Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23

James

- Stary obudź się, szybko- z oddali słyszałem głos Malcolma potrząsającego mnie za ramionię, jęknąłem z bólu.

- Wstawaj, inaczej stanie się coś naprawdę złego - jego głos był pełny strachu. Prawie nie pamiętałem co się ostatnio wydarzyło. Uchyliłem powieki, okazało się że jestem w zamku, a konkretnie w swojej komnacie. Obok mnie stał Malcolm z temblakiem na prawym ramienii. Poza nami w aucie był ktoś inny...Lily! Usiadłem zbyt szybko czym przypłaciłem ostrym łupaniem w głowie.

- Gdzie Lily? - Zagrzamiałem zachrypniętym głosem. Przyjaciel spojrzał na mnie i nie wiedział co powiedzieć.

- Lily. Piwnica. Twój ojciec....- nic więcej nie musiał mówić. Wstałem i skierowałem się do drzwi. Za sobą usłyszałem chrząknięcie Malcolna, obróciłem się rzucając mu ostre spojrzenie, wskazał na mnie okazało się że mam na sobie jedynie bokserki. Szybko ubrałem się w jeansy i bluzkę i pobiegłem do najciemniejszego miejsca w całym zamku.

Służący uciekali przede mną aż się kurzyło, byłem zarazem wściekły i przerażony, co chyba po mnie było widać. Wiedziałem co mój ojciec potrafi zrobić wrogowi, tym bardziej się na niej zemści gdy dowie się kim jest jej ojciec. W tym sensie jesteśmy do siebie podobni. W połowie korytarza mi stąd ni zowąd pojawiła się Marta, przyjaciółka z dzieciństwa, to z nią był ten pierwszy raz i pierwszy pocałunek. Od małego byliśmy nierozłączni. Bez słowa rzuciła mi się na szyję. Nie mogłem tracić czasu, musiałem szybko zejść do mojej ukochanej.  Marta puściła mnie uśmiechając się promiennie.

- Wczoraj była Noc Pojednania* i widziałam ciebie... - stanąłem jak wryty, nie wiedziałem co powiedzieć. Owszem, możliwe że wczoraj była Noc Pojednania ale ja już mam swoją mate. Ta noc obowiązuje tylko wilkołaków, na tych których - mam na myśli siebie - mają przeznaczonych ludzi to nie działa. Wiedziałem że kłamie tylko nie wiedziałem po co. Z każdą sekundą szansa że uratuję Lily malała w zastraszającym tempie.

- Marta...Wiesz...

- Widziałam cię, byliśmy w jakieś jaskini - przerwała kłamiąc mi w żywe oczy. Później od tak sobie pocałowała mnie na oczach wszystkich, przysięgam że dorwę tego drania który klaskał i poddam go torturom nie z tej ziemi, taki prezent od ojca w genach. Odepchnąłem ją widząc w jej oczach ogromne rozczarowanie.

- James, ale ty jesteś moim.... - Przerwałem jej biegnąc na ratunek prawdziwej damie mego serca.

Gdy już prawie dotarłem do katakumb drogę zasłonił mi strażnik, byłem tak wściekły że nie pamiętam jak i kiedy rzuciłem nim o ścianę tak że jego ręce i nogi wygięły się pod nienaturalnym kątem. Szybkim ruchem zniszczyłem zamek w drzwiach i wpadłem do środka. Na środku leżała nieruchomo Lily mój ojciec górował nad nią trzymając rękę z wyciągniętymi pazurami. Wokół nich w kole krążyły wilki czekające na swoją szansę. Moja mate miała ubranie przesiąkniąte krwią, a na odsłoniętych ramionach głębokie zadrapania, nie wiedziałem czy oddycha ale sądząc po uśmiechu mojego ojca, umierała. Po chwili wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. W jednej przemieniłem się i....

* ci którzy przeczytali Dwa rody będą wiedzieć o co chodzi

Taki polsacik nie zabijajcie. Skoro już tu jesteś zostaw opinię, dziękuję😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro