33. Nadzieja
Ocknęłam się, czując przy głowie dotyk ciepłej dłoni. W ciemnościach dostrzegłam kontury twarzy śpiącego Hybnera. Podniosłam się ostrożnie i odsunęłam, tak żeby go nie obudzić. Z ramion zsunął mi się koc. To Damian musiał mnie przykryć. Jego troska rozczuliła mnie i jednocześnie wzbudziła poczucie winy. Nie powinnam zwalać mu na głowę swoich zmartwień i problemów. Ogarnęła mnie chęć natychmiastowej ewakuacji. Uciec. Odciąć się. Schować ze swoimi problemami.
Rząd okien tworzący szklaną ścianę odbijał nocne światła okolicznych wieżowców. Wciąż było ciemno. Tak... Według zegara dopiero dochodziła piąta rano. Tak czy inaczej najwyższy czas się zbierać. Ale nie mogłam przecież zostawić tak tego bałaganu. Jeśli jednak zaczęłabym sprzątać, Hybner prędko by się obudził i nici z planu ucieczki.
Nie... To bez sensu. Hybner i tak nie da mi spokoju. Zamiast więc uciekać jak tchórz, ostrożnie wstałam i przekroczyłam próg łazienki, cicho zamykając za sobą drzwi. W otępieniu rozebrałam się i weszłam pod prysznic, mając nadzieję że gorąca woda przywróci mi zdolność racjonalnego myślenia. Rzeczywiście poczułam się nieco lepiej. Długo stałam przed zaparowanym lustrem, zbierając się w sobie. W pokrytej mgiełką tafli nie odbijało się nic, prócz mlecznej poświaty z lampy. To dobrze. Nie musiałam patrzeć sobie w oczy.
Starałam się nie wracać myślami do wczorajszej utraty kontroli. Stało się. Mało kto pozostałby normalny po tym, co ja musiałam przeżyć. Nie wariowałam bez powodu... Chyba chciałam się jakoś usprawiedliwić przed samą sobą. Zawsze potrafiłam zachować zimną krew i to ja byłam ostoją dla innych. A wczoraj runęłam, rozsypałam się i tym razem to ktoś inny mnie pozbierał.
Koniec z tym. Muszę się wziąć w garść. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla matki. Wyszłam z łazienki, od razu czując zapach świeżo mielonej kawy. Hybner już czekał z dwoma kubkami stojącymi na wysepce. Podeszłam ostrożnie i usiadłam obok, jednocześnie czując, jakby mnie w ogóle nie było. Dziwne uczucie.
— Jesteś — mruknął.
— Tak. Jestem — odparłam, chociaż wcale nie byłam co do tego przekonana.
Hybner westchnął, w zamyśleniu pociągając łyk kawy. Nie mogłam się powstrzymać żeby nie wodzić wzrokiem za jego drobnymi gestami, mimiką twarzy.
— Bałem się, że uciekłaś. Ale usłyszałem dźwięki w łazience.
Tak. Chciałam uciec.
Przełknęłam łyk kawy i milczałam, błądząc myślami wszędzie, tylko nie w okolicach mężczyzny, który przecież siedział tuż obok.
— Lidio... — zaczął Hybner, ale nie pozwoliłam mu dokończyć, a właściwie zacząć.
— Posprzątam w salonie i pójdę — weszłam mu w słowo.
— Nie.
— Muszę jechać do matki — powiedziałam stanowczo.
Nie była to prawda. A przynajmniej nie do końca. Mama miała dobrą opiekę w szpitalu i wystarczyło, że odwiedzę ją raz dziennie po południu. Ale chciałam podać jakiś powód, żeby tylko mieć pretekst do ucieczki.
— Daj nam chwilę, dobrze? Nie uciekaj przede mną — poprosił, odszukując moje przedramię i ściskając je lekko.
— Nie uciekam — szepnęłam, powstrzymując się od odruchu wyrwania ręki.
— Mhm... Akurat. Jakbym mógł widzieć, to pewnie zobaczyłbym jak już przebierasz nogami, żeby jak najszybciej stąd zniknąć, prawda? Ale tak się składa, że nie zamierzam cię wypuścić, dopóki się nie upewnię, że wszystko między nami jest w porządku. I przede wszystkim z tobą.
— Ze mną jest wszystko w porządku — skłamałam. — Ja... Przepraszam za wczorajszy wybuch...
— Nie musisz mnie za to przepraszać — żachnął się. — Jedynie może za to, że we mnie zwątpiłaś. Chociaż... Niestety ja też nie jestem bez winy. Zostawiłem cię samą, nie odzywałem się przez całe dni. Sądziłem, że oboje potrzebujemy spokoju do namysłu. Nie przewidziałem, nie podejrzewałem, że w twoim życiu dzieje się taka tragedia. Przykro mi, że nie było mnie obok, kiedy najbardziej tego potrzebowałaś — powiedział cicho, odszukując na blacie wysepki moją zimną dłoń.
— Nie musisz poczuwać się do obowiązku bycia przy mnie... Nie jestem dla ciebie nikim bliskim — wymamrotałam, wysuwając rękę z jego ciepłych palców.
Hybner prychnął z niedowierzaniem i pokręcił głową.
— Lidio... Co mam zrobić, żebyś wreszcie pojęła, że jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym? Czy nie dałem ci tego odczuć? Już nie wiem, jak mam dowieść tego, że stałaś się dla mnie bliska, bardzo bliska — podkreślił.
Wyciągnął rękę i odszukał mój policzek, który pogładził kciukiem. Przymknęłm oczy, biorąc długi wdech. Dlaczego tak trudno było mi uwierzyć w te słowa? Dlaczego miałam wrażenie, że ten dotyk jest nierealny?
— Nie wierzysz mi, bo nigdy nikt nie okazał ci bezwarunkowej miłości. Nauczyłaś się, że ludzie cię lubią i chcą w swoim życiu tylko kiedy ty coś dla nich robisz. A powinnaś doświadczyć miłości za to, że jesteś. Nie za to, jaka jesteś i co dajesz od siebie.
Zamrugałam, bo nagle oczy zaszły mi łzami.
— Być może... — szepnęłam w zakłopotaniu i żeby zająć czymś ręce, sięgnęłam po kubek, wypijając kolejny łyk kawy.
Czułam, że Hybner chciał coś jeszcze powiedzieć. Siedział zasępiony, pocierając w zamyśleniu zarost. Wolałabym, żeby odpuścił i nie drążył, nie rozdrapywał świeżych i starych ran, wszystkich tak samo bolesnych.
— Co powiesz na śniadanie? — zagadnął nagle Hybner zwyczajnym tonem, jakby przed chwilą nie rozprawiał o istocie relacji międzyludzkich. — Może jajecznica? Nauczyłem się robić... Po ciemku — zaśmiał się z rezygnacją. — Boże, jak ja za tym tęsknię... Mam cholernie dosyć tej ciągłej ciemności.
Rzadko się skarżył na utratę wzroku, nie biadolił i nie użalał się nad sobą. Tak bardzo było mi go żal. A ja jeszcze dokładałam mu zmartwień.
— Ja zrobię śniadanie — powiedziałam, zsuwając się z hokera na równe nogi. — Lubisz mocno ściętą czy tak średnio?
Twarz mężczyzny natychmiast się rozchmurzyła.
— Tak średnio. I mogłabyś...
— Tak?
— Są pieczarki. A w chlebaku bułki. Lubię podsmażyć wszystko na maśle. Wiesz, żeby pieczarki były takie przyrumienione.
— To tak je zrobię — rzuciłam siląc się na luźny ton i ruszyłam w stronę lodówki. Też lubiłam takie śniadania, ale rzadko je w ogóle jadałam. Kiedy ostatnio w ogóle jakieś przyrządzałam? Nie mogłam sobie przypomnieć.
Miło było zrobić komuś przyjemność. Skupiłam się, żeby niczego nie przypalić i śniadanie wyszło idealnie. W całym mieszkaniu pachniało cudownie. Sama nabrałam apetytu, więc koniec końców zasiedliśmy wspólnie przy stole. Obserwowałam Damiana jak je. Widać było, że mu smakuje i cieszyłam się, że chociaż tyle mogłam dla niego dziś zrobić.
— Bardzo dobre. Bardzo — pochwalił mnie Damian, odszukując na talerzu ostatnią pieczarkę. Wrzucił ją do ust i odsunął naczynie, po czym wytarł dłonie w serwetkę.
— Bede się zbierać... — mruknęłam, zbierając naczynia i zanosząc na szafkę kuchenną. — Tylko włożę to do zmywarki i ogarnę to pobojowisko w salonie — rzuciłam.
Skupiłam się na ułożeniu naczyń w zmywarce i nie usłyszałam, kiedy Damian podszedł. Podskoczyłam w miejscu, kiedy zorientowałam się że stoi tuż za mną.
— Pójdę po jakieś ścierki...
— Poczekaj — Damian chwycił mnie za przedramię i zatrzymał w miejscu. — Chciałbym jeszcze coś ci powiedzieć.
Stężałam, bojąc się że zaraz usłyszę coś, co nie da mi już żadnej nadziei. Czekałam na słowa, które będą jednocześnie ręką wyciągniętą w stronę drzwi. Przecież po tym wszystkim, czego Damian dowiedział się o mnie, na pewno będzie chciał jakoś się od tego odsunąć.
— Posłuchaj... Nie chcę, żebyś zrozumiała mnie źle. Wszystko, co teraz powiem wynika z mojej troski o ciebie. Chciałbym dla ciebie jak najlepiej, rozumiesz?
— Tak... — szepnęłam, ocierając ukradkiem jakąś zaplątaną łzę. — Mów.
— Lidia... Uważam, że powinnaś...
— Że powinnam odejść. Wiem — weszłam mu w słowo. — Zrobię to. Nie będę ci więcej...
— Lidia! — syknął. — Daj mi dokończyć! Nie chodzi mi wcale żebyś odeszła, wręcz przeciwnie... — westchnął i oparł się ręką o blat kuchenny, tak jakby chciał mnie przez to zatrzymać. — Widzisz... Jesteś już tak zniszczona psychicznie, że podświadomie ciągle obawiasz się odrzucenia. A ja wcale nie chcę i nie zamierzam cię odrzucić. Chciałbym ci pomóc, ale niestety nie potrafię. Dlatego uważam, że powinnaś pójść na terapię — powiedział, chyba starając się żeby zabrzmiało to jak najbardziej delikatnie.
Zapadła cisza. Nie tego się spodziewałam. Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć. Z jednej strony było mi przykro, bo widocznie moje życie rozsypało się tak, że ktoś z boku nie widział innego wyjścia niż pomoc psychologiczna. Z drugiej jednak strony w głębi serca musiałam przyznać mu rację. Pociagnęłam nieświadomie nosem, zdradzając swój stan.
— Lidia... — szepnął Damian. — Jesteś wspaniałą kobietą. Cudowną. Ale masz w sobie rany, które wymagają opatrzenia, żeby się zagoiły. Bardzo bym tego pragnął. Bardzo pragnąłbym, żebyś przestała cierpieć. Żebyś uwolniła się od traumatycznej przeszłości. Chciałbym się do ciebie zbliżyć, ale wiem, że jeśli tego nie przepracujesz sama ze sobą z pomocą psychologa, nigdy mi się to nie uda. Nie dopuścisz mnie blisko ze strachu, który w sobie nosisz. Rozumiesz mnie?
Nie odpowiedziałam, zagryzając wargi i splatając ramiona wokół żeber.
— Powiedz, że nie czujesz się osądzona, odepchnięta. Tylko mi nie kłam. Wierz mi, będę umiał wyczuć kłamstwo nawet nie widząc twoich oczu. Lidia... Nie potraktuj tego jak krytyki. Po prostu to jest niezaprzeczalny fakt. Potrzebujesz pomocy psychologicznej.
Chwilę milczałam, zanim zdołałam zabrać głos.
— Cóż... Nie będę ukrywać, że... Jest mi przykro. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Uciec. Uwolnić cię od siebie. Żebyś nie musiał...
— Nie! Proszę cię... — nie dał mi dokończyć. — Nie tego chciałem... Nie o to mu chodzi. Chcę ci pomóc, chcę żebyś wstawała rano z uśmiechem i tak samo kładła się spać — powiedział z przejęciem i ku mojemu zdziwieniu ujął moją twarz w obie dłonie. Kciukami otarł mi z policzków łzy. — Chcę, żebyś spędziła ze mną święta. Chcę spędzić z tobą każde kolejne. Tylko wiem, że nie sposób dojść do tego drogą na skróty. Skrót kończy się przepaścią. Musisz się z tym uporać i przejść tę drogę. Nie będzie ona łatwa ale prowadzi do uzdrowienia. Potrzebujesz nazwać rzeczy po imieniu. Każde uczucie. Każdą emocję. Każde bolesne wspomnienie. Wszystko to musisz zebrać razem, spojrzeć na to z góry i zaakceptować, jednocześnie się od tego odcinając, nie pozwalając żeby to nadal na ciebie wpływało — szeptał gorączkowo, a ja nawet nie zdałam sobie sprawy jak blisko się pochylił.
— Ale... Ja... Ja się boję — wyszeptałam drżąc na całym ciele.
— Nie ma się czego bać. Taka terapia wcale nie jest straszna. Chodzisz co kilka dni na sesję. Zobaczysz, ulży ci. Poukładasz sobie wszystko w głowie. Nabierzesz nowej perspektywy na to wszystko — powiedział uspokajająco gładząc mnie po włosach.
— Dobrze. Zrobię to.
Damian odsunął się nieco i rozłożył ręce.
— Chodź tutaj. Chodź tu do mnie.
Z wahaniem postąpiłam krok naprzód i lekko przylgnęłam policzkiem do jego klatki piersiowej, kuląc ręce przy sobie.
Damian objął mnie mocno i pocałował w grzywkę. Czułam jego gorący oddech kumulujący się w moich włosach. Łzy ciekły mi po policzkach. Tak bardzo tego potrzebowałam. Nadziei. Wiary w to, że jeszcze kiedyś będzie normalnie. Że wyrwę się z tego mroku, który zawładnął moim życiem. Płakałam, drżąc i tłumiąc w sobie szloch.
— Płacz, Lidio. Wypłacz się. A potem otrzesz łzy i zobaczysz, nadejdzie taki dzień, że znowu zaczniesz się uśmiechać. Chciałbym to zobaczyć... Ale wystarczy mi, że usłyszę — zażartował. — Zaśmiejesz się w głos tak pięknie, że bez trudu to zobaczę w swojej głowie.
Nie pojmowałam jak ten człowiek w jeden poranek potrafił sprawić, że przestałam marzyć o śmierci. Może jeszcze nie umiałam uśmiechnąć się do przyszłości, ale nie wydawała mi się ona tak beznadziejna jak wczoraj.
— Masz o co walczyć, Lidia. O siebie przede wszystkim. Ale twoja mama na ciebie liczy. Ja na ciebie liczę. Moja siostra. Moja matka już planuje nasz ślub — dodał, śmiejąc się lekko, tak że jego klatka piersiowa zadrżała.
— Co?
— Nie przejmuj się. Po prostu moja matka od lat czeka aż się ustatkuję, a Sylwia naopowiadała jej o tobie. Mama podobno jest zachwycona.
— Gdyby mnie poznała, zmieniłaby zdanie — westchnęłam.
— Byłaby zachwycona — powtórzył. — Ja też będę, jeśli dasz nam szansę. Jeśli zawalczysz o siebie, zawalczysz też o nas. Zrobię wszystko, żeby pomóc ci wyjść na prostą.
— Boję się, że cię zawiodę. Że zawiodę wszystkich. Że zawiodę siebie.
— Jeśli nie spróbujesz, to tak będzie, Lidio. Masz dwie drogi. Tak jak na torowisku. Szyny rozwidlają się tworząc rozjazd i musisz pozwolić komuś z zewnątrz przesunąć zwrotnicę. Sama nie jesteś w stanie tego zrobić. Musisz pozwolić sobie pomóc. Musisz chcieć tej pomocy.
Damian miał rację. Muszę zrobić wszystko, żeby znaleźć się na odpowiednim torze. Przymknęłam oczy, chłonąc ciepły zapach bijący od mężczyzny. Tak bardzo chciałabym, żeby kiedyś mógł zobaczyć moją twarz, moje oczy, a w nich wdzięczność za to, że podniósł mnie właśnie wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowałam. Gdy byłam sama na dnie bez szans na znalezienie wyjścia z tej sytuacji. Mimo że on sam stracił wzrok, dostrzegł we mnie coś, o czym ja sama już dawno zapomniałam a może nigdy tego nie widziałam. Wartość. Moje życie miało wartość. Odzyskałam nadzieję na to, że już nigdy w to nie zwątpię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro