5. Wizytówka
Pot spływał mi strużkami po plecach, a długie włosy, choć spięte w kucyk, kleiły się do szyi. Końcówka września nie rozpieszczała temperaturą choćby trochę niższą niż trzydzieści stopni w cieniu. Lato chyliło się ku końcowi, jednak nic poza lekko żółknącymi liśćmi na drzewach o tym nie świadczyło. W minionym tygodniu gwałtowne burze pojawiały się w popołudniowych porach niemal codziennie, dlatego zabrałam ze sobą składany parasol. Wspięłam się po schodach prowadzących do wrót wejściowych sądu rejonowego. Zauważyłam w pobliżu kilka tłoczących się ekip telewizyjnych i zmarszczyłam brwi w poczuciu nagłego niepokoju.
Już po przekroczeniu progu owionął mnie przyjemny chłód. Grube mury i klimatyzacja to błogosławieństwo w takie upały. Nigdy wcześniej w takim miejscu jak sąd moja noga nie postała, ale przecież musiałam przyjść na pierwszą rozprawę przyjaciela. Zaraz przy wejściu czekał pracownik ochrony, który poprosił mnie o torebkę. Prześwietlił ją w specjalnym urządzeniu pod kątem ewentualnej obecności niebezpiecznych przedmiotów. Musiałam też przejść przez bramkę elektromagnetyczną. W końcu ochroniarz oddał mi własność i przepuścił. Cała procedura była niezwykle stresująca, mimo że nie miałam przy sobie żadnych nielegalnych przedmiotów. Sam fakt przeszukiwania i poważna mina pracownika ochrony robiły swoje. Koszula już wcześniej kleiła mi się do ciała. Teraz na plecach już całkiem przywarła. Powachlowałam się ręką i ruszyłam dalej.
Karol twierdził, że dostanie wyrok skazujący i nie liczył na jakiekolwiek ustępstwa, chociaż jego prawnik upierał się, że trzeba walczyć do końca. Ja też cały czas żywiłam nadzieję, że wszystko skończy się na wypłacie odszkodowania panu Hybnerowi i ewentualnie wyroku więzienia w zawieszeniu. Na szczęście okazało się, że poprzednie zawiasy nie rzutują na tę sprawę, więc można było liczyć na uniknięcie najgorszego scenariusza. Jakże bym chciała, żeby już było po wszystkim. Mój przyjaciel nie dawał po sobie tego poznać, ale wiedziałam od jego mamy, że jest załamany.
Biedny Karol. Zawsze miał serce na dłoni. On? W więzieniu? Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Tak naprawdę to moje nazwisko powinno widnieć na wokandzie. Zresztą... O czym ja w ogóle myślę? Nawet jeśli mogłabym wziąć winę na siebie...
Nie mogłabym zostawić mamy. Jej stan psychiczny od wypadku ojca znacznie się pogorszył.
Musiałam do niej jeździć co kilka dni i za każdym razem, kiedy ją zostawiałam, zastanawiałam się czy w końcu nie zrobi czegoś, czego już nie będę mogła naprawić. Bałam się panicznie, że pewnego razu nie wrócę na czas. Że za którymś razem nie uda mi się wyjąć jej z rąk pojemnika z lekami czy inną trucizną. Nigdy bym sobie nie wybaczyła. Na razie jedyne co mogłam zrobić, to załatwić jej jedną wizytę u psychiatry, który dobrał leki uspokajające. Sama wydzielałam porcje, bo przecież nie mogłam zostawić jej w domu z całym zapasem prochów. Niestety próby nakłonienia mamy na udział w terapii zakończyły się fiaskiem. Mama nie chciała nawet o tym słyszeć. Owszem, leki pomogły, ale na jak długo?
Zamrugałam, starając się odgonić przykre obrazy i wrócić do rzeczywistości. Dowiedziałam się od znudzonego portiera, gdzie dokładnie powinnam się udać i ruszyłam w stronę windy. Wjechałam na czwarte piętro i wyszłam na przestronny korytarz. Wyminęłam jakichś stojących przy oknie ludzi i zerknęłam na ekran wiszący przy drzwiach wyświetlający wokandę. Do rozprawy zostało jeszcze dwadzieścia kilka minut. Karol miał już być na miejscu, więc nie widząc go na korytarzu poczułam ukłucie niepokoju i irytacji. Powinien już tu być! Przysiadłam na krześle i wyjęłam telefon, żeby wystukać do niego ponaglającą wiadomość. Mój palec zawisł nad ikonką "Wyślij", kiedy dotarły do mnie głosy dobiegające zza rogu korytarza.
— Co mówią lekarze? Jest jakaś nadzieja?
— Generalnie są sceptyczni... Powiedzieli, że szanse na odzyskanie wzroku są nikłe. Prawdopodobnie już do końca życia będę ślepy — rzucił z goryczą w głosie.
W sekundę zamieniłam się w słuch. A więc tuż za rogiem musiał znajdować się ten Hybner! Przesiadłam się na skrajne krzesło i nadstawiłam uszu, żeby nie uronić żadnego słowa.
— Co za pech... Nawet nie mieliśmy okazji na spokojnie porozmawiać... Wybacz, ale jestem ostatnio tak zarobiony, że starczyło mi czasu tylko na ogarnięcie dla ciebie tej papierologii — powiedział jakiś mężczyzna tubalnym głosem. Domyśliłam się, że to zapewne adwokat Hybnera.
— Przecież wiem, że masz masę spraw... Daj spokój...
— Jak sobie w ogóle radzisz? Kurczę, Damian... Nie wyobrażam sobie, jak to jest...
— A jak mam sobie radzić? Czuję się tak, jakby mi ktoś na zawsze zgasił światło. Matka z siostrą do mnie przychodzą na zmianę, ale mają swoje życie i swoje obowiązki. Normalnie jestem jak dziecko we mgle. Wszystko robię po omacku — odparł Hybner zgorzkniałym tonem.
Miałam wrażenie, że słuchając jego słów zamieniłam się w jeden wielki wyrzut sumienia.
Zacisnęłam palce na brzegu krzesła, czując się podle. To przecież przeze mnie ten mężczyzna tu teraz był. Niewidomy, pozbawiony większych perspektyw. Przez swoją bezmyślność i impulsywność zabrałam mu coś tak bezcennego jak wzrok!
— Ech... A twoja Ewelina? Nie przyszła na rozprawę? — zapytał adwokat.
— Nie uwierzysz... Pojechała do Norwegii na wycieczkę. Mieliśmy jechać razem.
— Żartujesz? Zostawiła cię samego z tym wszystkim? Na ile pojechała?
— Na trzy miesiące. Miałem tam zrobić research do nowej powieści i zacząć pisać, a ona przy okazji chciała sobie pozwiedzać Skandynawię. Strasznie się napaliła na ten wyjazd i nawet mój wypadek nie powstrzymał jej przed wylotem. Już jest na miejscu. Wysłała mi nagranie na którym mówi, że przesyła fotki... Wyobrażasz sobie? Fotki... — prychnął z niesmakiem.
Faktycznie miała tupet. Wysłać niewidomemu zdjęcia z wyprawy, na którą mieli jechać razem.
— Wybacz, ale to co zrobiła, że w ogóle pojechała, jest...
— Egoistyczne. Wiem, Olo. Ale co miałem zrobić? Zatrzymać ją na siłę? Błagać? Zapomnij...
— No wiem... Jak Ewelina coś postanowi, to nic nie jest w stanie jej powstrzymać. W takim razie musisz kogoś zatrudnić do pomocy — westchnął mężczyzna.
— Myślałem o tym... Z początku się wzbraniałem, ale ... Chciałbym dokończyć chociaż ostatnią powieść — westchnął zrezygnowany.
— No to zatrudnij jakiegoś asystenta.
— Asystenta? Znaczy faceta? Nie ma takiej opcji — prychnął Hybner.
— A to czemu?
— Daj spokój. Nie dość, że straciłem wzrok, to jeszcze bym się martwił, czy gość czegoś nie wywinie. Mało to psychopatów? Wolałbym mieć chociaż minimalne szanse przy ewentualnym starciu — wyjaśnił, a ja w duchu przyznałam mu rację. Też bym się bała przebywać w domu w obecności jakiegoś obcego mężczyzny chociażby z zawiązanymi oczami. A on był niewidomy! Miał prawo do takich obaw.
— Za dużo kryminałów czytasz... A właściwie piszesz. Czyli co? Kobieta?
— Tak. Najlepiej jakaś pielęgniarka, bo muszę brać zastrzyki na rozrzedzenie krwi i jeszcze jakieś inne. I łykać te wszystkie tabletki. Na razie Sylwia mi to ogarnia... Żyć się odechciewa — westchnął.
— Jak chcesz, to wstawię ogłoszenie w internecie, że szukasz opiekunki.
— Tylko nie opiekunki! Nie szukam niańki, jasne? — warknął ostro Hybner. — Najlepiej jak kobieta będzie umiała i zrobić zastrzyk, i wysłać maila, i szybko pisać na komputerze, bez błędów. I żeby umiała rozczytać moje pismo. Zostało mi sporo notatek. Ktoś musi je spisać...
— A potem co... Chcesz dyktować powieści do końca życia?
— Nie wiem... Pisać poprzez kogoś... Chyba bym nie umiał. Kiedy piszę, odcinam się od świata, zamykam we własnym umyśle, a dyktując musiałbym wyjść poza... Nie wiem, czy to wykonalne. Poza tym nie wyobrażam sobie teraz pisania bez nieograniczonego dostępu do źródeł. Czytać nie mogę...
— Są przecież audiobooki. Możesz nauczyć się alfabetu Breille'a. Są specjalne urządzenia, dotykowe zegarki, mnóstwo wynalazków dla niewidomych...
— Tak. A kto mi będzie znajdował to, czego akurat mi potrzeba? Ja pracuję nad powieściami intensywnie, tylko bym się wściekał nie mogąc czegoś od razu znaleźć. A to nie sprzyja pisaniu. Ech... Nie widzę tego... Dosłownie i w przenośni... — westchnął Hybner.
— A Ewelina?
— Szkoda gadać... Ona umie tylko napisać post sponsorowany na Instagrama. Poza tym nie mam pojęcia, co z nami będzie po jej powrocie...
— No to mówię, zrobię ci to ogłoszenie. Nie martw się. Tak to napiszę, że będzie cacy. Żadnej opiekunki — powiedział Olo, a ja usłyszałam mocne klepnięcie w plecy lub ramię. — Podać twój numer czy swój? Szczerze to wolałbym, żeby zgłaszały się bezpośrednio do ciebie...
Odwróciłam głowę, bo przede mną otworzyły się drzwi i wyszła jakaś młoda kobieta ubrana w ciemną garsonkę, chyba protokolantka. Odchrząknęła znacząco, dzięki czemu zza rogu wyłonił się jakiś misiowaty mężczyzna w todze z zielonym żabotem. Podniosłam się z miejsca, starając się sprawiać wrażenie, że wcale nie podsłuchiwałam przerwanej rozmowy. Zerknęłam ukradkiem na mężczyznę. Olo? To chyba niezbyt trafne imię dla tego niedźwiedzia w człowieczej skórze.
Po chwili dołączył do niego Hybner. Poruszał się nieco bardziej ostrożnie, ale gdybym nie wiedziała, że jest niewidomy, to z początku bym się nie domyśliła. Radził sobie całkiem nieźle. Ukradkiem otaksowałam jego elegancki strój. Ciemnoszary garnitur i biała rozpięta pod szyją koszula były nienagannie wyprasowane. Przyszło mi na myśl, że pewnie nie mógł zawiązać krawatu bez patrzenia, stąd jego brak. Hybner jak wielu niewidomych zasłonił oczy okularami przeciwsłonecznymi. Zwróciłam uwagę na jego mocno przydługie włosy, którym przydałoby się fryzjerskie cięcie. Zaczynały skręcać się w niesforne loki i opadać rozwichrzonymi falami na czoło. Istny huragan na głowie. Zresztą to samo tyczyło się zarostu. Ewidentnie facet pod tym względem się zapuścił, ale chyba nie dziwne, skoro sam siebie nie widział w lustrze. A może przestało mi zależeć? Tak czy inaczej ciężko było rozpoznać w nim tego słynnego pisarza. W nieco ponad trzy miesiące zmienił się nie do poznania.
— Sprawa oskarżonego Karola Jazgarczyka. Przy wejściu proszę okazać dokumenty stwierdzające państwa tożsamość — oznajmiła kobieta urzędowym tonem.
Odetchnęłam z ulgą, widząc że z windy w towarzystwie swojego obrońcy wychodzi Karol. Najwyższy czas! Przyjaciel posłał mi przepraszający uśmiech, jednak widziałam, że coś było nie tak.
— Już idziemy, chwileczkę — odparł mężczyzna o misiowatym wyglądzie. Wyraźnie czuł się komfortowo w tej całej sądowej otoczce. Wcale nie przejął się ponaglającym tonem protokolantki.
Karol przybył tylko ze swoim obrońcą. Rodzicom nie pozwolił przychodzić bo nie chciał, żeby jeszcze bardziej przeżywali to wszystko. Mnie też odradzał pojawienie się tutaj, ale uparłam się. Nie mogłam zostawić go samego. Sądowy ochroniarz stojący w progu zaczął sprawdzać dokumenty Karola. Sięgnęłam po torebkę, szukając swoich.
— Wiesz co... Bo potem zapomnę — mruknął Hybner przyciszonym głosem do swojego adwokata. — Weź daj w tym ogłoszeniu numer z wizytówki. To mój bardziej taki służbowy, no wiesz... prywatny zaraz by wyciekł do mediów... Czekaj, gdzieś tu miałem kilka — mruknął, wyjmując zza pazuchy portfel.
Wyciągnął rękę przed siebie, a misiowaty mężczyzna wyjął mu przedmiot z ręki. Wielkimi palcami wysunął małe kartoniki z przegródki. Jeden egzemplarz wyśliznął się i pofrunął pod krzesło, na którym przed chwilą siedziałam. Już miałam się po niego schylić, kiedy ochroniarz dał mi znać, żebym podała mu swój dowód osobisty.
— Zapraszam państwa — powtórzyła chwilę później kobieta, wskazując ręką na drzwi.
Wszyscy razem z prokuratorem weszliśmy na salę. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Karolem. Widziałam, że jest spięty i zestresowany. Wyraz jego twarzy nasilił we mnie ukłucie dręczących mnie od kilku miesięcy wyrzutów sumienia. Skierowałam kroki w stronę ławek dla publiczności. Za plecami usłyszałam jakieś poruszenie. Obejrzałam się, widząc w wejściu jakiegoś mężczyznę z kamerą w rękach.
— Przykro mi, ale zdaje się, że nie ma pan zgody sądu na rejestrowanie rozprawy... — odezwała się protokolantka.
— Jestem z mediów, a rozprawa jest jawna.
— Tak, ale trzeba mieć zgodę, której jak mniemam sąd panu nie udzielił. Potrzebne jest uprzednie zezwolenie na uczestnictwo w rozprawie przedstawicieli mediów.
— Dobrze... To nie będę nagrywał. Tylko sobie usiądę i będę się przysłuchiwał — fuknął dziennikarz.
Już zwietrzył sensację. Widziałam to w jego paciorkowatych, głęboko osadzonych oczkach. Fałszywy gremlin.
— W porządku. W takim razie zapraszam na koniec sali.
Mężczyzna z niezadowoloną miną usiadł niedaleko mnie. Skrzywiłam się, kiedy wyczułam bijący od niego zapach potu i taniej wody kolońskiej. Gremlin swoją kamerę położył na krześle obok. Zerknęłam na Hybnera, który pochylił się i słuchał czegoś, co mu mówił na ucho jego adwokat. Chyba nie spodziewali się obecności mediów. Przypomniałam sobie o tym tłumie dziennikarzy na dole. Pewnie hieny chciały złapać Hybnera już po skończonej rozprawie i zadać mu szereg pytań. Musieli jakoś dowiedzieć się o terminie rozprawy, w końcu pisarz był rozpoznawalny w całej Polsce.
Po kilku minutach oczekiwania
w drzwiach zjawił się nobliwie wyglądający sędzia i rozpoczął sprawdzanie obecności. Niedługo potem głos zabrał surowo wyglądający prokurator, którego żabot bił czerwienią z daleka. Mój mózg zaczął przyswajać tylko urywki zdań.
"Wysoki sądzie... Działając w imieniu pokrzywdzonego Damiana Hybnera, oskarżam Karola Jazgarczyka, syna Cezarego, obywatela polskiego, że w dniu siódmego lipca bieżącego roku nie zachował szczególnej ostrożności podczas jazdy przez co nie ustąpił pierwszeństwa pieszemu poruszającemu się na oznaczonym przejściu zgodnie z przepisami, wobec czego nieumyślnie doprowadził on do wypadku tj. potrącenia pieszego ze skutkiem ciężkiego uszczerbku na zdrowiu o charakterze trwałym..."
"Wnoszę o najwyższy wymiar kary ośmiu lat pozbawienia wolności..."
"Ponadto wnoszę o zobowiązanie oskarżonego do zapłaty na rzecz pokrzywdzonego kwoty stu tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia..."
W oczach mi nagle pociemniało. Na domiar złego nie mogłam nabrać tchu. Osiem lat!? Czułam, że za chwilę się uduszę. Wyjść... Odetchnąć świeżym powietrzem... Niewiele myśląc powstałam z miejsca i jak w transie skierowałam kroki w stronę drzwi. Prokurator nadal coś mówił. Po drodze uchwyciłam zrozpaczone spojrzenie Karola i pokręciłam głową, żeby się dodatkowo nie martwił. Dopiero będąc na korytarzu mogłam odetchnąć. Na drżących nogach podeszłam do okna i uchyliłam je, spuszczając do środka świeże powietrze, co i tak niewiele dało ze względu na panujący zewnątrz upał. Klapnęłam na krzesło próbując się uspokoić.
To przeze mnie. Przeze mnie Damian Hybner stracił wzrok. Przeze mnie Karol prawdopodobnie trafi do więzienia na wiele lat. W dodatku będzie musiał zapłacić tyle pieniędzy! Przecież go na to nie stać...
Miałam absurdalną ochotę wtargnąć na salę rozpraw z powrotem i zawołać, że to wszystko moja wina i to ja powinnam siedzieć na ławie oskarżonych. Łzy nabiegły mi do oczu i sięgnęłam do torebki, żeby poszukać chusteczek. Kiedy je wyciągałam, wypadły mi z drżącej ręki na podłogę. Schyliłam się i mój wzrok przykuła niewielka granatowa wizytówka. Chwyciłam ją i tak, jakbym obawiała się zostać przyłapana na kradzieży, szybko wsunęłam sztywny kartonik do kieszonki w torebce.
Zerwałam się z miejsca i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem wzdłuż korytarza, ze zdenerwowania wyłamując palce ze stawów.
Dwie godziny później Karol wyszedł przez drzwi. Hybner i jego adwokat wyminęli nas, kierując się od razu do windy. Za nimi niczym cień ruszył dziennikarz gremlin.
— Panie Hybner! Można prosić słówko do telewizji? — zawołał mężczyzna, będąc tak wpatrzony w plecy Hybnera, że potknął się o własne nogi.
— Tak. Można prosić o jedno słówko — Hybner zatrzymał się w miejscu. Gremlin już z nadzieją wyciągał mikrofon. — ŻEGNAM — rzucił przez ramię Hybner i ruszył dalej.
Dziennikarz ewidentnie oklapł, tak samo jak jego kamera i mikrofon, które zawisły smętnie na paskach. Pełnomocnik Hybnera poprowadził swojego klienta w stronę windy, jednocześnie podnosząc rękę żeby odgonić natrętnego reportera. Kiedy odgłosy ucichły, Karol pokręcił głową i usiadł na krześle obok.
— I jak?
— Będzie kolejna rozprawa... Domagają się wysokiej kary. Osiem lat odsiadki, wyobrażasz sobie? I jeszcze zadośćuczynienie sto tysięcy... — westchnął zbolałym głosem.
— Karol, tak mi przykro...
— Nic już nie mów. Nie użalaj się nade mną — szepnął w stronę podłogi. — Ja po prostu mam pecha w życiu. Mało się nie spóźniłem na rozprawę bo dostałem rozstroju żołądka. Jestem żałosny — jęknął i schował twarz w dłoniach.
— Co ty mówisz, Karol? Każdemu się zdarza gorszy czas... — powiedziałam łagodnym głosem i położyłam mu rękę na ramieniu.
— Taka jest prawda. Jestem beznadziejny — szepnął cicho. — Nie dziwię ci się, że nie chcesz takiego nieudacznika. To prawda. Jestem totalnym zerem.
Widziałam, że był załamany i pogodzony z losem. Zaakceptował porażkę. Niby jak podnieść go na duchu?
— Nie mów tak... Może nie będzie tak źle? Damy sobie radę... — spróbowałam.
— My? Nie, Lidia. Nie ma my. Nie ma nas. Jestem w tym sam. A ty nie jesteś mi nic winna — rzucił, pociągając nosem. Nawet na mnie nie patrzył.
Pokręciłam głową ze łzami w oczach. Chciałam zaprzeczyć, ale słowa nie mogły wydostać się z mojego zaciśniętego gardła. Miał rację. Był w tym sam. Ja mogłam co najwyżej w niewielkim stopniu okazać mu wsparcie i pomoc. Ale to i tak kropla w morzu. Oboje wiedzieliśmy, że kiedy zapadnie wyrok, nic już nigdy nie będzie takie samo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro