-28- Już niebawem
[Perspektywa - Luxath]
Po przemierzeniu dość krótkiego odcinka drogi, udało mi się znaleźć jakiś zaciemniony kąt, w którym mogłem ukryć się przed całym światem. Siedziałem wśród opustoszałych cel więziennych i przytulałem swoje kolana. W momencie, w którym całe emocje takie jak wstyd, strach i zakłopotanie były bliskie ucieczki poprzez łzy, kątem oka zauważyłem niewielkiego szczura, który stał po mojej prawej i mi się przyglądał. Taki drobny fakt, który zapewne każdy normalny potwór zignorowałby, sprawił, że do wybuchowej mieszanki moich uczuć dołączył jeszcze gniew. Wziąłem do ręki większy kawałek tynku, który odłączył się od ściany i spoczął na podłodze, a następnie z całej siły cisnąłem nim w wpatrujące się we mnie zwierze.
—Nie gap się na mnie!— krzyknąłem przy okazji wykonywania wcześniej wspomnianej czynności, a chwilę później wpatrywałem się w ogon znikający w dziurze w ścianie— Chcę być sam. Zostawcie mnie.— wyszeptałem te słowa mimo tego, że były one całkowitym kłamstwem.
Nie chcę być sam. Tak bardzo boję się samotności. Chciałbym być teraz przy moich rodzicach, chciałbym, żeby powiedzieli, że chcą być przy mnie. Ale boję się, że nie powiedzą. Ja... przez całe życie ich nienawidziłem, ale zawsze łudziłem się, że to wszystko to jedno wielkie nieporozumienie. Rodzice mnie kochają, ale nie mogą ze mną być bo... bo... sam nie mam pojęcia co. Kochają mnie. Ale teraz zobaczą mnie w mundurze łowcy i przestaną mnie kochać. A po moim wykrzyczeniu tacie w twarz, że nie chcę go widzieć, mam to już zagwarantowane!
—Luxath?— zwróciłem wzrok w stronę szkieletu wychylającego się zza krat. Czym prędzej odwróciłem wzrok, aby nie patrzeć w oczodoły taty.
—Przepraszam.— wydukałem, z coraz większą trudnością powstrzymywania się przed złamaniem mojej zasady nie płakania przy innych potworach.
—Nie przepraszaj.— uklęknął naprzeciwko mnie— Mało kto potrafiłby zachować spokój w tak dziwnej sytuacji. Sam nie wiem co powiedzieć.— westchnął, po czym wbił swój wzrok w podłogę— Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, nie umiałeś wypowiadać większości słów. Czekałem tak długo, aby w końcu móc z tobą porozmawiać.— również wpatrywałem się w podłogę, dlatego szybko dostrzegłem fioletowe łzy kapiące na nią.
—T-tato?— przeniosłem się z siadu na kolana i przysunąłem się bliżej niego. Po około dwóch sekundach postanowiłem w końcu przełamać swoją wewnętrzną barierę i odsunąć na bok strach przed zostaniem odrzuconym, czyli po prostu go przytuliłem— Kochasz mnie?— po zadaniu tego pytania z nerwów przestałem na chwilę oddychać.
—Oczywiście, że tak.
—Nawet w tym mundurze?— odsunąłem się od niego.
—Nie obchodzi mnie co masz na sobie. Nie obchodzi mnie co złego zrobiłeś w życiu. Jesteś moim dzieckiem Luxath. Zawsze będę cię kochać. Z resztą Horror tak samo.— poczułem jak po moich kościach policzkowych zaczynają spływać łzy. Nie mam pojęcia co czułem w tamtym momencie, nie potrafię nazwać emocji, które mną targały. Jestem naprawdę słaby w okazywaniu uczuć, to główny powód przez który zasłaniałem wszystkie gniewem.
—Tak bardzo bałem się, że mnie znienawidzicie. Bardzo chciałem was spotkać, ale na końcu strach okazał się silniejszy.— nie miałem pojęcia co mógłbym powiedzieć, dlatego raz w życiu postanowiłem być szczery— Nie lubię odpowiadać na trudne pytania.
—Nikt nie lubi.
—Nie chciałem przyznawać się, że jeszcze paręnaście godzin temu byłem całkowicie po stronie Eterny. Nie chciałem być tym, który powie wam, że Desire nie żyje.— ta niespodziewana informacja spowodowała to, że otworzył szerzej oczodoły, z których jeszcze intensywniej lały się łzy. Zamilkłem na chwilę, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć dalej. Dlatego zapanowała pomiędzy nami dość niezręczna cisza.
—Czy on umarł przez wampira?
—Tak. Ale nie jako łowca. To stało się dziewięć lat temu. Wampir wtargnął do naszego sierocińca, zabił Desire, naszą opiekunkę, brata mojego przyjaciela i ugryzł Palette. Pół roku później Eterna przejęła nasz sierociniec i zaproponowała nam pracę jako łowcy. Zgodziłem się bez wahania, z resztą Palette i Sprinkle też.— podczas wypowiadania tych słów źrenice i dłonie taty zaczęły lekko drżeć. Kolejny raz nie wiedziałem jak zareagować.
—Musiało ci być ciężko.— i kolejny raz to on kontynuował temat— Dnia, w którym się rozdzieliliśmy, Desire powiedział, że będzie cię chronił. Byłem chociaż trochę spokojny, kiedy powtarzałem sobie, że macie siebie nawzajem.
—Przepraszam. Mogłem ci tego nie mówić.
—Powinienem wiedzieć. Dziewięć lat. Nie miałem o tym pojęcia przez dziewięć lat.— westchnął— A jak się ma Amethyst?
—Nie wiem. Tak szczerze to mało rozmawiamy. Ale z tego co widzę, jest szczęśliwa. Dzieciaki ją lubią. Znalazła w sierocińcu przyjaciółkę, z którą hasają po nocach i nie dają innym spać. Trochę przeraża mnie to, że wszystkim swoim miskom odrywa głowy i bawi się ich tułowiami.
—To ostatnie to chyba po Horrorze.— lekko się zaśmiał— Jeśli chcesz, zaprowadzę cię do niego. Mogę ci zagwarantować, że ucieszy się kiedy cię zobaczy.— niepewnie przytaknąłem skinieniem głowy.
—To całe spotkanie nie poszło do końca tak jak planowałem.— starłem dłonią łzy ze swoich kości policzkowych.
—Ale i tak jest miło... Przynajmniej dla mnie.
—Dla mnie też.— posłałem w jego stronę delikatny uśmiech, który bez wahania odwzajemnił.
—Lust.— naszą bardzo niezręczną, ale też na swój sposób przyjemną pogawędkę przerwało pojawienie się kolejnego osobnika. Tym razem był to Pan Cruzar. Zaś za jego plecami zauważyłem skrawek czapki Palette— W tej chwili wracasz do celi. To, że cię rozkułem, nie daje ci uprawnień, żeby uciekać.— mierzył tatę wzrokiem— A wy chłopcy, w tej chwili wracajcie tam skąd przyszliście.
W momencie w którym zacząłem się przyglądać jego zestresowanemu wyrazowi twarzy, doszło do mnie, że potwór, który stoi przede mną jest draniem równym Eternie, jak nie większym. Z tego co mówił wcześniej Palette, oraz z jego reakcji potrafię zauważyć, że on jak nikt inny orientuje się co tutaj się dzieje. Doskonale wie, że Eterna wsadziła tu moich rodziców. Doskonale wie, że moi rodzice nigdy mnie nie porzucili. Jednak mimo tego, nie raczył pisnąć nawet słówkiem.
—A ty w tej chwili się zamknij.— wysyczałem przez zęby w jego stronę, na co on posłał mi lekko zakłopotane spojrzenie, które z powrotem zmieniło się na nerwowe, kiedy prawdopodobnie zrozumiał powód mojego gniewu.
—Lux, to nie jest dobre miejsce na takie rozmowy. W tej chwili stąd uciekajcie, póki nie nadszedł jeszcze żaden wrogi nam strażnik.
—W tej chwili mnie to nie obchodzi.
—Ostrzegam, jak jest zły, to strzela.— usłyszałem głos Palette zza rogu, który przypomniał mi o fakcie, że mam przypiętą broń do pasa.
—Dzięki, wiesz?— Cruzar rzucił sarkastycznie w stronę Palette, kiedy tylko wyciągnąłem pistolet i zacząłem mierzyć do niego z broni.
—Nie celuj w niego, bo trafisz we mnie.— Palette dodał kolejny niepotrzebny komentarz.
—Zamknij się, bo zaraz naprawdę dostaniesz drugi raz. A ty.— znowu zwróciłem wzrok w stronę Cruzar'a— Przychodziłeś do sierocińca, szkoliłeś nas, bawiłeś się z nami, opiekowałeś się nami, kiedy Pani Toriel umarła. Wiedziałeś, że całe życie byłem przekonany, że moi rodzice mnie nie kochają. Nie wyprowadziłeś mnie z błędu, chociaż doskonale znałeś prawdę.— z każdym zdaniem mój palec coraz bardziej naciskał na spust.
—Wiem, że jesteś zły, ale moja śmierć może zepsuć nasz cały plan.
—Gówno mnie obchodzi wasz plan. Moim planem jest zabicie wszystkich, którzy zabrali mi moją rodzinę.— w momencie, w którym miałem wystrzelić, koścista dłoń wylądowała na lufie pistoletu i skierowała broń na dół. Zwróciłem głowę w bok, w stronę właściciela ręki. Napotkałem tam zatroskany wyraz twarzy taty.
—Wiem, że jesteś zły, ale nie warto. Szczerze, też nie za bardzo obchodzi mnie życie Cruzar'a, też jestem w tym momencie wściekły, ale twoje bezpieczeństwo jest teraz dla nas priorytetem. Dźwięk wystrzału sprowadzi innych strażników, którzy zabiją cię, albo zaprowadzą do Eterny.— w momencie, w którym wypuściłem broń z dłoni, tata mnie przytulił—Wasz pobyt tutaj jest bardzo niebezpieczny. Cruzar ma rację, czym prędzej musicie stąd uciekać. Obiecuję, że jeszcze się spotkamy.
—Kiedy już uda się spełnić nasz plan, wyciągniemy Lust'a z więzienia.— zdrajca zabrał głos— Z Horror'em może być trudniej, bo jednak ma sporo na sumieniu, ale może uda się wykorzystać chaos, który nas czeka.
—Dobrze.— odezwałem się momentalnie po skończeniu jego wypowiedzi, nawet prawie wchodząc mu w zdanie— Ale nie myśl, że to cię usprawiedliwia, dziadzie.— odrzekłem ozięble.
Po tej wymianie zdań, pożegnałem się z tatą, po czym z Palette zaczęliśmy biec w stronę nadal otwartego szybu wentylacyjnego. Cruzar z tatą mieli iść w tę samą stronę parę minut po nas, aby inni więźniowie nie podejrzewali, że strażnik dał nam tak po prostu odejść i pomyśleli, że po prostu udało nam się uciec.
Palette uklęknął i wystawił ręce tak, aby pomóc mi podbić się do góry, jednak w momencie, w którym miałem skorzystać z pomocy, zawahałem się na chwilę.
—W której celi jest tata Horror?— zapytałem swojego towarzysza.
—Na samym końcu korytarza, po twojej lewej.— odpowiedział— Tylko się pośpiesz.
Znowu zerwałem się do biegu, biegnąc tak, aby tylko zyskać te dodatkowe sekundy. W pewnym momencie byłem już tak rozpędzony, że zamiast wyhamować w odpowiednim miejscu, uderzyłem ramieniem w ceglaną ścianę. Szybko się z tego otrząsnąłem i podbiegłem do celi. Tata Horror stał przy samych kratach, z resztą jak każdy z tu zebranych, który zainteresowany był tymi niecodziennymi odwiedzinami. W momencie, w którym spojrzał mi w oczodoły przybrał taki sam wyraz twarzy, jak tata Lust, kiedy zobaczył mnie pierwszy raz.
—Wyciągnę was stąd. A Eterna pożałuje wszystkiego co zrobiła.— powiedziałem na jednym oddechu, po czym zacząłem głośno dyszeć.
—Nie mogę się doczekać.— uśmiechnął się lekko.
[Perspektywa - Sueño]
Podszedłem do łóżka brata z kubkiem ziołowej herbaty w ręku. W momencie, w którym przekroczyliśmy próg domu, zasnął, a jego dość długa drzemka trwała praktycznie do teraz. Musiał zregenerować siły, które ukradła mu ta przeklęta księga. Gdyby nie fakt, że Macabre zabiłby mnie, gdyby coś jej się stało, wyrzuciłbym ją za okno już wieki temu. A najlepiej w momencie, w którym tylko przywlekł ją do domu, czyli tak około czterdzieści lat temu. Co prawda, gdyby nie ona, uratowanie Palette byłoby o wiele trudniejsze, ale z drugiej strony ta książka zabiła moją matkę, więc to się wyrównuje.
Usiadłem na skraju łóżka Macabre, a wcześniej wspomniane naczynie położyłem na stoliku obok, aby napój trochę przestygł. Mój brat wyglądał dosyć marnie, mimo drzemki, zmęczenie dalej widniało na jego twarzy. Z czarną magią nie ma żartów, jest gorsza niż niejedna trucizna. Niestety ja również znam to z doświadczenia. Desperacja często przeradza się w rozpacz, a rozpacz jest jednym z głównych powodów sięgania po rzeczy zakazane.
—Jak się czujesz?— zapytałem, zauważając, że Macabre od dłuższego czasu wpatruje się w jeden punkt.
—Eleonora puka w szybę.— zwróciłem twarz w stronę okna, przed którym faktycznie znajdował się ptak. Zacząłem słyszeć stukot dopiero w momencie, w którym ją zauważyłem.
Eleonora jest ptakiem pocztowym, którym wysyłamy ważne wiadomości, w tym okresie Macabre używa go głównie do komunikowania się ze Street'em. Spodziewam się, że i w tym wypadku list został przysłany przez niego. Wpuściłem zwierze do środka, które od razu usiadło na moim ramieniu. Odczepiłem od niej wcześniej otwarty przez łowców, którzy od aresztowania Palette ciągle nas sprawdzają, list i podałem go swemu bratu.
W momencie, w którym on zajął się wiadomością, ja postanowiłem udać się do kuchni, nalać Eleonorze trochę wody w miseczkę i po ziarno.
Od wizyty tamtego młodego wampira, w naszej kuchni zrobiło się dość pusto, ponieważ większość dekoracji, a nawet mebli typu krzesła czy stół, została kompletnie zniszczona. Palette w liście wspomniał, że Encre jest w tym samym miejscu co on i czuje się dobrze, także przynajmniej o to nie muszę się już martwić. Jednak to było dziwne. Wampiry to samo zło i nieszczęście.
Zostawiłem Eleonorę samą w kuchni i wróciłem do sypialni Macabre. Ku mojemu zdziwieniu, potwór, który jeszcze niedawno leżał wpół przytomny w łóżku, teraz chodził po pokoju i buszował po szafkach.
—Widzę, że w liście było coś ważnego.
—Możesz przeczytać.— wskazał palcem na kartkę papieru znajdującą się na biurku.
Podszedłem bliżej w stronę mebla, wziąłem list do ręki i zacząłem zapoznawać się z jego treścią. Wyglądał jak typowy list miłosny, jednak był to jedynie szyfr prawdziwej wiadomości. Street przekazał nam, że coś ważnego zdarzy się za dwa dni i mamy spotkać się z nim w wyznaczonym miejscu.
—Jak już się spakujemy, musimy odpisać Street'owi na wiadomość i czym prędzej wyruszamy.
—Dasz radę?— zapytałem w momencie, w którym zaczął pakować księgę zaklęć do torby— Czujesz się na siłach?
—Oczywiście, że nie czuję się na siłach.— oparł dłonie o blat biurka i westchnął— Ale wiem, że chcesz wspierać syna, a ja nie puszczę cię samego. Nie mam zamiaru używać czarnej magi, wziąłem księgę, bo jest za cenna, aby zostawić ją samą w domu.— podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu— Nie potrzebuję magii aby się bić.
—Obiecujesz, że jej nie użyjesz?
—Obiecuję.
—Jeśli złamiesz zakaz i coś ci się stanie, wezmę tą twoją głupią książkę, wskrzeszę cię, a później będę ci mendził do końca naszego życia, a jak wiesz będzie ono bardzo długie.
—Przyjąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro