część 1 rozdział 2
Błotnistą drogą podążała złocista, wilcza sylwetka odziana w długi płaszcz przeciwdeszczowy. Wokół niej wirowały drobne, złote płomyki, liżące aksamitne futro. Cienie tańczące w rogach alejki przyprawiały suczkę o drżenie łap, była jednak bardziej niż pewna, że zatrzymanie się choćby na chwilę, lub przerwanie świetlnego kręgu, będą o wiele groźniejsze pośród kamiennych, skąpanych w mroku budynków kryjących bestię nie z tego świata. Tego wieczora jednak towarzyszyło jej także inne uczucie. Chciała być jak najszybciej w pałacu, gdzie znajdowały się posłania dla rannych. Martwiła się o Arsena, który nie odzyskał przytomności od czasu, kiedy to zemdlał w czasie spotkania rady. Drobna wilczyca ugięła kark, kryjąc moknący od łez pysk głęboko w kapturze. Wbijając wzrok w błotnistą ścieżkę, nie zwróciła nawet uwagi na podążającego kilka kroków w tyle innego psowatego.
— Witaj moja droga uczennico. - Odezwał się z boku wilczur, czym wywołał gwałtowną reakcję suczki.
— Orion! - Skoczyła raptownie na białego kocura. - Tak się cieszę, że wróciłeś! Co na północy? - Natychmiast przerwała radosny potok słów, gdy spojrzała na nauczyciela, którego pysk, jak i ramię, były owinięte zwojami bandaży.
— Jak widzisz... - Westchnął. - Jednak to nie rozmowa na tą chwilę... Właśnie wracam z pałacu. Widzę, że też zmierzasz w tamtym kierunku. Chętnie zapewnię ci eskortę. Słyszałem już, co stało się na zebraniu. Szczerze ci współczuję... I oczywiście Arsenowi.
Wilki o identycznych, błękitnych oczach szły w odległości kilku kroków od siebie. Wokół nich, unosiły się dwie, świetliste kule, buchające ogniem. W razie kontaktu z niemagicznym zwierzęciem, płomienie z nich wypływające, mogły zamordować każdego w ciągu kilku chwil.
Wenus znów skryła łeb w kapturze, drżąc od zimna. Dodatkowo przeszkadzał jej wijący się na ramieniu drobny, lodowy gad, którego to twarde łuski uwierały jej ramię. Towarzysz wędrował nieustannie po szyi wilczycy, wyglądając ciekawie spod jej płaszcza. Podążający z przodu psowaty co jakiś czas się odwracał, usiłując nie śmiać na widok deszczowej jaszczurki, rwącej się coraz mocniej do konfrontacji z wodami deszczu, rozlewającymi się po brukowanej ścieżce. Ostatecznie istotka wystrzeliła po łapie właścicielki w dół, natychmiast znikając pośród kałuż.
Wenus westchnęła z cicha:
— Nie oddalaj się zbytnio Icy.
— Chyba już na to zbyt późno — uśmiechnął się szeroko srebrzysty, a po chwili spoważniał. — Mam sprawy do załatwienia w drugim skrzydle pałacu, tak więc musimy się chwilowo rozdzielić. Trafisz sama...
— Za kogo mnie masz? Za jakąś nieprzydatną laleczkę? Jestem wojowniczką. Znam się na magii i nawigacji, a jakbym jakoś jednak się pogubiła, wyskoczę przez okno i sprawdzę pozycję gwiazd na nieboskłonie...— szczeknęła wyraźnie oburzona, że ktokolwiek usiłuje podważyć jej kompetencje.
— Nie lepiej zapytać po prostu jakiegoś wartownika? — spytał niezwykle poważnie.
— Może i tak... — odparła sucho. - Jednakże ja jestem uzdrowicielkom, więc jeśli się zgubię, to policzę wszystkie gwiazdy na niebie, odejmę od nich ich iloraz przez je same, a następnie...
— Skończ już. Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz teraz policzyć, czy wszystkie wilki mają nadal swoje kończyny po spotkaniu z Arsenem — wilczur się oddalił.
Wenus zaś, zastygła w miejscu rozważając, czy był to żart, czy może jednak nie.
Ostatecznie suczka spojrzała na swojego pupila skaczącego w głębokich kałużach, a potem weszła do budowli. Przepastne korytarze wypełnione lodowatym, lekko zatęchłym powietrzem, podobne do krypt, zdawały się dusić w sobie wszelkie życie. W sali, oświetlonej jedynie nikłym blaskiem pełnego, skrytego za baldachimem chmur księżyca, panowała zupełna ciemność, przekształcająca każde kształty mebli i ozdobników w bestie gotowe w każdej chwili unużyć kły w świeżym mięsie. Na takie skojarzenia, jej grzbiet przebiegł głęboki dreszcz. Właśnie wtedy rozległ się cichy syk, połączony ze skowytem. Wenus raptownie zamarła. Czym innym było słuchać w dzieciństwie legend po zmroku w otoczeniu najbliższych, a czymś innym wyobrażenie sobie, jak stają się rzeczywistością pośród murów starego zamczyska. Coś zdawało się skrzypieć pod jej łapami. Każdy oddech był zbyt głośny. Krok, nazbyt nie ostrożny. Suczka zanurkowała między biblioteczki, wykorzystując je, jako ściany osłaniające jej grzbiet. Na zewnątrz echem rozniosło się drapnięcie. Podłoga jakby zawibrowała pod łapami uzdrowicielki, która to szybko wsunęła się prawie pod mebel. Coś, lub ktoś dalej krążyło po komnacie. Wenus zmuszając się do działania, z mdłościami wywołanymi przerażeniem i niepewnością, zawołała telepatycznie Ice, a następnie wyczarowała kulę cieczy, którą to w razie czyjegoś ataku, potrafiła zapalić w ułamek sekundy. Szuranie rozległo się znów, z boku. Wenus ostrożnie wychyliła się zza biblioteczki. Serce podeszło jej do gardła, gdy ujrzała plamy krwi rozpościerające się na ziemi i ukręconą, okaleczoną psią łeb. Wilczyca zamarła, po czym opadła ostrożnie na brzuch i zaczęła się czołgać w stronę wejścia do korytarza. Strach spowodowany bliskością śmierci, dodawał jej siły. Odetchnęła z ulgą, gdy dopadła skokiem drzwi, a potem wypadłszy na korytarz zatrzasnęła za sobą drzwi, blokując je stalowym skoblem. Nie czekając ni chwili, rzuciła się korytarzem. W drodze między jednymi, a drugimi drzwiami, zatrzymywała się tylko po to, aby je za sobą blokować.
Niczym burza wpadła do sali tronowej, z hukiem godnym sporej burzy zatrzaskując drzwi. Suczka usiadła pod drzwiami, opierając się o nie całym ciężarem. Widocznie drżała z przerażenia i wycieńczenia. Za nią nadal rozlegały odgłosy tłuczonego szkła i rwanego drewna.
Nagle ucichły.
Za drzwiami rozległo się skrobanie syk. Wenus zamarła. Coś uderzyło w drzwi.
Raz...
Drugi...
Potem, było już zupełnie cicho. Cisza zdawała się aż nazbyt głośna. Wtedy suczka zdała sobie sprawę z istotnego szczegółu: coś oddychało tuż za nią. Z nerwowym biciem serca, odwróciła się w stronę źródła hałasu.
W mroku srebrzyście błysnęła sierść i zęby.
Wieloletnie szkolenie Wenus dało o sobie natychmiast znać, prowadząc ją do instynktownego wykonania ruchów, które to przywołały wielki strumień ognia, który to spadł na stojącego przy zejściu z wyższych komnat drapieżnika. Oczy suczki zalśniły satysfakcją, kiedy już widziała pocisk mknący w stronę istoty. Jednakże jej perfekcyjny plan zosatał przerwany, kiedy to przeciwnika w jednej chwili otoczyło świetliste, wirujące, nastroszone odłamkami lodu pole siłowe, które nawet nie drgnęło przy kontakcie z strumieniem pożogi. Suczka opadła na cztery łapy usiłując dojrzeć tego, który z taką łatwością odbił potężny czar.
Zamknęła ślepia, wsłuchując się w magiczną aurę oponenta. Poczuła charakterystyczne, zmienne wibrowanie, dzięki któremu nie musiała nawet słyszeć głosu wilka, aby odkryć, kogo właśnie usiłowała spopielić.
— Arsen! - wrzasnęła skacząc na srebrzystą w blasku księżyca postać.
— Co tutaj robisz? - lider otaksował ją mrożącym do głębi spojrzeniem pustych ślepi. - Nie powinnaś tu wchodzić po zmroku. Suczka przez dłuższą chwilę ignorując te słowa, tuliła łeb do aksamitnego, gładkiego futerka Arsena, które to z bliska straciło błękitny połysk. Wilk po krótkiej chwili cofnął się, unikając jej spojrzenia
— A to niby dlaczego? Coś się dzieje? Czemu nic nie mówisz? - Położła po sobie uszy.
— COŚ jest w pałacu. Zapewne ten nieszczęsny drapieżnik, który morduje koty. Jednakże Orion już tu był i obejrzał ślady. Zapewne to nieumarła istota.
— Król Notos? - ogon Wilczyce znów drgnął.
Oczekiwała chwilę na odpowiedź, jednakże, gdy jej nie otrzymała, po prostu westchnęła i podjęła próbę przytulenia się do wilka. Jednakże, ten tylko odsunął się od niej, a następnie ruszył w stronę sypialni.
— ...po prostu daj mi już spokój.
— Arsen... Ja naprawdę nie chciałam! - wrzasnęłanie strosząc futerko na barku i ramionach.
Jednakże wilk oddalił się już, zaciskając ślepia i zęby. Starając się nie spoglądać w oczy Wenus, przeszedł obok, ledwie musnąwszy ją futrem. Suczka jedynie na krótką chwilę pochwyciła wzrok jego lodowatych, jasnych oczu, pustych, pozbawionych w zupełności wszystkich emocji.
— Od kiedy jesteś taki... Zmieniłeś się, odkąd cię poznałam. Gdzie jest ten młody, przyjazny i uroczy wilczek, którego to zawsze tak lubiłam? - szczeknęła, kryjąc pod kapturem błyszczące z lekka od łez oczy. Jednakże było to daremne. Jej głos nadal zdradzał emocje.
Arsen stanął w pół kroku, spoglądając jej prosto w ślepia. Wenus liczyła chyba, że władca choćby do niej podejdzie. Na daremne.Kiedy skierował się do drzwi, szybko podążyła za nim, nie opuszczając go nawet na krok. Wilk zniknął w pokoju. Uzdrowicielka zrobiła to samo chwilę później.
Na jej pysku wyraźnie odbiła się odraza i przerażenie.
Chłodne, pozbawione światła pomieszczenie, salon, a właściwie całe jego wyposażenie, od dywanów z futra, do mahoniowych mebli było splamione ciemną, wciąż jeszcze płynną krwią. Pokrywała ona także ściany w formie dziwnych, runicznych znaków. Najgorszy zaś był leżący na podłodze drobny, czarny strażnik, a raczej jego rozczłonkowane zwłoki.
***
Ciemność.
Zimno.
Cisza.
Wnętrza ciemnej krypty musnąć nie mogły nawet najdrobniejsze księżycowe promienie. Lód obejmował gałązkami szronu, nieustannie się rozrastającymi, coraz większe połacie ścian. Mroźna sala zdawała się ożywać miliardami lodowych zdobień, sięgających ku leżącym po środku na wpół kocim kształtem, okrytym lodowatą, poszarpaną, brudną szmatą. Zwierze to, zdawało się być już od dawna martwe. Całe jego nadgarstki pokrywały głębokie, zaropiałe rany, z których wystawały srebrne łańcuchy. Gdyby ktoś podszedł bliżej do skatownej istoty ujrzałby, jak bardzo przed śmiercią była głodna i odwodniona. Zapewne skonała przez wycieńczenie.
Po dawniej aksamitnej, cienkiej sierści spływały kropelki wilgoci. Błoto, wymywane z wyższych warstw ziemi, podczas deszczowych wieczorów i wiosennych odwilży, splywalo tu, kalając grubymi plamami błyszczące dawniej ściany krypty. Nagle, mrok przepełniający pomieszczenie, rozświetliły dwa, błyszczące, fiołkowe punkciki. Oczy stworzenia spoczywającego na podłożu zalśniły, jak amethysty, przepełnione bezdenną pustką. Kocur podniósł się jednym, sprężystym ruchem. Jego wzrok wyrażał niepewność i dezorientację. Istota ugięła lekko łapy spoglądając na otoczenie. Dłuższą chwilę zajęło jej odnalezienie się w sytuacji. Otchłań snu skrywała w swych mrokach wiele tajemnic, z których kocur nie zdawał sobie sprawy.
Stworzenie powoli się wyprostowało. Na jego nadgarstkach zabrzęczały łańcuchy. Złote obręcze wiszące na uszach błysnęły blaskiem ciemnych rubinów. Po końcach jego łap przebiegły fuksjowe iskry, które to przemknęły po łańcuchach topiąc je tuż przy końcach. Gdy tylko srebro zlało się na ziemię kałużami, zwierz wydostał się z resztek okowów, rozglądając się z wyraźnym zaciekawieniem. Przed jego oczyma przebiegały strzępki wspomnień, snów. Najgorszym zaś z nich, a jednocześnie najmocniejszym, był dziwny, widmowy twór o oczach, jak rubiny, który stojąc obok niego, przez krótką chwilę wyciągał do niego łapę, by po chwili rzec "Twój czas jeszcze nie nadszedł." I opuścić go, złamać jego nadzieję, że cierpienie w zamknięciu, pod kryptami się skończy.
Kocur przymknął ślepia spoglądawszy jednocześnie na twardą, śliską, skalistą ścianę. A może tak udało by się mu wdostać na nią? Fiołkowo oki machnął ogonem, po czym zwinnie wyskoczył do mniej-więcej połowy płyty. Jego pazury wbiły się w nią, jak haki, jednakże zbyt nisko. Śliska powierzchnia skrzypnęła pod łapami, nie będąc w stanie utrzymać nawet ciężaru śmiertelnie wygłodzonego kota. Wyraźnie zaniepokojona istota zaczęła krążyć tuż przy ścianach pomieszczenia. Szansy na wydostanie się, były naprawdę nikłe.
Kocur usiadł w rogu sali. Jedyne o czym myślał, to o tym jak opuścić zimną, ciemną kryptę. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Zwinął się w ciasny kłębek w celu rozgrzania się. Spróbował zasnąć. Właśnie wtedy, do jego uszu dotarły ciche, obślizgłe szepty, przypominające dziwne robaki. Takie, które nie chciały przestać istnieć, czy dać wymieść się logiką. Narazie były prawie niesłyszalne. Wkrótce miało się to zmienić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro