Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Nieuczciwość

Siedziałam na obrotowym siedzisku niczym na jakimś krześle elektrycznym mając wrażenie, że zaraz ktoś podłączy prąd i porazi mnie jak słowa, które przed chwilą usłyszałam.
Milczałam, bo nie byłam w stanie się odezwać. Pozostało mi tylko czekać na wyjaśnienia Hybnera, skąd on o wszystkim wie i co zamierza z tym zrobić. Ten jednak siedział w ciszy, nieruchomo, czekając aż urządzenie uruchomi się do końca po tym, jak zeskanował na nim swoje linie papilarne.

— Włączył się?

Drgnęłam i zerknęłam na ekran, na którym było multum różnych plików i ikonek. Totalny bałagan.

— Wiem. Nic nie musi pani mówić. To jest... — westchnął i prychnął z zakłopotaniem. — Powiedzmy, że jest to...chaos kontrolowany. Podczas pracy nad powieścią wszystko, co jej dotyczy, mam na pulpicie. Pozostałe pliki i materiały mam posortowane. Po prostu lubię nad bieżącą książką pracować w taki sposób... A przynajmniej do tej pory lubiłem — westchnął, pocierając dłonią swoje gęste włosy, które teraz zwichrzyły się jakby przed chwilą rozwiał je wiatr.

Nie miałam najmniejszego zamiaru potępiać jego metod, skoro widocznie działały i to całkiem nieźle, sądząc po kilku półkach zapełnionych książkami Hybnera. Musiał wydać ich z kilkadziesiąt. Działało, więc nie wypadało nawet myśleć krytycznie, a już na pewno nie komentować otwarcie.

— Nie przeszkadza mi to — bąknęłam, czekając aż Hybner wróci do tematu Karola i zrobił to, bo po chwili powiedział:

— Dobra, mniejsza z tym. Teraz zajmijmy się rudzielcem.

Znowu spięłam się ze strachu jakby ja i krzesło, na którym siedziałam nagle zjechały na platformie w dół aż do jądra ziemi. Spojrzałam na mężczyznę. Żołądek zwinął mi się w supeł, krew uderzyła do głowy malując na policzkach gorące plamy. Na szczęście on tego nie widział, ale pewnie domyślał się mojego stanu. Wyglądał na lekko zmartwionego i poirytowanego jednocześnie. Niemożliwe, żeby nie słyszał dudniącego bicia mojego serca...

— Najpierw niech pani zajrzy do mojej poczty. Gmail. Dane są automatycznie zapisane. Od razu może pani wejść.

Zrobiłam, co kazał i czekałam jak na ścięcie. Chciał mi pokazać jakiś mail od swojego prawnika? A w tym mailu całą prawdę o mnie i mojej roli w tym całym wypadku?

— Jakie są ostatnie maile? — przerwał moje gorączkowe rozmyślania spokojny głos Hybnera. Pochyliłam się, żeby lepiej widzieć listę odebranych wiadomości.

— Z banku, z wydawnictwa — zaczęłam wyliczać. — Jest też jakieś zaproszenie na galę z empiku...

— Proszę to sprawdzić — skomentował.

Odczytałam na głos treść zaproszenia na galę rozdania nagród pisarskich. Hybner otrzymał nominację w kategorii "Najlepszy kryminał roku", a organizatorzy wyrazili ogromną nadzieję na jego udział w wydarzeniu.

— Dobrze... Zajmiemy się tym później. Może jutro. Trzeba im odpisać. Muszę się zastanowić, czy chcę pojawić się publicznie pierwszy raz po... Po wypadku. Nie mógłbym pójść tam sam. Musiałby mi ktoś towarzyszyć — mruknął, kierując swoją twarz w moją stronę. Było to symptomatyczne. Miał na myśli mnie? JA miałabym pójść z NIM na galę? Oszalał? A może to byłaby jakaś forma kary za oszustwo...

— Teraz niech pani wejdzie w przeglądarkę i włączy Instagram.

Że co? Przecież zarówno Karol jak i ja nie posiadaliśmy tam kont. O co chodziło? Wolałam po prostu wykonywać polecenia i czekać na kolejny ruch Hybnera. Chwyciłam kosmicznie wyglądającą myszkę i  włączyłam ten nieszczęsny Instagram. Nie musiałam się logować, bo od razu znajdowałam się na koncie autorskim Hybnera.

— Co teraz?

— Teraz wejdzie pani na konto Eweliny Niemczyk. Powinno się wyświetlić w ostatnich...

Odetchnęłam z ulgą i natychmiast nabrałam ochoty, żeby się roześmiać. A więc chodziło o jego dziewczynę. Co za ulga! Chwilę później już byłam pewna. Weszłam na jej profil i zobaczyłam fotografie rudowłosej piękności posiadającej wielotysięczne grono obserwujących i tysiące serduszek pod zdjęciami.

— Co jest na najnowszych zdjęciach? — zapytał sucho Hybner.

— Yyy... Dziewczyna... Na tle fiordów. A wcześniej w jakiejś knajpce.

— Sama czy z kimś?

— Z jakąś młodą dziewczyną i podobnym do niej mężczyzną. 

— Niechże pani się wysili. Coś więcej — warknął z irytacją.

— No... Pani Ewelina...

— Po prostu Ewelina. Żadna tam pani — przerwał mi.

— Dobrze. Ewelina jest uśmiechnięta. Na pierwszym zdjęciu pozuje na jakimś podeście. Jest ładnie ubrana. Przy okazji reklamuje jakąś torbę i buty jakiejś chyba luksusowej firmy, nie znam...

— A ten facet? I dziewczyna?

— Na drugim zdjęciu siedzą przy stoliku w jakiejś knajpce, w dłoniach trzymają kolorowe drinki. Dziewczyna obok ma oryginalną urodę. Taką... Egzotyczną... Oliwkowa cera... Ciemne oczy... Pod spodem jest tylko opis po angielsku sugerujący, że świetnie się bawią. Ewelina opiera rękę o ramię tego mężczyzny.

— Dobrze... Wystarczy mi. No to teraz tak. Proszę wyjąć z szuflady mój telefon.

Sięgnęłam za uchwyt i wysunęłam szufladę, z której wyciągnęłam smartfon. Podałam Hybnerowi, a ten odblokował ekran dotykając palcem wskazującym. Oddał mi urządzenie i powiedział.

— Proszę wykonać połączenie z kamerką przez aplikację.

— Ale... Chce pan dzwonić teraz?

— Pani Lidio... — westchnął i przewrócił oczami. — Czy ja mówię niewyraźnie? Może nie mogę nawiązać z panią kontaktu wzrokowego, ale chyba wyrażam się dosyć jasno?

— Oczywiście... Już łączę — powiedziałam pośpiesznie, nie chcąc doprowadzać do eskalacji jego poirytowania.

Odnalazłam kontakt i nacisnęłam ikonkę kamerki, po czym skierowałam ekran w stronę Hybnera, tak żeby mnie nie było widać. Jeszcze tego by brakowało... Ewelina odebrała po pięciu długich sygnałach.

— Damian?

— Nie, ociemniały święty Mikołaj — burknął. 

— Czemu dzwonisz? Coś się stało? — zapytała słodkim głosikiem, od którego zrobiło mi się niedobrze.

— Dzwonię, żeby zapytać o postępy w researchu. Miałaś napisać swoje wrażenia z pobytu w Norwegii. Jak na razie żadnego maila nie otrzymałem.

— Oj, bo ty myślisz, że to tak łatwo od razu coś napisać.

— Jesteś tam już kilka tygodni. To chyba nie jest wielka prośba z mojej strony zważywszy na fakt, że to ja opłacam twoje samodzielne wczasy w Skandynawii? Podobno nieźle się tam bawisz beze mnie. Mam prawo oczekiwać wywiązania się z obietnic...

— Już mi wyrzucasz? Tak? Już jesteś zazdrosny i zaborczy... Mówiłam ci tyle razy, że masz z tym problem...

— Szczerze... Mam to gdzieś. Tylko przypominam, bo widocznie wyleciało ci z głowy, że mieliśmy umowę. Nie dzwoniłbym, ale jak wiesz nienawidzę jak ktoś mnie olewa i oszukuje.

— Ale po co ci moje wrażenia spisane? Jak chcesz to ci opowiem po powrocie. Przecież i tak nie mógłbyś ich sam przeczytać — odparła lekceważąco.

— Owszem... Sam nie. Ale mam już kogoś do pomocy. Zresztą to nie twoja sprawa, jak sobie z tym poradzę.

— A wcześniejszą powieść już skończyłeś? — wtrąciła kobieta.

— Nie.

— No to dokończ Taflę, a potem bierz się za ten cykl skandynawski. Nie możesz poczekać do mojego powrotu? Będę w Polsce już na święta.  Zresztą jak ty sobie to wyobrażasz? Pisać teraz? Kiedy jeszcze nie przywykłeś do nowej sytuacji... Najpierw ogarnij podstawowe rzeczy...

— Chyba sam potrafię uznać, co mogę, a czego nie. Chcę pisać.

— Z kim niby?

— Z moją nową asystentką, panią Lidią.

— Myślisz że jakaś starsza pani będzie umiała to ogarnąć? I co jeszcze? Słuchać tych wszystkich okraszonych krwią i strupami opowieści? — zaśmiała się.

— Pani Lidia jest tu obok, więc nic nie stoi na przeszkodzie, możesz sama ją zapytać.

Hybner uśmiechnął się i odepchnął lekko moją rękę z tkwiącym w niej telefonem, dając mi do zrozumienia, że mam się przywitać z Eweliną.

— Dzień dobry... Lidia Szado, miło mi — mruknęłam z zakłopotaniem, pojawiając się w miniaturowym kwadraciku u góry ekranu.

— A mnie wręcz przeciwnie... — odparowała Ewelina nie siląc się na uprzejmości. Zrobiła nagle taką minę, że aż odsunęłam od siebie telefon.

Nawet w tak małym obrazku widziałam, że moje policzki wprost płonęły czerwienią.

— Damian! Co to ma być? — syknęła Ewelina.

— Ale o co ci chodzi? — zapytał mężczyzna rozbawionym i pełnym nieskrywanej satysfakcji tonem. Widocznie świetnie się bawił w całej tej sytuacji, która mnie z kolei wprawiała w niemałe zażenowanie.

— Mieliśmy dać sobie czas. Przerwę. Pamiętasz? A ty... Wpuszczasz do domu jakąś młodą dziewczynkę wyglądającą jak porcelanowa lalka! Poważny jesteś? Tak chcesz uratować nasz związek?

No nie. No i weszliśmy na grząski grunt prywatnych spraw i osobistych relacji. Poruszyłam się niespokojnie, odsuwając krzesło do tyłu, ale znieruchomiałam, kiedy Hybner chwycił mnie za przedramię.

— Pani Lidia jest moją asystentką i sądzę, że jest najlepszą osobą na to stanowisko — uciął, a ja byłam w takim szoku, że nie potrafiłam zabrać ręki.

Wyczułam, że Hybner przesunął dłoń wzdłuż mojego przedramienia i uścisnął moją dłoń, tak jakby chciał przekazać mi podziękowanie czy jakikolwiek inny wyraz sympatii.

— Bądź tak miła — zwrócił się do Eweliny — i wyślij te materiały, włącznie ze zdjęciami i opisami, a także wywiadami z miejscowymi. Jeśli do końca tygodnia nie otrzymam maila, kończymy współpracę... Nie przyślę co kolejnej kwoty, bo po prostu nie mam w tym żadnego interesu.

— Damian! Ty tak serio? Przecież jestem... Byłam twoją dziewczyną. Być może to naprawimy...

— Niczego nie naprawimy... Wybrałaś siebie. Chcę tylko odebrać to co mi się należy za ufundowanie kilkumiesięcznej wycieczki. Tak się umawialiśmy, a ty nie dotrzymujesz słowa. Przesłać ci kosztorys?

— Damian. Kocha...

— Nie zwracaj się tak do mnie. Ustaliliśmy coś.

— Porozmawiajmy. Pani Lidio... — zwróciła się do mnie oschle, udając uprzejmość. — Mogłaby pani zostawić nas samych?

Hybner westchnął i pokiwał głową. Zrozumiałam z tego gestu, że mam wyjść, toteż niezwłocznie i chętnie to uczyniłam. Wyszłam za drzwi gabinetu i zamknęłam je z hukiem. Nie miałam zamiaru ich podsłuchiwać, więc zeszłam do kuchni i napiłam się wody. Dałam im dwadzieścia minut, po czym przysiadłam na pierwszym stopniu schodów. Nagle zerwałam się na równe nogi, bo moich uszu dobiegł jakiś rumor. Jakby coś spadło na podłogę i się rozsypało. Przeskakując co dwa stopnie szybko wbiegłam na górę i zapukałam do drzwi gabinetu Hybnera.

— Panie Damianie? Wszystko w porządku?

Brak odpowiedzi, więc odczakawszy chwilę nacisnęłam klamkę i weszłam do pokoju. Hybner nadal siedział za biurkiem. Trzymał się za głowę i oddychał ciężko. Na podłodze walały się szachy i złamana na pół szachownica. Podeszłam bliżej i odchrząknęłam.

— Panie Damianie...

— Zależało jej tylko na pieniądzach — szepnął gorzko. — Jak pani wcześniej słyszała, specjalnie ja prowokowałem, a ona w końcu się przyznała... Jaki ja byłem ślepy... A teraz, po utracie wzroku paradoksalnie przejrzałem na oczy...

— To chyba... Chyba lepiej późno niż wcale... W końcu jeśli miał pan być z kimś, kto jest dla pana tylko dla pieniędzy... To właściwie dobrze, że w końcu taki związek się rozpadł. Był oparty na braku uczciwości z jednej strony — skwitowałam ostrożnie.

— Miło, że stara się pani znaleźć plusy tej sytuacji... Ale wie pani, jak ja się teraz czuję? Jestem tak beznadziejny, że tylko pieniądze mogły do mnie przyciągnąć kobietę? Naprawdę nie ma we mnie nic wartościowego? W dodatku jestem totalnie zawiedziony, bo nienawidzę kłamstwa. Nienawidzę, jak ktoś nie jest wobec mnie uczciwy. Wychodzi na to, że nie zasługuję na uczciwość!

— To nie w panu jest problem, tylko w postawie tej... Eweliny...

— Tak? Tak pani sądzi? Skąd może to pani wiedzieć? Nie zna mnie pani...

— No jeśli uważa pan, że była z panem tylko dla pieniędzy...

— Bo była.

— To tylko o niej źle świadczy.

— O mnie też. Nie przejrzałem jej. Jestem naiwny.

— Nieprawda.

— Jestem nikim. A teraz, bez wzroku... To już w ogóle całkowitym zerem. Pracowałem na siebie, jeździłem gdzie sobie chciałem własnym samochodem, urządziłem sobie idealne mieszkanie, byłem panem wlanego losu... I co z tego, skoro teraz jestem zależny... Od lekarzy... Od pani... Od wszystkich. Jestem jak noworodek. Kurwa!

Podskoczyłam na jego nagłe warknięcie. Nie cierpiałam, kiedy ktoś przeklina, mimo że w domu rodzinnym bluzgi często i gęsto odbijały się echem od ścian. Odetchnęłam nierównym głosem, szukając w głowie dobrego rozwiązania. Automatycznie wybrałam najłatwiejszą ścieżkę. Uciec. Wycofać się. Przeczekać burzę.

— To może ja już pójdę... Tylko pozbieram szachy... I sprawdzę panu opatrunek — powiedziałam cicho.

Hybner nie odezwał się. Czułam jednak, że był zły. Wściekłość niemal buchała z jego postawy, drżącego oddechu, zaciśniętych mięśni...Kucnęłam i sięgnęłam po rozwalone pudełko. Zaczęłam do niego zbierać czarne i białe szachy. Zauważylam, że jeden pion potoczył się pod biurko, więc na kolanach podczołgałam się i wydostałam przedmiot.

— Przykro mi, naprawdę... — powiedziałam, odkładając pudełko na blat.

— Niech pani robi swoje, ale się nade mną nie użala — warknął.

W ciszy zmieniłam mężczyźnie opatrunek. Zauważyłam, że lodowate ręce bardzo mu drżały, zresztą tak jak i reszta ciała.

— Może dam panu coś na uspokojenie? Widziałam w apteczce hydroksyzynę. Pomoże panu zasnąć...

— Wolałabym coś mocniejszego.

— Nie... Panie Damianie. Proszę tego nie robić. Wystarczy jakiś lek. Dobry sen zadziała jak lekarstwo na skołatane nerwy. Jeśli pan chce... — zawahałam się. — Jeśli pan chce, zostanę z panem, aż pan zaśnie.

To był błąd. Hybner wyciągnął zdrową rękę i przyciągnął mnie za uda, tak że stanęłam pomiędzy jego nogami. Zachwiałam się i oparłam rękami o jego barki. Czułam jego palce zaciskające się na moich biodrach.

— Nie jestem dzieckiem! Ile razy mam to pani powtarzać? Nawet jeśli pani tak w głębi serca uważa, to niechże pani z łaski swojej nie daje mi tego odczuć! — syknął, niemalże patrząc mi w oczy. Nie mógł jednak widzieć mojego strachu.

Oddychałam szybko, zbyt przerażona żeby się ruszyć.

— Wiem. Przepraszam. Będę się pilnować — wykrztusiłam piskliwym tonem.

Hybner chyba w końcu wyczuł moje przerażenie bo odsunął mnie i cofnął swój fotel.

— Niech pani przyniesie ten pieprzony lek i idzie do domu. Zamówię pani taksówkę. Nie życzę sobie, żeby szwendała się pani o tej porze sama po mieście.
Zadzwonię, kiedy będę pani potrzebował.

Zrobiłam, co kazał, ostatkiem sił psychicznych powstrzymując płacz. Przyniosłam mu lek uspokajający i szklankę wody.

— Pani Lidio...

— Tak?

— Nadal pani może zrezygnować — rzucił, po czym jednym haustem opróżnił kubeczek z lekiem i rozparł się na oparciu fotela. — Chodzi to pani po głowie, prawda? Nie chce pani pracować dla wariata. Nie będę pani robił problemu. Możemy uznać, że umowa nie została nigdy podpisana.

Zawahałam się, jednak po kilku sekundach wróciło do mnie wszystko. Przypomniałam sobie, po co tu byłam, po co tu się znalazłam. Karol. Hybner. Moja wina. Moja szansa na zadośćuczynienie.

— Nie chcę zrezygnować. Będę dla pana pracować najlepiej, jak potrafię — powiedziałam, obserwując jak Hybner dotyka swój opatrunek, a potem zaciska palce na podłokietniku. — Dobrej nocy — rzuciłam przez ramię, modląc się w duchu żeby Hybner nie sięgnął jednak po alkohol.

Wychodząc, zastanawiałam się, czy wiele się różnię od tej całej Eweliny. Co prawda moim postępowaniem nie kierowała chęć zdobycia pieniędzy, ale ja tak samo nie byłam szczera wobec tego mężczyzny. Oszukiwałam go tak, jak ona. A on powiedział, że najbardziej w świecie gardzi nieuczciwością. Czy gdyby znał o mnie prawdę, tak samo by mnie znienawidził? Wyrzuciłby mnie za drzwi? Nigdy więcej nie podał ręki? Nie chciałby mnie znać?

Wyrzuty sumienia znów ścisnęły mnie za płuca, nie pozwalając swobodnie oddychać. Gdy wsiadłam do taksówki, nie byłam pewna, czy kiedykolwiek jeszcze wrócę pod ten adres. Miałam wrażenie, że jakiegokolwiek wyboru bym nie dokonała, on ostatecznie i tak będzie zły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro