Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-5- Fallacy i Encre

[Perspektywa - Fallacy]

Nie mogę zaprzeczyć, że zawsze z utęsknieniem czekam na spotkanie ze swoim szwagrem i bratankiem, jednakże równolegle, podczas tej wizyty z utęsknieniem czekam na powrót do swej posiadłości. Taki ot paradoks. Kolejny raz podjąłem próbę pojednania się z Reaper'em i kolejny raz zakończyło się to fiaskiem. Jestem świadom tego, że nie powinienem ingerować w ich prywatne sprawy, ale będąc na miejscu Goth'a też chciałbym wiedzieć spotkało mego ojca. Muszę dokładnie przemyśleć niektóre kwestie. Jednak póki co powinienem poświęcić czas swoim potomkom.

—Witaj ojcze!— jak na zawołanie przed główną bramą pojawił się Jasper.

—Witaj.— podszedłem do niego i pogłaskałem go po czaszce— Jak się miewa posiadłość po tygodniu mojej nieobecości?

—Wszystko w całości. Przysięgam! Suave dopilnował wszystkiego.— Jasper wybiegł przede mnie, aby otworzyć mi drzwi.

—To jedyna podstawa do tego, aby zostawić ciebie i Pente samych na dłużej niż godzinę. A tak właściwie, to gdzie on się podziewa?

—Nie mam pojęcia. Najpewniej znowu w wiosce bajeruje jakieś panienki.

—Muszę poważnie porozmawiać z nim na ten temat. Jest stosunkowo młody, wiadomym jest to, że nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, które na niego czycha.— zacząłem snuć swoje rozmyślenia na głos.

—Witaj Lordzie Fallacy.— Suave postanowił mnie powitać— Jak przebiegła wyprawa?

—Jak zwykle beznadziejnie. Czuję, że jeszcze przez stulecia nie uda mi się pojednać z Reaper'em.— westchnąłem.

—Wcale nie musisz się z nim pojednywać. Goth nie stara się utrzymywać ze mną pozytywnych relacji i wyzywa mnie na każdym kroku. Ty nie musisz przyjaźnić się z jego ojcem.— podczas wywodów mego syna, Suave podszedł do mnie i ściągnął pelerynę z mych ramion, a następnie zwiesił ją na stojaku.

—Jasper, w odróżnieniu od was, ani ja, ani Reaper nie jesteśmy już dziećmi.

—W odróżnieniu od Goth'a, ja też nie jestem dzieckiem! Mam osiemdziesiąt lat.

—Przykro mi synu, ale stawia cię to w jeszcze gorszej pozycji.— położyłem mu rękę na ramieniu— Mam nadzieję, że podczas mojej nieobecności, zrobiłeś wszystko, o co cię prosiłem. Nie ukrywam, że nie omieszkam tego sprawdzić.— w momencie, w którym wypowiedziałem te słowa, Jasper zerwał się do biegu, który skierowany był najprawdopodobniej w stronę jego komnaty.

Owszem, Jasper przeżył już ponad osiemdziesiąt lat, ale nadal wygląda i zachowuje się jak paroletnie dziecko. Główny powód tego jest prosty. Pochodzi z nieprawego łoża, a to „zanieczyszcza" jego szlacheckie geny, więc nie jest w stanie rozwijać się równie szybko jak prawowity wampir.

—Panie, przygotować herbatę bądź podgrzać krew?

—Niestety będzie to musiało poczekać. Wróciłem do posiadłości, po to aby się odżwierzyć. Jest jeszcze pare spraw, które muszę załatwić.

—W takim razie przygotuję Panu kąpiel i przyniosę nowe szaty.

—Byłbym wdzięczny.

Przemierzałem tak bardzo znane mi korytarze. Czarna cegła i drewniana, skrzypiąca pod wpływem upływu lat, podłoga towarzyszą mi już od ponad pięciuset lat, kiedy to mój ojciec podarował mi w prezencie jedną z jego posiadłości. W zasadzie wszystko wygląda tak samo jak pół tysiąclecia temu. Jedynie jedna rzecz się różni. Jednak czy można w tym przypadku użyć sformułowania „jedna", w gruncie rzeczy mówię o dosyć sporej ilości. Mowa tu oczywiście o dziełach mojego ukochanego artysty - obrazach Encre. Od jego najmłodszych lat jestem ogromnym wielbicielem jego sztuki. W czasach, kiedy był jeszcze młodym chłopcem, udało mi się podpatrzeć jego szkice. Już wtedy przeczuwałem, że z tego małego pąku wyrośnie piękny kwiat.

Tak jak zostało zapowiedziane przez Suave, kąpiel była już przygotowana. Lekka para unosiła się w powietrzu, tworząc uczucie przyjemnego ciepła. Potęgował to również delikatny płomień świec ustawionych dookoła wanny. Przyjemnie. Tak, właśnie tego potrzebowałem.

Ściągnąłem z siebie stare odzienie i ruszyłem w kierunku wanny. Woda w niej była ciepła, jednak nie za gorąca, więc od razu zanurzyłem całe ciało pod wodę. Piana sięgała mi aż pod brodę, a kiedy odchyliłem głowę do góry, zatopił się w niej również tył mojej czaszki. Moją pierwszą intęcją było wpatrywanie się w płaskorzeźbę umieszczoną na suficie i oddanie się chwili błogiego relaksu, jednak szybko sprawa Reaper'a i Geno znowu nawiedziła moje myśli. Może naprawdę nie powinienem w to ingerować. Reaper i tak uważa mnie za głównego winowajcę śmierci mego brata. Nie zaprzeczam, że te oskarżenia mają w sobie sporą część prawdy. Gdybym wtedy nie...

—Nie, Fallacy stój.— zbeształem samego siebie.

Nie powinienem się tym zadręczać. Wychodzi na to, że naprawdę powinienem skupić się na swoich sprawach. Jednak i moje sprawy równają się dużej ilości śmierci, w większości również spowodowane moją winą.

Począwszy od mojej pierwszej narzeczonej, która została mi wybrana przez radę wampirów. Nie kochałem jej. Nawet jej nie znałem. Jednakże nie zmienia to faktu, że musiałem zaakceptować wybór rady, jak również mego ojca. Jeszcze dwieście lat temu, decyzje dotyczące zamążpójścia były bardzo restrykcyjne. Dobierano małżonków względem pochodzenia, siły oraz preferencji magicznych. W obecnych czasach ta zasada dalej się utrzymuje, ale Goth i Pente przynajmniej mają wybór pomiędzy określoną liczbą młodych dam. Ja musiałem zaakceptować to, że twarz kobiety, z którą miałem spędzić moje całe życie poznam dopiero przy okazji zaślubin. Jednak szybko okazało się, że nie była złą osobą, wręcz przeciwnie. Była bardzo wrażliwa i delikatna. Posiadała dobrą rękę do dzieci i zwierząt. Jak na wampirzycę miała w sobie ogrom empatii. To nie jej charakter był przyczyną klęski naszego związku, to we mnie tkwił problem. Czułem się przy niej bardzo niepewnie, nie potrafiłem okazać jej miłości, której tak bardzo pragnęła. Z biegiem czasu, zauważyłem, że na każdym kroku nieumyślnie ją odtrącałem, chociaż strach przed tym był powodem mojego dyskomfortu przy jej osobie. Byłem zbyt zaślepiony sobą, swoimi obawami przed tym, że przez bezsensowne uczucia nie uda mi się wypełnić woli ojca. Nie zauważyłem tego, że każdy dzień przytłaczał ją coraz bardziej. Kwiat, który został mi podarowany, usychał na moich oczach, a ja nie zauważyłem ostatniego momentu na uratowanie go. Nadaszedł dzień, w którym jej rozpacz przelała czarę, postanowiła popełnić samobójstwo. Mimo, że nie kochałem jej, to wydarzenie mocno mnią wstrząsnęło. Nikt nie wyciągnął w stosunku do mnie żadnych konsekfencji. Mój ojciec, nie widział w tym mojej winy, a jej rodzice uznali ją za słabą. Jednakże ja doskonale wiedziałem co ją zabiło i nie mogłem sobie wybaczyć, że tym czymś byłem ja.

Tkwiłem w poczuciu winy, dopóki los nie postawił na mojej drodze kolejnej kobiety. Wkroczyła na miejsce jednej z moich służących, która ciężko zachorowała. Można powiedzieć, że Calamimi użekła mnie już od pierwszego spotkania. W odróżnieniu od mojej pierwszej żony, pokochałem ją, kiedy tylko ją zobaczyłem, a każdy kolejny dzień spędzony z nią utwierdzał mnie jedynie w tym przekonaniu. Jednakże nauczony poprzednimi wydarzeniami, oraz uświadomiony faktem, że osobie z moim statusem nie wypada zakochać się w pokojówce, starałem się ignorować tę myśl. Jednak na dłuższy okres czasu mało mi się to zdało. Mimowolnie zacząłem spędzać z nią każdą wolną chwilę, a czas bez niej dłużył się w nieskończoność. Nadszedł moment, w którym ona również zaczęła czuć do mnie coś silniejszego niż oddanie czy nawet przyjaźń. Owocem naszej miłości jest Jasper. Przez krótką chwilę byliśmy naprawdę szczęśliwi. Jednakże i tym razem nie dane nam było żyć długo i szczęśliwie. Calamimi szybko opuściła nasz świat, zostawiając mnie samego z synem i ogromną rozpaczą. Po jej śmierci czułem, że i dla mnie nie ma tu miejsca. Dzięki niebiosom, Jasperem zaopiekowała się służba, gdyż ja nie potrafiłem zająć się sam sobą. Przez równe dwadzieścia lat jedyne co robiłem, to snułem się samotnie po posiadłości. Nie rozwinąłem swoich umiejętności magicznych, straciłem swoją siłę. Nie chciałem robić niczego z wyjątkiem myślenia o Calamimi. Tak właściwie, gdyby nie pomoc Geno i Jasper'a niemal niemożliwym byłoby dla mnie wyjście z tego stanu. Do dzisiaj ciężko mi się z tym pogodzić.

Jednym z przełomowych momentów w czasie mojej żałoby, był mój kolejny ślub. W zaznajomionym, francuskim rodzie urodziła się wampirzyca. Jako, że po śmierci mojej pierwszej żony, stałem się jedynym kandydatem z mojego rodu, sprawa okazała się dość jasna. Kiedy Patte była już w odpowiednim wieku do zamążpójścia, stało się to, co stać się powinno. Nikt nie był świadomy mojego romansu z Calamimi, dlatego nikt poza mną nie widział przeciwskazań. Mimo, że nie chciałem tego małżeństwa, nie chciałem również skrzywdzić kolejnej kobiety. Z tego powodu postanowiłem zacisnąć zęby, przy czym stając się tak dobrym artystą scenicznym, jakim tylko byłem w stanie. Grałem rolę najlepszego męża na świecie. Codziennie starałem się zaskakiwać ją czymś nowym, jak również stosować się do rutyny, takiej jak podarowanie jej codziennie jednej czerwonej róży oraz wieczorne spacery po ogrodzie. Słuchałem jej potrzeb, spełniałem zachcianki, komplementowałem. Zgodnie z wolą naszych rodziców, postaraliśmy się również o potomka. Wszystko było wręcz idealne. Niestety to również nie wystarczyło. Podczas jednej z wycieczek po lesie razem z Pente, zaatakował nas Wielki Łowca Gerson. Chociaż bardzo starałem się ją chronić, ona równie mocno chroniła naszego syna, co sprowadziło na nią zgubę. Nie byłem w stanie zareagować, kiedy drewniany kołek przebił się przez jej klatkę piersiową. Oczywiście wpadłem w ten czas, w tak ogromną furię, że nawet z Pente na rękach udało mi się sprawić, że Gerson ledwo uszedł z życiem. Gdyby nie pomoc, byłby martwy. Jednak, jak można się spodziewać, mojej żonie nie przywróciło to życia.

—Dla dobra populacji, powinienem zostać samotny na zawsze.— wypowiedziałem kolejną myśl na głos.

—Lordzie Fallacy, czy wszytko dobrze?— Suave wszedł do łazienki— Zazwyczaj nie zażywasz kąpieli tak długo.

—Trochę się zamyśliłem.

Jestem mu wdzięczny za to, że zwrócił mi uwagę. Muszę znaleźć dwójkę szkieletów, zaś po zmroku będzie to bardzo ciężkie. Wyszedłem z wanny, woda ściekała z moich kości, spadając na podłogę tak długo, aż Suave okrył mnie ręcznikiem. Kiedy tylko sięgnąłem po nowe ubranie, odtrzegłem, że na półce stoi również kielich z krwią.

—Wiem, że Lord odmówił, ale pomyślałem, że skoro wyrusza Lord w podróż, dodatkowa energia będzie potrzebna.— zwrócił uwagę na to gdzie powędrował mój wzrok— Jeśli Lord dalej nie jest przekonany, panicz Jasper chętnie skorzysta.

—Tak właściwie to masz rację.— złapałem kielich w rękę i przyłożyłem go do swoich ust— Wyruszam na terytorium wroga.

Dopiłem do końca całą krew z kielicha i odłożyłem go na jego wcześniejsze miejsce. W międzyczasie Suave przyszykował moje nowe odzienie i pomógł mi je założyć. Kiedy byłem w pełni gotowy do podróży, pożegnałem się z lokajem, po czym zmieniłem się w nietoperza. Zależało mi na czasie, a drogą powietrzną szybko uda mi się ominąć las.

[Perspektywa - Encre]

Ostatnim dociągnięciem pędzla skończyłem swoje dzieło, nad którym pracuję już od tygodnia. A może... hm... jeszcze tutaj poprawić? I tutaj. I tutaj. Tutaj też? Czy światło powinno tak padać w tym miejscu? Chyba tak. Ale czy na pewno? Na pewno! A może? Wychodzi na to, że kolejny raz potrzebuję czyjegoś krytycznego oka. Poproszę Sueño. I tak miałem dzisiaj się z nim spotkać. Ale po drodze miałem zabrać ten obraz do klienta. Dobrze, to może poczekać. Muszę mieć stuprocętową pewność, że oddaję coś dobrego.

Odłożyłem całą brudną od farb paletę oraz pędzle na szafkę, a następnie ściągnąłem z siebie bardzo mocno poplamiony fartuch. Muszę to wszystko umyć. Jeśli farba na pędzlach zaschnie, będą do wyrzucenia, a nie stać mnie na nowe. W momencie, w którym zacząłem zbliżać się do miski z wodą, usłyszałem dość niepokojący trzask za swoimi plecami. Odwróciłem się napięcie za siebie i moim oczodołom ukazał się... Fallacy? Co on tutaj robi? I dlaczego jest taki zdyszany?

—Fallacy? Co cię do mnie sprowadza?— zaśmiałem się, kiedy dostrzegłem jego spanikowane spojrzenie wywołane dźwiękiem mojego głosu.

—Wybacz Encre, ale drzwi były otwarte.

—Spokojnie, nic się nie stało. Jedynie lekko mnie przestraszyłeś.

—Nie jesteś przypadkiem aż nadto strachliwy?— tym razem to on się zaśmiał.

—Mając pracownie tak blisko lasu, również bałbyś się wielu rzeczy.— powróciłem do mycia swoich pędzli— Przede wszystkim wampirów. Myśl o tym, że któryś z nich mógłby tu wejść i z zaskoczenia mnie zabić, przyprawia mnie o dreszcze.

—Utrata ciebie byłaby poważnym ciosem dla tego świata.— odwróciłem wzrok w stronę Fallacy'ego, który przypatrywał się mojemu najnowszemu obrazowi. No właśnie!

—Fallacy!— odbiegłem od miski z wodą i złapałem mojego gościa za ramiona. Lekko się wzdrygnął, kiedy to zrobiłem— Musisz mi powiedzieć co sądzisz o tym obrazie. Bądź brutalnie szczery.

—Doskonale wiesz, że jestem ogromnym wielbicielem twojej sztuki.— zaczął przypatrywać się mojej pracy, jednak nie było dane mu długo wykonywać tę czynność, ponieważ przerwało mu nachalne pukanie do drzwi— O nie.

—Wiesz kto to może być?

—Wybacz mi Encre.— na początku nie wiedziałem co to może oznaczać, ale kiedy tylko zmienił się na moich oczodołach w nietoperza, stanąłem w bezruchu.

Zauważyłem, że wzbija się w powietrze z zamiarem opuszczenia mojej pracowni przez okno. Nie! Nie! Nie! To bardzo zły pomysł! Jeśli za drzwiami jest osoba, której się spodziewam, a do tego ma wsparcie, zabją go od razu! Muszę mu pomóc! Ale to wampir. Ale był dla mnie miły. Ale to wampir! Możliwe, że chciał po prostu mnie jakoś omamić i zabić. Chociaż miał już tak wiele okazji to zrobić i z niej nie skorzystał. Powiedział, że moja śmierć byłaby poważnym ciosem dla świata. Ugh! Nie wierzyłem innym, kiedy mówili mi, że jestem szalony, ale wychodzi na to, że mieli racje!

W ostatniej chwili złapałem go szybko ale delikatnie w ręce i włożyłem do jednej z szuflad. Pare sekund po tym jak to zrobiłem, drzwi do mojej pracowni zostały wywarzone. Nie były zamknięte na klucz... będę musiał je wymienić... a mnie na to nie stać.

—Obywatelu.— nieznajomy głos zmusił mnie do odwrócenia się— Dlaczego nie otworzyłeś drzwi, mimo rozkazu?

—Rozkazu?— zaśmiałem się nerwowo— To padł jakiś rozkaz? Niech pani mi wybaczy, byłem zbyt pochłonięty pracą.— wskazałem ręką na obraz.

—Dobrze. Tak czy siak musimy przeszukać pański dom. W okolicy widziany był wampir, mógł się tutaj skryć.

—Jestem stuprocentowo pewny, że poza nami nikogo tu nie ma.— wlepiła we mnie podejrzliwy wzrok— Nie chciałbym bałaganu w pracowni, wszystko jest tutaj poukładane wedle mojego porządku.

—Postaram się poodkładać wszystko na miejsce.— odeszła do szafki, którą usilnie próbowałem zakryć swoimi plecami— Co ty wyprawiasz?— krzyknęła, bo kiedy tylko złapała za klamkę od szuflady w której siedział Fallacy, spanikowałem i kopnąłem ją w kostkę.

—Tej szuflady nie wolno otwierać!— odepchnąłem ją jeszcze bardziej.

—Masz w tej chwili otworzyć ją i pokazać co jest w środku! Masz tam jakieś podejrzane substancje, czy co?!

—TAK!— spojrzała na mnie jak na wariata—Czy panienka naprawdę myśli, że artyści malują na trzeźwo?

—Dobrze. Jeśli przestaniesz utrudniać mi moją pracę, zignoruję to.— postanowiłem poddać się i odsunąłem się od szafki. Otwieranie jej trwało dla mnie wieczność, a równicześnie za krótko, aby obmyślić jakikolwiek plan. Można sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy zastaliśmy tam jedynie zurzyte opakowania po farbach.

—Zapomniałem, że towar się skończył.— kobieta-ryba uderzyła się ręką w czoło.

Gdzie podział się Fallacy? Jestem pewny, że zamknąłem go w tej konktetnej szufladzie. A może jednak nie? Nie, nie, nie. Nie dam sobie kolejny raz wmówić, że przez opary z farb mam halucynacje! On na pewno tu jest. Tylko gdzie?
Jak na zwołanie za naszymi plecami rozległ się trzask upadających na podłogę pędzli.

—La vache.— syknął pod nosem. O Fallacy zna francuski. Swoją drogą ja też nam, a to co powiedział było bardzo niestosowne, jednak niezaprzeczalnie adekwatne do zaistniałej sytuacji.

Kiedy łowczyni zauważyła wampira, od razu sięgnęła po swoją broń. Próbowałem ją powstrzymać, ale odepchnęła mnie od siebie. Upadłem plecami na moje płótna i połamałem niektóre z nich. O nie, one są drogie. Chociaż w tej chwili nie jest to aż tak istotne. Liczy się to, że Fallacy i jego przeciwniczka uciekli z pracowni i biją się na dworze.

—Znowu mi uciekł!— usłyszałem jej krzyk, kiedy tylko dołączyłem do towarzystwa na zewnątrz. O, szybko poszło— A ty gdzie się wybierasz?!— wyciągnęła miecz przed siebie— Zostajesz aresztowany za kolaborowanie z wrogiem— zaraz, co? Ja chciałem tylko być miły!

Kiedy zacząłem cofać się z powrotem do pomieszczenia, zamachnęła się swoim mieczem i już miała we mnie uderzyć, ale w ostatniej chwili przeszkodziło jej kolejne ostrze - tym razem szabli. Dobrze, tego się nie spodziewałem. Byłem wręcz przekonany, że Fallacy już dawno zmierza w kierunku swojej wampirzej kryjówki.

—Encre! Uciekaj do lasu, później cię dogonię!

—Nie mogę cię zostawić!

—A umiałbyś pokonać ją bez broni?!

Tym mnie przekonał. Odwrócił uwagę łowczyni, a ja w ten czas zacząłem uciekać w głąb lasu. Jednym z większych problemów było to, że kompletnie nie miałem pojęcia gdzie biegnę, ale robiłem to o co poprosił mnie Fallacy. W końcu postanowiłem zatrzymać się przy jednym z wielu świerków. Położyłem dłonie na kolanach, przy tym lekko się pochylając i zacząłem ciężko dyszeć. Mam słabą kondycję, nie pracuję fizycznie, nie jestem do tego przyzwyczajony. Zaraz zemdleję.

—Dlaczego to mnie zawsze przytrafiają się takie rzeczy?— zapytałem wiewiórki, którą udało mi się dostrzec wśród liści sąsiedniego drzewa. Jak można się spodziewać, nie odpowiedziała mi. Tak właściwie co ona by mi mogła powiedzieć? „Jestem wiewiórką, nie rozumiem nic a nic."

—E-Encre...— usłyszałem cichy głos mojego towarzysza.

—Fallacy!— podbiegłem do niego. Udało mu się mnie dogonić, ale był w okropnym stanie! Głównie przez to, że w jego plecy wbita została strzała— Co ci się stało? To tamta pani ci to zrobiła? Nie zadawaj głupich pytań Encre, oczywiście, że to ona.— mimo wyraźnie widocznego na jego twarzy bólu, lekko się uśmiechnął.

—To jedna z zatrutych... strzał Eterny. Przybyło do niej wsparcie... co mnie lekko rozproszyło i... nie zauważyłem ataku... Nie jestem ostatnio w formie.— co chwilę łapał głębszy wdech, zupełnie jakby zaraz miał zejść na moich oczodołach.

—Jak mogę ci pomóc?— złapałem go za ramiona, aby zapobiec jego upadkowi na ziemię, na który się już zbierał.

—Znam przepis na odtrutkę... ale wszystko co potrzebne jest w posiadłości... Nie zdążymy... Walka zużyła za dużo energii... Musiałbym... coś zjeść.

—Rozumiem.— oparłem się o drzewo, a następnie przyłożyłem jego twarz do moich kręgów szyjnych— Szpik kostny chyba nie jest tak dobry jak prawdziwa krew, ale może wystarczy.

—Encre...ty nie wiesz co mówisz.— położyłem dłoń na tyle jego czaszki i przycisnąłem jeszcze mocniej— To będzie niosło za sobą spore konsekwencje.

—Uratowałeś mi życie. Poza tym, wydawało mi się, że się przyjaźnimy. A przyjaciele są zdolni do poświęceń.

Po krótkiej chwili zastanowienia, wbił swoje kły w moje kręgi szyjne. Poczułem przeszywający ból, który rozniósł się po moim całym kręgosłupie. W pierwszej chwili miałem ochotę krzyczeć i odepchnąć go od siebie, ale instynkt szybko został wyparty przez zdrowy rozsądek. Zagryzłem zęby i starałem się znieść to bardzo dziwne i bardzo nieprzyjemne uczucie. Położyłem dłoń na plecach Fallacy'ego, kiedy nogi zaczęły się już pode mną uginać. Wtedy to natrafiłem ręką na nadal tkwiącą w nim strzałę. Czy powinienem mu ją wyciągnąć? Czy jeśli to zrobię oszczędzę mu trochę cierpień spowodowanych trucizną? Rany szybko się u nich regenerują, a jeśli mogę mu trochę ulżyć to... Chwyciłem w rękę promień strzały i szybkim ruchem ją wyciągnąłem. Na ten gest Fallacy otworzył szerzej oczodoły i zacisnął mocniej zęby na moich kręgach szyjnych. W momencie, w którym nie wytrzymałem i krzyknąłem z bólu, opamiętał się i odsunął się ode mnie. Obydwoje upadliśmy na podłogę.

W pewnym momencie usłyszałem kroki zbliżające się w moją stronę, a następnie czyjaś ręka złapała mnie za moją poranioną szyję. Otworzyłem szerzej oczodoły i zobaczyłem młodego potwora.

—Co zrobiłeś mojemu stryjkowi ty nędzna przekąsko?!— poprawka - młodego wampira.

—Ja nic mu nie zrobiłem.— powiedziałem dosyć cicho, ale myślę, że on był w stanie mnie usłyszeć— Pomagam mu.

—Ach, tak? Dlaczego taki nic nie warty zbiornik na krew miałby pomagać wampirowi?

—Sam nie wiem. Ale jeżeli będziemy tak leżeć to mu się pogorszy.

—Dobrze.— puścił mnie—Ale jeżeli zobaczę chociaż jeden niewłaściwy ruch to dopilnuje, żeby nic z ciebie nie zostało.— to dziecko mnie bardzo niepokoi. Gdyby nie to, że zależy mi na zdrowiu Fallacy'ego i to, że straciłem sporą ilość szpiku kostnego, uciekałbym jak najdalej— Wiesz jak dojść do jego posiadłości, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro