ROZDZIAŁ V
Cały następny dzień spędziła próbując wyrzucić z pamięci zdarzenia dnia wczorajszego. Nie pomagała jej w tym nowo nabyta popularność. Mijający ją obcy ludzie na korytarzu przybijali jej piątkę i gratulowali polotu. Najwyraźniej dni, kiedy siała postrach wśród uczniaków minęły, a ona sama starała się umniejszać swoje dokonanie, żeby nie dolewać oliwy do ognia. Pewien blond ktoś musiał dosłownie gotować się ze złości słysząc chichoty za swoimi plecami. Ludzie jawnie przekazywali sobie ploteczki co do przyczyny jej kawału. Szczególnie nie spodobała jej się zasłuchana w toalecie na drugim piętrze plotka, jakoby owy ślizgon wykorzystał pewną ślizgonkę (czyt. prowodyrkę żartu), uwiódł ją, skradł cenne kwiecie dziewictwa i okrutnie porzucił. Sranie w banie. Panna Zeldor ze złamanym sercem? Prędzej złamaną w bójce pięścią. Nie zmieniało jednak faktu, że bała się nawet pomyśleć jego imię, bo od razu przypominały się jego palce na jej ustach, jego kolano między jej (wtedy miękkimi) nogami, cichy oddech mieszający się z jej własnym.
Aghhh, koniec.
Miała ochotę rwać sobie włosy z głosy. A byłoby to bardzo niefortunne, bo jej fryzjer liczył sobie pokaźną sumkę za każdą wizytę. Musiała zrobić coś, co wymaże wspomnienia tego cholernego wieczoru. To jest to! Powinna się z nim skonfrontować i przypomnieć sobie jaki z niego łajdak. Wtedy wszystko wróci do normy. Ożywiona nowym entuzjazmem skoczyła na równe nogi, porzuciła swoje stanowisko w bibliotece, w której akurat się kryła pod przykrywką odrabiania pracy domowej na Eliksiry i popędziła na złamanie karku w kierunku Wspólnej Sali dormitorium Slytherin, w której mógł się właśnie znajdować Draco Malfoy. Tak, może wymawiać jego imię bez obawy o przywołanie dziwnych myśli. Chyba, że za dziwne myśli uważa się marzenia o rozciąganiu kogoś na średniowiecznym stole tortur albo zamykanie na całe dni w klaustrofobicznej i ździebko kłującej „żelaznej dziewicy”.
Biegła dziwnie opustoszałym korytarzem, gdy wtem usłyszała czyjeś podniesione głosy. Dobiegały z korytarza przylegającego do tego, w którym stała. Cicho podeszła do zakrętu i wyjrzała dyskretnie, żeby ocenić sytuację. Zmrużyła groźnie oczy i patrzyła jak Goyle, jeden ze zbirów Malfoya powalił na ziemię jakiegoś dzieciaka i teraz przyciskał buciora do torsu młodego. Obok niego stał sam pan i władca, Draco ze zmarszczonymi brwiami, za nim podskakiwał podekscytowany Crabbe. Blair już żałuje, że wczoraj czuła jakąkolwiek wdzięczność wobec tych gnojków. Już miała się wtrącić, gdy blondyn cicho powiedział:
— Wystarczy, zostaw go.
— Ale Draco, on nas obraził! Musi dostać nauczkę! — zaperzył się Goyle.
— Powiedziałem coś. Nie sprzeciwiaj mi się.
— No weź, daj się człowiekowi trochę pobawić.
Draco zrobił zirytowaną minę i już miał coś warknąć, ale ja widziałam dosyć. Postanowiłam się wtrącić. Chociaż pewnie tego pożałuję. Wyszłam zza rogu z wyciągniętą różdżką w stronę wielkiego oprycha.
— Radzę ci go puścić w trybie now. Chyba, że chcesz dostać wciry — powiedziała z krzywym uśmieszkiem. Malfoy zmierzył ją wzrokiem i tylko uniósł w zaciekawieniu brew.
Na co on się tak gapi? — pomyślała trochę wytrącona z równowagi Blair. Ach, może albo nie może być to związane z jej dzisiejszym wyglądem. W nocy nie mogła zasnąć, więc pod oczami ma pewnie dwie wielkie wydmy. Uroku nie dodawały jej też rozczochrane włosy, które jakiś czas temu miała sobie zamiar wyrywać. Podejrzewała, że wygląda jakby wyrwała się z wariatkowa.
No cóż, jebać to, mam robotę.
— A ty czego tu szukasz, szlamo? Chcesz się z nim zamienić miejscami? — ruchem głowy wskazał na chłopca, który wpatrywał się w dziewczynę bez nadziei. Czyżby nie wierzył, że może mu pomóc? No, to się przekonajmy.
— Expelliarmus – minęła sekunda, a Goyle już leżał dziesięć metrów dalej, gramoląc się na nogi. Wyglądało to prześmiesznie, jakby żółw próbował obrócić się ze skorupy do normalnej pozycji. Zaśmiała się, czym zaskarbiła sobie wkurzone spojrzenie Crabbe'a. Spojrzał pokrzywdzony na Malfoya, jakby skarżył się mamusi.
— Draco, zrób coś, ta szlama chyba nie zna swojego miejsca.
— Och, ależ ja znam swoje miejsce, jest ono ponad wami wszystkimi, frajerzy.
Dziwnie się czuła z tym, że blondyn nie wypowiedział jeszcze ani słowa. Tylko na nią patrzył, przez co straciła trochę ze swojej pewności siebie.
Pomogła chłopcu wstać, spytała czy wszystko w porządku, na co ten po prostu rzucił się do ucieczki.
— Nie ma za co, kolego — krzyknęła za nim sarkastycznie. Spojrzała przed siebie i okazało się, że stoi przed nią trzyosobowy mur. Goyle, który się już pozbierał, stał teraz przed nią ze wściekłością wymalowaną na twarzy.
Ups, no to wpadłam jak śliwka w kompot.
— Noo, chłopcy, na mnie już pora, obiad czeka. Do zobaczyska!
— Nie tak prędko, szlamo — wyskrzeczał Goyle chwytając ją za skraj szaty i zatrzymując w miejscu. Blair nerwowo odchrząknęła, po czym odparła:
— Naprawdę powinniście poszerzyć zakres słownictwa. Ciągle tylko szlama i szlama. Kupię wam na święta słownik synonimów, co wy na to? A gwoli ścisłości to półszlama, jak już mają lecieć inwektywy.
— A może ja tak ci przyfasolę, że wylecą ci z tej ładnej główki głupie myśli o zadzieraniu z nami? Co ty na to?
— A ja na to jak na lato – zaśmiała się, obróciła przodem do gagatków i z całej siły kopnęła pierwszą osobę jaką miała przed sobą, czyli znów trafiło na biednego Goyle'a. Zajęczał, ale najwyraźniej miał wyższy próg bólu niż przypuszczała, bo od razu zamachnął się na nią swoją wielką jak buła pięścią.
O sziet, to po ptokach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro