Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Tafla

Mój wzrok spoczął na leżącej pośrodku biurka szachownicy z rozstawionymi pionami. Dziwne... Przecież Hybner nie mógłby grać nie widząc planszy. Pewnie grywał przed wypadkiem. Uniosłam wzrok napotykając jakby zamyślone spojrzenie mężczyzny. Zauważyłam, że jego włosy były krótsze niż ostatnim razem, kiedy go widziałam. Zrobił też porządek z zarostem, który teraz był schludnie przycięty. Mężczyzna wydawał się nieobecny, ale okazało się to tylko złudzeniem, bo to on pierwszy przerwał ciszę.

— Pani Lidio? Doczekam się odpowiedzi?

— Tak, przepraszam — zreflektowałam się. — Cóż... Niedawno ukończyłam studia na kierunku pielęgniarstwo i właściwie to planowałam złożyć podanie w szpitalu, jednak praca w takim wymiarze godzin, w systemie trzech zmian nie do końca mi odpowiada, szczególnie zmiany nocne... — powiedziałam zgodnie z prawdą. No, może półprawdą. Tak naprawdę byłam skłonna się dostosować, ale nie zrobiłabym tego z radością. Rotacja zmianowa to coś, co mocno odbija się na zdrowiu pracujących w tym trybie.

— Czyli zakłada pani, że pracując u mnie nie musiałaby pani zostawać na noc? — rzucił Hybner, a kącik jego ust uniósł się lekko do góry, jakby mężczyzna miał coś jeszcze na myśli.

Natychmiast oblała mnie fala gorąca. Czyżby coś insynuował? Nawet jeśli, to postanowiłam zignorować podteksty. Przecież równie dobrze mogło mi się tylko wydawać, że za tymi słowami kryło się coś więcej.

— Zakładam, że w nocy pan raczej śpi, więc...

— Otóż nie... — wszedł mi w słowo. — Jestem trochę jak Gombrowicz w pewnym etapie swojego życia. Zazwyczaj piszę w nocy, a zasypiam nad ranem, kiedy jest już widno. Wie pani, co to oznacza? — zapytał z wyczuwalnym rozbawieniem w głosie.

— Zmiany nocne? — rzuciłam.

Hybner roześmiał się i przechylił nieznacznie głowę. Mimowolnie powiodłam wzrokiem po dość ostro zakończonych długich i równych zębach które nadawały jego twarzy nieco drapieżny wygląd, zwłaszcza kiedy się śmiał.

— Cóż... W istocie można tak to nazwać. Czasem jednak mam ochotę na pisanie w dzień. Zazwyczaj zdarza się to zimą, kiedy zmierzch zapada bardzo wcześnie, a wieczory zdają się nie mieć końca. I co pani na to?

No to wtopa na samym starcie. Po co mówiłam o tych nocnych zmianach? Co mnie podkusiło? Miałam wrażenie, że rozmawiając z Hybnerem stąpam po kruchej tafli lodu i ta właśnie pękła, a moja noga zanurzyła się po łydkę. Musiałam się jakoś ratować.

— Myślę, że mogłabym się dostosować. W szpitalu rotacja zmian jest ciągła, a u pana zmiany byłyby w większości nocą. To znacznie korzystniejsze, szczególnie że lepiej pracuje mi się o tej porze.

— Mówi pani to, co chcę usłyszeć? — zapytał chłodno.

— Nie. To prawda. Wolę pracować w nocy — odparłam trochę zbyt urażonym i desperackim tonem. Nigdy nie umiałam przekonać rozmówcy do swoich racji. Zawsze spychana byłam w kąt, nawet w towarzystwie Karola. A z sowim trybem życia to akurat była sama prawda.

Od zawsze siedziałam po nocach nad książkami czy później notatkami ze studiów. Mogłam się wówczas lepiej skupić. Za dnia istniało większe ryzyko, że coś złego się wydarzy. Jeszcze jak mieszkałam w domu, wolałam uczyć się po nocach, wiedząc że ojciec i mama śpią.

— Pani Lidio... Proszę o szczerość — westchnął nieco zirytowanym tonem. 

— Naprawdę wolę pracować nocami. Jestem w stanie się przyzwyczaić do takiego trybu życia — odparłam, nie odnosząc się bezpośrednio ani słowem do jego prośby. Gdybym powiedziała, że jestem szczera, skłamałabym wprost.

— A w jakim czasie jest pani w stanie przybyć, jeśli panią wezwę?

Zawahałam się. Co miał na myśli?

— To znaczy? Może pan jaśniej?

Hybner przechylił głowę i złączył obie dłonie tuż przed ustami.

— Załóżmy, że pewnego dnia zechcę pisać po południu. Dzwonię do pani i jeśli akurat nie robi pani nic ważnego, w jakim czasie może się pani u mnie zjawić?

Szybko przeliczyłam w głowie czas na zebranie się i przebycie całej trasy.

— Maksymalnie pół godziny, może mniej.

Hybner uniósł brew i potarł w zamyśleniu zarost.

— Od momentu otrzymania telefonu?

— Myślę, że tak... To za dużo?

Hybner zaśmiał się cicho, a od jego śmiechu przebiegły mi ciarki po ramionach. Wzdrygnęłam się lekko.

— Dużo? Wręcz przeciwnie!Niektóre kandydatki stwierdziły, że taka opcja w ogóle nie wchodziłaby w grę. Inne, że potrzebowałyby nie mniej niż godzinę. A wie pani, co to oznacza? Co oznacza każda minuta zwłoki, kiedy mam pomysł, chcę go zapisać, ale nie mogę?

— Oznacza to zapewne rosnącą wprost proporcjonalnie do minionego czasu frustrację przeradzającą się w złość...

— Otóż to. A ja nie lubię czekać. Nie lubię zwlekać. Nie lubię się guzdrać i tracić czasu. A pani?

— Nie potrzebuję wiele czasu, żeby wyjść z domu — skwitowałam, wzruszając ramionami.

Hybner wciągnął powietrze nosem i oparł się wygodniej,  kładąc luźno przedramię na podłokietniku. Nie wiadomo skąd przyszła mi do głowy myśl, że jak na pisarza był dość dobrze zbudowany. Piaskowa koszula opinała się ciasno na wypukłościach jego klatki piersiowej. Natychmiast  przeniosłam wzrok na szachownicę, mimo że przecież nie mógł zobaczyć, jak się na niego gapię. Kiedy byłam w nastoletnim wieku mama kilka razy powtarzała mi, żebym nie zawieszała wzroku na mężczyznach, bo to ich prowokuje. Idąc za jej radą unikałam ostentacyjnego obserwowania płci przeciwnej, ale teraz mogłam pozwolić sobie na więcej swobody w tym względzie, bo przecież Hybner i tak niczego nie widział. Znów zerknęłam, tym razem lustrując jego oczy. Zaraz jednak skarciłam się w duchu i wbiłam wzrok w blat.

— Na biurku ma pani moją dokumentację medyczną wraz z zaleceniami lekarzy — powiedział Hybner, wyrywając mnie z zamyślenia. — Czy wszystko jest dla pani zrozumiałe? — zapytał, nie komentując moich poprzednich odpowiedzi. To źle czy dobrze? Nie miałam pojęcia. Przeszedł od razu do konkretów.

Wyciągnęłam rękę i przysunęłam do siebie plik kartek. Przeleciałam wzrokiem po liście leków do podania i ogólnych zaleceniach. Zakaz intensywnego wysiłku fizycznego. Pacjent powinien odbywać rekonwalescencję w spokoju i nie doświadczać nagłych, silnych emocji takich jak stres czy złość. Powinien przyjmować zalecane leki i suplementy o stałych porach. Powinien unikać stosowania używek.

— Tak. Wszystko jest zrozumiałe — potwierdziłam, odsuwając kartki.

— Do tej pory musiałem liczyć na pomoc mojej siostry, która ma swoje życie i swoje obowiązki. Wolałbym, żeby ktoś przejął od niej to wszystko. Wydzielanie leków, zastrzyki, mierzenie ciśnienia, saturacji... Niestety z wiadomych względów wolałbym nie robić tego sam... Właściwie nawet nie do końca mogę.

— Oczywiście.

— Czyli nie ma pani żadnych obiekcji co do warunków umowy?

— Nie.

— Proszę się zastanowić. Zgadza się pani zachować wszystko dla siebie i nie wynosić moich prywatnych spraw do mediów czy gdziekolwiek?

— Oczywiście. Nie mam zamiaru naruszać pańskiej prywatności — odparłam nieco urażona jego obawami.

— Cóż... Będzie pani poniekąd musiała.

— To znaczy?

— Chciałbym, żeby czasem coś pani dla mnie sprawdziła. Wysłała wiadomość. Odebrała pocztę, elektroniczną też.  W ostatnim czasie z pracy dla mnie zrezygnował również mój agent. Zatem jego obowiązki przeszłyby na panią. Tego typu kwestie nie stanowiłyby problemu?

— Nie. Żadnego.

— Świetnie. Poza tym najbardziej liczyłbym jednak na pomoc przy pisaniu. Jak pani się na to zapatruje? Byłby to swego rodzaju eksperyment, bo nigdy nie tworzyłem w ten sposób. Nie wiem, czy da pani radę, czy starczy pani cierpliwości.

— Nie ma problemu, jestem cierpliwa. Mogę pisać, jeśli będzie pan dyktował. Mogę przepisywać pańskie notatki lub poprawiać tekst pisany na komputerze. Nie wiem, jakiej konkretnie pomocy pan oczekuje.

— Właśnie takiej, ale nie tylko. Chciałbym również, żeby wyszukiwała pani potrzebne mi informacje, odczytywała je, znajdowała audiobooki...

— Jestem w stanie to zrobić...

— A czy czytała pani moje książki? — zagadnął, uderzając kilkukrotnie palcami o blat.

— Miałam w planach... Szczerze mówiąc tylko pobieżnie zerknęłam, o czym są... To powieści kryminalne, prawda?

— Owszem, jednak najczęściej stanowią mieszankę kilku gatunków, w tym również thrillera, powieści grozy, gotyckiej, nawet elementów horroru... Nie przeraża pani taka tematyka? Nie jest to lekki gatunek. W moich książkach zdarzają się ciężkie sceny, których osoby wrażliwe mogą nie tolerować. Krwawe opisy, przemoc, wulgarność, zło o różnych obliczach i natężeniu, wszelkiego rodzaju patologia... Nie odpycha to pani?

Gdyby wiedział, jakich scen byłam świadkiem w realnym życiu, to nie zadałby tych pytań. Opisy scen nie robiły nie robiły na mnie wrażenia. To tylko zapisane kartki, wytwór wyobraźni, tylko słowa... Nie prawdziwe życie.

— Zapewniam pana, że jestem odporna na takie treści — powiedziałam po chwili namysłu.

— Skoro pani tak twierdzi... Pod dokumentami ma pani całą umowę wraz z kwotą wynagrodzenia. Proszę ją przejrzeć, zanim zdecyduje się pani ją podpisać bądź nie.

Nie wiedziałam, czym zaskarbiłam sobie nagłą przychylność Hybnera. Wyglądało na to, że z jakiegoś powodu mu odpowiadałam.
Wysunęłam kilka spiętych ze sobą kartek. Wysokość miesięcznej pensji przekraczała moje jakiekolwiek oczekiwania. Poczułam się jeszcze gorzej. Mężczyzna, który stracił wzrok pośrednio z mojej winy chce zatrudnić mnie do pomocy i oferuje siedem tysięcy złotych za miesiąc w wymiarze kilku godzin pracy na dzień? Nigdy tyle nie zarabiałam.

— Proszę, może pani zabrać umowę do domu i na spokojnie się zastanowić.

— Nie trzeba... Ja już jestem zdecydowana — bąknęłam, ale po chwili tego pożałowałam, bo mógł przecież pomyśleć, że kwota wynagrodzenia mnie przekonała. A moje motywacje były zupełnie inne.

— Czyli krótko mówiąc wszystko pani odpowiada?

— Tak.

— Tylko... Widzi pani, w umowie z oczywistych względów nie zawarłem jednej kwestii, której również oczekiwałbym z pani strony w ramach pracy...

Zabrzmiało to niepokojąco i aż ciężko przełknęłam ślinę, bojąc się, co takiego za chwilę usłyszę. Jeśli facet oczekuje dodatkowych usług w ramach mojej pracy to już teraz mogłam się żegnać z tym stanowiskiem. A moje wyrzuty sumienia na pewno byłyby nieco mniejsze, jeśli mężczyzna oczekiwałby takich "bonusów".

— Co ma pan na myśli? — zapytałam, zaciskając ręce w pięści, aż paznokcie wbiły mi się w skórę. Odsunęłam umowę od siebie.

— Cóż... Jest pewna sprawa, bez której ciężko mi się obyć.

Czekałam w ciszy, aż wreszcie to wyartykułuje. Kawa na ławę, Hybner. A potem nigdy więcej moja noga nie powstanie w tym przybytku rozpusty.

— Czy miałaby pani coś przeciwko, jeśli w ramach pracy co jakiś czas poproszę panią o zrobienie mi kawy lub herbaty?

Miałam ochotę się roześmiać w głos z ulgi, która spadła na mnie znienacka.

— Ależ oczywiście. To żaden kłopot. Przecież rozumiem, że w pańskiej sytuacji tak podstawowe czynności nie są proste, więc jak najbardziej może pan na mnie liczyć.

Hybner zamilkł i zacisnął wargi, jakby nie był zadowolony z tego, co powiedziałam. Gorączkowo zaczęłam szukać w głowie powodu, dla którego mogłam go urazić... Czyżby poczuł się dotknięty moją uwagą? Im dłużej cisza między nami się przeciągała, tym bardziej stawało się to dla mnie oczywiste.

— Przepraszam... Nie powinnam tak mówić...

— Dobrze już... — machnął ręką ale twarz wciąż miał napiętą. — Po prostu na przyszłość nie życzę sobie takich uwag. Użalania się nade mną. Cackania. Przypominania mi, że nie jestem w pełni wartościowy.

— Niczego takiego nie powiedziałam i nigdy by mi przez myśl nie przeszło! — wykrztusiłam, patrząc na niego z niedowierzaniem. — Zapewniam pana! Niepotrzebnie to powiedziałam. Zupełnie bez namysłu. Czuję się trochę onieśmielona i to dlatego... — tłumaczyłam, czując się jak ostatnia wiedźma.

— Onieśmielam panią? — zapytał, a ja z ulgą zauważyłam, że wyraz jego twarzy nieco złagodniał.

— Tak... Nie jest to codzienna sytuacja. Wcześniej nie uczestniczyłam w takiej rozmowie o pracę.

— Ile ma pani lat, pani Lidio? — zapytał nagle.

— Dwadzieścia pięć — bąknęłam trochę zaskoczona.

Milczał przez chwilę, jakby nad czymś się zastanawiając.

— Na pewno chce pani dla mnie pracować? Nie interesują pani inne... Nazwijmy to... Ścieżki kariery? Na pewno jest pani zdolna, młoda, będzie się pani u mnie marnować...

— Nie sądzę. Postrzegam pracę u pana jako szansę — wypaliłam bez namysłu i znowu miałam ochotę uderzyć się dłonią w czoło.

— Szansę na co?

— Na...

Tak naprawdę szansę na odkupienie win i uratowanie Karola, ale oczywiście nie mogłam tego wyjawić. Zamiast tego postanowiłam ściemniać.

— Szansę na poszerzenie horyzontów. Współpraca nad pisaniem powieści wydaje mi się fascynująca. Chciałabym spróbować czegoś innego. A praca dla pana mi to umożliwia.

Hybner pokiwał głową i pogładził blat biurka. Zauważyłam, że nie nosił obrączki. Nie prześwietlałam go pod kątem życia prywatnego, jednak ucieszyła mnie myśl, że nie ma żony. Czułabym się nie w porządku, przebywając z żonatym mężczyzną sam na sam tyle czasu.

— Jak się pani nazywa? Nie przedstawiła się pani.

— Pan również — rzuciłam, prawie natychmiast żałując, że w porę nie ugryzłam się w język.

— Odnosiłem wrażenie, że dobrze pani wie, kim jestem. Ale fakt, to moje przeoczenie... Jeśli w ogóle mogę tak się wyrazić... Wygląda na to że wraz ze wzrokiem straciłem też część obycia. Przepraszam.

Mężczyzna podniósł się i obszedł biurko. Ja również wstałam, zarzucając torebkę na ramię i nagle niechcący zderzyliśmy się, bo nie spodziewałam się, że Hybner zrobi jeszcze jeden krok. Zachwiałam się i złapałam go za ramiona, żeby nie upaść. Hybner stanowczym ruchem przyciągnął mnie do siebie i przytrzymał na kilka ciągnących się niczym świeżo zrobiona krówka sekund. Nie wiedziałam, czy to podświadomość czy rzeczywiście wyczułam zapach karmelu. Hybner chrząknął i mruknął jakieś przeprosiny po czym odsunął się. Oparłam się ręką o biurko.

— Damian Hybner — powiedział, wyciągając poraz kolejny dłoń. Patrzył wprost przed siebie, więc miałam wrażenie, jakby zaglądał mi w oczy.

— Lidia Szado — mruknęłam, ściskając niepewnie jego dłoń. Tym razem na szczęście szybko ją cofnął.

Spojrzałam w niewidzące oczy Hybnera. Wydawał się być zadowolony. Jego zielono-złote oczy zmrużyły się lekko, uwydatniając niewielkie zmarszczki przy kącikach. Na jego ustach błąkał się uśmiech. Uderzyła mnie myśl, że chyba ucieszył się z tej rozmowy i jej efektu. Pewnie był przekonany, że znalazł odpowiednią kandydatkę. Z jednej strony miałam obiekcje, a z drugiej poczułam dziwną ekscytację na myśl, że będę pracować z taką personą. Hybner zrobił ma mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nie dąsał się, nie dawał mi odczuć, że jestem kimś niżej w jakiejś hierarchii społecznej. Był uprzejmy, otwarty, postawił sprawę jasno. Miał konkretne wymagania i niczego nie ukrywał. W przeciwieństwie do mnie.

— Jutro podpiszemy umowę, dobrze? Niech się pani jeszcze z tym prześpi i da mi znać, co postanowiła. Odprowadzę panią.

Nie chciałam odmawiać, żeby znów go nie urazić, więc oglądając się co rusz za siebie wyszłam z gabinetu, kierując kroki w stronę schodów. Hybner wydawał się być zrelaksowany i spokojny. Ani razu się nie potknął przy zejściu. No tak, to jego dom. Zna każdy kąt i zakamarek. Ja prawdopodobnie w swoim także potrafiłabym się poruszać po omacku.

— Zanim pani wyjdzie... Napije się pani ze mną kawy? — zagadnął, kiedy zeszliśmy ze schodów.

— Nie chciałabym nadużywać pańskiej gościnności. Chętnie oczywiście panu przygotuję i...

— I sobie też — wszedł mi w słowo. — Bardzo proszę mi nie odmawiać. Chyba że się pani spieszy, to oczywiście nie będę nalegał.

Spojrzałam w zaniepokojony wyraz jego twarzy. Nie potrafiłam się oprzeć, kiedy widziałam, jak bardzo mu zależy.

— Dobrze, nigdzie się nie spieszę — odparłam pojednawczym tonem. — To jaką kawę pan sobie życzy?

— Podwójne espresso z połową łyżeczki cukru. Proszę, na prawo za tamtymi szerokimi drzwiami jest salon i kuchnia.

Podążyłam we wskazanym kierunku i po chwili stałam już przy nowoczesnym ekspresie. Otworzyłam szeroko oczy, stojąc jak kołek. Nie miałam pojęcia, jak się obsługuje takie ustrojstwo. Ja piłam kawę mieloną zalewaną w kubku, a nie pochodzącą z czeluści takich wynalazków. Wyczułam, że Hybner stanął za mną i przesunął dłonią po górnej ściance urządzenia, znajdując przycisk.

— Kubki są w szafce ponad pani głową. Da pani radę sięgnąć?

Wspięłam się na palce i palcami udało mi się chwycić dwa kubki w pięknym miedzianym odcieniu. Kierując się instynktem ustawiłam oba naczynia pod dyszami. Następnie w ekspresowym tempie przewertowałam wzrokiem wszystkie przyciski i znalazłam takie, przy których była podwójna ikonka filiżanki. Nacisnęłam przycisk. Hybner jakby chcąc kontrolować moje poczynania stał cały czas blisko, tak że czułam bijące od niego ciepło. Kiedy pierwsze krople kawy dotknęły dna kubków mężczyzna nabrał głęboki wdech. Wokoło rozniósł się orzechowo-karmelowy aromat.

— Lubi pan zapach kawy? — zagadnęłam, mimowolnie się uśmiechając kiedy dostrzegłam błogość rozlewającą się na twarzy Hybnera.

— Tak, a zwłaszcza dzisiaj...

— Dlaczego?

— Bo jest wymieszany z innym... Bardzo do siebie pasują. Stanowią przedziwnie miękką i harmonijną mieszankę.

Nie wnikałam w tę zagadkową uwagę. Po prostu wzięłam jego kubek i posłodziłam połową łyżeczki cukru. Podałam mu razem z łyżeczką.

— Dziękuję — mruknął, mieszając w skupieniu płyn. Po chwili odłożył łyżeczkę na blat.

— Ja również dziękuję — bąknęłam, upijając łyk.

Nie odważyłam się wyznać, że to moja pierwsza w życiu kawa z ekspresu. Była naprawdę smaczna. Miała lekki orzechowo-karmepowy posmak, bynajmniej nie sztuczny, lecz naturalny. Patrząc na spokojnie popijającego kawę Hybnera przyszło mi do głowy, że wszystko poszło jak z płatka. Tylko dlaczego czułam się jeszcze gorzej, niż przed tą rozmową? Upiłam kolejny łyk, żeby zagłuszyć mdlące poczucie, odbierające mi radość z sukcesu. Bo tym było to, że Hybner zdecydował się mnie zatrudnić, prawda? A może wręcz przeciwnie, był to pierwszy krok w stronę największej porażki w moim życiu? Odsunęłam od siebie obawy. Dam z siebie wszystko, żeby pomóc Damianowi Hybnerowi i może Karolowi. Istniała szansa, że uda mi się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Obym się tylko przy tym sama nie sparzyła ani nie spaliła pieczeni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro