Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24. Urwisko

Słyszałam, jak przez pół nocy Hybner przewracał się z boku na bok i co jakiś czas ciężko wzdychał. Nie spał albo miał koszmary. W każdym razie po kilku godzinach tej męczarni, kiedy już za oknem niebo powoli traciło czerń nocy, postanowiłam zareagować. Może nie powinnam, ale było mi go tak żal...

— Panie Damianie? Nie śpi pan?

Usłyszałam jego przeciągły oddech, poruszył się, kołdra zaszeleściła miękko.

— Przepraszam. Pewnie nie mogłaś normalnie spać.

Podniosłam się do pozycji siedzącej i wbiłam wzrok w ciemną postać Hybnera. Leżał na wznak z rękami pod głową.

— Chciałby pan o tym porozmawiać? — zapytałam ostrożnie.

— A ty?

Zmarszczyłam brwi, zupełnie zbita z tropu.

— Ja?

— Tak, ty. Obchodzi cię to? Obchodzę cię ja? Czy tylko moje zdrowie i zadania, które ci zlecę w ramach zatrudnienia? — zapytał z twarzą zwróconą w stronę ciemnego sufitu.

— Oczywiście, że mnie obchodzi — zaperzyłam się, urażona do żywego.

Co on insynuował? Nie rozumiałam, dlaczego założył, że mnie nie obchodzi. Czyżbym miała tak chłodny sposób bycia, że uznał mnie za niezainteresowaną?

— Odniosłem inne wrażenie.

Odrzuciłam kołdrę i podniosłam się z materaca, po czym zbliżyłam do jego łóżka. Obeszłam je, żeby przykucnąć tuż przy jego boku.

— Czym się pan martwi? Widzę, że coś pana dręczy. Od kiedy Ewelina wyszła, pan milczy...

— Jeśli mamy rozmawiać na ten temat, to tylko pod warunkiem, że zaczniesz zwracać się do mnie po imieniu — odparł.

Westchnęłam i przymknęłam zmęczone powieki. Miał rację. Nasza relacja już dawno przestała funkcjonować wewnątrz oficjalnej formuły. Nie był już dla mnie panem Damianem, ani ja dla niego panią Lidią. Ten etap już za nami. Potrzebowałam jednak chwili dla siebie, musiałam choć przez moment pobyć sama ze sobą, żeby oswoić się z tą myślą.

— Muszę... Muszę się zastanowić. I muszę iść do łazienki — dodałam z zakłopotaniem.

— Dobry pomysł. Ja też pójdę — skwitował Hybner i sam zaczął podnosić się z łóżka.

Szybko się cofnęłam, robiąc mu miejsce i ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy znalazłam się w ciemnej i chłodnej łazience dla gości, poczułam ulgę. Od razu zaczęłam jaśniej myśleć. Ciemne grafitowe płytki dawały ulgę zmęczonym oczom.

— Skup się — szepnęłam sama do siebie. — Nie możesz teraz tego zawalić.

Przecież zdawałam siebie sprawę z tego, jak bardzo moja postawa wobec Hybnera rzutuje na jego stan psychiczny. Potrzebował wsparcia, szukał go we mnie, a ja będąc szczera przed samą sobą musiałam przyznać, że gdyby nie jedna sprawa, poszłabym w tę relację jak w dym. Hybner mnie fascynował od początku, chociaż zduszałam w sobie te zapędy. Teraz, kiedy okazało się, że nie był tym, za kogo go uważałam, powinnam pozbyć się obaw, ale i złudzeń. Obmyłam wodą twarz i wypłukałam wyschnięte usta. Wypiłam kilka łyków lodowatej wody, zbierając się do powrotu i stanięcia twarzą w twarz z jego prawdą.

Kiedy wróciłam do sypialni, Hybner siedział już na łóżku pochylony, opierając łokcie o kolana. Przysiadłam obok niego, tak że niemal stykaliśmy się ramionami.

— Dobrze, będę mówić ci po imieniu — zgodziłam się, wzdychając z niewiadomego powodu.

Może żal mi było tego, co samoistnie powstało w mojej głowie. To była jakaś niewyraźna wizja mnie i Hybnera razem... Teraz to nieaktualne... Powinnam przestać o nim myśleć w ten sposób.

— Lidio...

— Dobrze, D-Damianie — wyjąkałam niepewnie.

Mężczyzna wyprostował się, odwracając głowę w moją stronę.  Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, której postanowiłam nie przerywać. Czułam, że Damian zbiera się do tego, co chciał mi powiedzieć. Znów oparł łokcie o kolana.

— Wiesz... Od zawsze trochę się różniłem od swoich kolegów... — zaczął, odchrząkując z zakłopotaniem.

Wstrzymałam oddech, czekając na dalszy ciąg. Siedziałam prosto, jak na jednym z wykładów profesora Wiklińskiego, najbardziej wymagającego i surowego przedstawiciela swojego gatunku.

— Studiowałem kryminologię. Na studiach moi koledzy przechodzili przez różne etapy... Różne związki... Przygodne, stałe... Znajomi potem zakładali rodziny. A ja... Ja byłem samotnikiem — urwał i przełknął głośno ślinę.

— Na pewno chce mi pan... Chcesz to wyznać? Dla mnie to bez różnicy. Nie ma znaczenia, że pan... Że ty...

— Że co? — wszedł mi w słowo.

— Że wolisz... No... Że wolisz mężczyzn — wypaliłam, chcąc mieć to już za sobą.

Hybner przez chwilę milczał, ale zaraz parsknął krótkim śmiechem. Złapał się za głowę i obie ręce zakryły jego twarz. Ramiona mu się trzęsły, jakby się śmiał. I rzeczywiście tak było. Westchnął przeciągle po jakimś czasie i uspokoił się, kręcąc głową.

— Boże... Lidio... Coś ty wymyśliła? W ogóle nie o to chodzi — jęknął, a ręce mu opadły.

Fala zażenowania zalała mnie od góry do dołu. Chyba nigdy w życiu nie popełniłam takiej gafy. Tylko skąd mogłam wiedzieć? Przecież wszystko na to wskazywało!

— Ale Ewelina powiedziała... — bąknęłam, szukając w pamięci słów, które padły w tamtej rozmowie i mogły dać jednoznacznie do zrozumienia, że Damian Hybner był tym, kim myślałam, że był.

— Powiedziała, że jestem gejem? — zapytał rozbawionym głosem. — Przecież to ani razu nie padło. Bo nie o to chodziło. Ona miała na myśli to, że jestem aseksualny. A przynajmniej tak założyła.

— A jesteś? — wyrwało mi się.

Hybner zanucił pod nosem, jakby sam się zastanawiał nad odpowiedzią.

— Nie. Chociaż faktycznie przez część swojego życia brałem to pod uwagę. Jakoś nigdy mnie to nie kręciło, nie dążyłem do takich relacji... Kilka razy w życiu spróbowałem, ale niczego nie czułem, nawet z Eweliną. Nie wiem, cielesność, potrzeba bliskości gdzieś tam we mnie tkwiła, ale chyba była uśpiona. Do momentu, kiedy zaczęłaś u mnie pracować. Nie wiem, czy to niemożność zobaczenia ciebie, czy inne czynniki, coś w tobie, jakaś zagadka, poczucie więzi... — mówił, a we mnie rosło zakłopotanie i budziły się znów wyrzuty sumienia. — Tak czy inaczej wreszcie zacząłem odczuwać coś, co wcześniej znałem jedynie z teorii, obserwacji i opowieści. Nie z własnego doświadczenia.

— Czyli?

— Na początku myślałem, że jest to jakiś rodzaj ciekawości, przeradzający się w fascynację czy też ekscytację. Lubiłem cię i łaknąłem twojego towarzystwa, chociaż sam nie rozumiałem, dlaczego tak się czułem. Ale to było coś więcej. Im dłużej się znaliśmy i ty trzymałaś mnie na dystans, tym bardziej mnie to...  rajcowało — zaśmiał się.

— Więc pozwalałeś sobie na dwuznaczne teksty... Na przykład wtedy, podczas pierwszej jazdy twoim samochodem — wtrąciłam. — Te sugestie o... O pierwszym razie...

— Nie mogłem się powstrzymać. Pierwszy raz w życiu to czułem. Pożądanie. Pociąg seksualny. Jak zwał tak zwał. Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszyło i przerażało jednocześnie.

— A Ewelina?

— Cóż... Starałem się... Naprawdę chciałem coś poczuć, skłonić swój umysł i ciało do tego, żeby jej pragnęło. Ale to ciągle było jałowe, wymuszone, niesatysfakcjonujące w żadnym wymiarze... Pasowała mi pod tym względem, że była bezproblemowa, no, do czasu, i podobała się rodzicom, którzy w końcu przestali wiercić mi dziurę w brzuchu, żebym sobie kogoś znalazł. Jak widać, ta relacja budowana na lichych fundamentach bardzo szybko rozpadła się z hukiem. Zresztą to była kwestia czasu, zwłaszcza że potem pojawiłaś się ty...

— Ale przecież między nami do niczego nie doszło... Znamy się krótko...

— Doszło i nie doszło, Lidio. Faktem jest, że czuję przy tobie to, czego nie czułem nigdy przy żadnej kobiecie.

— Nie rozumiem.

— Wiesz... W twoim przypadku stworzyła się między nami jakaś więź. I to stało się samoistnie. Jakbyśmy już wcześniej byli złączeni, jakbyśmy się znali, przeżyli razem coś ważnego... Nie wiem, dlaczego poczułem tę więź, może to twoja czułość, nieśmiałość, delikatność w zajmowaniu się mną, taktowność... Miałem wrażenie, że jeśli tego nie zatrzymam, to się uzależnię. Bałem się cię przestraszyć...

— Powiedziałeś mi o tym. Chciałeś, żebym u ciebie przesiadywała, ale mówiłeś, że się uzależnisz — przypomniałam sobie.

— Tak. A ja niestety mam skłonność do uzależnień. Największym z nich jest pisanie... Cóż... Siłą rzeczy musiałem to uciąć.

— Ale nadal nie rozumiem, dlaczego... Dlaczego coś do mnie poczułeś...

— Mogę tylko podejrzewać... Podobno takich ludzi jak ja określa się mianem demiseksualnych — oznajmił, ale ja tylko zamrugałam oczami.

— Że co? Jakich? Nie kojarzę...

— Już ci tłumaczę. Widzisz... Demiseksualizm polega na tym, że człowiek nie odczuwa pociągu seksualnego, jeśli wcześniej nie łączy go z daną osobą więź emocjonalna. W jakiś sposób w twoim przypadku ja poczułem tę więź niemal od razu, po pierwszym naszym spotkaniu byłem już poruszony. A później to tylko się pogłębiało. Sam siebie nie rozumiałem. Pragnąłem cię, a ty... Ty ciągle trzymałaś się na dystans. Jakbyś odgrodziła się ode mnie. Nie wiem, czym to jest spowodowane.
Może ty mi powiesz? — zapytał nagle łagodnym tonem.

Dziwny prąd przeszył moje ciało, od środka do końcówek palców u rąk i nóg. Tętno wzrosło, przed oczami na moment zrobiło mi się ciemno. Przełknęłam nerwowo ślinę i zacisnęłam palce na pościeli.

— Ukrywasz coś przede mną, Lidio? — zapytał zmartwionym szeptem. Nie było w nim nawet śladu złości czy rozczarowania, a  czysta troska.

— Ja... Chodzi o to, że...

— Boisz się wchodzenia w relacje? Masz za sobą trudne doświadczenia? Nieszczęśliwe dzieciństwo? Trudne relacje z rodzicami? Z bratem? — dopytywał, a jego ręka wylądowała na moich plecach. Gładził mnie lekko, rysując palcami kółka.

— Tak... Jakbyś zgadł... — wykrztusiłam w końcu. Przecież to prawda. Miał rację.

— Boisz się takiej intymności? Bo nigdy z żadnym człowiekiem nie doświadczyłaś bliskości?

— Cóż... To prawda. Poniekąd...

Przypomniałam sobie Karola. Czy to dlatego nie umiałam odpowiedzieć mu miłością na jego uczucie? Czy Hybner wyczuł moje słabe punkty? Prześwietlił mnie, choć tak niewiele o mnie nie wiedział? Nie zdawałam sobie sprawy, że zerwałam się na równe nogi i zaczęłam krążyć wzdłuż wysokiego od podłogi do sufitu okna. Dopiero dźwięk wyłamywanych nerwowo stawów w palcach mnie otrzeźwił. Zatrzymałam się w pół kroku. Hybner również wstał, oparłszy się o framugę okna.

— Boisz się, że ukradnę ci pierwszy pocałunek w życiu? — zapytał, unosząc kącik ust.

— Skąd wiesz? Skąd wiesz, że pierwszy? — wykrztusiłam.

— Strzelam, ale jak widać celnie trafiam.

Nie do końca... Ale trafnie zdiagnozował moje obawy, których źródło mogłam znaleźć w domu rodzinnym, pozbawionym ciepła, miłości, przyjacielskiego dotyku. U nas była tylko przemoc, wstyd, permanentne skrępowanie.

— Dlaczego mi to wszystko teraz powiedziałeś? Dlaczego nie mówiłeś od razu?

— To chyba oczywiste. Nie chciałem cię przestraszyć. Uznałabyś, że jestem niezrównoważony psychicznie. Że mam problemy. Co jak co, ale nie jest to częste, wręcz można by rzec, że nie jest to normą. Walczyłem też z innymi demonami... Z poczuciem braku sensu. Z załamaniem po stracie wzroku... To wszystko mnie przytłaczało.

— Więc dlaczego teraz mówisz otwarcie? Skąd ta zmiana?

— Bo po tym, jak prawie pożegnałem się z tym światem, zmieniła mi się perspektywa. Kiedy obudziłem się w szpitalu, a ciebie nie było obok... Żałowałem, że cię straciłem. Wyrzucałem sobie, że przecież miałem szansę pierwszy raz w życiu przeżyć miłość. Że może nie jestem skreślony. Że nie czeka mnie emocjonalna samotność. I pojawiłaś się ty. Twoja ciepła dłoń, twój ciepły głos, ukoiły mnie...

— Damian... Dla mnie to... — bąknęłam. — Jestem... Mam prawo być w szoku. Nie wiem, co myśleć, co powiedzieć.

— Rozumiem, jeśli potrzebujesz więcej czasu. Rozumiem, jeśli to dla ciebie za szybko. Wiem... — przerwał mi gorączkowo. Odnalazł w ciemności moje dłonie i ujął je w swoje. — Ale musisz wiedzieć, że ja sam czułem się przytłoczony tym, jak bardzo cię pragnąłem. I nadal pragnę — szepnął w moje zimne dłonie, ogrzewając je oddechem.

— Ale...

— Ty tego nie czujesz, prawda?

Milczałam, przedłużając ciszę i niepewność. Czułam... Czułam, ale przecież nie miałam prawa wchodzić w tę relację z takim balastem na sumieniu! To przeze mnie stracił wzrok.

— Damian... To nie tak, że ja nic do ciebie nie czuję — wyszeptałam, a po policzkach spływały mi łzy.

— Powiedz to. Nie kręć, nie obawiaj się o mnie. Tylko powiedz wprost. Chcesz, żebym dał sobie spokój, czy pozwolisz, żebym się do ciebie zbliżył? Bądź szczera, proszę cię... Tylko o to cię proszę.

— Ale... To niemożliwe, Damian. Ja i ty... To się nie uda.

— Dlaczego? Co stoi na przeszkodzie? Boisz się mnie? Wiem... Zrobiłem coś okropnego. Możesz mieć mnie za szaleńca. Mam za sobą nieudaną próbę  samobójstwa. Rozumiem, że mogę być przez to skreślony w twoich oczach — mówił gorączkowo, jego ręce i głos drżały.

— Nie w tym rzecz — ucięłam, wyrywając ręce.

Oddychałam ciężko, z trudem znajdując słowa wyjaśnienia. Ale jedynym wyjaśnieniem byłoby wyznanie prawdy, której nie potrafiłam teraz z siebie wydobyć. Nie w chwili, gdy on otworzył przede mną swoje serce.
Był w tym tak rozpaczliwie uczciwy i rozczulający. Miałam ochotę utulić jego obawy, usunąć je tak łatwo, jak da się obetrzeć łzę z policzka, osuszyć je swoimi ustami.

— Damian... Ja...

— Pozwól mi... Otwórz się przede mną. Nie uciekaj...

Znowu chwycił mnie za rękę. Wnętrza naszych dłoni przesuwały się po sobie, wywołując rozkoszne dreszcze. Splecione palce, coraz większa bliskość... Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że stałam przy nim tak blisko. Przyciągnął mnie, tak że stykaliśmy się udami, nasze twarze dzieliły centymetry. Czułam jego oddech na twarzy.

— Damian — szepnęłam, odgarniając delikatnym ruchem jego włosy. Były wygniecione po nocy, lekko wygięte tuż przy czole w uroczy lok. Często się tak kręciły.

— Podarujesz mi go? — mruknął Damian.

— Co? — zapytałam, zapominając o co w ogóle pyta.

— Pierwszy pocałunek w swoim życiu. Będę zaszczycony — szepnął, muskając palcami moje włosy i twarz.

— Dobrze... Ale nie szykuj się na fajerwerki... Ja nie umiem całować — wymamrotałam, walcząc z zawrotami głowy.

Nawet nie zdążyłam się zastanowić nad ucieczką, bo Damian od razu pochylił się, żeby złączyć nasze usta. Z początku jego dotyk był delikatny niczym lekkie muśnięcia piórkiem. Nie wdzierał się zachłannie, ale badał moją reakcję. Drżałam, pozwalając sobie na bliskość, do jakiej jeszcze nigdy nikogo nie dopuściłam. Nasze rozchylone wargi ocierały się do siebie, jakby się zapoznając, a potem przywarły do siebie mocniej. Oddychałam przez nos, wodziłam rękami po jego karku. Musiał się mocno pochylić, bo dzieliła nas spora różnica wzrostu. Zdałam siebie sprawę, że stoję na palcach i opieram się ciałem o jego tors. Nie myślałam, że cokolwiek może być tak delikatne i czułe, jak pocałunki Damiana. Raz za razem muskał miękko moje usta, wywołując we mnie uczucie, którego nawet nie umiałam nazwać. Nie chciał mnie wystraszyć, nie chciał wziąć więcej, niż byłam gotowa mu dać, a jednocześnie rozkoszował się tym, ile mu ofiarowałam. Czas zwolnił, świat skurczył się do ciemnej sypialni gdzieś wysoko ponad rozświetlonym miastem. Damian oddychał ciężko, gładząc dłońmi moje włosy. Czułam na szyi ciepło jego przedramion. Nasze nosy lekko się stykały.

— Czy mogę... — wydyszał, tak że jego oddech połaskotał moje nabrzmiałe usta. — Mogę się posunąć trochę dalej?

— Zależy... Zależy co masz na myśli... — odparłam, ledwo trzymając się na nogach.

— Pokażę ci... Jeśli ci się nie spodoba, przerwę w każdym momencie.

Kiwnęłam głową i prawie natychmiast poczułam dotyk jego warg. Tym razem Damian pogłębił pocałunek, rozchylając moje usta językiem, którym pieścił mnie tak, że niemal zapomniałam oddychać. Jęknęłam, przywierając do niego bliżej i wyszłam mu na spotkanie, pozwalając na jeszcze większą intymność. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak cudownie. Romantyczne sceny pocałunków w filmach czy książkach tylko w niewielkim stopniu oddawały to, co w tej chwili czułam.

— Lidio... — wyszeptał Damian z ustami tuż przy moich.

Poczułam jego dłonie błądzące po moich plecach, talii. Zanurzył palce we włosach i przeniósł pocałunki na moją szyję. Podmuchy wydychanego powietrza owiewały mokre ślady na gorącej skórze. Miałam wrażenie, że płonę. Przyciągnęłam jego twarz i wznowiłam pocałunek, tym razem angażując się całą sobą, nie tylko biorąc, ale też dając. Całowałam go tak zachłannie, jakbym dorwała się do wody po kilku dniach posuchy na pustyni. Damian chwycił mnie w objęcia i przeniósł na łóżko, kładąc się tuż obok. Nie przerwał pocałunków nawet na moment.
Zawisł nade mną, podpierając się na łokciach.

— Lidia... Nie chciałbym przekroczyć granicy — sapnął.

Oddychałam miarowo, chłonąc piękno tej chwili. Świt wdarł się niepostrzeżenie do sypialni, malując twarz mężczyzny miękkimi rysami. Taki przystojny i męski, choć w twarzy mający coś z chłopięcej młodzieńczości. Może to ten lok nad czołem.

— Lidia... Ty płaczesz?

Nabrałam głęboki, drżący wdech. To wszystko było jak sen. Marzenie, które ziściło się pod osłoną nocy, ale za dnia zniknie niczym poranna mgła. To nie miało prawa się udać.

On nigdy mi nie wybaczy. Gdyby z moich ust wydostała się prawda, nie całowałby ich w zapomnieniu. Brzydziłby się. Wiedziałam o tym, a jednak położyłam głowę na jego piersi, tuląc do niego jak dziecko, które zrobiło coś złego, ale łudziło się że czas rozwiąże wszystkie problemy za niego.

Czas to zdradliwa rzecz. Bo jeśli na końcu torowiska jest urwisko, to nie istotne, jak prędko pędzi lokomotywa. I tak na końcu spadnie w dół, prędzej czy później roztrzaska się na samym dnie przepaści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro