II
Zośka długo trzyma Walerię przy sobie, skutecznie ją na kilka minut unieruchamiając. Przywiera ustami do czubka jej głowy. Subtelnie ją całuje,a potem wdycha zapach jej włosów. Stara się ją całą zapamiętać i potem odtwarzać w pamięci każdy szczegół,gdyby mieli więcej się nie zobaczyć.A jakby nie patrzeć, była to opcja dosyć prawdopodobna.
-Dobra, koniec tych czułości.Zbieramy się, Tadeusz- rzuca ojciec do syna.Ten go ignoruje,nadal trzymając przyjaciółkę bardzo blisko siebie.Oboje z Zamojską,jak na zawołanie,zaczynają płakać.Potrzebują dobrych kilku minut, żeby doprowadzić doprowadzić się nawzajem do porządku. Choć spokój porządek były w ich sytuacji pojęciami zupełnie względnymi.
-Długo mam tak czekać?-profesor Zawadzki ponawia pytanie.Tym razem ze sporą dozą irytacji.Zośka się poddaje. Delikatnie odsuwa od siebie Walerię, przesuwając dłonią po jej plecach. Spod jej cienkiej skóry udaje mu się po raz ostatni wyczuć jej kręgosłup.
-Kocham cię,Walerka-mamrocze chłopak na odchodne.
-Kocham cię, Tadzik.
***
Droga na wieś mija obydwu mężczyznom w absolutnej ciszy.Od czasu do czasu dało się tylko usłyszeć ciche westchnienie młodszego z nich.Zośka poza tym milczy. Tylko patrzy nieobecnym i jakby lekko zamglonym wzrokiem w szybę samochodu ojca. Tak naprawdę żaden z nich do końca nie wie, co będzie dalej. Co będzie jutro. Zośka cieszy się, że pożegnał się z dwoma najważniejszymi kobietami swojego życia.Żałuje tylko, że być może nie poświęcił im wystarczająco dużo czasu.Mimo ich wielokrotnych zapewnień, że wcale tak nie jest
***
Wysiadają z samochodu.Oczy Zośki zachodzą łzami, wargi zaczynają niekontrolowanie drżeć. To samo dzieje się po chwili z jego rękami. Później łzy zaczynają płynąć strumieniem,ukazując na twarzy chłopaka obraz kompletnej rozpaczy.Ten sam, który towarzyszył mu podczas ostatniego pożegnania najlepszych przyjaciół.Ojciec spogląda na syna ze smutkiem.Obraca go lekko twarzą w swoją stronę, po czym przytula do siebie, raz po raz poklepując po plecach.
-Będzie dobrze-zapewnia cicho, zdając sobie jednak sprawę,że wypowiedziane przez niego słowa są jedynie banalnym, pustym frazesem, niemającym na celu niczego innego, jak tylko chwilowe zamydlenie oczu synowi lub nawet uspokojenie własnych wyrzutów sumienia.
-Nie-zaprzecza Tadeusz dosłownie kilka sekund po usłyszeniu słów ojca.Wprawdzie nie ma bladego pojęcia,co go tam czeka,ale jest gotów przysiąc na Boga i wszystkie inne świętości, że nic dobrego.
-Zobaczysz, że będzie.Będę cię z Hanią odwiedzać tak często, jak tylko damy radę. Kto wie, może nawet Waleria się zgodzi, żeby się z nami zabrać?Uwielbia cię,więc z tym nie powinno być problemu. Zresztą, ciotka to wspaniała osoba,więc nawet, gdyby nie udało nam się wpaść, krzywda ci się nie stanie.
-Skończ.Nie chcę tu być, rozumiesz? I nie zmienię zdania niezależnie od tego, co powiesz.
***
Do nowego domu Zośka podchodzi na nogach jak z waty.Puka do drzwi,w drugiej dłoni trzymając czarną walizkę. Czeka. Drzwi otwiera drobna,wysoka kobieta o niebieskich oczach i włosach w kolorze dosyć ciemnego blondu,mimo wszystko poprzetykanego już miejscami siwizną.Ciotka patrzy na chłopaka przyjaźnie i gestem zaprasza do domu. Zośka wchodzi. Już od progu czuje wszechobecną rodzinną atmosferę i ciepło, czyli wszystko to,czego jemu i jego siostrze po śmierci ukochanej mamy bardzo brakowało.
-Słuchaj, kochany-zaczyna kobieta, siadając naprzeciwko niego z kubkiem parującej herbaty.- Na początku obowiązuje cię tylko jedna zasada.Jeśli potrzebujesz o czymś porozmawiać, czy nawet pokrzyczeć, przychodzisz z tym o nas. Jeśli potrzebujesz pomilczeć jak zaklęty, też idziesz z tym do nas.Proste, prawda?
-Proste.
Nagle drzwi domu znów się otwierają, a do środka wchodzi dziewczyna.Brunetka średniego wzrostu, ubrana w czarną sukienkę,kończącą się lekko przed kolanem. Spojrzenia młodych się spotykają. Dziewczyna natychmiast delikatnie się uśmiecha, podchodzi bliżej,wyciąga rękę i mówi:
-Cześć, jestem Hala. Miło cię poznać,Tadeuszu.
-Wzajemnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro