łóżko
Stoję,
Wsłuchuję się w dźwięk pikania,
I Stoję bo zabrakło krzeseł.
Nie tylko ty leżysz tutaj na łóżku,
Wręcz przeciwnie,
Rzędy łóżek, Każde zajęte,
Większość z płaczącymi ludźmi obok.
Siedzącymi i stojącymi.
To oni zabrali krzesła.
Więc stoję.
Słyszę jak mówią do ciebie,
Choć nie możesz odpowiedzieć.
Śmieszne, prawda?
Nagle sobie o tobie przypomnieli,
Ale nie masz jak się z tego cieszyć,
I po prostu leżysz.
Czasem jeszcze ruszysz głową w próbie pozbycia się dyskomfortu.
A może zyskania przytomności?
Nie wiem.
Ale Wiem jak naiwna jest wiara, że ci się uda
Więc nie wierzę.
Patrzę w twoje oczy.
I nie widzę w nich rozpoznania.
Nie widzę w nich nawet świadomości.
Ani nic.
Chcę odwrócić wzrok,
Ale czuję że nie mogę.
Że nie powinnam.
Z pomocą przychodzi zmiana w pikaniu.
Ze strachem spoglądam w górę,
Ale nie.
Wszystko dobrze.
Teraz patrzę na monitor z wszystkimi twoimi parametrami.
Ze spokojem wpatruję się w linię przedstawiająca bicie twojego serca.
Jedno uderzenie. Drugie. Trzecie. Cisza...Czwarte. Piąte.
Nie chcę tego.
Nogi już mnie bolą i nie chcę tutaj dłużej stać.
Nie chcę patrzeć bo ten obraz zapadnie mi w pamięci lepiej niż to jak wyglądasz nacodzień.
Ale teraz to właśnie to będzie twoim "na codzień"...
Chcę już iść,
Ale nie mogę zmusić nóg by się ruszyły.
Nie wiem w sumie czemu chce mi się płakać gdy na ciebie patrzę.
Praktycznie Cię nie znam.
A patrzę.
I czuję smutek, bo mimo, że oni w to nie wierzą,
Ja wiem, że się nie obudzisz.
Chwilę mi zajmuje zrozumienie.
Zrozumienie, że odczuwam nie smutek, a żal.
Żal nad straconymi szansami.
Bo właśnie tym się stałaś.
I tym będzie każdy.
Ale póki co ja jeszcze mam swoją szansę.
Pewnie wiele ominę,
Jak każdy,
Ale będą kolejne,
A na końcu,
Ludzie i tak będą płakać za mnie,
Nad tymi szansami które straciłam.
A mimo to wciąż stoję stoję i czekam,
Aż uwolnisz mnie od swojego czaru i pozwolisz ruszyć.
Czekam, czekam i czekam.
Uderzenie. Uderzenie. Uderzenie.
Cisza...
A ja mogę iść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro