ROZDZIAŁ IV
Chyba ociupinkę za głośno rechotała, bo Malfoy odwrócił się z czystą furią wypisaną na twarzy, odnalazł ją spojrzeniem w tłumie i ruszył na nią niczym byk na torreadora.
Słodki Jeżu, przecież on ma mord w oczach.
Blair podjęła dojrzałą decyzję przystającą damie w jej wieku, czyli obróciła się na pięcie i wzięła nogi za pas. Przepychała się, dźgała Bogu ducha winnych ludzi łokciem, wszystko byle zniknąć z oczu Malfoya do czasu, aż ochłonie i się uspokoi. Obejrzała się przez ramię i zdołała dojrzeć jak blondyna próbują przytrzymać jego lojalne przydupasy (które w tej chwili wielbiła niczym belgijskie pralinki), jednak ten we wściekłości najwyraźniej dostał siły godnej Hulka i wyrwał się. Mknął teraz w jej stronę jak wściekłe tornado taranując wszystko i wszystkich wokół. Blair odrobinę już spanikowana wydostała się z sali i sprintem pobiegła wśród korytarzy Hogwartu. Z nadzieją zastanawiała się czy Draco już sobie darował pościg, ale nie, wyraźnie słyszała zbliżające się szybko kroki. Kurde, skąd on wiedział, gdzie jest w tym pieprzonym labiryncie korytarzy? Ach tak, to te buty. Powzięła bolesną decyzję, jaką było zrzucenie ze stóp swoich ulubionych lakierowanych mokasynów, wrzuciła je w kąt i pognała bezszelestnie przed siebie. Nie wiedziała czy biec do dormitorium ukryć się pod łóżkiem (ile ty masz lat, pięć?) czy może pognać na skargę do któregoś z profesorów? To też odpadało, primo nie była kapusiem, secundo sama mogła sobie przez to napytać biedy, gdyby wydało się, co zmajstrowała. Pozostawało schować się gdzieś w licznych zaułkach, skrytkach, korytarzykach zamku. Tak, zamek jej pomoże. Skręcała właśnie za róg, omal nie wyrabiając na zakręcie, gdy ujrzała idealną kryjówkę - niszę w ścianie, tak zacienioną, że pająka nie dostrzeżesz choć oko wykol. Miała jednak nikłą nadzieję, że nie będzie musiała później wytrzepywać z włosów zagubionych pajączków. Zakładając oczywiście, że przeżyje konfrontację w Malfoyem. A skoro o nim mowa, to gdzie on się podziewał? Może wrócił do Wielkiej Sali?
Przylgnęła do ściany, starając się uspokoić oddech, który teraz bardziej przypominał sapanie psa i nasłuchiwała jego kroków.
Cisza. Minęła minuta, dwie. Stojąc w ciemności zastanawiała się, co ją do cholery podkusiło, żeby odwalać ten numer. Wpakowała się w tę kabałę na własne życzenie. A mamusia zawsze powtarzała: nie drażnij wściekłego psa, bo cię dziabnie i będziesz ryczeć. No, jak widać nauka poszła w las. Nie było to jej najmądrzejsze posunięcie, ale bądźmy szczerzy, kto by pomyślał, że ten anemiczny blondasek, aż tak się wkurwi? Może ktoś mądrzejszy by to przewidział.
Ale ja, najwyraźniej, nie należałam do najszybszych zajączków w lesie.
Już sobie wyobrażała najbliższe dni, tygodnie, czort wie jak długo, spędzone na unikaniu Malfoya i uciekaniu przed jego złym spojrzeniem, co będzie trudne biorąc pod uwagę, że jesteśmy z jednego domu i wpadamy na siebie średnio dziesięć razy dziennie. Chociaż chwilunia, z jakiej racji ma przed nim uciekać jak jakiś zastraszony pierwszak? Przecież nic takiego nie zrobiła. O jeny, jeden niewinny żarcik, który nikogo nie skrzywdził (permanentnie, przynajmniej) i już ma pokutować? On jej też uczynił wiele złego przed te wszystkie lata, dlaczego nagle ona miałaby być tym bad guy? Niedopuszczalne. Nakręcała się tak w kącie jeszcze chwilę i postanowiła zakończyć tę błazenadę, wyjść z ukrycia i ze spokojem, i dumą udać się do własnego pokoju.
Zrobiła krok poza niszę, kiedy nagle ktoś jednocześnie jedną ręką zakrył jej usta, żeby nie krzyknęła, a drugą chwycił ją w talii i rzucił na ścianę przyciskając do niej. W plecach jej strzykło, kiedy przydzwoniła o twardą powierzchnię. Czuła, że ciśnienie jej skacze, oddychała szybko, chuchając oprawcy w dłoń.
- I co, już nie jesteś taka odważna bez publiki, co? - wysyczał jej Malfoy niemalże przyciskając usta do jej ucha. Wzdrygnęła się na to i starała opanować oddech. Spojrzała mu w oczu i uniosła brew. Jak ma mu odpowiedzieć skoro przyciska łapę do jej ust? Zauważyła, że owa dłoń jest bardzo męska, duża, ale dosyć szczupła, z długimi, zgrubiałymi (od pracy fizycznej? Jaką ten laluś mógł wykonywać pracę cięższą niż trzymanie różdżki?) palcami, co dziwne Blair podobał się zapach dłoni. Ogół tej myśli za to bardzo jej nie podpasował, więc zmarszczyła brwi i ugryzła z całej siły obiekt jej rozmyślań.
- Au, suko, czyś ty mnie właśnie użarła? - spytał zdziwiony unosząc dłoń i machając nią w powietrzu.
- A przepraszam bardzo, miałam jakiś wybór? Ekhem, czy mógłbyś mnie z łaski swojej puścić? Naruszasz moją przestrzeń osobistą.
Starała się brzmieć dziarsko, ale przy ostatnich słowach nieznacznie zadrżał jej głos.
- Twoją przestrzeń osobistą? A co powiesz na takie naruszenie, szlamo? - wyszeptał niemal zmysłowo, wpychając swoje kolano między jej nogi i rozszerzając je. Blair poczuła się bardzo niekomfortowo, zwłaszcza że w jej żołądku zerwał się do lotu rój motyli, choć chyba bardziej adekwatnie byłoby nazwać to rojem szerszeni. Dziewczyna odchrząknęła, uniosła wzrok i popatrzyła w mieniące się wściekłą zielenią oczy. Malfoy stał zdecydowanie za blisko, wolną ręką (tą, w którą go uchapła) założył jej kosmyk włosów za ucho, ten delikatny ruch kontrastował z furią malująca się w oczach. Powiedzieć, że dziewczyna była zdezorientowana byłoby niedopowiedzeniem roku.
- Malfoy, co ty odwalasz? Cokolwiek to jest, byłabym wdzięczna gdybyś przestał. Słuchaj, przepraszam za ten żart, trochę wyrwał się spod kontroli, okej? Nie chciałam cię zawstydzić, a przynajmniej nie aż tak. Dobra, przeprosiłam, czy teraz możesz powiedzieć jaką to obrzydliwą szlamą jestem i puścić mnie? Rozejdziemy się grzecznie, pójdziemy każde w swoja stronę, a jutro będziemy się zwyczajowo szkalować, co ty na to? - wpadła w mały słowotok. Nie uszło uwadze blondyna, że jego dziwne ruchy wprawiają ją w zdenerwowanie, więc kontynuował. Mocniej przydusił ją swoim ciałem do ściany, kolano między nogami poszybowało wyżej i tam się umościło. Jedną ręką przyciskał obie jej dłonie, tym samym ją unieruchamiając, a drugą, ku zgrozie Blair zaczął gładzić ją po twarzy. Zaczął od lewego policzka, zewnętrzną częścią dłoni gładził ją od góry do dołu, potem przeniósł się na prawą stronę jej twarzy, aż w końcu kciukiem jednym z najdelikatniejszych ruchów, dotknął jej dolnej wargi. Z ust dziewczyny wyrwał się cichutki jęk, który dziwnie podziałał na Malfoya, bo ten trochę bardziej przycisnął kciuk do jej ust, dołączając do tego resztę swoich palców. Delikatnie przesuwał nimi po jej wargach. Blair widziała jak ciężko podnosi się i opada jego klatka piersiowa. Trwali w tym dziwnym impasie, oboje zafascynowani nową grą, świadomi, że nie powinni w nią grać, a jednocześnie niemogący się powstrzymać. Żadna siła nie byłaby wtedy w stanie oderwać ich od siebie. Żadna siła, oprócz burczącego z głodu brzucha Blair (no co, przez cały ten ambaras nie miała kiedy zjeść kolacji).
Bańka odrealnienia prysnęła pozostawiając ich świadomych swojej bliskości. Malfoy odskoczył od niej jak oparzony, nerwowo przeczesał włosy ręką i spojrzał na nią. Dziewczyna wciąż stała pod ścianą, głęboko oddychając i na przemian ściskając i rozwierając pięści. Miała osobliwy wyraz twarzy, jakby nie mogła się zdecydować czy sytuacja sprzed kilku sekund jej się podobała czy nie.
Malfoy najwyraźniej nie miał takich dylematów, bo tylko pogroził jej palcem, powiedział:
- Jak komuś o tym powiesz, to pożałujesz, szlamo.
I poszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro