~Rozdział 1~
Gdy z powrotem otworzyłam szeroko oczy, leżałam już na polanie. Wśród ośmiu martwych osób i krwi, która pokrywała także mnie samą.
Podniosłam się, czując wciąż przytłumiony, tępy ból w boku. Poza nim nic mi nie było. Podeszłam następnie do pozostałych osób. Skoro ja przeżyłam, może one także?
Wszystko jednak wskazywało na to, że na polanie leżałam wraz z trupami. U żadnej nie wyczułam pulsu, u każdej widziałam potworne rany. Rozerwany brzuch, niemalże oderwana od tułowia głowa, rozorane na pół ciało.
Przerażona, przypomniałam sobie jedną, jedyną rzecz z ostatniej nocy.
"Biegnij."
Po chwili ciche, przytłumione wołanie, sprawiło, że gwałtownie się zatrzymałam. Dopiero wtedy poczułam na policzkach łzy, które musiały od dłuższego czasu wypełniać moje oczy.
Wołanie należało do chłopaka. Tyle mogłam stwierdzić z pewnością. Nie wiedziałam z której strony dobiega, dopóki nie wyszedł zza drzew.
Przyjrzałam mu się. Po ciemnej karnacji uznałam go za latynosa. Ciemno niebieskie oczy przyglądały mi się przenikliwie a pasma ciemnych, zmierzwionych włosów, opadały mu na czoło. Odziany był, podobnie jak ja, w czarny strój, którego również nie pamiętałam. Po chwili zdezorientowania obu stron, chłopak w niemałym zmieszaniu, postanowił się do mnie odezwać.
- Witaj- powiedział niepewnie, za pewne zważając na mój stan -Czy wszystko w porządku? Co tutaj robisz?- mimo zastygłego półuśmiechu, chłopak był mocno zbity z tropu, zasmucony. Tylko mój za pewne żałosny widok powstrzymywał go przed zasypaniem mnie istną lawiną pytań. Miał zamglone oczy, które wydawały się, podobnie do mnie, odszukać w umyśle jakiekolwiek wspomnienia.
Nie odezwałam się. Cały głos ugrzęzł mi głęboko w piersi. Nie pamiętałam kim jestem. Nie pamiętałam nawet swojego imienia. Chciałam krzyknąć lecz i do tego nie byłam zdolna. Mimo znajdowania się w obcej krainie to widok chłopaka zadziwił mnie najbardziej. Miałam wrażenie... czułam, iż go znam. Jednak coś blokowało mi dostęp do tego upragnionego wspomnienia.
-Ty również.-Zapytał, choć zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie. Domyśliłam się o co chodzi. Stojąc oko w oko z niepewnym, nieznanym światem, rozmawiając z jedyną widzianą przez Ciebie osobą w obrębie kilku kilometrów, łatwo było domyślić się o co chodzi.
-Tak. Nie pamiętam niczego. Było tylko to słowo...-Powiedziałam, szukając jeszcze jakichś, pozostałych mi wspomnień.
-"Biegnij." -Powiedział zawiedziony. -Nic Ci się nie stało?- Zapytał, jednak, ponownie na mnie spoglądając.-Krwawisz.-Stwierdził
-Nie, nic mi nie jest. -W porównaniu do mnie chłopak nie miał na sobie ani grama krwi.
-Długo już tu tkwisz?-Zapytał, ale ja nie zrozumiałam pytania.-Jestem tu już od pięciu zachodów. Jesteś pierwszą... żywą, którą spotkałem. Prawdopodobnie zauważyłaś już, że otaczają nas tylko trupy.
Zrozumiałam, że chłopak zdążył wypłakać już całe przerażenie i wykrzyczeć całą frustracje, samotnie spędzając tu kilka dni.
-Obudziłam się przed chwilą. -Odrzekłam.
Bez słowa przeszliśmy jeszcze kawałek, stawiając niepewne kroki. Chłopak, z wyćwiczoną pozą, wyprostowanymi plecami i nogami gotowymi do długotrwałego marszu, i ja, niepewnie sunąca po suchych liściach. Chmury nad nami lekko zasłaniały słońce, przez co uporczywe odczucie gorąca, dało nam chwile wytchnienia, nim jego macki znów wypełzły z nad gazowej osłony. Gdy czułam, że pot już perli się na moim czole spojrzałam na niezmordowanego towarzysza, i uparcie zaczęłam kroczyć nie zważając na rozrywający mięśnie ból.
Z prawej strony, widać było rozległy las, który był ledwo widoczny z tej odległości. Will podążył za moim wzrokiem na znak, iż rozumie co mam namyśli. Zmienił kierunek naszego marszu, by znaleźć choć na chwilę wytchnienie od słońca.
Pod czarną koszulką widziałam poruszające się mięśnie. był wysoki, ale dość chudy, jednak z pewnością musiał być wyćwiczony. Poruszył się nieznacznie, jakby zobaczył, iż mu się przyglądam, na co ja odwróciłam wzrok, spoglądając z powrotem na nasz cel.
Las ciągną się przez długie hektary, a jego końca nie było widać. Sękate konary wiły się i skręcały, wśród leśnej ściółki, splatając się ze sobą. Choć na długiej polanie promienie słońca oświetlały nam drogę, to miejsce wydawało mi się mroczne i ciche. Uznałam to za zły znak.
I wtem chłopak złapał się za głowę. Jego twarz zaczęła tracić barwy, jakby coś blokowało mu dostęp do powietrza. Czarne macki poczęły piąć się od piersi chłopaka, po szczękę. Krzykną przenikliwie, wydając dźwięk podobny zarazem do jęku jak i płaczu, po czym bezwładnie runą na ziemię.
Zaczął trząść się w nagłym ataku konwulsji, po czym zdołał wykrztusić:
-Will...-Jękną przeciągle, niemal mamrotając. Z wysiłku, z ust pociekła mu stróżka krwi.
Uklękłam nad chłopakiem. Nie miałam pojęcia kim jest, ani czy linie zakażenia nie dosięgną także mnie. Mimo wszystko przyłożyłam rękę do jego nadgarstka, na czarnej żyle, płynącej od kciuka. Krew mozolnie i z trudem przepływała pomiędzy moimi palcami.
To znaczy, że żyje.
Nie miałam pojęcia co zrobić. Czarne macki objęły już jego usta, gdy zdecydowałam się go przytrzymać, by rzucany drgawkami, nie uszkodził sobie głowy.
Po chwili jednak tętno się wyrównało, a Will podniósł się i zwymiotował zgięty w pół. Jego naturalnie ciemna twarz zbladła, co nie było najlepszym znakiem.
-Co...-Nie umiałam dokończyć. Przerażenie wzięło górę.
-Nie wiem. -Odparł dobrze rozumiejąc o co mi chodzi. Zimny pot stróżką spłyną po moim kręgosłupie.
Chciałam zapytać, czy wszystko w porządku, choć stwierdziłam, że nie ma sensu. Znałam odpowiedź. Z drugiej też strony, czułam nieodparte wrażenie, że nie ma na nie także czasu. Więc po prostu ruszyłam za wciąż osłabionym ciemnookim, który ledwie utrzymywał się na nogach.
Chwile później usłyszeliśmy krzyki. Niezrozumiałe i niejasne nadpływały z północy. Chwilę później dołączyła do nas kolejna dwójka odzianych w te same stroje osób. Jeden, o włosach w kolorze ciemnej kawy, brązowymi oczami, wyróżniającymi się na tle bladej, idealnie gładkiej skóry. Chłopak posiadał mocno nakreśloną linie podbródka i bliznę układającą się w podkówkę tuż pod lewym okiem. Była także drobniutka blondynka, zwinnie i cicho poruszająca się wśród suchych gałęzi. Jej obsydianowe oczy prześwietlały na wylot, gdy mierzyła nas swym bystrym wzrokiem.
Blady chłopak odchrząkną, po czym zestresowany, z rękami przy bokach, wyprostował się jak struna. Wyłamywał smukłe palce, co uznałam za odruch, towarzyszący zdenerwowaniu.
-Kim jesteście?- zapytała blondynka, posyłając w naszą stronę niepewny uśmiech. Jej delikatne rysy wyginały się z każdym ruchem w kącikach oczu.
-Nie jestem pewna- Odparłam, spoglądając na mojego towarzysza. Ten nie śledził naszej konwersacji, a jedynie zapatrzony w dal i zapewne też w przyszłość, odparł cicho, ochrypłym głosem:
-Jestem Will. -Nie spuścił wzroku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dziwnie było siedzieć przy ogniu, z nieznaną Ci grupą osób, które nie pamiętają nawet własnych imion. Choć jeszcze dziwniej, było być jedną z nich.
Oczy Willa odbijały światło płomienia. Wilcze wycie zmąciło pełną wytchnienia cisze. Blondynka drgnęła, jednak nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Wszyscy i tak byli czujni. Gotowi na tak mrożące krew w żyłach odgłosy. Mnóstwo z nich odbijało się od drzew i niosło echem po całym lesie, włączając to spróchniały konar, na którym przysiedliśmy.
Widząc te zasmucone, przerażone twarze, doszłam do wniosku, że muszę je w jakiś sposób pocieszyć i uspokoić.
Nie dane mi było zrealizowanie tego planu, gdyż wpadło do nas kilku nowych gości.
Każde z nas w momencie wstało gotowe do ucieczki, skrycia się lub walki, w zależności od stosowności. Ku szczęściu naszej drużyny, nic z tego nie było konieczne. Goście, choć nieproszeni, nie koniecznie mieli się okazać naszą zgubą.
Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Przybysze rozluźnili się dopiero wtedy, gdy doszli do wniosku, że dwójka w starciu z czwórką miałaby marne szanse, nie wspominając tu nawet o słabym stanie, w jakim się znajdowali. A ja znów czułam się w ponurym zagubieniu, nie zdolna nawet się odezwać.
Więc zamiast słów, zaczęłam się przyglądać. Jedna z postaci, dziewczyna o rudych, spływających na ramiona, rozwichrzonych włosach i szarych oczach, która nad wyraz dobrze opanowała mroczne spojrzenie spode łba, stała na przodzie, powstrzymywana na pozór opiekuńczym gestem jej partnera. Ten zaś, spokojny i opanowany, miał białe jak śnieg włosy, jasną cerę i orzechowe oczy. Z pełną powagą obserwował rozwój sytuacji, nie zwracając uwagi na piorunującą go spojrzeniem rudowłosą.
-Witajcie-Jego głos, tak samo spokojny i łagodny jak jego wygląd, rozbrzmiał wśród nas, choć słowa wypowiadane były na pozór cicho. -Zwę się Gavin.-Wypowiadając swe imię, skrzywił się nieznacznie, ja jednak domyśliłam się sposobu, w jaki musiał je poznać.-To natomiast jest Catherine. -Teraz dziewczyna swoje spojrzenie przerzuciła na nas, a ja, dopiero teraz dostrzegłam w nim cień niepewności.
-Szczęście, iż udało wam się je poznać- Odparłam siląc się na uśmiech. Wątpiłam by był on choć w części przekonujący. -Jeżeli chcecie możecie z nami zostać. Domyślam się, że i wy czujecie się zagubieni w tym świecie. -Czyste strzały, ale nad wyraz celne. Moja propozycja była niebezpieczna, i dla nas i dla nich, jednak przemożone pragnienie bezpieczeństwa zwyciężyło po raz wtóry. Powolne przytaknięcie Gavina dało znak, iż i jemu ten pomysł odpowiada.
Catherine odetchnęła głęboko i najwyraźniej odrzuciła poprzednią niepewność, zastępując ją względnym spokojem. Zrozumiałam z łatwością, że wrogość jest u niej maską strachu.
-Macie może jakiś plan?-Zapytał cicho Will- Dowiedzieliście się może czegoś więcej? Wiecie gdzie jesteśmy?
Gavin potrząsną głową, po czym na potwierdzenie swoich gestów dodał:
-Jedynym planem jest przetrwać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro