Rozdział II
Od mojego przejścia przez Krąg minęło parę dni. Wcześniej nie bardzo zdawałem sobie sprawę z tego, jak daleko może znajdować się jakiekolwiek miasto, a teraz niestety cierpię za swoje błędy i muszę głodować. W dodatku nie spałem ani minuty, jestem wykończony, a las jak się ciągnął, tak się ciągnie i nie widać końca. Nie mam pojęcia, jak dotrę do jakiegokolwiek miasta, bo mam dziwne wrażenie, że od paru godzin kręcę się w kółko.
– Przydałby się jakiś kompas czy coś – mamroczę i właśnie wtedy się zaczyna.
Czuję dziwne, narastające mrowienie w lewym nadgarstku i nagle zdaję sobie sprawę, że w tym samym miejscu jest także moje signum. Skóra w tym miejscu zaczyna dziwnie świecić na zielonkawo, aż w końcu... no czuję lekkie ukłucie bólu, lecz je ignoruję, bo zdaję sobie sprawę, że to może być tylko jakiś skutek uboczny z ceremonii... Cóż, o signum nikt nas nie uczył w akademii, bowiem do momentu składania przysięgi nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje.
Wtedy ból gwałtownie się powiększa, a ja czuję jakby zaraz miała mi odpaść ręka. Nie wiem co się dzieje. Zaciskam mocno zęby i staram się iść przed siebie, jednak po chwili czuję metaliczny smak krwi na języku. Ale to nic w porównaniu z tym, co właśnie dzieje się z moją dłonią, bo zdaje mi się, że płonie żywym ogniem. Powstrzymuję się, by nie krzyczeć, bo mógłbym wtedy zwabić wilkołaki, co gorsza południce, a nie mam przy sobie żadnej broni – nie licząc małego nożyka w rękawie, ale pomimo moich umiejętności nie pokonałbym ich sam i nieuzbrojony. Ból ponownie się nasila, więc zerkam w dół, by sprawdzić, co z moją ręką, a to co widzę sprawia, że mimowolnie otwieram usta.
Prosto z mojego nadgarstka, jakby spod skóry, wyrasta mała roślinka, która swymi cienkimi niczym igły gałązkami i liśćmi oplata moją dłoń i palce. Wygląda to trochę jak rękawiczka, jednak prześwituje przez nią delikatnie zaczerwieniona skóra. Niemniej jednak ból uniemożliwia mi kontemplowanie zjawiska, przez co upadam na kolana, przyciskając rękę do piersi. Mam w głowie tylko jedną myśl – niech to już się skończy.
I się skończyło. Ból znika tak szybko, jak się pojawił. Patrzę na wnętrze dłoni i moim oczom ukazuje się... strzałka z liści. Wygląda jak kompas, ale kompasem nie jest. Mam ochotę tego dotknąć, zobaczyć czy się ruszy, lecz wtedy dostaję mroczków przed oczami i zaczyna mi się kręcić w głowie. Zdążam wymamrotać tylko krótkie "Co się... dzieje...?" i momentalnie tracę przytomność.
***
Budzę się w kompletnie innym miejscu niż zemdlałem. Co najważniejsze, leżę na łóżku, a nie na twardej ziemi. Podnoszę się do siadu i od razu czuję, jak głowa wciąż łupie mnie niemiłosiernie, ale staram się to ignorować i rozglądam się po pomieszczeniu. Niewielki pokój, w którym leżę, skryty jest w półmroku, a jedyne źródło nikłego światła to tlący się żar w kominku, stojącym na ścianie obok. Nie ma tam żadnych okien; pomieszczenie samo w sobie nie jest jakoś wybitnie umeblowane. Oprócz łóżka i kominka w naprzeciwległej ścianie są drewniane, masywne drzwi, a obok mnie stoi niewielka komoda.
Wtedy przed oczami pojawia mi się coś, co można nazwać... swego rodzaju wizją. Widzę jakby kilka zdjęć, następujących po sobie. Na pierwszym "zdjęciu" pojawia się stara kamienica, mogę dokładnie zobaczyć jej adres i mam dziwne przeczucie, że skądś już ją znam Na drugim pojawia się Przywódca, patrzący na mnie z taką jakby... nostalgią. Jesteśmy w jego Sanktuarium – co z tego, że nigdy w życiu tam nie byłem. Wtedy "zdjęcie" się zmienia i widzę na nim... chłopaka. Rudowłosego chłopaka, siedzącego na krześle w – tak podejrzewam – szkole, z gipsem na nodze. Chłopak śmieje się, podczas gdy jakaś różowo–włosa dziewczyna podpisuje się czerwonym mazakiem na jego gipsie. Prawdopodobnie nie jest pierwsza. Potem "zdjęcie" się zmienia i widzę sam siebie, z kołczanem na strzały na plecach, stojącego gdzieś w środku lasu, a przede mną siedział... smok.
Wizje nagle się kończą i słyszę ciężkie kroki przed drzwiami. Tym krokom towarzyszą inne, cichsze, jakby mniejsze. Chcę się zerwać z łóżka i znaleźć coś, czym mogę się obronić, ale zawroty głowy sprawiają, że szybko rezygnuję z tego pomysłu i z powrotem siadam na prześcieradle. Drzwi do pomieszczenia powoli się otwierają. Mentalnie przygotowuję się na atak jakiegoś potwora, jednak zza drzwi wychyla się mała, okalana brązowymi kucykami główka dziewczynki, ciekawie spoglądająca na intruza, czyli mnie. Wtedy słyszę zirytowany, męski głos, który generalnie stara się szeptać, jednak mu to nie wychodzi.
– Sheila, wracaj tu! On jest niebez... – przerywa, gdy wchodzi do pokoju i chowa dziewczynkę za sobą. W tej samej chwili kątem oka spogląda na mnie i przez chwilę zamiera w bezruchu. Pewnie nie spodziewa się, że mogłem się już obudzić. – Sheila, wróć do swojego pokoju. Zawołam cię, gdy będziesz potrzebna – mówi do swojej córki, nie spuszczając mnie z oczu. Dziewczynka kiwa niechętnie głową i znika z pola mojego widzenia, a mężczyzna zamyka drzwi, wyciąga z kieszeni klucz i zamyka je. Zaczyna kierować się w moją stronę i mam wrażenie, że chce do mnie podejść, ale on, ze słowami: – Chodźmy w bardziej... dyskretne miejsce. – Podchodzi do kominka i sięga do jego ścianki. Tam naciska jedną z cegiełek, a wtedy cały kominek odsuwa się na prawo, ukazując małe drzwiczki, zakamuflowane w drewnie. Patrzę na to wszystko zdezorientowany, chociaż pojęcie ukrytych przejść nie jest mi obce. Zwyczajnie nie spodziewałem się wcześniej, że w tak... małym i nic nieznaczącym pokoju jest ukryte przejście. Mężczyzna macha na mnie ręką i sam łapie za klamkę, a drzwiczki się otwierają. Kiedy widzi, że nie ruszam się z miejsca, jedynie przyglądając się jemu i przejściu, wzdycha głęboko i mówi zirytowanym głosem: – No chodź. Nie zgwałcę cię, a musimy pogadać.
Dopiero wtedy otrząsam się ze zdezorientowania i patrzę na mężczyznę, a ten znów macha ręką, bym do niego podszedł. Wstaję więc z łóżka i ponownie staram się ignorować zawroty głowy. Przepuszcza mnie przodem i każe przejść pierwszemu. Wchodzę do środka i pierwsze, co zauważam, to ogrom wszelakiego rodzaju broni na ścianach – łuków, noży, maczet, mieczy, siekier, toporów, sztyletów, kusz i czego może jeszcze dusza zapragnie. Jestem zafascynowany wszelakimi rodzajami strzał i mimowolnie podchodzę bliżej stołów, które się tam znajdują, gdy słyszę za sobą śmiech.
– Ech – wzdycha z rozbawieniem, kręcąc głową. – Widać, że jesteś Łowcą – mówi podejrzliwie.
Zamieram na chwilę, ale wiem, że takie zachowanie nie jest pożądane. Tym bardziej gdy chce się ukryć swoją tożsamość. Ale skąd on wie, że jestem... jestem taki a nie inny?
– Kim? – pytam jedynie, sięgając ręką do jednego z łuków refleksyjnych. Podoba mi się jak jest wyprofilowany. Naszła mnie ochota, by go wypróbować.
– Ech... Adversarium ostenderet intuitionis utere fatis* – mówi, a ja czuję ten sam ból, który towarzyszył mi w lesie w momencie, kiedy z nadgarstka wyrastały mi te dziwne gałązki. Zamiast tego, na moim przedramieniu pojawia się coś w rodzaju wrośniętego w skórę szmaragdowego klejnotu. Sprawia to tak niemiłosierny ból, że powstrzymuję się od wrzeszczenia ile sił mam w płucach. Zwijam się na podłodze i zagryzam zęby na wardze, która zaraz zaczyna delikatnie krwawić. Mężczyzna przygląda mi się obojętnie, jednak w końcu ponownie wzdycha i podchodzi do mnie, pomaga wstać, ze słowami: – No już, starczy – mamrocze i łapie mnie za ramię. Ja jęczę, przyciskając dłoń do klatki piersiowej, ale wstaję z ociąganiem i mężczyzna sadza mnie na fotelu, stojącym obok jednego ze stołów.
– Jak pan to... czemu... – charczę, oddychając głęboko, ponieważ ból powoli zaczyna ustępować. On kładzie rękę na moim ramieniu i znów wzdycha, kręcąc głową.
– Po pierwsze – nie pan. Mam tylko trzydzieści sześć lat– mówi z rozbawieniem. – Jestem Nathan.
– Drake – odpowiadam.
– Dobrze. Skoro wszelkie grzeczności za nami, to może wytłumaczę ci, co przed chwilą zrobiłem – oznajmia. – Te słowa w łacinie są do tego, by... hmm, zorientować się z kim masz do czynienia podczas walki. Twoje signum ma pewną umiejętność, które pozwala ci ujawnić, kim jest twój przeciwnik. Chodzi mi... wiesz, o rasę, bo niektóre z nich mają nieziemskie zdolności kamuflażu. Poza tym niektóre wampiry... a zresztą, nieważne. Signum zostało stworzone przez Przywódcę i jest częścią naszego rodu, więc to dlatego używanie na innych Łowcach tych słów jest takie bolesne. Musiałem się jednak dowiedzieć czy jesteś tym, kim myślę, że jesteś, bo nie często znajduję samotnych wędrowników, nieprzytomnych, pośrodku lasu. Nie martw się, ten "klejnot", który... ekhem, wyrósł ci na ręce, jest tylko oznaką posiadania signum. Za parę godzin zniknie, ale podczas tego procesu będziesz odczuwał lekki dyskomfort w całym ramieniu – spogląda na mnie niepewnie, a ja zastanawiam się, czy to, co mówi, jest prawdą i czy w ogóle wie, o czym mówi.
– A... co z tymi wizjami? – pytam.
– Wizjami...? Ach, no tak. One też są wywołane przez signum, pozwalają ci... w pewnym sensie przewidzieć przyszłość, albo chociaż dowiedzieć się kluczowych rzeczy o twojej przeszłości. Gdzieś słyszałem, że Przywódca jest w stanie odczytać twoje wizje, to właśnie stąd jest w stanie zapewnić ci mieszkanie w Externus.
– Czekaj, on zapewnia mi... mieszkanie? Jak to? – pytam ponownie, całkowicie zdezorientowany. To... za dużo informacji jak na jeden raz.
– No tak. Ma dostęp do wizji każdego z Łowcy zanim się w ogóle o nich dowiedzą. Chyba. W każdym razie to on kontroluje ten aspekt twojej podróży czyli to, gdzie mieszkasz. Nie wiem, jak on to robi, ale jest niesamowite – przyznaje z podziwem w głosie. – A, no właśnie. Zapomniałbym – mówi nagle i zaczyna grzebać w jednej szafce w pomieszczeniu. Wraca do mnie po paru minutach, a to, co ma w ręce sprawia, że zamieram z przestrachu. Nathan trzyma ten sam kluczyk, który dał mi Przywódca. Jak mogłem go zgubić?! Unoszę wzrok, by spojrzeć w oczy mężczyźnie, a ten jakby odczytuje nieme pytanie z moich oczu i wzrusza ramionami. – Leżał pod tobą, gdy Sheila cię znalazła. Pomyślała, że jest to dla ciebie ważne i wzięła ze sobą. Radzę ci to gdzieś zawiesić, na przykład na szyi, żebyś znowu tego nie zgubił. A teraz chodźmy z powrotem do pokoju, bo założę się, że moja córka z pewnością chce cię poznać. Jeszcze nigdy nie poznała jakiegoś innego Łowcy poza mną – przyznaje z rozbawieniem i podnosi się. – Chodź, bo inaczej cię tu zamknę – grozi, unosząc jedną brew.
– Cze–czekaj, to ona mnie znalazła? – pytam zdziwiony. Ile ta dziewczynka może mieć lat? Sześć? Siedem? No i skoro to ona mnie znalazła, to co robiła sama w lesie? Z miejsca, w którym zemdlałem, nie było widać żadnego domu.
– Uczy się na Łowczynię, jest nawet lepsza ode mnie, a to ja mam prawie dwadzieścia lat doświadczenia – mamrocze pod nosem, jakby był obrażony na swoją córkę za to, że jest od niego lepsza.
– Uczysz ją w domu? Nie lepiej byłoby wysłać dziewczynę do Internum? – Wstałem z siedzenia, mimochodem przesuwając palcami po signum.
– Nie, wolę trzymać ją tutaj. Została mi tylko ona, nie chcę jej stracić – mówi z lekkim smutkiem, przepuszczając mnie w niewielkim przejściu do pokoju. – Sheila, wiem, że tu jesteś, wychodź – oznajmia z politowaniem i uśmiecha się delikatnie. Wtedy słyszę zduszony jęk zawodu i z pod łóżka wychodzi mała dziewczynka. Ma naburmuszoną minę i zakłada ręce na piersi.
– Ja też chcę wiedzieć o co chodzi! – mówi obrażona, patrząc się na ojca spode łba. Gdy on zaczyna się śmiać, ona prycha, po czym podchodzi do mnie – jest naprawdę mała; sięga mi tylko do pasa – i łapie za koniec mojej koszulki. – Jak masz na imię? – pyta gorliwie. Uśmiecham się lekko i głaszczę ją po głowie.
– Drake – odpowiadam. – A ty jesteś Sheila, tak? – W odpowiedzi dostaję energiczne potaknięcie głową.
– Mhm. Ty jesteś Łowcą, prawda? Ja też jestem! Uczę się, jak być lepsza od tatusia! Bo będę lepsza od tatusia! Tak właściwie to już jestem, ale tatuś o tym nie wie – szepcze mi na ucho, a Nathan kręci głową, wzdychając. Sheila najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że jej "tatuś" wszystko słyszy, ale nie będę wyprowadzał ją z błędu. W końcu sama się dowie.
– I miejmy nadzieję, że się nie dowie, bo jeszcze poczuje się urażony– szepczę w odpowiedzi z udawanym przejęciem, a ona bierze szybki, nagły oddech i kręci z przesadnym przerażeniem głową.
– Och nie! Tak się nie może stać, prawda?
– Okej, koniec tego dobrego, moi drodzy. Nie można tak obgadywać ludzi – mówi Nathan i zakłada ręce na piersi, po czym zwraca się do mnie. – Drake, daj mi moment, zaraz wrócę – oznajmia i wraca do ukrytego pomieszczenia. Sheila nic sobie z tego nie robi, więc prawdopodobnie wie, że jej ojciec ma takie pomieszczenie.
Po parunastu sekundach Nathan wraca do nas, z łukiem w ręku i kołczanem na 30 strzał. Podchodzi z tym do mnie i wyciąga przedmioty w moją stronę. Nie jestem pewien, co chce z nimi zrobić.
–Weź go. Widziałem, jak na niego patrzysz – uśmiecha się lekko. Ja zapominam języka w gębie i sięgam dłonią po broń. Jest tak niesamowicie wyprofilowana, że to aż boli. Nie wiem co mam powiedzieć, więc mówię tylko ciche...
– Ja... strasznie dziękuję, Nathan, nie musiałeś...
– Ależ owszem, musiałem. I tak go nie używałem, gustuję bardziej w maczetach, Sheila zresztą też– wzrusza ramionami. – W salonie leży twoja torba. A, no i jeśli chcesz, mogę cię zaprowadzić do twojego nowego mieszkania w mieście. Całkiem dobrze znam tamtejszą okolicę, bo jakoś trzeba chodzić do sklepu. Tym bardziej, że mieszka się w środku lasu– śmieje się nerwowo, po czym klepie mnie po ramieniu.
– Dziękuję ci za wszystko, Nathan.
– Nie ma sprawy. Nieczęsto mamy okazję do spotkania jakichś nieznajomych.
– Wrócisz do nas jeszcze, Drake? – słyszę nagle pytanie Sheili i przełykam ciężko ślinę. Nie chciałem łamać małej dziewczynce serce, bo prawdopodobnie więcej już mnie tu nie będzie.
– Kiedyś na pewno– odpowiadam niezręcznie po chwili, wzrokiem szukając pomocy u Nathana, jednak ten już gdzieś zniknął, i ja zostałem sam. Kucam przy niej i kładę jej rękę na głowie. – Nie martw się, Sheila... Może przyjdę... może przyjdę, kiedy skończysz swoje szkolenie, co?
– Okej! Masz to jak w banku! – krzyczy ochoczo, po czym rzuca się na mnie i wtula moje ramiona. – Będę za tobą tęsknić, Drake– szepcze, a ja zamieram. Ta dziewczynka zna mnie od parunastu minut, może nawet mniej, a jednak będzie za mną tęskniła? Czy to nie dziwne?
Ech, i tak nigdy nie rozumiałem dzieci.
Po chwili Nathan wraca i podaje mi torbę z moimi rzeczami. Okazuje się, że łuk mogę składać, więc bez problemu się do niej mieści, razem z kołczanem i strzałami. Jeszcze raz dziękuję mu za wszystko, a ten razem z córką odprowadza mnie do drzwi jego chaty. Nathan tłumaczy mi, jak dojść do miasta i do mieszkania, w którym będę mieszkał. Gdy oboje machają mi na pożegnanie – czy mi się wydaje, czy Sheila ma łzy w oczach? – ja widzę ich prawdopodobnie ostatni raz w życiu. Odmachuję im serdecznie, po czym idę we wskazaną mi stronę.
Czyli co, teraz czas zacząć nowe życie. I to tak ostatecznie.
***
1. Adversarium ostenderet intuitionis utere fatis* - z łac. użyj intuicji i pokaż dolę swego przeciwnika.
***
Wowowowow! Czy to ptak? Czy to samolot? Nie! To nowy rozdział Łowcy!
Jest całkiem długi... znaczy wiecie, nie aż tak, bo ma tylko 2500 coś tam słów, ale to jednak dosyć dużo. No i heloł, to już (już? Chyba dopiero ;_;) drugi rozdział! Co z tego, że nawet nie poznaliśmy drugiego głównego bohatera, hehe.
Wiecie co? Lubię łaciński. Jest taki... śmieszny, no. I wszystko w nim dobrze brzmi. xD
Posłowie nie jest długie, ale no, chyba starczy.
Nie jestem w stanie określić, kiedy pojawi się nowy rozdział, wybaczcie.
Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro