Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|二十五|twenty five|

||Piłkarz||



     Biegałem...

     Trener nie przyjął do wiadomości tego, że zdążyłem już zrobić sobie część treningu wracając do domu po nocy spędzonej u Takumiego. Oczywiście mu tego nie powiedziałem, chyba by mnie zabił. Luis nie nakablował na mnie, co było oczywiste, znałem go od lat. Nigdy by tego nie zrobił, nieważne jak zły by był. Ceniłem jego solidarność i lojalność, która trwała nawet w ciężkich chwilach. Myślę, że z czasem emocje opadną i znów będziemy najlepszymi przyjaciółmi. To znaczy dla mnie od wciąż jest najważniejszy ze wszystkich znajomych, ale... nie wiedziałem, co on myślał o mnie w tym momencie.



***


     Po treningu jak zwykle wszyscy poszliśmy pod prysznic. Po raz kolejny się śpieszyłem, bo umówiłem się z Takumim. Mieliśmy dziś pójść na karaoke razem z Michiko san. Pierwszy raz będę uczestniczył w czymś takim, ale uznałem to za fajną przygodę. Oby Japończyk się nie przestraszył tego jak fałszuję. Sam słyszałem swój tragiczny głos. Fałsz, który wydobywał się z mojego gardła, łącząc się z moją lekką chrypą brzmiał centralnie jakby ktoś zażynał owce... I to nie jedną...

     Wyszedłem z łazienki w samym ręczniku. Wytarłem starannie swoje ciało i spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze kilka minut, aby trochę odpocząć. Usiadłem na ławce w samych bokserkach, oparłem się o zimną ścianę i zamknąłem oczy. Chciałem odprężyć się choć na chwilę, odsapnąć od życia w ciągłym biegu. Jeśli miałem pędzić w stronę Takumiego to takie życie mi odpowiadało, gorzej było wracać... Do sportu, który nie przynosił mi już żadnej radości... Nie potrafiłem spędzać ze znajomymi tak samo czasu jak kiedyś, ponieważ moje myśli były ciągle z tym cudownym chłopakiem. Wszystko jednak się potrafiło zmienić w tak krótkim czasie. W dodatku moja obietnica względem Takumiego. Zadeklarowałem, że zrobię wszystko, żeby zostać te dwa dni dłużej w Japonii. Nie chciałem go zostawić w dniu finału. Po tym jak opowiedział mi o swojej rodzinie, nie mogłem tego zrobić, ale za każdym razem bałem się podejść do trenera i poprosić o to. Może zrobię to po meczu z Japończykami? Muszę się wykazać, dać z siebie wszystko, całe sto dziesięć procent! Tylko taka liczba interesowała trenera. Może dzięki temu zyskam jakieś przywileje?


     Usłyszałem, że ktoś wyszedł z łazienki. Otworzyłem szybko oczy i zacząłem szukać w swojej torbie ciuchów. Tym kto wszedł do szatni był Lu. Na treningu bardzo się zdziwiłem, bo szło nam naprawdę dobrze. Nie było żadnych kłótni, ani braku synchronizacji. Graliśmy tak jak zawsze, a może nawet i lepiej. Bądź, co bądź trener bardzo nas chwalił pod koniec.

     Chłopak usiadł obok mnie. Zsunął z siebie ręcznik i zaczął ocierać się w okolicach intymnych. Spaliłem buraka, a nawet nie zerknąłem w tamtym kierunku. Ze spuszczoną głową zacząłem narzucać na siebie kolejne ubrania i gdy to zrobiłem miałem już wyjść, ale wtedy zatrzymał mnie smutny głos Lu.


     — Miłego dnia — powiedział, choć zdawał sobie sprawę z kim miałem się spotkać.

     Zamurowało mnie. Trzymając za pasek swojej torby sportowej, odwróciłem się w kierunku przyjaciela. Nie byłem w stanie niczego powiedzieć, bo nawet nie wiedziałem co... Stałem przy drzwiach wyjściowych, a wtedy Luis zaczął zbliżać się do mnie w samych bokserkach i koszulce w ręce.

     Objął mnie. Mocno przyciągnął do siebie i położył podbródek na moim barku.


     — Przepraszam cię, Mike. Nie chciałem być taki, ale...

     Znów nie dokończył zdania. Zrobił to samo już wcześniej. Leżało mu coś na sercu, ale nie był gotowy, aby mi to wyznać. O co mu chodziło?

     Blondyn uśmiechnął się do mnie, a potem dodał:


     — Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, tak? Wolałbym, żeby to się nie zmieniło.

     — Ja też — oparłem i posłałem mu szeroki uśmiech, po czym wyszedłem z szatni.

***

     Jego uśmiech... Tak bardzo tęskniłem za jego szczerym uśmiechem. Nasza relacja miała zmienić się w stały związek, ale zrozumiałem, że on kocha innego... Rozumiem to, lecz nie do końca akceptuje jego wybór...


||Łyżwiarz||



     Stałem przed mieszkaniem gajdzina i z zachodniej strony widziałem jak pędził w moim kierunku. Uśmiech sam pojawił mi się na twarzy, a gdy Maiku san tylko się do mnie zbliżył pocałował mnie prosto w usta.


     Szok!

     Odepchnąłem go od siebie, a kilka dziewczyn, które przechodziły obok nas zasłoniły usta, a te które były w maseczkach zrobiły się czerwone po same uszy.

     — No co? — zapytał zdziwiony gajdzin.

     — Nie w miejscu publicznym... — wyszeptałem wbijając swoje spojrzenie w chodnik.

     — Dobrze, dobrze buraczku.

     Uniosłem swoje spojrzenie, gdy tylko określił mnie mianem jakiegoś warzywa i się zaśmiałem. Zauważyłem w nim zmianę. Był bardzo radosny i szczery. Takiego Maiku san chciałem zawsze oglądać.

     — A gdzie Michiko? — zapytał szatyn, a wtedy wybudziłem się z pięknego snu.

     — Yyy, Michiko san niestety nie mogła przyjść. Będzie miała wolną chwilę dopiero w następnym tygodniu...

     — Kiedy?

     — Bodajże w środę.

     — Hym... Wtedy mam mecz, ale myślę, że uda mi się po nim dotrzeć do was.

     — Nani*? Czyli przekładamy spotkanie?

     — Jasne! Przecież umówiliśmy się we trójkę, racja?

     — Racja, to co... będziemy robić?

     Maiku san uśmiechnął się do mnie podejrzanie, a ja sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Był młodym, zdrowym mężczyzną, a więc kto wie jakie myśli krążyły mu po tej gajdzińskiej głowie.

     — Chodźmy coś zjeść — odparł, a wtedy ja zacząłem palić się ze wstydu wewnątrz siebie za posądzanie Amerykanina o brudne myśli.

     — Dobrze.

***

     Nasze dni mijały bardzo podobnie. Treningi, potem wspólne obiady i wieczory. Wzajemne spędzanie czasu było moją ulubioną częścią dnia. Pokazywałem gajdzinowi ciekawe zakamarki w Tokio. Poszliśmy razem do kawiarni z kotami. Maiku san musiał każdego kotka wytulić i wygłaskać. Wyglądał uroczo pośród nich. Każdy kotek zmierzał tylko w jego kierunku, a on przyciągał uwagę mnóstwa gości. Dostał nawet zniżkę na kolejną kawę od właścicielki. Obcokrajowcy byli bardzo mile widziani. Gdy wyszliśmy z kawiarni poznał nas jeden z fanów łyżwiarstwa, jak i piłki nożnej. Zrobił sobie z nami zdjęcia, a następnie zjawiło się więcej ludzi zainteresowanych naszymi osobami. Któryś z fanów musiał dać komunikat w internecie, że jesteśmy w danym miejscu. Robiliśmy niezłą furorę i oboje świetnie się bawiliśmy.

     Piątek wieczorem staliśmy przy bloku gajdzina jeszcze z dwie godziny i rozmawialiśmy o naszym wspólnym wyjeździe do Kyoto i Osaki. Przypominaliśmy sobie godzinę spotkania, wyjazdy, czy wszystko spakowaliśmy. Na szczęście o niczym nie zapomnieliśmy. Maiku san obgadał z trener nasz wyjazd. Nie był zadowolony, że opuści poranny trening, ale mimo to zgodził się, aby jechał. Z tego, co opowiadał mi gajdzin - trener oraz wszyscy jego znajomi wiedzieli o jego zamiłowaniu do Kraju Kwitnącej Wiśni. Każdy z zawodników stanął murem za nim, aby zwiedził jak najwięcej. Bardzo mi tym zaimponowali.


     Nadszedł czas pożegnania, choć zobaczymy się za dokładnie sześć godzin i tak nie chciałem się z nim rozstać. Maiku san podszedł blisko mnie, trzymał za biodra i patrzył w moje oczy.

     — Będzie cudownie — powiedział i pocałował mnie w nosek na co się zarumieniłem.

     — Na pewno.

     Zgodziłem się na jeden pocałunek w usta, a potem musiałem puścić jego ramiona i patrzeć jak odchodzi. Uśmiechnąłem się pod nosem i nie byłem w stanie tego zmienić.

     Nagle jednak usłyszałem dźwięk otwierających się okien. Zza nich wychyliło się na raz kilka głów. Zaczęli oni krzyczeć i gwizdać. Nie miałem pojęcia, co się działo, ale spostrzegłem, że byli to przyjaciele z drużyny Amerykanina.

     — Nooo! Gołąbeczki!

     — Fiu, fiu! Mike co ty tylko jedno mlaśnięcie w wargi?! Liczyłem na pocałunek z języczkiem.

     Maiku san widząc moja reakcje, czyli skulenie się z przerażenia na środku chodnika, przybiegł do mnie i zaczął uspokajać. Okazało się, że jego koledzy byli bardzo ciekawscy i obserwowali nas już od dłuższego czasu. Specjalnie chodzili późno spać, aby nas nakryć na gorącym uczynku. Było mi strasznie wstyd, ale sądząc po uśmiechu gajdzina i kompletnym braku zainteresowania tą sprawą, było mi trochę lżej. Nie musiałem się niczego obawiać. Duża część tej drużyny to Anglicy, a oni byli tolerancyjni względem takich jak my. Akceptowali nas, a to było dla mnie najważniejsze.

     — No! Jeszcze raz, zrobię zdjęcie młodej pary!

     — Peter! Zamknij się, debilu — krzyknął niejaki Teon z drugiego pokoju.

     — Dobra, chodźmy spać. Nie przeszkadzajmy im.

     Nagle wszyscy zamknęli okna i zniknęli za zasłonami, a ja z gajdzinem zaczęliśmy się głośno śmiać z tej całej sytuacji.








***

Kiedy grałam w klubie piłkarskim, właśnie mój trener wymagał od każdej z zawodniczek 110% 😊

*Nani - co?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro