-31- Opiekun Macabre
[Perspektywa - Palette]
W milczeniu przemierzałem kolejne nieznane mi zakamarki tego wielkiego zamczyska. Tym razem razem z Geno udaliśmy się do południowej części, podczas gdy ja przemieszczałem się jedynie po północnej, w dodatku na bardzo małym obszarze. Zastanawiam się jakim cudem oni wszyscy zapamiętują co gdzie się tutaj znajduje.
—Jak ty orientujesz się w tym zamku?— bez krępacji zadałem pytanie, które w tym momencie mnie zastanawiało— Nawet Gothy się tutaj gubi.
—Pomagałem ojcu w projektowaniu go.— odpowiedział po krótkiej chwili zadumy—Poza tym mieszkam w nim już prawie pięćset lat. No może z krótką, dziewięcioletnią przerwą, ale tak właściwie tylko na pierwszy rzut oka wydaje się, że zostało tutaj dużo zmienione.
—Dziewięć lat, to połowa mojego życia.
—No tak. Śmiertelnicy mają bardzo krótkie pojęcie czasu. To zrozumiałe, nie dożywacie nawet jednego wieku.
—A ile tak w zasadzie żyją wampiry?
—Do śmierci.— prychnąłem pod nosem słysząc tę odpowiedź— Tak w zasadzie to nie wiadomo. Historia nie poznała jeszcze, żadnego wampira, który umarłby „ze starości". Zazwyczaj żywot wampira kończy się poprzez zabójstwo, źle wykonane zaklęcie czy karę śmierci nałożoną przez radę. Sam nie wiem ile wiosen przeżył mój ojciec. A zginął... właściwie przeze mnie.
—Przez ciebie?
—To trochę długa historia.
—Chętnie posłucham. Coś, co zajmie moje myśli, brzmi bardzo kusząco. Chyba, że nie chcesz. Rozumiem, jeśli nie chcesz.— po dłuższej chwili czekania usłyszałem cichy śmiech Geno.
—Mój stan zdrowia nie pozwalał mi na posiadanie dzieci. Każde naruszenie mojej duszy kończyłoby się natychmiastową śmiercią. Jednak posiadanie potomstwa było moim największym marzeniem. Byłem gotowy poświęcić własne życie, aby dać Reaper'owi dziecko.
—Ale Goth jest tutaj z nami, a ty nie jesteś martwy.
—Ojciec zawsze trzymał mnie na dystans. Mimo, że nigdy nie powiedział mi tego w prost, wiedziałem, że zawsze byłem dla niego jednym wielkim rozczarowaniem. Fallacy urodził się po to, aby przyjąć dziedzictwo ojca, którego ja nie byłem godny. Tak właściwie, nigdy nie interesowało go, co się ze mną dzieje, dopóki nie sprawiałem kłopotów. Nigdy nie sądziłem, że odda za mnie swoje życie.— przerwał na chwilę swój monolog, aby zapalić pochodnią, którą trzymał w ręce, drugą pochodnie, która wisiała na ścianie— Jak już wiesz, nic nie jest w stanie mnie zabić. Jednak nie urodziłem się z tą mocą. Ojciec rzucił na mnie zaklęcie. Wampir znajdujący się na odpowiedniej randze potrafi rzucać zaklęcia nieśmiertelności. Jednak śmierci nie da się oszukać. Ceną za jedną duszę jest druga dusza. Wszyscy wiedzą jakie konsekwencje przynosi rzucenie tego czaru, jednak on zdecydował się na nie. Dzień po moim kolejnym naleganiu aby udzielił mi zgodę na posiadanie potomka, po prostu zaprosił mnie do siebie i nawet bez konsultowania się ze mną wypowiedział zaklęcie.
—Czyli jednak cię kochał. Nie potrafił pokazać tego w odpowiedni sposób, ale zależało mu na twoim szczęściu.— po moich słowach Geno zatrzymał się w miejscu. Po zauważeniu tego, zrobiłem to samo. Niestety szedłem z tyłu, także był do mnie odwrócony plecami, a co za tym idzie, nie mogłem zobaczyć wyrazu jego twarzy— Przepraszam, że wtrącam się w sprawy, które mnie nie dotyczą. Niestety mam to w zwyczaju, ale staram się walczyć ze swoją ciekawością. Przepraszam.
—Nie przepraszaj.— odwrócił się w moją stronę— Rozmowa z tobą pomogła mi chociaż na chwilę zrzucić z siebie ten cały ciężar. Z nikim jeszcze o tym nie rozmawiałem, wszyscy myślą, że ojciec zginął na skutek źle wykonanego zaklęcia. Nie wiedzą o tym, że jestem nieśmiertelny.
—W zasadzie to trochę zastanawiało mnie, dlaczego wszyscy z twojej rodziny myśleli, że umarłeś, skoro ty nawet nie możesz. Ale nie miałem okazji o to zapytać.— tym razem Geno prychnął pod nosem— Przepraszam!— uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym odwrócił się do mnie plecami i zaczął kontynuować naszą wycieczkę.
—Nie mów nikomu, że jestem nieśmiertelny, dobrze?— przytaknąłem— Mam w planach powiedzieć im to osobiście, kiedy już nacieszę się młodszym bratem, bo po tej informacji zapewne mnie znienawidzi.
—No nie bądź aż takim pesymistą. Przecież to nie była twoja wina.
—Już jesteśmy.
Nasza pogawędka została przerwana w momencie, w którym dotarliśmy do wyznaczonego celu. W chwili, w której trafiłem do więzienia, zostałem ogołocony z całej broni, którą posiadałem. Na szczęście Geno powiedział, że w ich zamku znajduje się pomieszczenie, w którym trzymają sprzęt zabrany łowcom. Na pierwszy rzut oka, pomieszczenie wydawało się wręcz zapomniane. Na ścianach znajdowało się pełno pajęczyn, wszystkie meble pokrywała spora warstwa kurzu. Spodziewałem się tego, że nie znajdę tutaj bardziej nowoczesnego, a co za tym idzie i lepszego, oręża, ale myślę, że poradzę sobie z tym co mam. Przez te dwa dni jedynym co robiłem było naradzanie się z Panem Street'em i planowanie dalszych ruchów oraz trenowanie. Walczyłem jeden na dwóch z Luxath'em i Sprinkle, a raz również z Cil'em, i nawet gdy zostawałem pozbawiony broni, potrafiłem wykorzystać odpowiednio sytuację, aby chociażby uciec.
Chwyciłem do ręki pierwszą broń z brzegu. Miała na sobie ślady po rdzy oraz co gorsza krwi. Zapewne wiele osób ze służby utraciło życie za pomocą tych narzędzi, podczas gdy nawet nie byli zaangażowani w konflikt, jedynie wykonując swoją pracę. Tak szczerze, w całym swoim życiu nie zabiłem żadnego potwora i sądzę, że nie byłbym w stanie tego zrobić. Dlatego zabicie Eterny tak mnie przeraża. A stanie się to już dzisiaj.
—Pamiętajmy, aby nie zapomnieć o broni dla twojego ojca i stryja.— Geno odrzekł w międzyczasie chwytając za łuk— Jedyną bronią wampirów są szable. Potwory mają bardzo dziwaczne pomysły.— pociągnął lekko za cięciwę.
—Łowcy są bardzo dobrzy w wymyślaniu przyrządów do zabijania.— chwyciłem w dłonie najlepiej wyglądający miecz, włożyłem go do pochwy i przypiąłem do pasa. Potrzebuję większego rodzaju broni. Małe rzeczy, takie jak sztylety czy pistolet, przemycili Sprinkle z Luxath'em.
—Stresujesz się?
—Czy to nie oczywiste? Pokonanie samej Wielkiej Łowczyni jest niemałym wyzwaniem.
—Nie wiem jak mógłbym ci doradzić. Nie znam się na żadnych bitwach ani wojnach. Jedyne co powiem to rada, abyś stawiał swoje bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Jeśli coś się nie uda, zawsze możecie pokonać Eternę kiedy indziej, a jeśli stracisz swoje życie, nie odzyskasz go już. Działaj roztropnie.
—Zapamiętam.— posłałem w jego stronę delikatny uśmiech, chociaż nie byłem przekonany czy do słuszności tej rady. Czy jeśli Eterna zabije króla, nasza wojna domowa nie będzie już przegrana? W mojej głowie znajduje się jedynie cała masa wątpliwości.
Chwyciłem do rąk wszystko, co miałem chwycić i zacząłem zmierzać w kierunku wyjścia. Nie mamy czasu do stracenia. Jeśli chcę dotrzeć do sierocińca, zanim Eterna wyjedzie z zamiarem wizyty u króla, powinienem wyruszyć najpóźniej za godzinę. Każda sekunda coraz bardziej przybliża mnie do tego wydarzenia. I z każdą sekundą w mojej głowie zaczyna pojawiać się coraz większy mętlik. Powinienem za bardzo się na tym nie skupiać i po prostu robić swoje, czy wręcz przeciwnie? Jeśli nie będę działać automatycznie, stres pożre mnie całkowicie, jednak jeśli będę, mogę nie być przygotowany na nagłe sytuację. Znam Eternę, nie raz walczyłem u jej boku. Powinienem znać jej styl walki, słabe strony. Dlaczego w tym momencie mam w głowie kompletną pustkę?
—Palette, proszę cię na słówko.— moje rozmyślania przerwał mi nowy głos. Podniosłem lekko wzrok do góry, aby spotkać się z pustym spojrzeniem ojca Goth'a. Nie Geno, tego drugiego.
—To ja może poszukam Sueño i Macabre.— wcześniej wspomniany postanowił zostawić nas samych i udać się w głąb korytarza.
—Nie zajmę ci dużo czasu.— szkielet w czarnej szacie kontynuował— Chciałbym cię tylko poprosić, abyś chronił Goth'a.— obróciłem lekko głowę w bok słysząc te słowa— Zapewne wiesz, że okres Czerwonej Łuny jest bardzo niebezpieczny dla wampirów. Zdążyłeś się już także przekonać, że Goth jest bardzo narwany.
—Ale... ja nawet nie myślałem o tym, aby prosić Goth'a do przyłączenia się do mnie. I nadal nie mam w planach tego robić. Nie chcę go narażać.
—My także nie chcemy go narażać. Ja, Geno i Fallacy daliśmy mu wyraźnie do zrozumienia, że nie może lecieć za tobą. Jednak on i tak to zrobi. Znam go na tyle długo, aby być tego pewnym.
—W takim razie...— zacząłem— Jeśli zdarzyłaby się taka sytuacja, przyrzekam, że ochronię go nawet za cenę własnego życia.— w brew tego co powiedział Geno, ta kwestia jest jedynym czego jestem pewny.
[Perspektywa - Macabre]
Sueño wędruje po korytarzu już od dobrych dwudziestu minut, a Encre w tym czasie cały czas pomaga mu się uspokoić. Starał się udawać tak spokojnego, jak jest to możliwe przy Palette, a kiedy ten poszedł po broń, zaczął świrować. Z jednej strony go rozumiem, wiem jak bardzo rodzic jest w stanie martwić się o swoje dziecko. Nie widział Palette tak długo, jestem pewny, że załamałby się, gdyby stracił go ponownie.
—Sueño, możesz przestać latać jak kot z pęcherzem? Stukanie twoich kozaków jest bardzo irytujące.— odrzekłem przy okazji przeglądania księgi— Tuptaniem nic nie zdziałasz.
—Wybacz mi Macabre.— zwrócił wzrok w stronę centralnej części schodów, czyli w miejscu, w którym siedziałem— Chodzenie pomaga mi rozładować energię.
—Powinieneś ładować energię. Usiądź.— poklepałem dłonią miejsce, koło siebie. Po chwili namysłu, postanowił skorzystać z okazji—Cuando la luna esta alta.— zacząłem śpiewać po cichu kołysankę mamy, kiedy już znalazł się przy mnie.
—Todas las estrellas brillan en el cielo.— Sueño kontynuował. Już po tych dwóch krótkich wersach na twarzy mojego brata pojawił się delikatny uśmiech.
W akompaniamencie cichego nucenia mojego bliźniaka, wróciłem do przeglądania księgi, czyli wymyślaniu planu awaryjnego. Zatrzymałem się na dłuższą chwilę przy zaklęciu przywołującym Alvina. Właściwie byłoby to dla nas najlepsze rozwiązanie. Zaklęcie jest bardzo proste i nie zużywa zbyt dużo energii. Mógłbym przywołać go nawet bez zmieniania się w moją glutowatą postać. Wielka szkoda, że go straciliśmy, byłby w stanie zabić Eternę w przeciągu paru sekund.
Zacząłem przesuwać palcem po znajomych symbolach.
***
(wiek Macabre - osiem lat)
Uderzanie kropel deszczu o kamienną posadzkę zawsze potrafiło mnie wyciszyć, wręcz powodując u mnie senność. Jednakże dzisiaj nawet wsłuchując się w ukajającą melodię tworzoną przez naturę, nie potrafiłem się uspokoić. Dlaczego moje kłótnie ze Sueño stają się coraz częstsze? Przecież staram się jak mogę! Nawet nie wiem dlaczego jego przyjaciele mnie nie lubią i co mam zrobić aby zaczęli mnie chociażby tolerować. Czy to, że jako jedyny umiem czytać, jest czymś złym? Nie dam rady się już tego oduczyć!
Postanowiłem nie marnować więcej czasu na siedzeniu na murku i moknięciu i przejść się po naszym mieście. Większość potworów udało się na festyn, także może mi się poszczęści i tym razem nie wpadnę na znajomą twarz. Mam taką nadzieję. Jeśli jeszcze raz, któryś mnie popchnie, albo na mnie napluje, przysięgam, że przestanę się powstrzymywać.
Nasze miasteczko nie należy do największych i do najbogatszych, jednak i te skromniejsze posiadają swoje centra, w których odbywają się wszystkie ważne wydarzenia, typu święta, licytacje i wiele innych. To właśnie z tego miejsca dochodzi muzyka, wykonywana przez grajków, którym niestraszne ulewy. Przemierzałem najciemniejsze, jak najdalej oddalone od potworów uliczki w akompaniamencie lutni i kastanietów. Skocznym krokiem dotarłem aż do lekko uchylonej studzienki. W momencie, w którym szturchnąłem ją stopą, aby ją zamknąć, coś złapało mnie za stopę. Moim pierwszym odruchem był oczywiście krzyk i odskoczenie, a kiedy to nie pomogło, zacząłem majtać nogą na wszystkie strony. W pewnym momencie jakaś ciemna dłoń, która pojawiła się z nikąd, zabrała to co się do mnie przyczepiło. Kiedy pierwszy szok mnie opuścił, zacząłem przyglądać się rzeczy w czarnych dłoniach, którą okazał się jakiś kłębek czarnego dymu, ułożony w kształt zwierzątka z rogami. Szybko dostrzegłem też, że rzeczone dłonie również były czarnym dymem. Ich właściciel ubrany był w długi, bordowy płaszcz oraz czarny cylinder. Te dwie rzeczy zasłaniały całkowicie jego sylwetkę oraz twarz, jednak w półmroku udało mi się dostrzec czerwone ślepia wpatrujące się prosto we mnie.
—Wybacz. Alvin bardzo lubi straszyć dzieci.— odpowiedział niskim, bardzo chrypliwym głosem— Zranił cię.— jego wzrok przeniósł się na kałużę szpiku kostnego koło mnie, a następnie na moją stopę— A to podstępna kreatura.— ściągnął z głowy swój cylinder, po czym wrzucił do niego stworzonko.
W tamtej chwili udało mi się dostrzec jego twarz. Jej kształt nieustannie się zmieniał. Była pokryta czarnym dymem, który cały czas się na niej utrzymywał. Przez to, że zasłaniał dosłownie wszystko, jedyną widoczną rzeczą były jego czerwone źrenice. Ten rodzaj potwora wyglądał naprawdę przerażająco. Po raz pierwszy w życiu widziałem kogoś takiego.
—Nie nosisz butów?— zadał mi losowe pytanie.
—Nie.— odpowiedziałem po chwili, całkowicie oszołomiony.
—Dlaczego?
—Dlaczego pan pyta?
—Jestem ciekawy.
—Dobrze?— zamyśliłem się na chwilę nad doborem słów, aby nie przyznawać mu się w prost, że jestem biedny— Aktualnie buty nie są dla mnie sprawą priorytetową.
—Utrzymywanie chorej matki musi być naprawdę ciężkie. Zwłaszcza jeśli twój brat ma w głowie jedynie swawole.— po usłyszeniu tych słów zamrugałem parokrotnie, po czym cofnąłem się kilka kroków do tyłu— Zdradź mi swoje imię!— krzyknął w momencie, w którym zacząłem uciekać.
Biegłem ile tylko sił w nogach, aż do samego centrum. Nie zatrzymałem się nawet na moment, nie odwracałem się też za siebie. Nie miałem pojęcia co siedzi w głowie tamtego wariata, ale na pewno nie chciałem się przekonywać. Liczyłem na to, że nawet, jeśli za mną biegnie, będę w stanie zgubić go w tłumie. To było bardzo dziwne i bardzo przerażające. Nie znam tego pana, nie życzę sobie aby wiedział takie rzeczy jak stan mojej matki i moja relacja z bratem. Mam nadzieję, że Sueño nie rozmawiał wcześniej z tym dziwakiem, który zaczepia małe dzieci, i nie opowiedział mu o nas.
W momencie, w którym dotarłem do centrum, upadłem kolanami w jedną z kałuż i zacząłem ciężko oddychać. Ten bieg strasznie mnie zmęczył, w dodatku rana na nodze okropnie szczypie.
—Macabre?— słysząc znajomy głos, warknąłem pod nosem— Coś ci się stało? Wyglądasz, jakby ktoś cię gonił.
—Spadaj!— odepchnąłem Cruzar'a, w momencie, w którym wystawił łapy w moją stronę. Zrobiłem to trochę za mocno, w efekcie czego upadł miednicą na podłogę— Nie potrzebuje twojej troski ty dwulicowcu!— krzyknąłem w jego stronę, po czym wstałem z podłogi. A tak konkretniej to miałem zamiar wstać z podłogi, ale mi nie wyszło, bo noga coraz bardziej zaczynała mnie boleć. Nie rozumiem. Przecież to nie możliwe, żeby w tak krótkim czasie wdało się zakażenie.
—Coś ci się stało w nogę?— natręt zapytał.
—Jakiś podmiot szatana wyskoczył ze studzienki i mnie ugryzł, a potem przyszedł dziwak i schował go do kapelusza.— odpowiedziałem bez zastanowienia, dopiero po chwili doszło do mnie, że to co mówię jest bez sensu— Zapomnij o tym, dobra?
—To ugryzienie wygląda jak jakiś znak.— odpowiedział po chwili wpatrywania się w moją stopę.
—Pięknie. Zostałem oznakowany. Zapewne umrę w ciągu następnych trzech dni i zostanę wciągnięty do piekła.— położyłem się plackiem na podłodze, kompletnie nie zwracając uwagi na przechodzące koło mnie potwory.
—Nie masz przypadkiem nader bujnej wyobraźni?— Cruzar podszedł do mnie i pociągnął mnie za ręce, abym wstał— Może po prostu ugryzł cię zwykły kot, a ten kształt jest po prostu przypadkiem. Nikt nie umiera od tak malutkiej rany. Zdecydowanie powinieneś czytać mniej książek. Naczytałeś się Dantego i jedynie piekło ci w głowie.— kiedy już wstałem prawie o własnych siłach, Cruzar przełożył moje ramię na swoje barki— Zabiorę cię do domu i opatrzę ranę.
—Czy ty w tym momencie próbujesz zadośćuczynić za bratanie się w wrogiem?— rzuciłem oziębłym tonem głosu.
—Coś w tym rodzaju. Chociaż nadal nie uważam, że zabawa w berka ze Sueño i jego przyjaciółmi to zdrada.
Mój dom nie znajduje się daleko od centrum, jednak przejście nawet takiego dystansu było bardzo ciężkie z jedną, niesprawną przez okropny ból nogą. Niechętnie to przyznaję, ale gdyby nie Cruzar, cała podróż zapewne wydłużyłaby się conajmniej dziesięciokrotnie. Kiedy tylko znaleźliśmy się w domu, mój kolega ułożył mnie na kanapie i podbiegł po bandaż do pokoju mamy.
—Z mamą wszystko dobrze?— zapytałem, kiedy już wrócił z wcześniej wspomnianym przedmiotem.
—Bez zmian. Spojrzała na mnie, kiedy przywitałem się, więc chyba nic się nie pogorszyło.
Za każdym razem, kiedy zostawiam mamę samą w domu, boję się, że pod moją nieobecność może stać się jej coś złego. Jednakże, nie mogę siedzieć przy niej cały czas, bo to ja załatwiam jedzenie dla całej naszej trójki. Wszystko stało się o wiele trudniejsze, odkąd pół roku temu mama zachorowała. Nie posiadamy wystarczających funduszy na medyka, a ja sam nie mam bladego pojęcia co jej dolega i w jaki sposób mógłbym jej ulżyć. Na początku jedynie mocno gorączkowała, jednak z czasem nie miała już siły aby się ruszyć czy mówić. Ostatnio na jej ramionach pojawiła się jakaś dziwna wysypka, która strasznie się łuszczy i krwawi. Nasza sąsiadka pożyczyła nam maść z szałwii, ale to jedynie nasiliło objawy. Zdaję sobie sprawę, że jedynym co mogę zrobić jest pilnowanie, aby nie doszło do zakażenia. Nie jestem w stanie zrobić dla niej nic więcej. Ta myśl jest naprawdę przygnębiająca.
—Nie rozpakowaliście paczki?— niespodziewane pytanie Cruzar'a wyrwało mnie z chwilowego zamyślenia.
—Jakiej paczki?— w odpowiedzi mój rówieśnik podniósł wcześniej wspomniany przedmiot— Nie zauważyłem jej wcześniej. Sueño ją tu przyniósł?
—Napisane jest na niej twoje imię. A przynajmniej mam taką nadzieję. Z tego co pamiętam Sueño ma mniej liter od Macabre. Chyba, że to do twojej mamy.
—Koniecznie muszę nauczyć cię czytać. Takie przemyślenia sprawiają, że brzmisz na miało inteligentnego.— wstawiłem dłoń w jego stronę, gestem pokazując, że ma podać mi paczkę.
—To, że nie umiem czytać, nie oznacza, że jestem mniej inteligentny od ciebie!— krzyknął i rzucił we mnie, jak się okazało, bardzo ciężką paczką.
W momencie, w którym zacząłem rozdzierać papier, natrafiłem na list. Odłożyłem go na chwilę, aby sprawdzić co jest w środku. Okazało się, że prezentem była książka bardzo pokaźnych rozmiarów. Miała brązową, skórzaną okładkę, złote zdobienia na sobie, jakiś dziwny znaczek i tytuł zapisany nieznanym dla mnie alfabetem. Wyglądała na trochę zniszczoną. Zdecydowanie nie byłem jej pierwszym posiadaczem. W domu mam naprawdę dużo książek, które są w gorszym stanie, jednak i na tej odznaczało się sporo zadrapań i trochę przybrudzeń.
—Macabre. Ta książka ma na sobie taki sam znak, jaki masz na stopie.— w momencie, w którym Cruzar powiedział te słowa, znak na księdze zaczął świecić się na czerwono. W przestrachu odrzuciłem przedmiot na drugi koniec kanapy.
—To jest dziwne. To jest naprawdę bardzo dziwne.— spojrzałem kątem oka na list, który leżał na kanapie. Po krótkiej chwili namysłu, postanowiłem wziąć go do rąk i otworzyć.
„Drogi Macabre,
chciałem przekazać Ci wszystkie informacje patrząc Ci prosto w oczodoły, ale skoro uciekłeś, musimy poradzić sobie w ten sposób. Przepraszam, że Cię wystraszyłem, czasami bywam aż zbyt bezpośredni. Zacznijmy od początku. Moje imię to Eliot. Pochodzę z małego miasteczka w południowej Anglii, tam też otrzymałem skarb, który teraz ofiarowuję Tobie. Poznałem informacje o Twojej rodzinie tylko dlatego, że przemknęły Ci one przez myśl. Czytanie w myślach jest jedną z wielu sztuczek, które znam. Ty również w przyszłości je poznasz. Mój czas na tym świecie dobiega końca, chociaż mam zaledwie dwadzieścia siedem lat. Czas ucieka mi przez palce niczym piasek. Musiałem znaleźć odpowiednią osobę, która wkroczy na moje miejsce i zaopiekuje się księgą. Nie mam pojęcia, dlaczego Alvin wybrał Ciebie, ale ufam mu. Księga zaklęć zakazanych da Ci wielką potęgę, jednak używaj jej z roztropnością. Czarna jest niczym najpotężniejszy narkotyk, zniszczy Cię, jeśli nie będziesz jej kontrolować. Nie popełniaj mojego błędu, nie kończ swojego życia zbyt wcześnie.
Zaznaczyłem w księdze fragment, który będzie w stanie uratować życie Twojej matki, jednak radzę Ci poćwiczyć zaklęcie na kimś innym, bo niewłaściwie wykonane może sprowadzić śmierć.
Powodzenia, Eliot i Alvin
PS Ból w nodze ustąpi, kiedy dokonam żywota. Wtedy też znak na księdze rozbłyśnie szkarłatnym kolorem. Informuję, abyś znowu się nie przestraszył."
—To jakieś...szaleństwo.— szepnąłem sam do siebie, a Cruzar zwrócił wzrok w moją stronę.—To księga zaklęć.— złapałem książkę do rąk i zacząłem kartkować, aż do momentu, w którym trafiłem na zakładkę— Zaznaczył w niej zaklęcie, które może uratować moją matkę.
—Macabre, przecież to niesamowite!— krzyknął— W końcu wszystkie twoje zamartwiania odejdą!
—Nie jestem przekonany.— wymamrotałem— We wszystkich książkach czarna magia przedstawiona jest jako coś złego. Nie powinienem jej używać.
—Nawet jeden raz? Możesz uratować swoją mamę. Chyba ten jeden raz nie zaszkodzi. To nie będzie coś złego, jeśli zrobisz to w dobrej wierze.
—Może... może masz rację.
Od tego momentu zacząłem wymykać się każdej nocy z domu, aby trenować zaklęcia z książki. Większość stron, które były najprawdopodobniej spisem zaklęć, były zapisane tym dziwacznym alfabetem, który widziałem na okładce. Jednakże na końcowych stronach znalazłem notatki poprzednich właścicieli oraz paręnaście pustych stron. Mimo, że wszystkie odręczne zapiski były zapisane w większości w języku angielskim, który znam jedynie trochę, udało mi się zrozumieć pare prostych spraw, takich jak ściągawka z tym jak wypowiadać słowa z tego specjalnego alfabetu oraz podstawowe zasady korzystania z zaklęć. Miałem szczęście, że osoba, która jako pierwsza zapisywała notatki, lubiła rysować.
Dowiedziałem się, że aby przejść do bardziej zaawansowanych czarów, powinienem na początku zrozumieć działania tych najprostszych. Szybko nauczyłem się zaklęć szybkiego chodu, usypiania czy przenoszenia rzeczy bez pomocy rąk. Jednak im dalej w las, tym szło mi coraz ciężej. Wiedząc, że nie posiadam zbyt dużo czasu, potrafiłem spędzać cały dzień na trenowaniu. W końcu nadszedł ten dzień, w którym rzuciłem zaklęcie leczące na potwora i przyniosło to oczekiwany skutek. Nie ukrywam, że wiele zwierząt, a nawet i ludzi i potworów ucierpiało w trakcie moich ćwiczeń, ale cały czas w duchu powtarzałem sobie, że robię to dla mamy. Muszę uratować mamę. W końcu jestem w stanie jej pomóc. Nie wybaczę sobie, jeśli będę zbyt słaby, aby to zrobić.
—Udało się.— szepnąłem sam do siebie, kiedy potwór na łóżku szpitalnym uchylił swoje powieki i spojrzał na mnie.
W momencie, w którym miał zamiar zadać mi jakieś pytanie, wypowiedziałem zaklęcie teleportacji, które przeniosło mnie w jedną z ciemnych uliczek naszego miasta. Nie mogłem pojawić się w domu, ponieważ Sueño w nim jest. Nie poinformowałem swojego brata o moim planie. Jestem pewny, że nie zrozumiałby moich intencji i zakazałby mi używania czarnej magii. Znam go na tyle długo, aby bez zawahania to stwierdzić.
Opierając się o murek, starłem z kości policzkowych całą czarną maź, która wylewa się litrami z moich oczodołów, zawsze kiedy trenuję. Dowiedziałem się, że jest to jeden ze skutków czarnej magii i u każdej osoby objawia się on inaczej. Skutkiem ubocznym u Eliota był prawdopodobnie ten czarny dym, który na początku naszej znajomości tak bardzo mnie przeraził.
Założyłem torbę z księgą na ramię i raźnym krokiem ruszyłem w stronę domu. Nie miałem ochoty na żadne konfrontację, więc postanowiłem się pośpieszyć. Poza tym czym prędzej chciałem dokonać rytuał, który uzdrowi mamę.
Pierwszym co zobaczyłem po wejściu do domu, był oczywiście mój brat siedzący na kanapie i bawiący się jakąś zabawką z patyków. Był tak pochłonięty swoim zajęciem, że zauważył mnie dopiero w momencie, w którym usiadłem koło niego.
—Udało ci się zdobyć bandaże dla mamy?— zapytał mnie po dłuższej chwili spędzonej w ciszy.
—Udało. I nawet przyniosłem coś dla ciebie.— po wypowiedzeniu tych słów, mój braciszek odłożył patyki obok siebie i spojrzał na mnie z czystą radością wypisaną na twarzy. W odpowiedzi na to, sięgnąłem do torby, po czym wyciągnąłem z niej kredę. Połamałem ją na dwie części i większy kawałem podałem bratu.
—Dziękuję Mac!— wykrzyczał z ekscytacją w głosie, a następnie rzucił mi się na kręgi szyjne.
W naszym regionie kreda jest bardzo rzadko spotykanym surowcem, dlatego musiałem się sporo namęczyć, aby ją zdobyć. Potrzebuję jej do tego aby odwzorować znaki z księgi na podłodze, ale skoro mam taką okazję, mogę sprawić też przyjemność bratu. Ostatnie resztki kredy skończyły się dwa tygodnie temu, a klasy przed naszym domem zostały kompletnie zmyte przez deszcz, co bardzo zasmuciło Sueño. Czasami śmieszy mnie to, że takie błachostki są dla niego problemami.
—Pobawimy się razem?
—Teraz muszę pomóc mamie.— odpowiedziałem zgodnie z prawdą— Ale ty możesz pójść do swoich przyjaciół i pobawić się z nimi.
—Coś się stało?— zapytał po chwilowym zawieszeniu się— Zazwyczaj nie nakłaniasz mnie do spotykania się z moimi przyjaciółmi, a wręcz przeciwnie. To dziwne.
—Mam dzisiaj dobry humor.— odpowiedziałem z lekkim uśmiechem— Czuję, że za niedługo wszystko się ułoży, a nasze problemy znikną.— moją dalszą wypowiedź przerwał mi niespodziewany przytulas od brata.
—Nie wiem co poprawiło ci tak humor, ale cieszę się z tego.— w momencie, w którym on wtulił się we mnie bardziej, ja zacząłem delikatnie głaskać go po czaszce.
—Dobrze, pora już iść. Ty musisz wypróbować kredę, a ja nie chcę, żeby mama czekała.
Sueño szybko wstał z kanapy i po krótkim pożegnaniu wybiegł na dwór, ja zaś udałem się do pokoju mamy. Za każdym razem, widok, który tam zastaję jest ten sam. Na szczęście, póki co jej stan się nie pogarsza, na nieszczęście również się nie poprawia. Jednak dzisiaj przestanę się już tym martwić! Dzisiaj mama będzie zdrowa, a nasza rodzina będzie taka sama jak kiedyś.
Położyłem torbę na szafce, po czym wyciągnąłem z niej kredę i księgę. Bez wahania otworzyłem ją na właściwiej stronie, po czym zacząłem odwzorowywać wzór z kartki na podłodze. Był w kształcie okręgu, w środku którego był kolejny, mniejszy okrąg. Przestrzeń pomiędzy nimi była podzielona na piętnaście równych części, a w każdej z nich znajdował się inny znak, których jeszcze nie jestem w stanie rozpoznać, ale mimo tego, za pierwszym razem mi się udało.
—Mamo, ja... uratuję cię.— podszedłem do mamy, po czym zacząłem delikatnie głaskać ją po włosach— To co się zaraz stanie, może być trochę przerażające, ale nie bój się, dobrze? Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Już raz mi się to udało, więc nie jest to niebezpieczne.
Odszedłem parę kroków do tyłu, aby stanąć równo w środku znaku, który przed chwilą namalowałem. Jestem o wiele bardziej zestresowany, niż za pierwszym razem, ale dam radę. Teraz albo nigdy. Uniosłem dłoń do góry i skierowałem ją w stronę mamy, po czym zacząłem recytować zaklęcie. Momentalnie poczułem, jak z moich oczodołów i kości nosowej zaczęła spływać maź, jednak przyzwyczaiłem się już do tego. Nic nie jest w stanie mnie zdekoncentrować. A przynajmniej byłem tego przekonany do momentu, w którym usłyszałem skrzypienie drzwi.
—Mac, spotkałem Pana Navarro. Kazał ci przekazać, że nie możemy zwlekać z zapłatą za-a— Sueño przerwał sobie w chwili w której zwrócił uwagę na sytuację przed nim. W momencie, w którym zauważył moją twarz, znak na ziemi i mamę unoszącą się w powietrzu, jego twarz pobladła— Mac?— nagle blizna zaczęła mnie piec, przypominając mi, że nie powinienem przerywać zaklęcia, więc wróciłem do czytania księgi.
—narata kat jinore masir katara— kontynuowałem nie zwracając uwagi na brata.
—Macabre!
—atan rakamu tara— starałem się wrócić do poprzedniego skupienia, ale jego krzyk mi to uniemożliwiał.
—MACABRE!— nagle Sueño we mnie wbiegł, wypychając mnie z kręgu— MACABRE CO TY WYPRAWIASZ?!— obróciłem się w jego stronę, po czym zacząłem biec do kręgu, jednak mój brat przytrzymał mnie za ramiona, nie pozwalając mi dalej przejść. Na moje nieszczęście był ode mnie silniejszy— Krzywdzisz mamę!
—To ty ją krzywdzisz! Ona nie wytrzyma długo, jeśli nie dasz mi dokończyć zaklęcia kretynie!— w końcu postanowił odpuścić i opuścić ramiona na dół.
Myślałem, że doszło do niego to co powiedziałem. Jednak w momencie, w którym dotarłem do celu, zrozumiałem, że jednak nie. Puścił mnie tylko dlatego, że był w zbyt wielkim szoku, widząc to co działo się za mną. Mama... mamy już nie było. Był jedynie pył.
—Zabiłeś ją.— usłyszałem szept Sueño, który dwie sekundy temu upadł kolanami na podłogę— Dlaczego to zrobiłeś?!— zwrócił twarz w moją stronę. Patrzył na mnie ze zmarszczonymi lukami brwiowymi, zaciśniętymi zębami i strumieniami łez spływającymi po twarzy. Nigdy nie widziałem u niego takiego wrazu twarzy. Pełnego nienawiści.
—Ja?!— odkrzyknąłem— Ja próbowałem ją uratować! Ty mi w tym przeszkodziłeś! Kretynie!
Niespodziewanie Sueño wstał z ziemi i do mnie podbiegł. Miałem szczęście, że on nigdy nikogo nie uderzył, a ja byłem dosyć często bity, więc bez problemu udało mi się wyczytać z jego ruchów co zamierza zrobić i uniknąć cios. W odpowiedzi na ten nieudany atak, zamachnąłem się nogą i stopą odepchnąłem go prosto na łóżko mamy.
Tym razem stało się coś, czego się nie spodziewałem. Ktoś pobiegł do mnie od tyłu i uderzył mnie w tył czaszki. Upadłem na podłogę z głośnym hukiem. Tak nagłe i silne uderzenie spowodowało u mnie niemałe zawroty głowy, jednak udało mi się przypomnieć jakieś łatwe zaklęcie leczące, które miało tylko jeden wers. Szybko je wypowiedziałem, a to sprawiło, że poczułem się o niebo lepiej.
—Sueño, wszystko dobrze?— jak się okazało, jeden z jego przyjaciół podszedł do niego, aby pomóc mu wstać— Musimy uciekać od tego demona!— krzyknął, będąc przekonanym, że pokonał mnie swoim ciosem.
—Demona, tak?— wstałem, po czym jednym ruchem ręki zatrzasnąłem drzwi za sobą— Czy ty kiedykolwiek widziałeś demona na własne oczy? Chcesz go zobaczyć?— niekontrolowanie zacząłem się śmiać— Katu na rawara nikara na Alvin.— po wypowiedzeniu przeze mnie zaklęcia, księga, którą miałem pod stopami otworzyła się samoistnie, po czym wyskoczyło z niej małe stworzonko, stworzone z tej samej mazi, którą miałem na twarzy. Wspiął się po mojej nodze, po czym usiadł na moim ramieniu— Zabij królika Alvin.
Wystawiłem dłoń w stronę tego gnojka, a Alvin korzystając z okazji wybiegł po niej, a na końcu wyskoczył prosto na przyjaciela mojego brata. Diabelskie stworzenie jest tak szybkie, że nawet nie miał jak obronić się przed nim, kiedy zaczął po nim włazić.
—Pomocy!— kiedy krzyknął, Alvin skorzystał z okazji i wszedł przez jego usta do środka.
Królik upadł na kolana pod wpływem bólu. Każdy jego agonalny krzyk powodował coraz szerszy uśmiech na mojej twarzy.
—Macabre zatrzymaj to!— Sueño podbiegł do mnie i szarpnął mnie za ramię.
—Za późno.— zwróciłem twarz w jego stronę, nadal mając szeroki uśmiech na swojej twarzy.
Pare sekund po wypowiedzeniu przeze mnie tych wyrazów, Alvin rozsadził królika od środka. Jego krew, organy wewnętrzne, kawałki skóry i furta rozbryzgały się po całym pokoju, brudząc wszystko dookoła. Po skończonej robocie, demon znowu wspiął się na moje ramię.
—M-mac?— Sueño starł krew i resztki futra ze swojej twarzy i spojrzał na mnie z przerażeniem— Co ty zrobiłeś?
—Ja? Nic?— znowu się zaśmiałem— To Alvin zrobił.— schyliłem się, aby podnieść księgę z podłogi— Zasłużył na to. Też cieszył się kiedy ja zwijałem się z bólu na podłodze.— otworzyłem księgę na stronie z zaklęciem przywołującym Alvina— Katu na rawara kitaru na Alvin.— zeskoczył z mojego ramienia, po czym wskoczył do książki— Faktycznie, podstępna kreatura.
Obejrzałem się za siebie, aby sprawdzić gdzie poszedł Sueño. Siedział przy łóżku mamy i płakał.
—Dlaczego mi przeszkodziłeś Sueño? Gdyby nie ty, mama byłaby z nami.— podszedłem do niego.
—To nie jest moja wina.— pociągnął nosem— To ty zacząłeś bawić się demonami.
—Oczywiście! Wszystko co najgorsze, to moja wina!— krzyknąłem, po czym zacisnąłem pięści i zęby— Też zależy mi na mamie! Też jestem zły, że to się stało! Ale ja to naprawię.— zwrócił twarz w moją stronę— W książce jest zaklęcie do wskrzeszania zmarłych. Jest trudne, ale dam radę się go nauczyć.
—Nie! Koniec zabawy z czarowaniem! Nie widzisz, że przynosi to same szkody?!
—Przecież zależy ci na mamie.— po tych słowach mina mu zrzedła— Uratujemy mamę.— podszedłem do szafki, z której wyciągnąłem pustą buteleczkę po lekach, po czym wsypałem do niej trochę prochu mamy— Potrzebuję jej małego kawałka, żeby ją wskrzesić.— odpowiedziałem, kiedy zobaczyłem zniesmaczoną twarz Sueño— Teraz musimy stąd uciekać.— powiedziałem przy okazji wkładania księgi i butelki do torby.
—Nie chcę nigdzie z tobą iść!— moją reakcją na te słowa był duży grymas niezadowolenia.
—A gdzie pójdziesz? Nasz dom to czyste pobojowisko. Myślisz, że nie będziesz mieć problemów, jeśli ktoś zobaczy cię całego we krwi, albo jak pozbywasz się wszystkich flaków z domu? Nawet jeśli nie, nikt cię nie przygarnie, a beze mnie nie będziesz w stanie znaleźć czegoś do jedzenia. Poza tym ja ocalę mamę i będziemy żyć razem bez ciebie, jeśli nie pójdziesz ze mną.— wystawiłem dłoń w jego stronę. Po kilku chwilach namysłu podał mi rękę— Ze mną będziesz bezpieczny braciszku.— zacząłem ciągnąć go w stronę wyjścia.
—Nie jestem pewny.— powiedział pod nosem— Zachowujesz się inaczej. Ta książka zrobiła ci coś bardzo niedobrego. Boję się ciebie, Macabre.— stanął w miejscu, tym samym również zatrzymując mnie.
—Rusz się.— warknąłem, po czym pociągnąłem go za sobą tak mocno, że prawie go wywróciłem.
***
Wciągnąłem gwałtownie powietrze i zatrzasnąłem księgę. Sueño zaprzestał nucenia i spojrzał się na mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy. Nie wiem dlaczego wspomnienia z przeszłości wróciły do mnie właśnie w tym momencie, w dodatku tak wyraźnie. Czy księga próbuje mi coś przekazać? Mam to odebrać jako znak?
—Tato! Stryjku!— obydwoje zwróciliśmy twarze w stronę, z której dobiegał głos Palette— Musimy już wyruszać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro