Rozdział 4: Porwanie
✨***✨
Zimy w Ionii zazwyczaj nie były mocne, jednak tego roku pogoda wyjątkowo dawała się we znaki. Jednak mimo mocnego wiatru i sypiącego od kilku godzin śniegu, dwoje przyjaciół postanowiło się spotkać.
-Hej, Yasuo!
Krzyknął Yi, widząc swojego przyjaciela stojącego pod drzewem. On tylko słabo odmachał mu, po czym znowu zaczął przyciskać ręce do piersi. Coś było zdecydowanie nie tak. Kiedy ten starszy wreszcie podszedł bliżej, zauważył, że Yasuo po prostu trzęsie się z zimna.
-Wszystko w porządku?
-T...Tak.
-Dlaczego ubrałeś się tak cienko?
-N... Nieważne.
Yi chwilę patrzył na niego, po czym zdjął swoją dość długą chustę i powiedział:
-Wiem, że to będzie dla ciebie sporo za duże, ale załóż to i biegnij do domu.
-Ale to two...
-Nie musisz mi nawet jej oddawać, po prostu idź się ogrzać, dobrze?
Yasuo jeszcze przez chwilę stal zdziwiony, ale w końcu ubrał chustę którą podał mu Yi.
-Dzięki- powiedział, i pobiegł w kierunku swojej wioski.
⏳ ***⏳
Yi obudził się, pomimo panującej wciąż nocy. O dziwo, tym razem jego sen nie przerwał koszmar. Właściwie to, wyglądało na to, że śniło mu się coś miłego.
Spojrzał na piękne, gwieździste niebo, i pomyślał, że krótka przechadzka w celu poukładania myśli dobrze mu zrobi. Na wszelki wypadek zabrał ze sobą miecz Yasuo (bo jeszcze mogłoby się okazać, że ten typ ma ukrytego asa w rękawie), po czym wyruszył wgłąb pola. Kiedy się tak kręcił po nieznanych terenach, myślał nad tym, co mu się przyśniło.
"Jakiś zmarznięty dzieciak pod drzewem... I wtedy dałem mu mój szal..." Zastanawiał się "Na dodatek, mam wrażenie, że to się już kiedyś przydarzyło. Może to jakieś wspomnienie o którym już nie pamiętam, lecz wciąż siedzi w mojej głowie?"
Nagle, olśniło go.
"Rzeczywiście miałem kiedyś takiego jednego przyjaciela... Kurde, jak on miał na imię?"
Spojrzał w górę na księżyc.
"Cholera, jak późno! Nie ma co rozmyślać nad tym co się już wydarzyło. Przecież to pewnie i tak tylko głupi sen co nie??"
Pomyślał do siebie, po czym powoli udał się w stronę obozowiska.
Na miejscu jednak zastała go niespodzianka. Ognisko było rozkopane na wszystkie strony, jego torba z zapasami zniknęła, łącznie z tym wkurzającym szatynem.
"JAK?!" Master zaniepokoił się "Przecież sam go wiązałem, nie ma opcji, żeby przeciął liny i uciekł!!!" Pomimo wszystko, wziął głęboki oddech i spróbował uspokoić swój chwilowy napad paniki.
"Ok, rozejrzę się, to może znajdę jakieś ślady. Nie mógł uciec daleko."
Jak powiedział, tak zrobił. O dziwo, wystarczył tylko jeden szybki rzut okiem aby ocenić gdzie szła para butów... Para? Nie, były dwie pary, trzy, cztery...
Coś się zdecydowanie nie zgadzało. Widać było gołym okiem, że Yasuo nie był jedyną osobą która zrujnowała to obozowisko.
Kiedy tak rozglądał się po ziemi, zauważył skrawek materiału. Pomimo panującej ciemności, master zauważył, że był jasnoniebieskiego koloru.
"Ta wełna..." Pomyślał, macając go "Bardzo przypomina materiał, z którego szyły kobiety w mojej wiosce..."
Wspomnienie o rodzinnym domu wywołało w jego sercu wielki smutek, wobec tego, sentymentalnie schował szmatkę do kieszeni, po czym poszedł za śladami na ziemi, aby dowiedzieć się gdzie obecnie przebywa jego (w sumie już nie) więzień.
Ślady ciągnęły się przez dobry kilometr, wywodząc mastera z płaskiego pola na trochę bardziej wyboiste tereny. Z każdym krokiem Yi przeklinał siebie w duchu, jak mógł tak lekkomyślnie opuścić jeńca! W końcu jednak, zauważył w oddali dość sporą górę, pod którą wyraźnie widział blask ognia. Szybko ukrył się w pobliskich krzakach, i zaczął obserwować teren.
Przy ognisku siedziało czterech mężczyzn, szybko zorientował się, że są to poszukiwacze nagród, po głosie mógł poznać, iż tak naprawdę nie mają pewnie więcej niż dwadzieścia kilka lat. Za nimi, można było dostrzec wejście do niewielkiej jaskini, wydrążonej we wcześniej wspomnianej górze. Kiedy wytężył wzrok, zauważył, że w środku jaskini leży jego zagubiona torba a także... Związany Yasuo?
"Dobra, to wszystko ma sens." Pomyślał Yi "Kilku młodocianych, łasych na pieniądze poszukiwaczy skarbów szło sobie drogą, aż tu nagle zauważyli zbiega za którego wystawiono całkiem sporom sumkę, który leży jakby nigdy nic związany pod drzewem. Tylko głupi by nie skorzystał." Westchnął jednak "No cóż, nie pozwolę jakimś dzieciakom tak po prostu zgarnąć moją nagrodę." To mówiąc, wychylił się zza krzaków i powoli podszedł do obozowiczów.
Młodzieńcy szybko spostrzegli nieznajomego idącego wprost do nich.
- Hej ty! W tym miejscu kręci się wiele niebezpiecznych typów, wynoś się stąd, chyba, że chcesz oberwać!
Krzyknął wysoki rudzielec, ich lider.
Yi jednak nie zwalniał. Chłopacy nie widzieli jego całej sylwetki, a jedynie blask ogniska odbijający się w siedmiu soczewkach które miał na twarzy. Zorientowali się, że nie był jakimś tam zwyczajnym, niegroźnym przechodniem.
- Słyszałeś co mówiłem? Wynoś się stąd, albo twoja morda zacznie wyglądać jak ser szwajcarski!
Nagle jednak master podszedł na tyle blisko, że ogień pozwolił poszukiwaczom skarbów dostrzec go całego. Widząc o wiele starszego od siebie, dobrze uzbrojonego i opancerzonego mężczyznę, wszyscy, oprócz ich lidera stracili trochę pewności siebie.
- Panowie, spokojnie. -Yi podniósł obie ręce do góry- Nie chcę z wami walczyć. Oddajcie moją torbę i tamtego człowieka, a odejdziecie stąd bez połamanych żeber.
- I przepuścić taką okazję na sławę i pieniądze? Wiesz jaka jest cena za głowę tego faceta?
Yi westchnął.
- Rozumiem, że nie oddacie mi go po dobroci?
Rudy chłopak powoli i niezauważalnie wyciągnął z tylnej kieszeni spodni sztylet, i trzymał go za plecami. Jego kompani patrzyli się na to niepewnym wzrokiem. Nie byli doświadczeni w walce, bali się siniaków i połamanych kości. Cała piątka stała przez chwilę w kompletnej ciszy, piorunując się wzrokiem, kiedy nagle rudzielec krzyknął:
- Teraz!
Po czym rzucił się prosto na mastera. Próbował ugodzić go w pierś sztyletem, jednak Yi z łatwością zablokował go swoim własnym mieczem, którego z szybkością światła wyjął z pochwy. Siła uderzenia była tak mocna, że rudy poleciał do tyłu.
Tymczasem od tyłu na mastera skoczył gruby brunet, próbując powalić go na ziemię, master jednak zwinnie uskoczył na bok sprawiając, że chłopak upadł na twarde podłoże. Nagle jakiś blondyn spróbował dźgnąć nożem mastera od lewej strony, jednak nagle jego przeciwnik znikł. Chłopak zamarł w bezruchu kiedy poczuł, że czyjaś ręka chwyta go za gardło. Nagle, poczuł szarpnięcie do tyłu, a chwilę potem napastnik walnął jego głową o stojący naprzeciwko kamień, roztrzaskując blondynowi nos.
Kiedy Yi puścił chłopca, poczuł, że po jego prawej ręce spływa ciepła ciecz. Była to krew która spływała z rany po wbitym ostrzu, które wciąż tkwiło w ramię. Zorientował się, że pewien również rudy, tyle że niski, chłopak rzuca w niego sztyletami z odległości kilkunastu metrów. Szybko podbiegł do niego, starając się unikać ostrzy które w panice wysyłał w powietrze młodzieniec. Kiedy dobiegł, przystawił swój miecz do gardła chłopaka i rozejrzał się po polu bitwy.
Dwóch chłopców leżało na ziemi, plus ten jeden którego trzyma teraz na muszce. Wyglądało na to, że sytuacja została opanowana.
- Nie ruszaj się, a oszczędzę ci życie.
Skłamał Yi, powoli odsuwając się od rudzielca, który szybko skulił się ze strachu pod ścianą. I tak nie zamierzał zabijać żadnego z tych dzieciaków.
Spokojnie zaczął rozglądać się po obozowisku, w poszukiwaniu swojej torby. Zaczynał się już nawet czuć bezpiecznie, i zupełnie stracił trochę czujność.
To był błąd.
Nagle, usłyszał jakiś dźwięk zza pleców. Obrócił się, ale było już za późno. Zupełnie zapomniał o liderze całej tej grupy, który teraz znowu rzucił się na mastera, znowu celując w serce. Jednak tym razem go zaskoczył, i to dało mu przewagę.
Tymczasem Yi stał jak głupi. Przez zaskoczenie, był w stanie przyjąć ten cios, który raczej by go nie zabił, ale na pewno mocno okaleczył. W myślach pogodził się z tym co ma się stać kiedy nagle...
Ktoś z tyłu wymierzył napastnikowi kopniaka, który sprawił, że ten poleciał na bok.
A za nim stał...
- Yasuo?!
Wysapał zdziwiony Yi.
Faktycznie, stał przed nim nie kto inny jak Pan Szczota we własnej osobie.
Wciąż miał związane ręce, jednak jakimś cudem udało mu się wyswobodzić z więzów krępujących jego nogi.
-Tęskniłeś?
-Za moją torbą? Tak. - Odpowiedział Master, zabierając swoje rzeczy -A teraz ruszaj się, idziemy w dalszą drogę.
-Żartujesz sobie?
-Albo wiesz co, poczekaj chwilę. - Powiedział Yi, przeszukując rzeczy powalonych poszukiwaczy skarbów -Zastanawia mnie, czy te dzieciaki coś kiedykolwiek znalazły... O, dziennik.
-Możesz się w końcu zdecydować co chcesz robić?!
Zapytał Yasuo, widząc jak master spokojnie siada obok po turecku z zamiarem czytania zeszytu który znalazł.
Widząc jednak, że jego towarzysz go ignoruje, z rezygnacją usiadł obok niego, słuchając co tam sobie mruczy pod nosem.
-Zakopany skarb w ogrodzie babci... Jakaś ukryta jaskinia pełna żab... Notatki o Pustce...
Jakieś notatki o...
Huh...
Incognium Runettera z Piltover...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro