PAGE 1.
Chodnik wymagał renowacji. Płytki na środku były równe, jednak te po bokach krzywo zjeżdżały, tworząc pochyły, niepewny grunt. Masa betonu pomiędzy nimi już dawno wymieszała się z glebą, co umożliwiło rozrost chwastom i polnym kwiatom.
Luna zabijała czas, wyrywając zielska wyrośnięte w szczelinach pomiędzy płytkami; było to jednak strasznie nudne i brudzące ręce zajęcie, dlatego wkrótce wytarła dłonie o spodnie i zaczęła obserwować otoczenie, podobnie jak czynił to jej towarzysz.
Siedzący obok niej Kazuhiko posyłał każdemu przechodniowi długie spojrzenie. Z jego lazurowych jak niebo w słoneczny dzień oczu wyzierała taka czujność, jakby przygotowywał się do ataku. Jednak z innej perspektywy wyglądał zupełnie niegroźnie, wręcz można było pokusić się o stwierdzenie, że sprawiał wrażenie ruchomego misia. Poruszane przez delikatne porywy wiatru szarobiałe futro wydawało się jeszcze bardziej puszyste niż w rzeczywistości, kusząc do zanurzenia w nim dłoni i przejechania nią po całym grzbiecie.
Ale dłonie Luny pozostały grzecznie na miejscu, czyli na jej kolanach, a ona sama starała się ignorować rosnący ból w piersi.
– Już jestem! Przepraszam, że musieliście czekać! – zawołała na całe gardło Sarah, czym sprowadziła na siebie karcące spojrzenia starszych pań przechodzących w pobliżu.
Starsza o dwa lata od Luny dziewczynka, miała na sobie jedną z najładniejszych jedwabnych sukienek, jakie Luna kiedykolwiek widziała – koloru bliższego diamentowi niż szafirowi. Rozpuszczone włosy w jasnym świetle dnia barwą przypominały jesienne liście; odcienie bursztynu i szkarłatu zlewały się niczym w koronie na głowie księżniczki. A jej oczy były jak morze, głębokie i wpadające w lekką zieleń. Luna nie po raz pierwszy poczuła ukłucie zazdrości, że natura nawet w połowie nie dała jej takiej urody jak Sarah.
Mimo to zdobyła się na przelotny uśmiech, kiedy Sarah wypadła z apteki. Dziewczyna pędziła, jak gdyby uciekała przed dwugłowym potworem. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie w oczach nieznajomych, podczas gdy Luna wiedziała, że podobna żywiołowość i dramatyzm były u jej koleżanki na porządku dziennym.
– Nie musiałaś się tak śpieszyć. Ja może i mogłabym sobie pójść, ale Kazu nie ruszyłby się bez ciebie.
– W-wiem...ale... Uff! Martwiłam się...
– Może złap najpierw oddech, a potem mów – poradziła jej Luna, widząc, a co ważniejsze słysząc, z jaką trudnością przychodziło Sarah mówienie i oddychanie jednocześnie.
Czekanie nie sprawiało jej problemu. Wręcz przeciwnie – każda chwila, podczas której mogła odpłynąć myślami gdzieś poza znaną jej rzeczywistość, była na wagę złota. Do wyjątków zaliczały się tylko sytuacje, kiedy przeczuwała, że niebawem wydarzy się coś niedobrego, a tak zazwyczaj działo się w jej rodzinnym domu. Z niechęcią więc myślała o rozstaniu z Sarah, nawet jeśli ta wszędzie chodziła ze swoim hokkaido.
Na początku utrzymywała dystans co najmniej czterech metrów pomiędzy sobą a szpicem, nie mając ani odwagi, ani wystarczającej determinacji, żeby się zbliżyć. Utrudniało to spotkania z Sarah na każdej możliwej płaszczyźnie, dlatego – nie chcąc stracić kontaktów z jedyną koleżanką, jaką miała – musiała się do psiego towarzystwa przyzwyczaić. Sam Kazuhiko zaakceptował ją bez większego problemu; tylko raz nasikał do jej butów, kiedy spędzały czas w domu Sarah, ale ten wybryk mu wspaniałomyślnie wybaczyła.
– Uff, już mi lepiej! – odetchnęła głęboko Sarah. – Dzięki, że ze mną przyszłaś. Wiem, jaka jesteś zajęta w weekendy, dlatego tym bardziej doceniam twój gest!
– Przyszłam, bo myślałam, że chodzi o coś ważnego...
– To było ważne! Musiałam kupić leki dla brata, a bałam się zostawić Kazuhiko samego. Pamiętasz, jak ci opowiadałam o tym mężczyźnie, co ciągnął go za smycz, kiedy ostatnim razem poszłam do sklepu? Jeszcze nigdy nie czułam takiego przerażenia jak wtedy! Dobrze, że Kazu mu się opierał!
– Szkoda, że Kazu niczego mu nie odgryzł – odparła Luna ze śmiechem, czując, że przekonałaby się do Kazuhiko szybciej, gdyby sytuacja została rozwiązana w taki sposób.
– Żartujesz?! Nie pozwalam Kazu nikogo gryźć. Jeszcze by się czymś zaraził!
Obie dziewczyny wybuchły gromkim śmiechem. Jednak chichot Luny wcale nie był tak jawny i radosny jak ten Sarah, mimo to szeroki uśmiech wystarczył, aby sprawiała wrażenie szczęśliwej.
Pozory normalności. To było oszustwo, o które dbała najbardziej na świecie.
– To jaki dzisiaj będzie werdykt? Pójdziesz z nami do parku? – zapytała Sarah. Wciąż beztrosko się uśmiechała, jakby naprawdę wierzyła, że tym razem Luna udzieli jej innej odpowiedzi.
– Nie, nie mogę. Muszę się pouczyć.
– Przecież ty zawsze wszystko umiesz!
– No bo się uczę.
– Nawet jakbyś się nie uczyła, to miałabyś same dobre oceny. – Westchnęła ciężko Sarah i pacnęła Lunę wierzchem dłoni w głowę. – To następnym razem?
Luna ochoczo przytaknęła. Wiedziała jednak, że następnym razem znowu będzie musiała odmówić. W dni wolne od szkoły ojciec nie pozwalał jej na długo wychodzić z domu, o ile w ogóle.
Z poczucia winy rozbolał ją brzuch. Było jej nawet trochę niedobrze, ale nie zawołała za Sarah, gdy ta zaczęła się z Kazuhiko oddalać. Zamiast tego zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, zbierając siły.
Kiedy po kilkunastu sekundach podniosła powieki, czuła się nieco spokojniej. Niemniej wciąż ze zgrozą myślała o powrocie do domu.
~***~
W sali panował typowy dla gimnazjalnej młodzieży szkolny gwar; jedni rozmawiali o minionym weekendzie, drudzy o zbliżających się egzaminach, inni o premierze ostatniej gry lub najnowszym odcinku ulubionego serialu, a co poniektórzy o zajęciach klubowych.
Luna należała do mniejszości, gdyż po prostu siedziała cicho i obserwowała pozostałych uczniów, dopóki do klasy nie wszedł ich wychowawca – Ian Sallow.
– Dzień dobry, żuczki! – zawołał od progu.
Mężczyzna był kawalerem po trzydziestce. W szkole zjawiał się jako jeden z pierwszych i okupował pokój nauczycielski w oczekiwaniu na zajęcia. Zawsze odnosił się z uprzejmością i ciepłem do innych, poczucia humoru także mu nie brakowało, a to wywoływało pewne plotki i podejrzenia co do jego domniemanej samotności. Sami jednak uczniowie go uwielbiali za swobodne podejście do zasad.
– Zanim zaczniemy zajęcia, muszę wam coś ogłosić. – Gdy położył na biurku czarną teczkę, rozejrzał się po klasie z szerokim uśmiechem na twarzy. – Wiem, że to trochę niespodziewane, ale do naszej klasy dołączy nowy uczeń. Mam nadzieję, że należycie go przywitacie. – Wychowawca spojrzał w stronę przejścia; za przydymioną szybą w drzwiach zarysowała się chłopięca sylwetka.
Sallow prędko zaprosił tę osobę do środka.
Świadomość Luny nagle zaczęła się rozsypywać, jak gdyby dostała srogiej gorączki. Wrażenie jednak szybko zniknęło i widziała tylko niewysokiego chłopca stojącego na podwyższeniu dla nauczyciela.
Wbrew oczekiwaniom klasy, nowy uczeń nie prezentował się ani trochę egzotycznie. Nie miał opalonej skóry, wyróżniającego się koloru włosów czy oczu, tylko tak jak większość – ciemne jak heban kędziory i piwne tęczówki, które przy dużej ilości światła mogłyby uchodzić niemal za bursztynowe. Wzrostem także się nie wyróżniał na tle pozostałych, choć ten fakt akurat chłopców w klasie nawet zadowolił.
– Od dzisiaj Connor będzie chodził razem z wami do klasy. Śmiało, możesz się przedstawić – rzucił Sallow do chłopca, klepiąc go zachęcająco po kościstym ramieniu.
– Nazywam się Connor Gelbero. Miło mi was poznać.
Luna miała wrażenie, jakby została wplątana w mało śmieszny żart. Znowu powiodła wzrokiem po sali, szukając wśród koleżanek i kolegów z klasy podobnych odczuć. Każdy był w szoku, co jasno sugerowały otworzone szeroko oczy i usta, jednak zaskoczenie szybko ustąpiło miejsca niememu zachwytowi i gorączkowemu oczekiwaniu na sposobność porozmawiania z nowym uczniem.
Zrobiło jej się niedobrze. Nie widziała żadnego powodu do ekscytacji. Zwłaszcza że nowy uczeń sprawiał wrażenie niezbyt niezainteresowanego tym, co się wokół niego działo. Nie dziwiło to Luny aż tak bardzo; chłopcy często mieli się za lepszych od innych.
Niemniej sytuacja przedstawiała się nieco dziwnie. Przecież plotki szybko się roznosiły, a nikt w klasie 2-D nie słyszał o nowym uczniu. Być może wszystkie informacje trzymano w tajemnicy, aż do jego przyjazdu? Brzmiało to mało prawdopodobnie, ale Luna nie wymyśliła innego wytłumaczenia.
– Connor wrócił niedawno z Kanady, dlatego kilka spraw może być dla niego niejasnych. Liczę, że pomożecie mu w razie potrzeby. Przydałoby się również, aby ktoś oprowadził go po szkole, by szybciej się zaaklimatyzował – odparł Sallow, przejeżdżając błyszczącymi w oczekiwaniu oczami po uczniach. – Widzę, że Henryk jest dzisiaj nieobecny. W takim razie powierzam to zadanie tobie, Luno.
– Huh?
Wszyscy w klasie spojrzeli na Lunę w tym samym momencie, jakby byli jednym organizmem. Wyraźnie oczekiwali od niej zdecydowanej odpowiedzi, choć wiedzieli równie dobrze jak ona, że została wiceprzewodniczącą klasy z przymusu. Nikt nie chciał się zgłosić, dlatego urządzili losowanie i padło na nią. Część jednak osób musiała o tym fakcie zapomnieć; posyłane jej zazdrosne spojrzenia jednoznacznie na to wskazywały.
Choć Luna nie miała najmniejszej ochoty poświęcać swojego wolnego czasu na oprowadzanie nowego ucznia po szkole, to nie wiedziała, jak mogłaby się z tego zadania wymigać. Gdyby wcześniej ktoś powiedział jej o takiej ewentualności, wymyśliłaby jakąś solidną wymówkę.
Improwizować jednak nie potrafiła, dlatego przytaknęła niemrawo głową.
– Może pan na mnie liczyć.
– Wspaniale! Dziękuję, Luno. – Nauczyciel uśmiechnął się zadowolony. Z takim też uśmiechem zwrócił się do Connora, wskazując teczką na drugą ławkę pod oknem. – Tam będzie twoje miejsce. Jeżeli Artur będzie cię niewłaściwie traktował albo rozpraszał w trakcie zajęć, nie wzbraniaj się przed zgłoszeniem mi tego.
Connor skinął bez słowa głową i poszedł zająć wyznaczone miejsce, nie odwzajemniając żadnego z posłanych mu ciekawskich spojrzeń. Czegoś brakowało w jego oczach, jednak nikt nie zdawał się dostrzegać tego ubytku, toteż tym bardziej nie szło zidentyfikować znaczenia takiego stanu rzeczy.
Tymczasem Luna z cichym jęknięciem oparła głowę na dłoniach i zamknęła oczy. Już widziała czarną flagę migreny na horyzoncie, czemu usilnie próbowała zaradzić. Zacisnęła zęby i skupiła myśli na czymś innym; na obrazie przedstawiającym chatkę w lesie, otoczoną ze wszystkich stron drzewami, a mimo to ogrzewaną ciepłymi promieniami słońca. Ta wizja pomogła jej w odzyskaniu spokoju ducha.
W końcu jeden dodatkowy chłopak w klasie niczego nie zmieni, przekonywała samą siebie w myślach. Pozostali będą przez najbliższych kilka dni ubiegać się o jego uwagę, ale mnie to przecież nie obejdzie. Mogę kontynuować swoją codzienną rutynę, jak gdyby nigdy nic. Muszę tylko przetrwać ten dzień. Pokażę mu to, co konieczne i dam sobie z nim spokój.
~***~
– Szkoła składa się z gmachu głównego i dwóch bocznych skrzydeł: A i B. Sala przypisana do naszej klasy to 207A. Mamy tam zazwyczaj historię i lekcję wychowawczą z panem Sallowem. Zapamiętaj jego nazwisko. Inni nauczyciele nie zawsze kojarzą nazwę klasy, ale nazwisko wychowawcy już tak – tłumaczyła Luna, oprowadzając nowego ucznia po szkole. Na korytarzu panował spory harmider, dlatego musiała niemal krzyczeć, aby Connor mógł ją usłyszeć. – Numeracja sal jest bardzo prosta. Na parterze sale mają liczby dziesiętne. Na pierwszym piętrze setne, ale tylko z jedynką z przodu. Na drugim zaczynają się sale od dwustu. Łapiesz?
– T...tak.
Connor prawie wcale nie spoglądał na Lunę, nawet gdy ta zwracała się do niego bezpośrednio. Był w pełni pochłonięty przyglądaniu się błękitnym ścianą, z których miejscami odpadał tynk, gablotom nawołującym do ruchu i zdrowego odżywiania, plakatom szkolnych klubów i przewijającym się pomiędzy nimi uczniom.
– Tak w ogóle, to czemu przeprowadziliście się w środku roku? Twoi rodzice nie woleli poczekać, aż zaczniesz nową klasę?
– To...to trochę skomplikowane.
Luna zmarszczyła brwi.
To ja tu usiłuję być miła i lepiej go poznać, a ten odpowiada jakby z łaską – pomyślała, mając coraz bardziej dość namolnego towarzysza. Nie próbowała więcej wypytywać Connora o prywatne sprawy, a także ograniczyła opisywanie szkolnej społeczności do absolutnego minimum.
– Przepraszam, że musisz oprowadzać mnie po szkole – odezwał się nagle Connor, już nieco pewniejszym głosem. Obdarzył nawet Lunę lekkim uśmiechem, gdy skręcili w kierunku klatki schodowej. – Pewnie inaczej wolałabyś spędzić tę przerwę.
– W porządku, nie przejmuj się tym. To nie tak, że miałeś na to jakikolwiek wpływ.
Dopiero po chwili dotarło do Luny, jak niejednoznacznie zabrzmiała jej odpowiedź. Rzuciła okiem na Connora, na jego ściągnięte usta i zmarszczone brwi, gdy rozważał, czy była wobec niego sarkastyczna i opryskliwa, czy tylko niewinnie się droczyła.
– Właściwie to szkoda, że Henryka dzisiaj nie ma w szkole. Miałbyś już jakiegoś kolegę. Kogoś, kto wprowadziłby cię w męskie grono. A tak utknąłeś z taką nieciekawą dziewczyną jak ja. Jak tak o tym pomyśleć, to powinieneś być załamany takim pierwszym dniem w nowej szkole – palnęła bez namysłu, racząc Connora ironicznym słowotokiem, który nawet ją samą zaskoczył.
Brawo, Luna, nawet jeśli wcześniej nie myślał o tobie jak o dziwaczce, to teraz na pewno się to zmieni, pomyślała z przekąsem.
Jednak ku jej zdziwieniu, Connor wybuchnął śmiechem, jedną dłoń kładąc na brzuchu, a drugą na ustach. Złapanie spokojnego oddechu zajęło mu trochę czasu, podczas którego zdezorientowanie Luny stawało się coraz większe.
– A więc umiesz być zabawna, kiedy chcesz. Przez cały czas miałaś tak poważną minę, że bałem się cokolwiek powiedzieć.
– Że co?
Luna już kompletnie nic z tego nie rozumiała. Miała uwierzyć, że Connor przez cały czas był taki małomówny, ponieważ go onieśmielała? Nie poznała dotąd chłopaka, który bałby się dziewczyny. Wszyscy w jej klasie zachowywali się jak nieokrzesańcy, nawet gdy nauczyciel zwracał im uwagę. Zupełnie jakby nie znali znaczenia takich pojęć jak wstyd czy zakłopotanie. Dziewczyny traktowali z niewiele mniejszą pobłażliwością, ale to raczej nie wynikało ze świadomości ich delikatnej natury, a teorii, że te pochodziły z innej planety.
Czemu Connor miałby się od nich różnić? I czy aby na pewno się różnił? Luna zastanawiała się nad tym przez chwilę, aż ostatecznie uznała, że odpowiedź – jakakolwiek by nie była – nie miała dla niej żadnego znaczenia.
Prędzej czy później pozostali chłopcy na niego wpłyną i będzie zachowywał się tak samo głośno i brutalnie jak oni.
– Przerwa się zaraz skończy. Wracajmy już do klasy – oznajmiła, na powrót przybierając niezainteresowany wyraz twarzy.
Nie wdając się więcej w żadną rozmowę, wspięli się po schodach na drugie piętro budynku B, gdzie miała się odbyć lekcja geografii.
Luna uznała, że tyle informacji wystarczy i uznała swoje zadanie za zakończone.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro