Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25. Mistyfikacja

Ocknęłam się, czując pod policzkiem coś ciepłego. Chwilę mi zajęło, żeby zdać sobie sprawę, że to... Ciało. Odsunęłam głowę, napotykając tak uroczy widok, że przez chwilę zaparło mi dech w piersiach. Damian Hybner spał w najlepsze z ramionami rozłożonymi na szerokość materaca. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo przy każdym oddechu. Przyglądałam mu się przez chwilę z czułością, przesuwając wzrok po szczegółach jego twarzy. Równo przycięty zarost aż prosił się, żeby go pogładzić. Powstrzymałam się jednak, nie chcąc przerwać mężczyźnie błogiego snu. Był taki spokojny i rozluźniony. Spróbowałam wydostać się spomiędzy jego ramienia i tułowia, tak żeby go nie obudzić, ale chyba podświadomie wyczuł moje zamiary. Silna ręka owinęła się wokół mojej talii, skutecznie uniemożliwiając mi ucieczkę.

— Wybieramy się gdzieś? — mruknął ochrypłym od snu głosem, przyciągając mnie bliżej.

Jego rozgrzane ciało było takie kuszące. Przymknęłam oczy i wtuliłam się w niego, pozwalając sobie na przedłużenie tej chwili. Opędzałam natrętne myśli, które już latały w mojej świadomości niczym zawzięte muchy. Westchnęłam, tłumiąc łzy.

— Lidio... O czym myślisz? — Usłyszałam jego szept tuż przy czubku głowy.

— Staram się o niczym. Tylko czuję... — odparłam cicho.

— A co czujesz?

— Błogość. Jest mi tak dobrze... — mruknęłam zgodnie z prawdą.

Wciąż nie dowierzałam, że w jedną noc wszystko się między nami zmieniło. Nagle staliśmy się sobie bliscy. Damian miał rację. Przesunął granicę, przekroczył ją, a potem zupełnie się zatarła, jakby jej nigdy nie było. 

— Więc czym się martwisz?

Westchnęłam, przymykając oczy.

— Tym, że to się skończy — szepnęłam.

— Lidio... To się dopiero zaczyna... Myślisz, że poprzestanę na jednym pocałunku? — zapytał, zsuwając się niżej, tak żeby nasze twarze znalazły się na jednym poziomie. Zieleń jego niewidzących oczu wydała mi się dzisiaj jeszcze bardziej intensywna.

— Ja... Nie wiem... Może lepiej, jeśli na razie nie...

— Lepiej to chodźmy do łazienki, potem zjedzmy śniadanie, a potem czas na deser — wszedł mi w słowo.

Wydawał się tryskać energią i optymizmem. Był taki szczęśliwy, że mnie również zaczynało się udzielać.

— Ale... Jak to? Deser po śniadaniu? — bąknęłam skołowana, marszcząc brwi.

— Tak. Bardzo słodki i już nie mogę się doczekać, aż znowu go spróbuję — szepnął, pochylając się nade mną. Zsunął się niżej. — I będę się nim rozkoszować  godzinami — mruknął z ustami tuż przy mojej szyi — dniami — zassał delikatną skórę — miesiącami — szepnął, wodząc językiem po obojczyku — i latami, przez całe życie — lekko ugryzł mnie w płatek ucha.

Roześmiałam się w głos, próbując się wywinąć.

— Damian! — zawołałam, łapiąc go lekko za włosy. — Co ty wyprawiasz...

— Podjadam przed śniadaniem — zaśmiał się. — Chodź.

Wstał na równe nogi i wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam ją i również się podniosłam. W głowie mi zawirowało.

— Idź do łazienki, ubierz się, spotkamy się na dole. Za dziesięć minut — powiedział z uśmiechem i ruszył w stronę swojej garderoby. — Albo za pięć — rzucił przez ramię.

Stałam w miejscu zbyt oszołomiona, żeby się ruszyć. Czy to się działo naprawdę? Słyszałam, jak Damian krząta się po garderobie, szukając ubrań, przy czym nucił pod nosem z zadowoleniem. Po chwili zniknął za drzwiami swojej łazienki.

Kiedy kilka minut później spojrzałam w łazienkowe lustro, zauważyłam na policzkach rumieńce, a oczy mi błyszczały. Przygryzłam nabrzmiałe wargi, wspominając nocny pocałunek. To wszystko wydawało się snem, ale jednocześnie było takie intensywne. Nie chciałam tego przerywać. To tak, jakbym skosztowała kawałek pysznego, wykwintnego dania i miała po jednym kęsie odsunąć pełny talerz. Nabrałam ochotę, żeby zjeść więcej i spróbować różnych składników. Poczuć ich smak w pełni. Westchnęłam, próbując wziąć się w garść. Przecież to jest jakaś kompletna mistyfikacja. Gdyby Damian poznał prawdę, wywalilby mnie za drzwi! A jednak... Coś nie pozwalało mi tego przerwać. Jakaś egoistyczna część mnie pragnęła skosztować trochę więcej. Tylko trochę. Więc kiedy zeszłam na dół i zobaczyłam Damiana czekającego przy ekspresie z dwoma kubkami, już wiedziałam, że podjęłam decyzję.

Tylko trochę. Później jakoś to będzie. Po prostu odłożę to w czasie. Wszystko mu w końcu powiem. I on zrozumie. On też będzie chciał więcej, skoro już mu się podobam.

— Podwójne espresso z łyżeczką cukru? — zagadnęłam, podchodząc bliżej.

— Dobrze pamiętasz — uśmiechnął się. — A ty americano. Niestety chyba nie mam mleka.

— Nie szkodzi, może być bez.

Podstawiłam kubki pod dysze i nacisnęłam odpowiednie przyciski. Moja kawa robiła się nieco dłużej.

— A co tak pachnie? — zapytałam, postawiwszy na wysepce oba kubki.

Hybner usiadł obok mnie i od razu pociągnął łyk kawy.

— Wybacz... Niestety nie mam nic lepszego... W zamrażarce znalazłem rogaliki od Sylwii. Nie pytaj, kto i dlaczego mrozi ciastka. Ale smakują  nienajgorzej. Zobaczysz.

Miał rację. Gorące rogaliki wyjęte prosto z mikrofalówki smakowały obłędnie.

— Trzeba zrobić jakieś zakupy. Nie możesz żywić się tylko słodkim — mruknęłam, kończąc pałaszować trzeciego rogalika z marcepanem.

— A propos słodkości... Chodź tutaj.

Damian odwrócił mój hoker tak, żebym siedziała zwrócona do niego przodem. Odnalazł rękami moją twarz i uśmiechnął się, napotykając palcem ślad lukru nad ustami. Oblizałam się bezwiednie, a Hybner oblizał palec.

— Lidio, Lidio... — westchnął.

Obserwowałam jego mimikę. Uśmiech gdzieś zniknął, za to pojawił się jakiś cień, smutek albo niepokój.

— Co myślisz? — zapytałam niemal bezgłośnie. Lodowate szpony niepokoju ścisnęły mnie za gardło.

Damian przymknął oczy i zacisnął usta, wciąż gładząc palcami moją twarz. W ten sposób chyba próbował wyobrazić siebie, że na mnie w tej chwili patrzy.

— Jestem chyba najgorszym możliwym scenariuszem w twoim życiu — powiedział cicho. — Na pewno chcesz się w to ładować? W związek ze ślepym facetem?

— Damian... — szepnęłam, szukając w sobie odwagi żeby ująć jego twarz w dłonie i wyznać mu prawdę. Zrobiłam tylko to pierwsze. Palcami musnęłam zarost, rozkoszując się tym dotykiem.

— Chcesz mnie takiego? Jak o ciebie zadbam? To ja powinienem cię chronić, być oparciem... A bez wzroku...

— Nie mów tak — przerwałam mu. — Jesteś wyjątkowy, ze wzrokiem, czy bez. To dla mnie się nie liczy. Jesteś wrażliwy, inteligentny, czuły i...

— I?

— I pociągający — wyznałam, ignorując palące policzki i nagłą słabość we wszystkich kończynach.

— Jeśli kiedykolwiek uznasz, że to dla ciebie za dużo, że to zbyt wielki ciężar... Zrozumiem, jeśli odejdziesz. Nie będę miał żalu.

— Damian, proszę cię... Nie mów tak. Nigdy tak nie mów.

— Chciałbym postawić sprawę jasno od samego początku — wyjaśnił. — Żebyś nie czuła się uwiązana, żebyś nie miała wyrzutów sumienia. To byłoby najgorsze. Nie mógłbym znieść tego, że coś cię dręczy, że powodem tych udręk jestem ja.

— Damian, ja...

Nagle mój telefon zadzwonił, wyrywając mnie z ze stanu zawieszenia między ułudą szczęścia, a prawdą rzeczywistości.

— Przepraszam... Może to mama — bąknęłam, sięgając do kieszeni bluzy po telefon.

Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił Karol...

Jeśli nie odbiorę, będę musiała okłamać Hybnera. Jeśli odbiorę, też będę musiała kłamać, ale w dwie strony. A z lekcji historii dobrze wiedziałam, że lepiej nie zaczynać wojny na zbyt wielu frontach. Odrzuciłam połączenie i napisałam Karolowi, że nie mogę teraz rozmawiać.

— Kto to? — zagadnął Hybner. W jego głosie nie dało się wyczuć żadnej podejrzliwości czy niepokoju. Tak bardzo mi ufał.

— Mój znajomy... — mruknęłam pod nosem wymijająco.

— Karol?

Chrząknęłam nerwowo. Skąd on wiedział? Spojrzałam na Damiana z przestrachem.

— Tak... Skąd wiesz? — odparłam ostrożnie.

— Kiedy spałaś, wtedy gdy byłaś chora i miałaś gorączkę, słyszałem co mówisz. Myślałem, że to może twój były... Albo ktoś, kogo kochasz, a nie możecie być razem. Nie wiem, miałem w głowie różne scenariusze. Żaden mi się nie spodobał — zaśmiał się.  — Byłem wściekły. Miałem ochotę od razu dowiedzieć się, kim on jest i pozbyć się przeciwnika — prychnął, kręcąc głową. — To jak? Mam się czego obawiać?

— Karola? Nie. On jest... Był... Jest moim przyjacielem. To trochę skomplikowane — westchnęłam.

— Bo on chciałby być kimś więcej? — dopowiedział za mnie Hybner.

— Tak... Skąd wiesz?

— Nie wiem. Domyśliłem się — wzruszył ramionami. — To wcale nie tak rzadki przypadek. Miałem kiedyś takiego kumpla. W liceum podkochiwał się w przyjaciółce, potem przez wiele lat, aż ona wyszła za mąż. Tylko że za kogoś innego.

— I wtedy się odkochał?

— Nie. Odebrał sobie życie. Skoczył pod pędzący pociąg — westchnął ponuro, a mi po plecach przebiegły ciarki.

Telefon znów zawibrował, ale tym razem krócej. Przyszedł SMS od Karola.

Hej, odezwij się. Może wybierzemy się razem do twojej mamy? Mam dla niej leczo i kokosanki od mamusi. Jak coś, mogę przyjechać autobusem.

Poczułam się, jakby coś nieprzyjemnie chłodnego opadło mi na dno żołądka. Powrót do rzeczywistości. A przecież nie mogę zostawić Hybnera samego! Trzeba zadzwonić po Sylwię.

— Lidia... Wszystko ok?

— Tak... Tylko... Muszę pojechać do mamy, do szpitala.

— Mogę pojechać z tobą. Coś z nią nie tak?

— Nie! To znaczy... Pojadę do niej sama.

— Dlaczego?

— Yyy... Moja mama raczej nie życzy sobie obcych gości... Rozumiesz... Byłaby skrępowana.

— Oczywiście. To nie nalegam w takim razie. Jedź sama.

— Tylko...

Nie wiedziałam, jak ubrać w słowa swoje obawy, żeby go nie urazić.

— Mogę zostać tu sam. Lidio... — westchnął, odnajdując moje ramię. — Naprawdę nie musisz się o mnie martwić. Będę tu na ciebie czekał — szepnął, zsuwając się z hokera.

Wsunął się pomiędzy moje kolana, żeby mieć łatwiejszy dostęp. Jego nagła bliskość wprawiła mnie w osłupienie i jednocześnie znowu poczułam to rozkoszne ciepło rozlewające się w okolicach spojenia łonowego. Poruszyłam się bezwiednie. Mężczyzna położył dłonie na niskim oparciu krzesełka, zamykając mnie w obręczy ramion. Nasze oczy, choć jego niewidzące, spotkały się w gorącym spojrzeniu.

— Lidio... Zanim pójdziesz, chciałbym poznać twoje wrażenia z tego, co się wydarzyło w nocy — mruknął, pochylając się nade mną jeszcze bardziej.

— Moje wrażenia?

— Tak... Podobało ci się? — szepnął tuż przy moim uchu. — Powinienem zwolnić? Chyba tak — odpowiedział sam sobie od razu. — Wydajesz się nieco przytłoczona. Wybacz... Ciężko mi się powstrzymać. Tak bardzo chciałbym... Wolę nie mówić — sapnął. — A więc?

— Damian... To wszystko... Było... Jest niesamowite. Nie spodziewałam się tego...

— Więc to była miła niespodzianka?

— Miła... To mało powiedziane. Było cudownie — wykrztusiłam, pokonując zawstydzenie.

— Też tak uważam... I chciałbym to powtórzyć.

— Teraz?

— Tak. A mogę?

— Jeśli chcesz...

— Tylko jeśli ty chcesz.

— Ja chcę — szepnęłam.

Więcej nie musiałam mówić. Poczułam usta Damiana na swoich, smak mocnej kawy i marcepanu. To było jak narkotyk. Spijałam z niego ten upajający nektar, czując między nogami narastające pulsowanie. Jęknęłam, kiedy mężczyzna jeszcze mocniej przywarł do mojego ciała i przeniósł pocałunki niżej. Jego dłonie wędrowały wzdłuż moich nóg, tak bezwstydnie przed nim rozwartych. Nasze wargi i języki ślizgały się i ocierały o siebie, doprowadzając do tego, że w głowie zaczynało mi szumieć. To było tak przyjemne, tak kuszące i wciągające. Jak zakazany owoc... Tylko dlaczego zakazany?

Uczucie rozkosznego pulsowania zastąpiło kilkukrotne ukłucie. Tak jakby coś nagle przekłuło ten uroczy balonik doznań, spuszczając z niego powietrze.

— Damian... — westchnęłam, opierając ręce na jego klatce piersiowej. Odetchnęłam głęboko, uspokajając oddech i serce. — Muszę iść.

Damian przeciągle jęknął i odsunął się, dysząc jak po wysiłku fizycznym.

— W drodze powrotnej zrobię zakupy. A teraz jeszcze badania i leki.

— Dobrze. Nie trzymam cię. Ale wrócimy do tego — rzucił, uśmiechając się znacząco.

Nie skomentowałam jego słów. Zsunęłam się z krzesełka i wyminęłam go, kierując się do szafki z lekami. Zdałam sobie sprawę, że po takim początku dnia nie było sensu robić podstawowych badań, bo wyszłyby niemiarodajne. Zrobiłam mu tylko zastrzyk z heparyną, odsuwając natrętne obrazy, które pojawiły się w mojej głowie na widok jego pokrytego włoskami umięśnionego brzucha.

— Zobaczymy się wieczorem. Postaram się być jak najwcześniej — powiedziałam, chowając klucze do toyoty w torebce.

— Spokojnie. Dam sobie radę. Ale oczywiście będę czekał z niecierpliwością — mruknął, odszukając mój policzek żeby złożyć na nim czuły pocałunek.

Poczułam coś dziwnego. Jego gest był tak naturalny i niewymuszony... Miałam wrażenie, że uczestniczę w jakiejś symulacji.

— Uważaj na siebie — rzucił Damian, zanim zamknęły się za mną drzwi.

Zjechałam windą na poziom minus jeden i odszukałam pojazd. Weszłam do środka i przez długą chwilę siedziałam w milczeniu, przetwarzając w głowie wszystko to, co się wydarzyło na górze.

Będę musiała mu wszystko wyznać. Tak. Zrobię to dziś. To nie może w ten sposób wyglądać. Albo mu powiem prawdę, albo kończę ten spektakl, tę fikcję... Ale przecież nasze uczucia nie były złudzeniem. Damian Hybner prawdziwie mnie pragnął. Powinien mi wybaczyć.

Cały dzień myślałam tylko o tym. Patrząc na Karola, rozmawiając z mamą, podając jej obiad, prowadząc samochód, robiąc zakupy. Moje myśli krążyły wokół jednej rzeczy. Prawdy.

— Ach... Lidiu — powiedział Karol, wysiadając już z samochodu przed swoim domem. — Za tydzień kolejna rozprawa. Okaże się coś więcej jeśli chodzi o ten atak. Podobno Hybner ma mieć świadka, który potwierdzi jego alibi. Mam nadzieję, że prokuratura nie uwierzy w te bajeczki. Na pewno załatwił sobie zeznania siostry czy mamusi, które potwierdzą nieprawdę. A sąd im uwierzy. Mają znajomości przez ojca Hybnera. Był sędzią, wiesz? — Karol pokręcił głową, a minę miał zaciętą.

Zmroziło mnie. Przecież to ja będę zeznawać...

— No... Wszystko się wyjaśni... — powiedziałam słabym głosem.

— Trzymaj się, Lidiu. Fajnie, że oboje byliśmy u twojej mamy. Zobaczysz, wyjdzie z tego. I dzięki za podwózkę — uśmiechnął się, podnosząc do góry swoją torbę z zakupami. Zamknął drzwi łokciem.

Posłałam mu słaby uśmiech a on pomachał mi niezgrabnie. Automatycznie ruszyłam, czując jakby grunt usuwał mi się spod nóg. Zdołałam pokonać zaledwie kilka kilometrów i zjechałam na pobocze. Ręce mi drżały. Nie będę w stanie dalej prowadzić, dopóki się nie uspokoję. Oddychałam głęboko, oparłszy głowę o kierownicę. Miałam dość. W tym gorzkim kielichu kłamstwa już się przelewało. Mogłam rozpaczliwie upijać z wierzchu tę gorycz, ale kolejne kłamstwa dopełniały naczynie. Drgnęłam gwałtownie, kiedy wzdłuż drogi z hałasem przejechał pociąg towarowy. Wpatrywałam się w niego, dopóki z oczu nie znikł mi ostatni wagon.
Trzeba to w końcu zrobić. Nie dam rady dłużej udawać.

Włączyłam się do ruchu i przyspieszyłam, chcąc jak najprędzej spotkać się z Hybnerem i wyłożyć prawdę na stół. Nie dam rady inaczej, on musi wiedzieć, kim naprawdę jestem. Musi się dowiedzieć wszystkiego.

Wjechałam na górę windą i stanęłam przed drzwiami. Postanowiłam nie być jak Ewelina i użyć dzwonka. Czekałam chwilę, aż zamki zazgrzytały i drzwi rozwarły się, ukazując wysoką i potężną postać.

— Dzień dobry... — przywitał mnie Olo tubalnym głosem. — Damian jest w łazience. A pani to pewnie Lidia?

— Tak...

— Proszę... — wpuścił mnie do środka. Przełknęłam nerwowo ślinę i przekroczyłam próg.

— Jestem Aleksander Raczyński. Adwokat Damiana. Właśnie piliśmy z Damianem kawę i rozmawialiśmy o terminie rozprawy. Odbędzie się za tydzień. Rozumiem, że będzie pani mogła się stawić w roli świadka?

— Ja... Tak. Oczywiście — bąknęłam.

— O, Lidia... Jesteś. Właśnie o tobie mówiliśmy z Olem.

W kuchni pojawił się uśmiechnięty Damian.

— A ja właśnie chciałem zapytać pani Lidii, czy myśmy się przypadkiem kiedyś nie spotkali? Wygląda mi pani znajomo — mruknął.

Znieruchomiałam, otwierając szerzej oczy. Spojrzałam to na Hybnera, to na adwokata. Przypomniałam sobie, jak Olo zerknął na mnie przelotnie na sądowym korytarzu. Odchrząknęłam w zakłopotaniu.

— Nie sądzę — mruknęłam.

— Naprawdę? No nic... Tyle ludzi spotykam... Może rzeczywiście widziałem tylko kogoś podobnego do pani — dał za wygraną i uśmiechnął się promiennie.

Odpowiedziałam mu również uśmiechem, ale na pewno nie tak szczerym i niewymuszonym. Mój był tylko ułudą. Jak wszystko, co działo się w tym miejscu, w mieszkaniu Hybnera. Wkrótce to się skończy, a Damian nie będzie mnie chciał znać.

Ta wizja przeraziła mnie i zawiązała usta milczeniem. Nie chciałam go stracić. Nigdy. I byłam gotowa zrobić wszystko, żeby utrzymać go blisko siebie.

— Chodź, Lidio — zawołał mnie Olo. — Omówimy twoje zeznania, wiesz... Godziny... Żeby wszystko się zgadzało i było zgodne z prawdą rzecz jasna — zaśmiał się pogodnie.

— Zgodne z prawdą — powtórzyłam niemal bezgłośnie, podchodząc bliżej. 

Usiadłam na sofie obok Hybnera, który uśmiechał się i dyskretnie pogładził mnie po dłoni.

Jeszcze nie teraz — pomyślałam, oddając mu uścisk. I znów założyłam na twarz maskę. Bo przecież nie mogłam pozwolić, żeby Olo czegoś się domyślił. Wszystko im opowiem w swoim czasie. Teraz najważniejsze jest, żeby na sali sądowej oddalić podejrzenia od Damiana Hybnera. To nie on skrzywdził Karola.

Wzięłam drżący oddech i wypuściłam powoli powietrze z płuc, pragnąc, żeby życie było proste jak kiedyś. Może nigdy nie było proste, ale na pewno nie tak zagmatwane. Na wspomnienie szczerego uśmiechu Karola do oczu napłynęły mi łzy. Chciałam pomóc im obu, a uwikłałam się w sieć, z której wyplątanie się teraz mogło kosztować mnie wszystko, co w życiu było mi drogie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro