej tak się cieszyła. Chciała się popisać swoją ponadprzeciętną wiedzą, ale była w tak podłym nastroju, że miała wrażenie, że robi z siebie idiotkę pisząc infantylne odpowiedzi na zadane pytania. Z goryczą sobie uświadomiła, że prawdopodobnie przejdzie jej koło nosa okazja do zaskarbienia sobie atencji u profesora. Skończyła pisać, odwróciła kartkę na drugą stronę i oparła głowę o ławkę.

— Pss, Blair, co dałaś w dziesiątym?

— Pstro.

— No wiesz co, pomogłabyś koledze w opresji — wyszeptał na prawo od niej zdenerwowany głos. Jak się okazało był to jakiś nieznany jej puchon. Zdziwiła się, że uczeń Huffelpuffu ma sumienie żeby ściągać. Musi być nieźle zdesperowany. W każdy inny dzień Blair może by mu pomogła w celu odebrania w przyszłości należnej przysługi. Puchon miał jednak pecha trafić na jeden z jej słynnych „humorków”.

— Nie kolegujemy się, więc spadaj — Nie starała się mówić specjalnie cicho, więc krążący po sali Snape posłał w jej stronę podejrzliwe spojrzenie. Nieuk za to przybrał błagalną minę i dalej do niej szeptał. Blair chciała po prostu, aby zostawiono ją w spokoju w ten chmurny dzień, ale najwyraźniej nie było jej dane. Zirytowana usiadła prosto i podniosła rękę.

— Mów, Zeldor — burknął nauczyciel.

— Skończyłam egzamin i chciałabym wyjść. Mogę?

— Nie.

— Ależ panie profesorze, ja pilnie muszę do toalety — Nie chciało jej się zbytnio wysilać z wymówkami.

— Było iść przed egzaminem. Teraz czekaj — Snape był nieugięty.

— Dobrze, ale żebyśmy się zrozumieli. Jeśli zaraz tu zwymiotuję, to zapewne wszystkich zemdli i sami zaczną rzygać dalej niż widzą. Zrobi się chaos i egzamin szlag trafi.

— Blair, zamknij się, bo nie mogę się skupić  — wtrącił Ben Kosofsky, krukon, który rywalizował z nią o tytuł najlepszego ucznia z Eliksirów. W znaczeniu, on rywalizował, ona lała na to ciepłym moczem. Zerknęła na jego sprawdzian i ujrzała mnóstwo tekstu pisanego drobnym druczkiem. Chłopak chyba pisał z głowy Iliadę Homera. Na tych zajęciach liczyła się jednak jakość a nie ilość, ponadto wiedziała, że Snape'owi nie będzie się chciało rozczytywać takiego elaboratu. Sam profesor jednakowoż w tej chwili zirytowany machnął do niej ręką przyzwalająco. Dziewczyna nie tracąc czasu uciekła z sali.

Przechadzała się powoli wśród licznych korytarzy zamku, rozmyślając nad beznadzieją swojego życia. Dziwne, że tak ni z gruszki, ni z pietruszki nachodzą człowieka czarne myśli. No bo przecież w gruncie rzeczy miała całkiem udane życie. Irytującą, ale kochającą rodzinę, dobre stopnie w szkole i aspiracje na przyszłość, wysoką samoocenę. Czuła jednak pewnego rodzaju pustkę. Myślała i myślała, ale za nic nie mogła dociec czego jej brakuje. Okej, miała raczej niedobór niż nadmiar przyjaciół, ale taka sytuacja jej odpowiadała. Nie lubiła się zbytnio przywiązywać do obcych, bo taka relacja zawsze wymaga poświęceń. A Blair nie znosiła poświęceń. Nie wiadomo, czy wynikało to z chronicznego lenistwa czy po prostu ubytku empatii. Było tak i tyle. Z drugiej strony mogła się wysilić i postarać zmienić swoją naturę, ale właściwie po co? Z naturą się nie walczy. A ludzie to w większości i tak idioci, niewarci nawiązywania więzi.

Przeszła już chyba pół Hogwartu dumając i doszła do jednego logicznego wniosku. Najlepiej się myśli z pełnym żołądkiem. Z nowym celem udała się do kuchni, gdzie działa się prawdziwa magia. Teoretycznie nie powinno jej tam być, bo obiad w Wielkiej Sali miał się odbyć za godzinę. Nie mogła się jednak powstrzymać. Zakradła się do póki co pustego pomieszczenia i zaczęła węszyć w poszukiwaniu słodyczy. I może by jej się to udało, gdyby nie inny pazerny uczeń, który już się tam czaił, grzebiąc w spiżarce. Z tego co widziała od tyłu był to jej ulubiony ślizgon. Uśmiechnęła się półgębkiem i odpowiednio modulując odezwała się gniewnym, profesorskim głosem:

— A cóż pan Malfoy wyczynia, do jasnej anielki?! Szlaban! — blondyn podskoczył i odwrócił się ze skruszonym wyrazem twarzy. Tę minę Blair zapamięta do końca życia. Malfoy widząc, że to ona spochmurniał.

— No i czego straszysz, Zeldor?
— A co, może niesłusznie? Nieładnie to tak wykradać szkolną wałówkę. Gdybym poleciała teraz do któregoś psorka, miałbyś prze-sra-ne — Dziewczyna była z siebie wielce zadowolona. Stała na straży sprawiedliwości, całkowicie wypierając z pamięci, że jeszcze chwilę temu sama była skłonna zachachmęcić coś słodkiego.

— Nie ośmielisz się.

— Takiś pewny? — zatrzepotała niewinnie oczami.

— Mimo szlamu we krwi, nie jesteś kapusiem, Zeldor — odpowiedział pewnie. Na to dziewczyna się zjeżyła. Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wyzywająco.

— Och, dzięki Salazarowi! Jestem szlamą, która nie kabluje. Istny cud. Wiesz co, Malfoy? Mimo swojej czystej krwi, nie ma w tobie ani jednej moralnej kości. Nie jesteś ani dobry, ani uczciwy, a już z pewnością nie honorowy! Dlatego wybacz, ale twoją opinię o mnie nie będącą kapusiem schowam głęboko w dupę! — ostatnie zdania dosłownie wykrzyczała mu w twarz.

Malfoy przez chwilę patrzył na nią jakby nie mógł zrozumieć jej wybuchu. Przecież była szlamą, nie? A szlamy to reprezentacja takich cech jak bezużyteczność, beztalencie i bezczelność. Tak mu wpajali rodzice. Co najmniej jedna z tych cech pasowała do Zeldor. Nie wiedział zbytnio jak zareagować, więc postawił na zwykle niezawodną obojętność.

— Nie spinaj się tak, Zeldor, bo ci żyłka pęknie.

— Nie wkurzaj mnie, to się nie będę spinać — Wciąż ciskała z oczu gromy w jego kierunku.

— Co ty na to, żeby rozejść się w tymczasowej zgodzie i nie wspominać o tutejszym incydencie? W końcu ty też się tu włamałaś — rzucił zimno.

Blair chwilę się zastanawiała. Wciąż była wzburzona i w tym momencie istniała jedna rzecz, którą chciała zrobić. Dokopać Malfoyowi. Wiedząc jaka będzie jego reakcja na to co zaraz powie, spięła się w oczekiwaniu.

— Och, Draco. Jakiś ty naiwny. Nie obchodzi mnie perspektywa kary. Skoro wszystkie szlamy są takie okropne, to co mnie powstrzyma przed naskarżeniem na ciebie? I może jeszcze dopowiedzeniem, że dokonałeś aktu wandalizmu? O, takiego — zamachała różdżką i wszystkie wiszące rondle, garnki i patelnie spadły na podłogę z hukiem.

— Zeldor, ostrzegam cię...

Puff! Stukilogramowy wór z mąką wybuchł wzbijając w powietrze białe drobinki tworzące, mimo okoliczności, piękną poświatę. Miała jeszcze w zanadrzu jedno małe zaklątko mające wzniecić tyci pożar, ale Malfoy rzucił się na nią, więc dziewczyna wzięła nogi za pas. Biegła i czuła się jak wiatronoga, jednak tylko przez chwilkę. Brak częstego wysiłku fizycznego i słabiutka kondycja sprawiły, że już po kilkuset metrach miała zadyszkę. Nie to co goniący dzieci w masce upiora Malfoy, który dopadł ją bez trudu.

Zapamiętać: zapisać się na siłownię. Tylko gdzie ja znajdę siłownię w Hogwarcie? A kit tam, wyczaruję sobie i tyle.

— Tak sobie chcesz pogrywać, mała sekutnico? — warknął rozgniewany, po czym rozejrzał się, chwycił ją mocno za ramię i siłą zaciągnął do damskiej toalety na końcu korytarza.

Pal licho zadyszkę, on chce mnie zabić!

Zatrzasnął drzwi, wymruczał zaklęcie zamykające od wewnątrz i spojrzał na nią.

O mamo, co to było za spojrzenie.

Zwykle szare oczy pociemniały jakby w furii. Tyle, że to była innego rodzaju furia. Namiętna. Nie mogła oderwać od niego oczu, nogi jej zmiękły i zmieniły się w pieprzony budyń.

Takie spojrzenia powinny być karalne. Toż to jawne molestowanie bez dotyku. Ach, ale jakież przyjemne molestowanie.

Myśli przelatywały jej przed oczami z prędkością światła, a Malfoy w tym czasie pchnął ją na ścianę obok umywalek i stojąc zdecydowanie za blisko (a jednak tak daleko) mierzył ją wzrokiem. Blair próbowała zebrać resztki godności, bo z pewnością zauważył jak na nią działa. Przyspieszony oddech i uginające się kolana to dosyć oczywisty przekaz.

— Co prawda, nie jestem w stu procentach pewna, co masz w portkach, ale nie sądzę, aby był to sprzęt, który zezwalałby ci przebywać w damskim kiblu. A przypominam, że w nim się właśnie znajdujemy.

Skończył spalać jej ciało spojrzeniem, przeniósł wzrok na twarz i o, Panie posłał jej ten krzywy, sardoniczny uśmieszek złodzieja, który właśnie oskubał jubilera.

— Chciałabyś się przekonać, jakim sprzętem dysponuję? Z chęcią ci zaprezentuję. Może sama chcesz się dobrać do mojego paska i pozbyć się tych spodni, co?

Odchrząknęła zaskoczona jego bezpośredniością i rzuciła na pozór obojętnie:

— Nie mów, że nie nosisz gaci, Malfoy — bo tak by wynikało z tej wypowiedzi — Lubisz mieć przewiew czy co?

— Nie, lubię chodzić za tobą z myślą jak niewiele warstw dzieli mnie od tego krągłego tyłeczka.

Aż się zachłysnęła powietrzem.

Czy to ten sam Malfoy, którego nie znoszę tyle lat?

— Na Merlina, wiesz jak zagadać do dziewczyny. Nic tak nie podnieca jak myśl o gwałcie analnym.

Przybliżył się jeszcze bliżej, przycisnął swój tors do jej piersi i wyszeptał do prawego ucha przyprawiając ją o przyjemny dreszcz:

— A kto mówi cokolwiek o gwałcie? Skarbie, oddałabyś mi się z zamkniętymi oczami. Czuję to.

Niech go szlag. Przesadził.

— Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz, że kim jesteś? Pieprzonym Adonisem? Bogiem seksu? Nie dotknęłabym cię z własnej woli za żadne skarby świata. Gdybyśmy byli ostatnimi ludźmi na świecie i od nas zależałoby przetrwanie rasy ludzkiej, wiesz co bym zrobiła? Rzuciłabym się z mostu, żebyś sczezł sam na tym padole łez — powiedziała dosadnie, a na dokładkę dodała — Pierdol się, Malfoy.

— Aj, aj, takie słowa nie przystają damie. Chociaż z drugiej strony, z ciebie raczej żadna dama, prawda szlamo?

— Primo: wal się na ryj. Secundo: czy mógłbyś, proszę, nie mówić tak w stosunku do mojej osoby jednocześnie się do mnie przystawiając? Wysyłasz sprzeczne sygnały.

Odsunął się zaledwie kawałek, przekrzywił z zaciekawieniem głowę, spojrzał dziewczynie uważnie w oczy i zapewne dostrzegł cień cierpienia. Naprawdę, naprawdę nie znosiła tego określenia. Na co dzień udaje, że jej to nie rusza, ale sam wydźwięk tego ohydnego słowa trafia w najczulsze struny.

Ech, do dupy jest bycie wrażliwcem.

— A jakbyś chciała żebym cię nazywał?

— Wyobraź sobie, Malfoy, że moi rodzice jak to normalni rodzice zwykle robią, nadali mi imię przy narodzinach. Chociaż wątpię, czy je w ogóle znasz. Musi być dla ciebie szokiem niezwykłym, że...

— Och, zamilczże w końcu, Zeldor – mruknął zirytowany i uciszył ją pocałunkiem. Na moment straciła dech w piersi. Wtedy blondyn przyciągnął ją bliżej do siebie, objął w pasie dłońmi i namiętnie wycałował sobie drogę do jej poddania.  Podniecona rozchyliła lekko wargi, co Malfoy skrzętnie wykorzystał dobierając się jej języka.

Cholibka, ma chłopak talent. Ale zaraz, zaraz, co ja wyprawiam?! Co on wyprawia?! Musiała to przerwać. Za chwilkę... Nie mogąc się powstrzymać zaplotła dłonie na jego karku i błądziła nimi, zanurzając palce w jedwabiście miękkich włosach (muszę go później spytać, czy używa jakiejś specjalnej odżywki).  Nie trzymał już dłoni na talii Blair, a przesuwał nimi po całym jej ciele. Reagowała na jego dotyk cichym mruczeniem. Chłopak zjechał ciekawskimi rękami na jej tyłek. Ścisnął go, wyrywając z jej ust bardzo dziewczyński pisk. Zaśmiał się cicho. Wodził teraz nosem po jej  szyi, lekko ją lizał, po czym dmuchał na nią zimnym powietrzem:

— Podoba ci się to, Zeldor? Nie przypuszczałbym — wydyszał w jej szyję i wciąż trzymając ją za pośladki, uniósł i posadził Blair na umywalce. Oplotła nogi wokół niego i wykorzystując ścianę za plecami jako podpórkę, zaczęła powoli się o niego ocierać. Później nie mogła uwierzyć, że zachowywała się jak jakaś kotka w rui. Wiele razy będzie to sobie wypominała. Teraz jednak znajdowała się w zupełnie innym świecie. Świecie, w którym całowała się z domniemanym wrogiem.

— O, czyżby ci się podobało, szanowny panie? Nie przypuszczałabym — zachichotała zamroczona podnieceniem.

Zachichotała. Blair Elisabeth Catherine Zeldor nie chichocze. Nigdy. No chyba, że na pogrzebie wroga. Ślizgon postanowił nie pozostawać dłużny w pieszczotach i zaczął przesuwać prawą dłonią z jej tyłka w kierunku strefy zakazanej.

O-o. Mejdej, mejdej, mamy problem.

Nie wiedziała czy była gotowa na przejście do tej bazy. Właśnie miała zatrzymać rękę chłopaka, ale w tym  momencie jego dłoń dotarła do skraju szaty, zawędrowała pod nią, z łatwością odnalazła swój cel i zaczęła ją delikatnie masować. Dziewczyna zakryła usta dłońmi i głośno zajęczała. Okej, może jednak była gotowa. Oparła czoło o jego czoło i próbowała nie rozpaść się na kawałki.

— O, tak, słońce, czujesz to? Nawet nie zdajesz sobie sprawy co cię czeka. Sprawię, ze będziesz krzyczeć w ekstazie moje imię. Nie opędzisz się ode mnie.

Wiedziała, ze powinnam mu jakoś zripostować, ale kompletnie nie mogła się skupić, kiedy jego palce umiejętnie jeździły po cienkim materiale jej fig.

— Skromności i pokory z pewnością ci nie brakuje — wyszeptała wprost w jego usta.

— Walić skromność. Kto byłby skromny mając przed sobą to cudo? — na chwilę odsunął od niej głowę i objął wzrokiem całe jej ciało. Blair zarumieniłaby się, gdyby to co robili od jakiegoś kwadransa nie wypaliło w niej resztki pruderii, którą miała na dnie sumienia.

Zaśmiała się, ale zaraz uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy jego palce się zatrzymały, a on sam zaczął jakby nasłuchiwać. Dziewczyna zajęczała cicho w proteście i próbowała znów go pocałować.  Malfoy jednak podniósł głowę i była prawie pewna, ze zastrzygł uszami jak pies.

— Z bólem muszę to przyznać, ale ktoś idzie — z tymi słowami zabrał rękę spod jej szaty i odsunął się z niechęcią. Przez sekundę stała zastygła w bezruchu, by zaraz krzyknąć:

— Kurwa! Nikt nas tu nie może przyłapać. O nie, nie, nie.
Chwyciła się za głowę i zaczęła z deczka panikować. W tej części korytarza nie ma nic. Oprócz toalety.

Szlag, oby komuś nie zachciało się jedyneczki albo dwójeczki.

No i oczywiście, chwilę potem rozległ się szczęk otwieranych drzwi. Znaczy rozległby się, gdyby drzwi nie były zamknięte i wyciszone zaklęciem. Alleluja, że Malfoy wcześniej je zapieczętował. Ale teraz ktoś się będzie zastanawiać, po kiego grzyba, jakiś debil zamknął się na amen w kiblu. Rozległo się szarpanie drzwi.

— Halo, jest tam kto? Ej, no, otwórz, muszę pilnie skorzystać — Blair rozpoznała głos swojej współlokatorki.

Ja to mam, kurwa, farta.

— Jezusicku przecież to Gerta. Ja pierdole, co robić, co robić – szeptała już mocno spanikowana.

Współuczestnik zbrodni podszedł do niej, położył ręce na ramionach i Blair myślała, że ją obejmie i do siebie przytuli. Ale mówimy tu o Malfoyu, więc zaczął ją jedynie potrząsać za ramiona.

— Uspokój się, Zeldor. Jezu, nie wiedziałem, że z ciebie taka panikara.

Brutalność fizyczna i werbalna zadziałała niczym kubeł zimnej wody. Odepchnęła go od siebie i mruknęła:

— Chrzań się, tylko udawałam żeby wyprowadzić cię z równowagi. Najwyraźniej mi się udało. A teraz słuchaj, zrobimy tak — objaśniła mu plan wymyślony na poczekaniu. Uśmiechnął się półgębkiem i mruknął:

— Oto moja mała złośnica.

— Stul pysk. Ogarniasz co masz robić?

— Wszystko jasne jak słońce.

***
Strzałeczka! Trochę zajęło mi opublikowanie tego rozdziału, gdyż miałam wątpliwości, czy wypuścić w świat rozdział tak poprowadzony. Pierwszy raz pisałam taką scenę jak w drugiej części rozdziału i mam szczerą nadzieję, że wybaczycie mi jego formę, jeśli was razi. Nie chciałam, żeby wyszło to sztampowo i niezręcznie, że tak powiem.

Powiedzcie, proszę, co o nim sądzicie, drogie robaczki!

I do zobaczyska! 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro