Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ VII

Dni mijały Blair na regularnych czynnościach. Śniadanie, przepychanki słowne z wrogiem, zajęcia, przepychanki fizyczne z wrogiem, obiad, obrzucanie się błotem z wrogiem, sen, w którym uśmiercasz swojego wroga na tysiąc różnych sposobów. Można by powiedzieć, że rutyna to jej drugie imię.

Dlatego nagłe ogłoszenie profesor McGonagall tak ją zaskoczyło. W środku lekcji oznajmiła ni z gruszki, ni z pietruszki, że zaplanowała dla nich wycieczkę do mugolskiego miasta, do pewnej starej cerkwi, która według podań kronikarzy służyła lata temu, w okresie bohemy za miejsce spotkań elity magicznego świata. Blair wiedziała co nieco na temat cyganerii artystycznej i mogła sobie wyobrazić co wyczyniały istoty umiejące posługiwać się magią. Przed oczami stanął jej obraz wielkich, magicznych orgii, bijatyk na pokaz, konwersacji, których poziom wykraczał poza zrozumienie normalnego śmiertelnika, a to wszystko okraszone subtelną nutką dekadentyzmu.

Czasami bujna wyobraźnia to przekleństwo, pomyślała wzdrygając się.

„Wycieczka” miała się odbyć nazajutrz, co nie dawało wiele czasu na przygotowanie psychiczne do fuzji dwóch światów. Przynajmniej Blair sprawiało to pewne trudności; z racji tego, że jest z rodziny, hmm, mieszanej, nie mogła, a właściwie nie chciała w mugolskim środowisku porzucać magicznej części siebie, a w Hogwarcie za to pragnęła robić swoje ulubione mugolskie czynności takie jak spędzanie samotnych wieczorów z Netflixem* i popcornem. Jaka szkoda, że Dumbledore nie podjął jeszcze decyzji o podłączeniu w zamku wi-fi. Pisemne petycje składane przez samą Blair najwyraźniej kończyły jako małowartościowa odżywczo przekąska dla feniksa. Ale nic to, dziewczyna jeszcze nie wypowiedziała ostatniego słowa.

Wracając jednak do jutrzejszego dnia. Uczniowie wydawali się być podekscytowani na myśl o wyrwaniu się „na wolność”. Co więcej, miało ich nie być cały dzień, dlatego przepadnie im egzamin z Eliksirów u profesora Snape'a. Co za niepowetowana strata. I Blair nie miała na myśli tego ironicznie, ze szczerym smutkiem myślała o przełożeniu egzaminu z przedmiotu, w którym jest tak dobra, że sam gbur Snape od czasu do czasu z niechęcią ją chwali. A to i tak nie jakoś kwieciście, pompatycznie, a w stylu: „No brawo, Zeldor, nie skaszaniłaś tego całkowicie, może coś z ciebie jednak wyrośnie”. Ale pochwała to pochwała, jakby nie patrzeć.

                             ***

Nastąpiła ta chwila. Poranek, godzina dziewiąta. Wylądowali w miejscu, które Blair doskonale znała. Zachwycona dziewczyna obróciła się dookoła i zapatrzyła na modernistyczny budynek i napis na nim: Symphony Hall. Byli w Birmingham, bez wątpienia. Tyle razy była tu z rodzicami i braćmi, w końcu mieszkała tu ich babcia ze strony taty. Babunia Eleanor była jedną z najbliższych sercu Blair osób. Zupełnie niezwiązana ze światem magicznym (poza oczywistymi koneksjami rodzinnymi) zawsze wiedziała co leży Blair na żołądku. Pomimo dużej różnicy wieku babunia Lenny wiedziała jak dotrzeć do nieznośnej wnuczki. Nie było dla niej sekretem, że droga do zrozumienia dziewczyny prowadzi przez żołądek, dlatego nie omieszkała wykorzystywać swoich niezwykłych kulinarnych zdolności przeciwko niej. Nie żeby miała jakieś obiekcje. Młoda Zeldor była prawdziwym obżartuchem i Bóg jeden wiedział, dlaczego jeszcze nie trzeba było jej turlać. Zamiast tego zachowała dosyć szczupłą sylwetkę. No dobra, była wyraźnie zaokrąglona we właściwych miejscach, a do trzynastego roku życia cierpiała na chroniczną pucołowatość policzków. Chociaż tak naprawdę nie cierpiała, bo było jej to zupełnie obojętne.

Dziewczyna z uśmiechem rozmyślała o cynamonowych bułeczkach i malinowej herbatce, na które może udałoby jej się niepostrzeżenie urwać z wycieczki, gdyby tylko zniknęła z oczu McGonagall w odpowiednim momencie, kiedy nagle ktoś z wielkim impetem na nią wpadł i biedna Blair poleciała na łeb na szyję w wielką kałużę, obok której stała. Zdarła sobie przy tym wierzch dłoni i przemoczyła spodnie na kolanach. Usłyszała za sobą głośny rechot, o dziwo jej nieznany. Zirytowana podniosła się i ujrzała przed sobą Bryce'a Stone'a.

Dziewczyna zdziwiła się niepomiernie, gdyż osobnik ten jeszcze nigdy jej nie zaczepiał. Jasne, ślizgon jak ślizgon, wredny musi być i owszem, Stone wiele razy kpił sobie z niej werbalnie, lecz nigdy nie posunął się do zaczepek fizycznych. Jak tak o tym pomyśleć, to osobą, która miała monopol na takie zagrywki był Malfoy. Ha, dziwne.

— Stone, ile ty masz kurwa lat, pięć? Nawet mój mały braciszek nie zniżyłby się do takiego poziomu, żeby wrzucić dziewczynę w kałużę. Żałosne — rzekła z pogardą godną Magdy Gessler jedzącą niedogotowaną golonkę w restauracji, którą „rewolucjonizowała”.

Chłopak rozejrzał się wokół, zobaczył, że reszta grupy już jest kawałek z przodu, tylko blondas i jego świta ździebko się ociągali, zostając w tyle. Chciała wyminąć Stone'a i wrócić do rozmyślania o babinych przysmakach, ale chłopak złapał ją za łokieć i nerwowo mrugając powiedział:

— Słuchaj, Blair, będę szczery. Wpadłaś mi w oko. Chciałem zwrócić na siebie twoją uwagę, no i teraz ją mam, więc chcę spytać, czy umówisz się ze mną?

— Że, pardon kurwa, co?? Stary oczadziałeś? Najpierw przez ciebie zaliczam glebę, a teraz mi mówisz, że ci się podobam? Jezu, ty naprawdę masz pięć lat.

— Eee, czyli, że co, idziemy na randkę?

Boże, co za troglodyta. No, ale nazwisko w końcu zobowiązuje.

Blair odchrząknęła i starając się nie wyjść na sukę odpowiedziała:

— Za Chiny ludowe się z tobą nie umówię. Zejdź mi z drogi — wyminęła oszołomionego chłopaka. Truchtem dołączyła do grupy, po drodze mijając wlęczące się trio debili i usłyszała:

— Ładnie to tak łamać młode serca?

— Nie masz co się martwić, tobie mogę co najwyżej złamać szczękę, bo serca, rzecz jasna nie posiadasz.

Z Malfoyem trzeba ripostować błyskawicznie albo tak człowieka dojedzie, że się przez tydzień nie pozbiera, a pensję tudzież kieszonkowe będzie musiał wydać na sesyjkę z psychiatrą. Czarujący osobnik, nie ma co.

* Pomińmy całkiem oczywisty fakt, że akcja teoretycznie dzieje się w latach 90', a postęp technologiczny jest hen daleko, nie wspominając, że wifi i Netflix to tylko odległy sen jakiś złoty. XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro