Łowca upiorów
Scyther wstał wyrwany z medytacji, obrócił się, spojrzał w mrok.
- Wyłaź, kimkolwiek jesteś - warknął groźnie. Dźwięk kroków dochodzący z mroku ustał, Scyther westchnął zeźlony. - Jeśli przyszedłeś tu, by mnie nastraszyć, to wiedz że jestem łowcą upiorów i mam dwuręczną, stalową buławę. Mam też ledwie kwadrans do północy, nie mogę tracić czasu na kolejnego nieodpowiedzialnego wesołka. Wyłaź!
Kroki rozbrzmiały i po chwili niewielki ogień przy którym medytował Scyther oświetlił wątłą sylwetkę dygoczącego młodzieńca. Zwieńczenie całorocznej pracy Scythera przypadało właśnie w Halloween, w poprzednich latach nie raz robiono mu z tej okazji żarty, próbowano nastraszyć, udawano zaatakowanych przez wilkołaka. Dzieciaki mazały się w tym celu sztuczną krwią, czasem prawdziwą, świńską czy kurzą, czasem oblewały się lodowatą wodą by dygotać i wyglądać na jeszcze bardziej przerażonych. Scyther widział to dość wiele razy, by bezbłędnie rozpoznawać, kto jest żartownisiem, a kto naprawdę potrzebuje pomocy.
- Zbliż się do ognia, chłopcze, ogrzejesz się. Masz, weź łyk. To odwar z kory dębowej i korzenia mniszka. Mocny alkohol, ale trudno, czas nas nagli, muszę cię szybko uspokoić - w głosie łowcy było słychać, że choć chciał pomóc chłopcu, był bardzo nierad z jego obecności.
- Poprawiło ci się? - spytał po chwili, nieudolnie siląc się na troskę i maskując gniew. - Świetnie, to mów, po kiego diabła żeś tu zlazł tuż przed Halloween?
- Tuż przed czym? - odparł młodzik, wyprostował się nieco, rozgrzany i ośmielony przez alkohol.
- Nie wiesz, co to jest Halloween?
- Skąd mam wiedzieć? Pierwszy raz jestem na Ziemi.
- Cholerne dzieciaki. Za moich czasów uciekało się przed rodzicami do lasu albo pustostanów na obrzeżach wioski, a nie na inne planety - westchnął, jego słabo widoczna w skromnym ogniu twarz odrobinę złagodniała. - Halloween to święto duchów. Po śmierci dusza opuszcza ciało, większość odchodzi do swojego wymiaru, ale część w wyniku błędu zostaje. Zostaje, bo wszechświat jest niedoskonały - każdy organizm jest w mniejszym lub większym stopniu spaczony chorobami, nikt nie jest dokładnie taki, jak na obrazkach w podręcznikach do biologii. Jeden na tysiąc nie umie ukończyć szkoły, najlepsze prawo czasem generuje negatywne skutki, najlepsza norma społeczna czasem doprowadza do tragedii. Tak już po prostu jest, nieidealnie. W nieidealnym świecie jedna dusza na tysiąc lub na dziesięć czy sto tysięcy, z nieznanych nam powodów nie może opuścić świata i błąka się po nim. Halloween to religijne święto urządzane przez żywych na cześć tych zbłąkanych dusz, ludzie modlą się tego dnia, by znalazły wreszcie ukojenie i odeszły do krainy wiecznej szczęśliwości. Dopóki im się to nie uda, umila się im ich tułaczkę. Widzisz, duchy funkcjonują na innej płaszczyźnie istnienia, nasz świat jest dla nich obrzydliwie nudny. Jednego dnia w roku, w Halloween, przybierają cielesną postać, zasiadają z ludźmi na piknikach i wieczerzach, bawią się i śpiewają. To są tak zwane dobre duchy. Są też duchy złośliwe. Dusze zgrywusów, intrygantów, leni i zawistników, które wykorzystują ten dzień nie do zabawy, a do dokuczania ludziom. Straszą dziewczęta, by radować się ich łzami, straszą chłopców, by ośmieszyć ich przed dziewczętami. Budzą dzieci w nocy, włamują się do domów i robią tam harmider, przeszkadzają w zabawie dobrym duchom. No i są wreszcie duchy złe, zwane upiorami. To dusze morderców, porywaczy, gwałcicieli i terrorystów, które w Halloween przybierają postaci wampirów, wilkołaków, harpii i innych brzydot, by robić to samo, co robiły za życia. A ja jestem łowcą upiorów. To natomiast jest leże takiego upiora, do którego jakże inteligentnie wlazłeś. Za mniej niż dziesięć minut rozpocznie się Halloween, upiór wyjdzie na żer, muszę go stłamsić tu, w zarodku.
- Cóż... - chłopak cofnął się o krok - W takim razie nie będę przeszkadzał...
- Stój, ciamajdo. Upiór w niematerialnej formie może przemierzyć dziesiątki kilometrów w kilka sekund, więc nasączyłem to miejsce wabiącą go substancją, tak by został tu, nim go nie złapię. Wchodząc tu nasiąkłeś tą substancją, jak stąd wyjdziesz, on poleci za tobą i mi ucieknie. Będziesz musiał mi potowarzyszyć.
- Jaką substancją? Niczego nie czuję...
- Tak jak poza Halloween nie nie widzisz upiorów, które wałęsają się tuż obok ciebie. Upiory są niewidoczne, a substancja je wabiąca bezwonna. Jesteś w stanie to ogarnąć?
- Niech pan tak do mnie nie mówi - rzekł chłopak głosem irytacji zmieszanej ze strachem. - To nie moja wina, że się tu znalazłem.
- Masz rację, chłopcze, przepraszam... Po prostu nienawidzę, jak mi się przeszkadza w pracy - zamilkł, po chwili łypnął na wymuszonego towarzysza zaciekawiony. - Jak to, nie twoja wina?
- Ano, świat jest nieidealny, moim kolegom musiało się coś pomylić, albo to ja źle odczytałem ich wskazówki. Odwiedzili mnie w domu, ucieszyłem się, bo na swojej planecie nie mam wielu przyjaciół - czyli, że nie masz żadnego, pomyślał Scyther. - Bawiliśmy się, było przyjemnie, wreszcie zaproponowali że i ja mógłbym odwiedzić ich planetę. Zgodziłem się, bo miło spędziłem z nimi czas. Dali mi mapę i wskazali te stare katakumby, powiedzieli że to ich tajna kryjówka do której przychodzą po szkole, że mają tu swoją własną bazę, śpiwory, jedzenie, stację zasilania, żeby mieć światło i prąd. Chcieli mi zrobić, jak to nazwali, base tour, miałem tu przyjść przed północą, ale chyba coś pomyliłem, bo ich tu nie ma.
- A ja wiem, gdzie są.
- Naprawdę? Gdzie?
- Przed wejściem, przebrani za wampiry i zombie, czekają aż wyjdziesz i naśmiewają się z ciebie w międzyczasie. Cholerne dzieciaki, za moich czasów ładne dziewczyny zwodziły szkolne ofermy, sprowadzały w ustronne miejsce gdzie czekała reszta klasy z kamerami. Teraz naraża się cudze życie w imię rozrywki. Od kilkunastu lat łazimy po mediach, jesteśmy zapraszani na warsztaty do szkół i tłumaczymy dzieciakom, że w Halloween trzeba się bawić odpowiedzialnie, bo pośród wesołych duchów znajdą się też groźne upiory. Ale to wszystko jak kamień w wodę. Co roku kolejne przypadki śmierci lub ciężkich obrażeń są bagatelizowane jako jednostkowe, no przecież nie będziemy zabraniać dzieciom się bawić, bo może im się przez to stać krzywda! Przecież nawet w szkole mogę się potknąć i rozbić głowę, wszędzie może im się stać krzywda!
Historia się powtarza z każdym kolejnym wynalazkiem. Pamiętam dobrze debatę publiczną i sejmową sprzed lat, kiedy zastanawiano się, czy udostępnić nieletnim portale międzyplanetarne. Koronny argument jest zawsze taki sam: przecież rodzice sami najlepiej wiedzą, co jest dobre dla ich dzieci! Chcecie nam odbierać wolność, zostawcie nas w spokoju, zamordyści! My sami umiemy nauczyć nasze dzieci, co jest właściwe a co nie, nauczymy ich korzystać z portali odpowiedzialnie! Takie ględzenie miało sens dwieście lat temu, kiedy świat był o wiele prostszy, wtedy rzeczywiście wszystkiego, co było potrzebne, by wieść porządne życie, rodzice mogli nauczyć dzieci sami. Ale dziś świat jest cholernie złożony, rodzice sami się w nim nie odnajdują, ale przecież nigdy się do tego nie przyznają, bo w większości przypadków rodzicielstwo to wszystko, co mają. Nie mogą sobie pozwolić na naruszenie ich autorytetu w tym temacie! Partie to wychwytują i zbijają punkty na populizmie najniższej jakości. Efekt? Każdy od dwunastu lat w górę może iść sam na wycieczkę na inną planetę, jeśli tylko rodzice podpiszą mu na to zgodę. Podsuwa się im więc świstek, oni podpisują nie patrząc i po problemie. Identycznie jak za każdym poprzednim razem:
Ograniczmy dzieciom dostęp do Internetu, bo spędzają tam osiem godzin dziennie i to źle wpływa na ich rozwój - Nie! Wara od naszej wolności, sami nauczymy dzieci, jak poruszać się po Internecie, co z tego, że chuja o tym wiemy, bo i nas nikt wcześniej tego nie nauczył, ważne żebyśmy byli sprawczy i żeby nikt się nam tu nie mieszał!
Wycofajmy z rynku szkodliwe jedzenie, wprowadzajmy nowe, lepsze standardy zgodnie z zaleceniami specjalistów - Nie! Precz z zamordystami chcącymi nam wciskać siłą swoje produkty dorabiając do tego modne ideologie. Niech każdy sprzedaje co chce, my będziemy decydować portfelem, sami będziemy się przebijać przez wszystkie etykiety i wybierzemy sobie ten najzdrowszy produkt!
Zakażmy korzystania ze starych pieców, bo psują planetę i wszyscy na tym cierpimy - Nie! Precz od naszego życia, zamordyści, chcecie się dorobić naszym kosztem, mówicie nam jak mamy grzać domy, jak mamy mówić, chodzić, co jeść i oglądać. My sami jesteśmy mądrzy i wiemy, co należy robić!
Zwiększmy kompetencje państwa, bo teraz dzieci cierpiące przez przemoc domową nie mogą otrzymać pomocy, bo nie mamy wystarczających praw i latami są bite a my możemy tylko patrzeć - Nie! To marginalne przypadki którymi chcecie uzasadniać odbieranie rodzicom dzieci pod byle pretekstem. Chcecie móc nas zniszczyć, gdybyśmy byli nieposłuszni, byśmy żyli tak, jak wam się podoba, bo takimi łatwiej się rządzi!
I tylko od czasu do czasu słyszymy, że młodzi sięgają po pornografię w wieku dziesięciu lat, że jedzą byle co i masowo tyją, że przez badziewny stan powietrza umieramy o kilkanaście lat szybciej, że po latach wywiadu udzielił człowiek, który całe dzieciństwo był bity i wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nic nie zrobił, i że dzieciak wlazł w teleport i nigdy nie wrócił. Wtedy jest lament i pretensje - gdzie było państwo, gdzie policja, ratujcie moje dziecko! A byliśmy tu cały czas, wielokrotnie składaliśmy projekty ustaw regulujące tę kwestię i prowadziliśmy kampanie informacyjne mające przekonać ludzi do naszych propozycji. Ale wtedy w odpowiedzi słyszeliśmy pierdolenie o wolności i stwierdzenia: Wara wam od naszych dzieci i naszego życia!
- Mkhm... Skończył pan? - powiedział zniecierpliwiony i widocznie zestresowany chłopak. - Bo nie wiem, która jest godzina, ale ględził pan długo i pewnie już prawie północ. Nie żeby mi przeszkadzało pana ględzenie, niech pan sobie ględzi ile tylko pan zapragnie, tylko najpierw proszę pozbyć się tego upiora...
- Upiory to najmniejszy problem mojego świata. Choć widzę, że i u was jest nie lepiej. Masz na oko z szesnaście lat, a polazłeś na inną planetę bo tak powiedziało ci kilku kolegów poznanych tego samego dnia. Widzę, że u was rodzice są równie dobrze przygotowani do swojej roli, co u nas.
- Mkhm... Igliwie zgasło.
- Znaczy, że już północ. Cofnij się, i nie przeszkadzaj mi.
Gdy ogień zniknął zrobiło się całkowicie ciemno, chłopak nie był w stanie dojrzeć, co robił Scyther. Widział tylko, jak wymachuje rękoma, słyszał wyszeptywane zaklęcia, w oddali coś zachrzęściło, na ułamek sekundy podziemia rozbłysły błękitem, potem rozległ się dudniący echem w całych podziemiach ryk, upiór zaczął latać wokół nich, wyć, syczeć, pluć błękitną mazią. Chłopak skulił się na ziemi, pod nogami Scythera, nie wiedział czy bardziej przeraża go dźwięk upiora czy widok jak zatacza on wokół nich kręgi zostawiając za sobą mroźną poświatę, więc na przemian zaciskał rękoma uszy i zasłaniał powieki, przez które błyski upiora przebijały się z łatwością. Czasem tracąc kontrolę nad swoim ciałem mimowolnie otwierał oczy, widział wtedy wymachującego buławą Scythera, za którymś razem jego pchnięcie trafiło wreszcie śmigającego dookoła upiora, ugodziło go prosto w pierś i wbiło się w nią, gruchocząc obnażone żebra. Chłopak uniósł się lekko i spojrzał. Wijący się na głowicy duch nie miał nóg, a tylko ostre kikuty wyrastające z bioder, szczęki były krzywe i wyrwane z zawiasów, jakby ktoś przywalił w nie kijem. Może zresztą tak właśnie było. Na czubku jego głowy płonął niebieski ogień, a z gęby zionął lód. Scyther jedną ręką chwycił za drzewiec, uniósł upiora wyżej, drugą sięgnął do pasa, po niewielką fiolkę, wyszeptał zaklęcie. Upiór po kawałku zaczął zamieniać się w obłok pary, który zamiast do góry począł strumieniem zlatywać do wnętrza buteleczki.
- No, i po krzyku - stwierdził Scyther, korkując napełnioną fiolkę.
- Co? Tak szybko? Zajęło to panu tylko kilka minut.
- A ile miało zająć? Jestem fachowcem. Jak przyjeżdża do ciebie hydraulik to też w chwilę naprawia to, na co tobie zeszło by się kilka godzin. Chodź, wyjdźmy z tej ciemnicy.
- Tak z ciekawości - spytał chłopak chwilę później, maszerując obok łowcy, rozweselony tym, że upiora już nie ma. - Dlaczego walczy pan stalowym kijem, jakby się pan zatrzymał w rozwoju cztery epoki temu?
- Bo na upiory działa tylko broń pokryta specjalnym pyłem, który ulega zniszczeniu w kontakcie z wysoką temperaturą, czyli podczas strzału z broni palnej.
- Co teraz zrobi pan z tą fiolką? Rozbierze pan tego ducha na jakieś cenne substancje?
- Duchy, jak idee, nie funkcjonują na naszej płaszczyźnie rzeczywistości, nie ma z nich tu żadnego pożytku.
- Z idei jest wielki pożytek!
- Tak, pozwalają w przekonujący sposób uzasadnić wojny i grabieże. Dużo przyjemniej, a zatem skuteczniej, zabija się na rzecz bogactwa i władzy króla, gdy jesteśmy przekonani że nasze działania służą jakiemuś wyższemu celowi. Dużo przyjemniej uskutecznia się zwykłe łajdactwo, gdy stoi za nim jakaś wielka idea, która je sankcjonuje. Pozwala to zrzucić z siebie odpowiedzialność za swoje czyny i z uśmiechem napawać się gwałtem i grabieżą. Nawet jeśli czyny same w sobie są złe, to przynajmniej są dobrze uzasadnione, a nawet jeśli są chujowo uzasadnione, to przynajmniej winę za to ponosi twórca idei, a nie ja, który tylko się pod nią dla wygody podpiąłem.
- Ten pana ciągły cynizm jest bardzo męczący...
- To kup sobie leżak.
- Co?
- Przymknij się i ciesz się życiem. Chyba nie rozumiesz, jak blisko śmierci byliśmy. To że wygrałem szybko, nie znaczy że było łatwo.
Chłopak nie milczał długo.
- Co teraz pan zrobi? Będzie pan rok czekał przed telewizorem na kolejne Halloween, narzekając na to jaki zły jest świat?
- Nie. Będę jeździł po świecie i identyfikował miejsca, w których kolejne upiory pojawią się za rok. Jeden mistrz identyfikuje takich miejsc kilkanaście rocznie, wnikliwie badając legowisko ocenia siłę upiora, na tego najsilniejszego przygotowuje się sam, do pozostałych deleguje adeptów, stosownie do ich możliwości. Adeptów mamy w naszych szkołach, owszem, bo nie wszyscy rodzice są intelektualnymi bakłażanami. Większość leci za tym, co dla nich domyślne, a dla naszego gatunku domyślne jest rozmnażanie się. Nic więc dziwnego, że populistyczna idea która opanowała nasz kontynent przedstawia rodzicielstwo jako najlepsze, co możesz zrobić, jako coś co niezmiernie raduje Boga. Jeśli coś, czego i tak większość domyślnie chce, jest podparte jakąś złożoną i spójną ideą, to ludzie łapią się tej idei a jej twórcy mają z tego konkretny profit. Tymczasem minimum pomyślunku wystarczyłoby by ogarnąć, że powinno być dokładnie odwrotnie. Jeśli zgodzimy się, że poprawne wychowanie dziecka - szczególnie w obecnych, złożonych czasach, gdzie potrzebuje ono znacznie więcej niż jedzenia i miejsca do spania - wymaga bardzo wiele wysiłku, to właśnie powinno się ludzi do tego zniechęcać, stawiać wymagania, tłumaczyć, że jeśli ktoś nie potrafi tego zrobić, to nie powinien się tego podejmować, tak jak nie chcielibyśmy, by byle kto właził do kopalni czy kierował autobusem którym jedziesz. Nikt nie zniechęca nas do jedzenia kamieni, bo i nie mamy skłonności by je jeść, ale gdybyśmy mieli, należałoby zniechęcać, bo to szkodliwe. Tak samo szkodliwe jest byle jakie wychowywanie dzieci, toteż należy to odradzać. Oczywiście wiem, że nasza idea w teorii zakłada, że należy nie tylko rodzić dużo dzieci, ale też dobrze je odchować, ale filozofia już osiemset lat temu ogarnęła, że dużo ważniejszy jest praktyczny efekt danej myśli, a nie jej teoretyczne założenia. Tymczasem praktyczny przekaz naszej idei jest następujący: róbcie dzieci, bo to najlepsze co możecie zrobić, urodźcie, a potem jakoś to będzie, jakoś go wychowacie. Ale są też ogarnięci rodzicie, którzy potrafią powstrzymać swoje naturalne żądze i zakładać rodzinę dopiero, gdy wiedzą, że są w stanie o nią zadbać. Dzieci takich rodziców zostają policjantami, lekarzami, żołnierzami albo adeptami w akademiach specjalizujących się w zwalczaniu upiorów. I później muszą się ujadać z dziećmi tych drugich.
- A pan? Też się pan ujadał, prawda? Dlatego jest pan taki zgorzkniały?
Scyther westchnął, spojrzał na przybysza z innej planety, którego w ciemności katakumb ledwo było widać. Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, jak bardzo potrzebował z nim porozmawiać
- Owszem - zaczął niepewnie. - Na początku mojej kariery, kiedy sam byłem adeptem, zostałem wyznaczony do złapania zwykłego Spektra. Mistrz pokierował mnie krok po kroku, wszystkie wymagane umiejętności miałem świetnie opanowane. Gdy zbliżało się Halloween każdy pojechał w swoją stronę, mistrz na najgroźniejszego upiora, my na te słabsze, a po fakcie mieliśmy je wspólnie studiować. Gdy zmierzałem na miejsce, podejrzał mnie jakiś młodzik przebrany za Upoja, duszę człowieka, który umarł z przepicia i pozostał narąbany już na wieczność, a w każdym razie tę ziemską wieczność. Upoje szlajają się w Halloween i sprowadzają uzależnienie na żywych, by ulżyć sobie świadomością, że inni też cierpią od alkoholu. Chłopak uznał, że i ja jestem przebierańcem, jak widzisz nasze stroje są dość nietypowe, ale to wynika z praktycznych przesłanek - strój silnie przylegający do korpusu i zwiewny na ramionach ułatwia rzucanie zaklęć. Zakradł się za mną do leża upiora, z ukrycia obserwował, co robię i przy północy wyskoczył, by mnie nastraszyć. Byłem świetnie przygotowany, to był pierwszy upiór na jakiego mistrz puścił mnie samego, więc nie zamierzałem go zawieść. Ale na to, że losowy dzieciak wejdzie mi w drogę nie byłem gotowy. Jak wreszcie skończył się radować tym, że mnie nastraszył, próbowałem go przekonać, by sobie poszedł. Mistrz mówił, że długoterminowo prawda zawsze jest najlepszym rozwiązaniem, więc po prostu powiedziałem mu, kim jestem, co robię i dlaczego powinien sobie pójść. Oczywiście nie uwierzył, uznał że po prostu odgrywam rolę postaci, za którą się przebrałem, w końcu tego dnia wszyscy tak robią. To były inne czasy, Halloween było powszechnie postrzegane jako noc w którą dzieciaki przebierają się za potwory i bawią z duchami a dorośli rozmawiają z nimi przy stole o życiu i śmierci. Informacje o groźnych upiorach były niszowe i traktowane tak, jak dawniej traktowano pedofilię w Kościele albo zmienianie płci zdrowym dzieciom - ot, pojedyncze przypadki wyolbrzymione lub całkiem zmyślone przez wrogów naszych słusznych idei. Lepiej w ogóle o tym nie mówić, to niedobra jest. Dzieciak za nic nie chciał zrozumieć, że zagrożenie jest prawdziwe. Nic dziwnego, rodzice wmówili mu, że Halloween to po prostu wesoły czas, w którym można biegać nocą po ulicach w dziwnym przebraniu i nastręczać się losowym przechodniom, zamiast spać przed kolejnym dniem w szkole. No i wybiła północ, upiór się wyłonił, a ja, zeźlony i kompletnie wybity z rytmu przez głupotę tego matoła, zapomniałem najbardziej podstawowych formuł. Wtedy, jak mówiłem, temat raczkował, nie znaliśmy jeszcze bezbarwnych substancji które utrzymałyby upiora w okolicy, więc gdy nie capnąłem go od razu, po prostu uciekł. Tej nocy zabił trzy osoby. Mnie oskarżono o to, że do tego dopuściłem i w ramach akademii, i przed sądem państwowym. Mistrzowie stwierdzili, że nie przygotowałem się dostatecznie i zlekceważyłem obowiązek upewnienia się, że w leżu upiora nie ma postronnych, zawieszono mnie i nie wyleciałem od razu tylko dlatego, że byłem wzorowym uczniem. Sądy oskarżyły mnie o to samo, czyli o niedopilnowanie obowiązku zabezpieczenia miejsca pracy, ale nic mi nie zrobili, bo temat upiorów był wtedy dopiero przedmiotem debat prawnych, wielu kwestii prawo po prostu nie regulowało i każda próba skazania mnie była szybko podważana. Jeszcze co do moich mistrzów, to i oni oskarżyli mnie tylko z uwagi na panikę moralną, jaką wywołało to zdarzenie. Stałem się wrogiem narodu a niemalże mityczna dla większości ludzi Akademia Łowców Upiorów, z której pochodziłem, była idealnym obiektem obelg i wyzwisk. Musieli mnie o coś oskarżyć, by uspokoić nagonkę medialną, choć musisz wiedzieć, że w rzeczywistości nie naruszyłem żadnych przepisów, bo i takowych nie było, dopiero to wydarzenie stało się bodźcem do skodyfikowania prawa regulującego zabezpieczenie miejsca pracy. Ot, postęp rodzi się w bólach. Po tym jakoś się pozbierałem, prawdziwy problem nadszedł później. Lata mijały, fakt istnienia upiorów stał się wiedzą powszechną, moi koledzy chodzili po mediach tłumacząc, jak się przed nimi skryć, jak bezpiecznie świętować. I co? Nic, oczywiście. Rodzice machali ręką, pozwalali dzieciom bawić się nieodpowiedzialnie, co roku ktoś przez to ginął i wtedy były oskarżenia: gdzie byli łowcy, czemu nie złapali tego upiora! Wtedy do reszty znienawidziłem nieodpowiedzialnych rodziców, którzy ze zwykłej biologicznej chuci angażowali się w zadanie, któremu nie umieli sprostać, a czego konsekwencje spadały na mnie. Moi koledzy mogli machnąć ręką mówiąc: młodzi muszą się wyszaleć, ale ja najadłem się w przeszłości zbyt dużo strachu, by móc podchodzić do tego w taki sposób. Ot, cała historia.
Naskoczyli ich zaraz u wejścia. Zombie ze zwisającym uchem zalany zakrzepłą krwią z lewej, z prawej ponętna, półnaga erynia o postrzępionych skrzydłach, od frontu wilkołak o wściekłych, czerwonych oczach. Towarzysz Scythera podskoczył ze strachu i schował za rosnącym krzywo na zboczu świerkiem, łowca natomiast zmrużył tylko oczy zeźlony.
- Skończyliście? Cholerne dzieciaki.
- Ukorz się przed królem wilkołaków, starcze! - nie przejął się zbytnio ten pośrodku. - W dowód szacunku do mego majestatu złóż nam w ofierze swojego stalowego kija (sic), bo inaczej rozkażę mej oblubienicy, by pojmała cię szponami i tak objęła ustami swemi, że ci całą krew wyssa, a ty będziesz mógł ino patrzeć, czując jak z każdą chwilą coraz bardziej tracisz kontrolę nad ciałem, a życie upływa z ciebie wartkim strumieniem!
Szarpnął łańcuchem trzymanym w dłoni, sprowadzając skutą erynię do parteru, dziewczyna poczęła powoli na czworaka podchodzić do Scythera, unosząc głowę w górę i wystawiając język.
- Sprowadziliście na Halloween dzieciaka z innej planety, nie macie kogo dręczyć tutaj? Spędzacie pół życia w Internecie, a nie mieliście czasu by sprawdzić, że te katakumby są siedliskiem upiora i obowiązuje tu zakaz wstępu? Nie uczą już was w szkołach czytania, że zignorowaliście tabliczkę ,,Nie wchodzić!". Uczą was za to przeskakiwania płotów, które taka tabliczka przyozdabia? Upój z wami, bando debili, ale waszymi działaniami naraziliście też mnie i jego. Upój z nim, nie jest nawet z tej planety, ale ja mam jeszcze ochotę trochę pożyć!
Erynia w międzyczasie doczłapała do jego nóg, szponiastymi palcami poczęła sunąć po pasie, przystawiła twarz do krocza i uśmiechnęła zalotnie. Zombie stojący obok spojrzał na łowcę wyszczerzony.
- Wyssij z niego życie, o demonico! - zakrzyknął wilkołak.
- Do was nic nie dociera... - Scyther zdzielił erynię wierzchem rozwartej dłoni, zrzucając jej maskę. Dziewczyna by nie upaść na kamienną glebę odruchowo chciała złapać go za pas, zamiast tego chwyciła przyczepioną do niego fiolkę, wyrwała ją z futerału. Buteleczka upadła na kamień, stłukła dźwięcznie.
- Kryć się! - krzyknął łowca, od razu odskoczył do tyłu, w samą porę, bo upiór wyłonił się tuż przy jego nogach, ciął łapą poziomo.
Scyther uskoczył przed jednym ciosem, odbił kolejny buławą. Upiór zawahał się przed kolejnym ciosem, zamiast na łowcę skoczył na stojącego w bezruchu, przerażonego wilkołaka, wniknął w jego ciało. Skryty w przebraniu młodzieniec zaczął wyć i próbować desperacko zrzucić z siebie kostium, ale maska zrosła się z jego twarzą, skóra z futrem, plastikowe pazury na łapach i nogach nagle stały się prawdziwe, nieruchomy wcześniej pysk zakłapał nagle, z gęby pociekła ślina, czerwone oczy, wcześniej rozświetlane przez zwykłe lampki, teraz zapłonęły prawdziwą furią.
Zombie z wrzaskiem czmychnął od razu, nader zwinnie przeskoczył ogrodzenie i zniknął w ciemności, przebrana za erynię dziewczyna również spróbowała uciec, ale bezmyślnie, panicznie, w efekcie wpadła wprost na wilkołaka, zdzielona pazurem w głowę padła na ziemię, z rozciętej głęboko czaszki śluzowatym strumieniem popłynął mózg.
Scyther zdążył się uchylić, pazur śmignął mu przed policzkiem, trzasnął upiora buławą w korpus, korzystając z impetu dołożył jeszcze w pierś, chwiejącemu się wilkołakowi chciał przyłożyć w głowę, ale ten zdążył się zasłonić. Kość promienna chrupnęła donośnie, wilkołak zawył tak, że z pewnością obudził wszystkie wilki w promieniu stu mil, ale te nie ruszyły mu na odsiecz, a raczej wtuliły jeden w drugiego z przerażonym skowytem.
Scyther odskoczył, by nie dostać przypadkowym ciosem machającego szaleńczo zdrową ręką upiora. Wykorzystał ten czas, by przygotować potężniejsze zaklęcie, zdzielił wroga uderzeniem kinetycznym, wilkołak poleciał w tył i wyrżnął plecami o stare drzewo, chrupnęła i zmiażdżona, krucha kora, i jego kręgosłup. Wstającego łowca zdzielił stalową głowicą w kolano, wilkołak wyłożył się jak długi, wcześniej cały ciężar ciała opierając właśnie na tej nodze.
Jego wycie wbijało się do czaszki ludziom wiele kilometrów dalej świętujących spokojne Halloween, tym bardziej Scytherowi, który nie mogąc już go wytrzymać zrobił wymach w tył i z całych sił wbił buławę w czaszkę wilkołaka. Głowica utknęła wewnątrz, więc szarpnął ostatkiem sił, wyrywając ją i druzgocząc doszczętnie głowę upiora.
W ciszy rozbrzmiewało tylko szaleńcze dyszenie łowcy, a gdy wreszcie uspokoił oddech, zrobiło się całkiem cicho. Nie było komu wydawać dźwięków, wszelkie życie, jakie było w okolicy, dawno uciekło.
- Czy... Już po wszystkim?
- Tak, możesz wyjść - odparł, niestabilnym jeszcze tonem.
- Gdzie się podział upiór? - Chłopak wysunął głowę zza drzewa, widząc rozrytą czaszkę wilkołaka i leżące w papce własnego mózgu ciało dziewczyny, schował się od razu z powrotem.
- Odszedł. Przejęcie ludzkiego ciała to dla niego ogromny wysiłek, gdy je zniszczyłem, przeniósł się w międzywymiar, pomiędzy naszym światem, a światem dusz. Z różnych powodów nie może odejść do swojego świata, a tu nie może wrócić, bo jest zbyt słaby. Za dziesięć, może piętnaście lat się zregeneruje i powróci, wtedy będzie trzeba znowu wytropić jego kryjówkę i przygotować zasadzkę. Ale to nie twoje zmartwienie. Moje zresztą też nie.
- Nie? - spytał chłopak, nie żeby był szczególnie ciekaw odpowiedzi, ale przyzwyczaił się już do głosu łowcy i w tamtej chwili bardzo chciał go słyszeć. Wcześniejsza cisza przerażała go.
- Ano. Oskarżą mnie, że to co się stało, to moja wina. Przecież nie obwinią dzieci, które chciały się tylko bawić, ani rodziców, którzy nie wpoili im podstawowych zasad życia w społeczeństwie. Utracę licencję łowcy upiorów i czeka mnie wieloletni proces w sądzie. Ktoś tam, w rządzie, stwierdzi że być może działania prewencyjne były zbyt łagodne, znowelizują ustawę sprawiając, że od teraz płoty chroniące teren działań łowców będą o dwa centymetry wyższe, tablice informujące o zakazie wejścia pisane czcionką o dwa większą, a mandaty za naruszenie takich zakazów wzrosną o dwa złote. Ale ty nie lubisz takiego cynizmu, więc przyjmijmy, że faktycznie zrobią coś konkretnego. Obaj wiemy, że to i tak nic nie zmieni, bo problem nie leży w za niskim płocie czy mandatach. Szkoda, że ja będę musiał pójść przez to do więzienia. Ot, taka cena postępu.
Odwrócił się w stronę kulącego się za drzewem chłopca.
- Wracaj na swoją planetę, mały. Jeśli zechcesz, wróć tu. Kiedyś... Za wiele lat, kiedy idący po trupach postęp wreszcie rozprawi się z tą patologią nazywaną wolnością...
Segment edukacyjny:
stwierdzenie że idee nie funkcjonują na naszej płaszczyźnie istnienia pochodzi oczywiście od Platona.
Pojawiające się później pojęcie paniki moralnej pochodzi od Stanleya Cohena i odnosi się do naruszania podstawowych wartości danej społeczności. Polega na wskazaniu problemu oraz nietłumaczonych na polski folk devils, czyli tych, na których wygodnie zrzuca się całą winę za niepożądane wydarzenia. Kluczowa w zjawisko
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro